sobota, 16 lutego 2013

Rozdział 6

Szczerze mówiąc nie chce mi się zmieniać fabuły skoro mam już tyle tego napisane. Będę ją zmieniać dopiero, gdy dojdę do aktualnych rozdziałów. Macie jakieś pomysły co zrobić zamiast romansu Byakuya-Fuyumi?

~~*~~

     - O czym tak myślisz, Fuyumi? - czerwonowłosy usiadł obok mnie na schodach. Oboje byliśmy w szóstej dywizji. Od czasu mianowania minęło już kilka tygodni.
     - Renji-sama.. Znaczy się porucznik Abarai.. - poprawiłam się szybko.
     - Mów tak jak zawsze. Mnie to nie przeszkadza. Więc? - spojrzał wyczekująco.
     - Zastanawiam się.. - spojrzałam na miecz trzymany na kolanach. Jak dotąd ani razu nie wyciągnęłam go z sayi. - Chciałabym się dowiedzieć dlaczego był trzymany w osobnym pomieszczeniu, zakuty w łańcuchy. Dlaczego nie wybrał jakiegoś faceta, który jest dobry w posługiwaniu się bronią. - pokręciłam głową dotykając sayi. - Po tamtym ataku...
     - To był wypadek, Fuyumi. I tak to traktuj. - przerwał mi porucznik. Skinęłam tylko głową.
     - Po tamtym wydarzeniu obiecałam sobie, że nigdy więcej nie wyciągnę i nie użyję miecza, by kogoś zranić czy zabić. Więc dlaczego Zanpakutō trzymany w takim odosobnieniu wybrał sobie właśnie mnie na partnera?
     - To zabawne, wiesz? - spojrzałam na niego nie rozumiejąc. Objął mnie ramieniem i docisnął na chwilę do swojego boku. Zaraz potem jego ręka spoczęła na rękojeści mojej katany. - Mogę?
     - Proszę. - wyjął ostrze z sayi i pokazał mi je. Było nietypowe, bo czarne przy rękojeści, rozjaśniało się schodząc do czubka katany. Uśmiechnęłam się delikatnie. - Piękne.
     - No to się dopasowaliście. - zaczerwieniłam się. - Nie skończyłem. To zabawne, że Zanpakutō nie uważasz za swoją własność, ale za partnera.
     - Niby czemu miałabym uważać go za swoją własność jakby był jakąś rzeczą?! Przecież on też ma swoje uczucia. - oburzyłam się.
     - Ej, spokojnie. - nagle zaśmiał się i pokręcił głową. - Chciałem powiedzieć „mała”, ale zbytnio wyrosłaś, żeby tak do ciebie mówić.
     - Spróbowałbyś tylko. - walnęłam go w ramię.
     - Ałaaa, kobieta mnie bije... - poskarżył się powietrzu Renji.
     - Yukimori, Abarai. - zerwaliśmy się na równe nogi kiedy nie wiadomo skąd przed nami pojawił się kapitan. Mój Zanpakutō upadł na ziemię. Ałł.. Mogłabyś trochę uważać.
     - Wybacz... - szepnęłam cicho.
     - Fuyumi, co ty tam do siebie mówisz?
     - Nic, kapitanie Kuchiki. Tylko mój Zanpakutō mówi, że mam być ostrożniejsza. - szybko podniosłam miecz i wsadziłam go do sayi.
     - Rozmawiasz z Zanpakutō? Tak szybko? - Renji wytrzeszczył oczy.
     - No... Jakby to ująć. On zaczął. Kiedy mnie wybrał. - Kuchiki przewiercał mnie wzrokiem.
     - Rozumiem. Wobec tego od jutra zaczniesz treningi z Abaraiem. Podstawy Zanjutsu, zaawansowane kidō... Chociaż to może z kimś innym. - Renji na te słowa zapowietrzył się.
     - Ale ja już to umiem. - zaprotestowałam.
     - Wiem, ale i tak będziesz ćwiczyć. Poza tym w Akademii nie uczą porozumiewania się z Zanpakutō, więc tego nauczy cię Abarai. - Kuchiki już miał odwrócić się i odejść, gdy mruknęłam:
     - Wszystko z Renjim... A czemu nie z tobą? - ugryzłam się w język. Jestem głupia, jestem głupia. Oby nie usłyszał. Usłyszał. Przystanął w pół kroku i spojrzał na mnie badawczo. Zaczerwieniłam się i spojrzałam na czubki swoich sandałów.
     - Coś mówiłaś, Fuyumi? - Renji obserwował od dłuższego czasu jak na moich policzkach pojawiają się coraz mocniejsze wypieki.
     - Nie, nic kapitanie. - pokłoniłam się w ukłonie.
     - Abarai, w biurze czekają dokumenty. Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o ich wypełnieniu.
     - Nie, kapitanie. - po Renjim nie został nawet obłoczek pyłu. Zabiję go kiedyś. Kto mi teraz pomoże? Może ja? Nie, lepiej nie teraz.
     - Fuyumi? - zapytał cicho.
     - Tak? - nadal byłam zgięta w ukłonie. Brunet stanął przede mną. Położył mi dłonie na ramionach. Speszyłam się i spięłam wszystkie mięśnie.
     - Wyprostuj się i powiedz o co ci chodzi. - cofnął się, a ja się wyprostowałam. Na szczęście zdjął też dłonie z moich barków. Spojrzałam mu w oczy, ale zaraz uciekłam spojrzeniem.
     - No bo... Rzekomo obaj mieliście się mną zajmować! A wychodzi na to, że ty masz wszystko w dupie i dorzucasz tylko obowiązków Renjiemu! - wyrzuciłam z siebie po dłuższej chwili.
     - Obowiązków? Jeśli tak myślisz... Nie będę się wtrącał między was, bo widzę jak on na ciebie patrzy, ale skoro nalegasz to od jutra zaczynasz naukę porozumiewania się z Zanpakutō. Ze mną. - wszystkie zdania wyleciały mi z głowy, zostało tylko jedno: „Widzę jak on na ciebie patrzy”. Postanowiłam to wykorzystać i zaryzykować.
     - Czyżbyś był zazdrosny, Kuchiki-sama? - rzuciłam niewinnym tonem. Podziałało. Byakuya nabrał powietrza, a ja zaczęłam uciekać. Niestety nie zdążyłam uciec daleko, gdy szlachcic wyrósł przede mną. To było tak niespodziewane, że wpadłam na niego prawie go przewracając. Niestety dla mnie on utrzymał się na nogach, a ja wylądowałam tyłkiem na ziemi. Nachylił się nade mną przybliżając swoją twarz do mojej.
     - A ty przypadkiem nie powinnaś pilnować swoich spraw? - jego usta były blisko moich. Stanowczo zbyt blisko.
     - To właśnie są moje sprawy, kapitanie. Ktoś musi pomóc mi stać się odpowiednio dobrym shinigami... - próbowałam mówić jakby ta sytuacja wcale mnie nie peszyła, ale nie wychodziło mi to za dobrze.
     - Wiesz dobrze, że nie o te sprawy mi chodzi. - przykucnął przede mną i jeszcze bardziej przybliżył swoją twarz do mojej. Prawie stykaliśmy się czołami. Przełknęłam głośno ślinę.
     - Właśnie przypomniało mi się, że mam trochę zaległej papierologii do uzupełnienia...
     - Renji to zrobi. Wytłumacz mi, o co chodziło z tą zazdrością?
     - Fuyumi, gdzie jesteś? - usłyszeliśmy głos Renjiego dochodzący zza rogu. - Potrzebuję twojej pomocy. Fuyumi...? - porucznik wyszedł zza rogu i pierwszym co zobaczył to ja i kapitan w dość dwuznacznej sytuacji. Boże, za co? Na szczęście widać było, że próbowałam się odsunąć od szlachcica, ale to i tak nie pomagało mi w tej sytuacji. - To może ja nie będę przeszkadzać...
     - Renji-sama, ja... - nie słuchał mnie, po prostu odwrócił się i odszedł. Odsunęłam się na bezpieczną odległość od Kuchikiego i ze złością walnęłam go z liścia. - Patrz co narobiłeś! Przez twoją durną akcję straciłam jedynego przyjaciela w tej dywizji! - krzyczałam przez łzy. Szlachcic nic nie mówił, jedynie przyłożył dłoń do policzka, w który go uderzyłam. Trzeba było z pięści, malutka. Teraz lepiej biegnij za porucznikiem. - Wiesz kim jesteś?! Jesteś zwykłą świnią, która wtrąca się tam gdzie nie powinna! - oplotłam się rękami, niezdolna do niczego poza płaczem. - Lepiej by było, gdybyście mnie zabili od razu.
     - Nawet tak nie mów. - brunet spróbował się przybliżyć jeszcze raz.
     - Zostaw mnie! Zostaw mnie w spokoju! - moje reiatsu zaczęło gwałtownie rosnąć, a powietrze robiło się coraz chłodniejsze. Trzęsłam się z zimna, ale nie zwracałam na to uwagi. - Dość już narobiłeś mi kłopotów!
     - Fuyumi, ja... Tak...
     - Tak jakoś wyszło?! Nie kłam! Nie chcę słyszeć twoich usprawiedliwień! Zostaw mnie samą! Idź sobie! - zimno stało się nie do zniesienia, widziałam przez łzy, ze nawet Kuchiki ma dreszcze. W końcu odszedł tak jak prosiłam. Jednak zimno wcale nie zmalało, przeciwnie, przybrało na sile. Im bardziej płakałam, tym zimniejsze robiło się powietrze. Trawa wokół mnie już dawno zamarzła i skruszyła się w drobinki lodu, drzewa pokryte było soplami.
Malutka, przestań. Nie potrafię, nie potrafię... Malutka, proszę. Jeśli nie przestaniesz to zamarzniesz. Nie chcę żebyś umarła. Nie teraz, kiedy dane było mi poznać moją prawdziwą partnerkę. Ja.. Przepraszam. Masz rację, muszę wziąć się w garść.
Temperatura wokół zaczęła powoli wzrastać, a ja, uspokojona rozmową z Zanpakutō, równie powoli przestawałam płakać.
     - Fuyumi! - przez łzy ujrzałam, jak ktoś biegnie w moim kierunku. Charakterystyczne czerwone włosy pokryte były szronem, tak jak i ubranie. Renji-sama. Nie wytrzymałam. Przyszedł tutaj.  Znowu zaczęłam płakać. Temperatura po raz drugi zaczęła spadać. - Fuyumi, dość. Uspokój się. - objął mnie mocno, ogrzewając swoim ciałem.
     - Renji-sama. - wtuliłam się w niego. Poczułam się bezpieczna, gdy tak siedział obok mnie pomimo przejmującego zimna. - Ja..
     - Wiem. Uspokój się. - oparł podbródek o moją głowę, gładząc mnie po plecach. - Zapanuj nad sobą, twoje reiatsu nie może tak szaleć. - mówił cicho, a ja, słuchając jego głosu, odzyskiwałam wewnętrzną równowagę. Po kilku minutach temperatura wokół nas wróciła do normalności. Letnie słońce roztopiło lód i sople na drzewach, a włosy i ubrania moje i Renjiego były całe mokre. - Widzisz? Już jest dobrze. - wstał i podał mi dłoń. Przyjęłam pomoc przy wstawaniu.
     - Dziękuję. - ruszyliśmy w stronę dywizji, by wysuszyć się i przebrać.
     - A teraz Fuyumi. - uśmiechnął się zawadiacko mężczyzna. - Uzupełnisz zaległe raporty. Spóźniasz się już z tym cały tydzień.
     - Ale, Renji-sama... - jęknęłam desperacko. - To mi zajmie cały dzień...
     - Jesteś jak Matsumoto. - stwierdził.
     - A ty jak Hitsugaya taichio.

2 komentarze:

  1. Nyrim kocha Hitsugaye! :3
    Ja nie wiem, ale mi się wydaje, że ty tu nowy paring tworzysz... Cooo? :D
    Świetny rozdział!

    Pozdrawiam i weny życzę
    NyrimChan

    P.S. Jestem pierwsza! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Pod piątym rozdziałem nie udało mi się dodać komentarza, ale szybko to nadrobie C:
    Co ten Bakuś...tępa dzida, jak to wcześniej już mówiłam. Ale teraz to udekoruję - tępa egoistyczna dzida. Tak dla podkreślenia ;_;
    A ten Renji taki uroczy jest ;-; jak wtedy odszedł z tym zdaniem 'to ja może nie będę przeszkadzał' to miałam ochotę krzyknąć 'RENJI-SAMA! ZOSTAŃ ZE MNĄ JA CIĘ UTULĘ!' XD
    Ale przynajmniej on wrócił, kiedy Bakuś odszedł. To się nazywa dopiero...dobra, pas. Nie wiem co to.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń