~~*~~
- O czym tak myślisz, Fuyumi? -
czerwonowłosy usiadł obok mnie na schodach. Oboje byliśmy w
szóstej dywizji. Od czasu mianowania minęło już kilka tygodni.
- Renji-sama.. Znaczy się porucznik
Abarai.. - poprawiłam się szybko.
- Mów tak jak zawsze. Mnie to nie
przeszkadza. Więc? - spojrzał wyczekująco.
- Zastanawiam się.. - spojrzałam
na miecz trzymany na kolanach. Jak dotąd ani razu nie wyciągnęłam
go z sayi. - Chciałabym się dowiedzieć dlaczego był trzymany w
osobnym pomieszczeniu, zakuty w łańcuchy. Dlaczego nie wybrał
jakiegoś faceta, który jest dobry w posługiwaniu się bronią. -
pokręciłam głową dotykając sayi. - Po tamtym ataku...
- To był wypadek, Fuyumi. I tak to
traktuj. - przerwał mi porucznik. Skinęłam tylko głową.
- Po tamtym wydarzeniu obiecałam
sobie, że nigdy więcej nie wyciągnę i nie użyję miecza, by
kogoś zranić czy zabić. Więc dlaczego Zanpakutō trzymany w
takim odosobnieniu wybrał sobie właśnie mnie na partnera?
- To zabawne, wiesz? - spojrzałam
na niego nie rozumiejąc. Objął mnie ramieniem i docisnął na
chwilę do swojego boku. Zaraz potem jego ręka spoczęła na
rękojeści mojej katany. - Mogę?
- Proszę. - wyjął ostrze z sayi i
pokazał mi je. Było nietypowe, bo czarne przy rękojeści,
rozjaśniało się schodząc do czubka katany. Uśmiechnęłam się
delikatnie. - Piękne.
- No to się dopasowaliście. -
zaczerwieniłam się. - Nie skończyłem. To zabawne, że Zanpakutō
nie uważasz za swoją własność, ale za partnera.
- Niby czemu miałabym uważać go
za swoją własność jakby był jakąś rzeczą?! Przecież on też
ma swoje uczucia. - oburzyłam się.
- Ej, spokojnie. - nagle zaśmiał
się i pokręcił głową. - Chciałem powiedzieć „mała”, ale
zbytnio wyrosłaś, żeby tak do ciebie mówić.
- Spróbowałbyś tylko. - walnęłam
go w ramię.
- Ałaaa, kobieta mnie bije... -
poskarżył się powietrzu Renji.
- Yukimori, Abarai. - zerwaliśmy
się na równe nogi kiedy nie wiadomo skąd przed nami pojawił się
kapitan. Mój Zanpakutō upadł na ziemię. Ałł.. Mogłabyś
trochę uważać.
- Wybacz... - szepnęłam cicho.
- Fuyumi, co ty tam do siebie mówisz?
- Nic, kapitanie Kuchiki. Tylko mój Zanpakutō mówi, że mam być
ostrożniejsza. - szybko podniosłam miecz i wsadziłam go do sayi.
- Rozmawiasz z Zanpakutō? Tak szybko? - Renji wytrzeszczył oczy.
- No... Jakby to ująć. On zaczął. Kiedy mnie wybrał. - Kuchiki
przewiercał mnie wzrokiem.
- Rozumiem. Wobec tego od jutra zaczniesz treningi z Abaraiem.
Podstawy Zanjutsu, zaawansowane kidō... Chociaż to może z kimś
innym. - Renji na te słowa zapowietrzył się.
- Ale ja już to umiem. - zaprotestowałam.
- Wiem, ale i tak będziesz ćwiczyć. Poza tym w Akademii nie uczą
porozumiewania się z Zanpakutō, więc tego nauczy cię Abarai. -
Kuchiki już miał odwrócić się i odejść, gdy mruknęłam:
-
Wszystko z Renjim... A czemu nie z tobą? - ugryzłam się w język.
Jestem głupia, jestem głupia. Oby nie usłyszał. Usłyszał.
Przystanął w pół kroku i spojrzał na mnie badawczo.
Zaczerwieniłam się i spojrzałam na czubki swoich sandałów.
- Coś mówiłaś, Fuyumi? - Renji obserwował od dłuższego czasu
jak na moich policzkach pojawiają się coraz mocniejsze wypieki.
- Nie, nic kapitanie. - pokłoniłam się w ukłonie.
- Abarai, w biurze czekają dokumenty. Mam nadzieję, że nie
zapomniałeś o ich wypełnieniu.
-
Nie, kapitanie. - po Renjim nie został nawet obłoczek pyłu.
Zabiję go kiedyś. Kto mi teraz pomoże? Może ja?
Nie, lepiej nie teraz.
- Fuyumi? - zapytał cicho.
- Tak? - nadal byłam zgięta w ukłonie. Brunet stanął przede mną.
Położył mi dłonie na ramionach. Speszyłam się i spięłam
wszystkie mięśnie.
- Wyprostuj się i powiedz o co ci chodzi. - cofnął się, a ja się
wyprostowałam. Na szczęście zdjął też dłonie z moich barków.
Spojrzałam mu w oczy, ale zaraz uciekłam spojrzeniem.
- No bo... Rzekomo obaj mieliście się mną zajmować! A wychodzi na
to, że ty masz wszystko w dupie i dorzucasz tylko obowiązków
Renjiemu! - wyrzuciłam z siebie po dłuższej chwili.
- Obowiązków? Jeśli tak myślisz... Nie będę się wtrącał
między was, bo widzę jak on na ciebie patrzy, ale skoro nalegasz
to od jutra zaczynasz naukę porozumiewania się z Zanpakutō. Ze
mną. - wszystkie zdania wyleciały mi z głowy, zostało tylko
jedno: „Widzę jak on na ciebie patrzy”. Postanowiłam to
wykorzystać i zaryzykować.
- Czyżbyś był zazdrosny, Kuchiki-sama? - rzuciłam niewinnym tonem.
Podziałało. Byakuya nabrał powietrza, a ja zaczęłam uciekać.
Niestety nie zdążyłam uciec daleko, gdy szlachcic wyrósł przede
mną. To było tak niespodziewane, że wpadłam na niego prawie go
przewracając. Niestety dla mnie on utrzymał się na nogach, a ja
wylądowałam tyłkiem na ziemi. Nachylił się nade mną
przybliżając swoją twarz do mojej.
- A ty przypadkiem nie powinnaś pilnować swoich spraw? - jego usta
były blisko moich. Stanowczo zbyt blisko.
- To właśnie są moje sprawy, kapitanie. Ktoś musi pomóc mi stać
się odpowiednio dobrym shinigami... - próbowałam mówić jakby ta
sytuacja wcale mnie nie peszyła, ale nie wychodziło mi to za
dobrze.
- Wiesz dobrze, że nie o te sprawy mi chodzi. - przykucnął przede
mną i jeszcze bardziej przybliżył swoją twarz do mojej. Prawie
stykaliśmy się czołami. Przełknęłam głośno ślinę.
- Właśnie przypomniało mi się, że mam trochę zaległej
papierologii do uzupełnienia...
- Renji to zrobi. Wytłumacz mi, o co chodziło z tą zazdrością?
-
Fuyumi, gdzie jesteś? - usłyszeliśmy głos Renjiego dochodzący
zza rogu. - Potrzebuję twojej pomocy. Fuyumi...? - porucznik
wyszedł zza rogu i pierwszym co zobaczył to ja i kapitan w dość
dwuznacznej sytuacji. Boże, za co? Na szczęście widać
było, że próbowałam się odsunąć od szlachcica, ale to i tak
nie pomagało mi w tej sytuacji. - To może ja nie będę
przeszkadzać...
-
Renji-sama, ja... - nie słuchał mnie, po prostu odwrócił się i
odszedł. Odsunęłam się na bezpieczną odległość od Kuchikiego
i ze złością walnęłam go z liścia. - Patrz co narobiłeś!
Przez twoją durną akcję straciłam jedynego przyjaciela w tej
dywizji! - krzyczałam przez łzy. Szlachcic nic nie mówił,
jedynie przyłożył dłoń do policzka, w który go uderzyłam.
Trzeba było z pięści, malutka. Teraz lepiej biegnij za
porucznikiem. - Wiesz kim jesteś?! Jesteś zwykłą świnią,
która wtrąca się tam gdzie nie powinna! - oplotłam się rękami,
niezdolna do niczego poza płaczem. - Lepiej by było, gdybyście
mnie zabili od razu.
- Nawet tak nie mów. - brunet spróbował się przybliżyć jeszcze
raz.
- Zostaw mnie! Zostaw mnie w spokoju! - moje reiatsu zaczęło
gwałtownie rosnąć, a powietrze robiło się coraz chłodniejsze.
Trzęsłam się z zimna, ale nie zwracałam na to uwagi. - Dość
już narobiłeś mi kłopotów!
- Fuyumi, ja... Tak...
- Tak jakoś wyszło?! Nie kłam! Nie chcę słyszeć twoich
usprawiedliwień! Zostaw mnie samą! Idź sobie! - zimno stało się
nie do zniesienia, widziałam przez łzy, ze nawet Kuchiki ma
dreszcze. W końcu odszedł tak jak prosiłam. Jednak zimno wcale
nie zmalało, przeciwnie, przybrało na sile. Im bardziej płakałam,
tym zimniejsze robiło się powietrze. Trawa wokół mnie już dawno
zamarzła i skruszyła się w drobinki lodu, drzewa pokryte było
soplami.
Malutka,
przestań. Nie potrafię, nie
potrafię... Malutka, proszę. Jeśli nie przestaniesz to
zamarzniesz. Nie chcę żebyś umarła. Nie teraz, kiedy dane było
mi poznać moją prawdziwą partnerkę. Ja..
Przepraszam. Masz rację, muszę wziąć się w garść.
Temperatura wokół zaczęła powoli wzrastać, a ja, uspokojona
rozmową z Zanpakutō, równie powoli przestawałam płakać.
- Fuyumi!
- przez łzy ujrzałam, jak ktoś biegnie w moim kierunku.
Charakterystyczne czerwone włosy pokryte były szronem, tak jak i
ubranie. Renji-sama.
Nie
wytrzymałam. Przyszedł
tutaj. Znowu zaczęłam płakać. Temperatura po raz drugi zaczęła
spadać. - Fuyumi, dość. Uspokój się. - objął mnie mocno,
ogrzewając swoim ciałem.
- Renji-sama. - wtuliłam się w niego. Poczułam się bezpieczna, gdy
tak siedział obok mnie pomimo przejmującego zimna. - Ja..
- Wiem. Uspokój się. - oparł podbródek o moją głowę, gładząc
mnie po plecach. - Zapanuj nad sobą, twoje reiatsu nie może tak
szaleć. - mówił cicho, a ja, słuchając jego głosu,
odzyskiwałam wewnętrzną równowagę. Po kilku minutach
temperatura wokół nas wróciła do normalności. Letnie słońce
roztopiło lód i sople na drzewach, a włosy i ubrania moje i
Renjiego były całe mokre. - Widzisz? Już jest dobrze. - wstał i
podał mi dłoń. Przyjęłam pomoc przy wstawaniu.
- Dziękuję. - ruszyliśmy w stronę dywizji, by wysuszyć się i
przebrać.
- A teraz Fuyumi. - uśmiechnął się zawadiacko mężczyzna. -
Uzupełnisz zaległe raporty. Spóźniasz się już z tym cały
tydzień.
- Ale, Renji-sama... - jęknęłam desperacko. - To mi zajmie cały
dzień...
- Jesteś jak Matsumoto. - stwierdził.
- A ty jak Hitsugaya taichio.
Nyrim kocha Hitsugaye! :3
OdpowiedzUsuńJa nie wiem, ale mi się wydaje, że ty tu nowy paring tworzysz... Cooo? :D
Świetny rozdział!
Pozdrawiam i weny życzę
NyrimChan
P.S. Jestem pierwsza! :3
Pod piątym rozdziałem nie udało mi się dodać komentarza, ale szybko to nadrobie C:
OdpowiedzUsuńCo ten Bakuś...tępa dzida, jak to wcześniej już mówiłam. Ale teraz to udekoruję - tępa egoistyczna dzida. Tak dla podkreślenia ;_;
A ten Renji taki uroczy jest ;-; jak wtedy odszedł z tym zdaniem 'to ja może nie będę przeszkadzał' to miałam ochotę krzyknąć 'RENJI-SAMA! ZOSTAŃ ZE MNĄ JA CIĘ UTULĘ!' XD
Ale przynajmniej on wrócił, kiedy Bakuś odszedł. To się nazywa dopiero...dobra, pas. Nie wiem co to.
Pozdrawiam!