piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 5

Kolejne poprawione rozdziały (tym razem aż trzy) wrzucę jutro jak znajdę odrobinę czasu, a tymczasem zapraszam na rozdział piąty.

~~*~~

     - Osiemnaście czy już dwadzieścia? Kurna i tak wyglądam staro. - stałam przed lustrem, patrząc na kolejną niespodziankę jaką zafundowało mi moje ciało. - Stanowczo za szybko rosnę... Chociaż ten biust nie jest znowu taki zły... Ale w co ja go wcisnę? - ruszyłam biegiem w stronę szafy z nadzieją. Nadzieja umarła. - Igłę, nitkę i nożyczki, już! - biegałam po pokoju w te i we wte szukając potrzebnych przedmiotów. Już po chwili wcześniejsze ciuchy zostały przerobione na bardziej nadające się do mojej figury. Ubrałam je na siebie i podziwiałam efekt w lustrze. - No nawet, nawet... No to teraz na mianowanie. - ruszyłam ku drzwiom, gdy ktoś w nie zapukał. Kogo licho niesie? Za drzwiami stał niepewny szeregowiec z Szóstej Dywizji. Trzymał jakąś paczkę. Gdy otworzyłam drzwi strasznie się zaczerwienił i z trudem wyjąkał powód swojej obecności tutaj.
     - Yukimori-sama... Ja.. ja miałem to dostarczyć. - ukłonił się i podał mi paczkę.
     - Dziękuję. Możesz odejść. - już się odwracał, gdy dodałam - Na przyszłość mów mi po imieniu. I powiedz to pozostałym.
     - Tak jest. - zniknął przy użyciu shunpo. Spojrzałam na paczkę trzymaną w ręce. Olać to, że się spóźnię. Zamknęłam drzwi i zerwałam papier z paczki. Moim oczom ukazał się materiał kimona złożonego w kostkę, a także koperta. Pierwsze pytanie jakie nasunęło mi się na myśl było: „Co za debil wysłał mi ładne, ale niepraktyczne kimono?” Szybko przebiegłam wzrokiem po papierze.
Fuyumi, mam nadzieję, że dasz radę ubrać je na siebie sama. Niestety nie znam twojego ulubionego koloru... Mam nadzieję, że mimo tego ci się spodoba. Powodzenia, Renji.
PS. Jeśli go nie założysz to oddam ci za atak Senbonzakurą.
On mi grozi! Świnia. No, ale kolor wybrał ładny. W każdym razie jak na faceta. No dobrze, nie narzekam już, darowanemu kimonu nie patrzy się na szwy.
Udało mi się je jakoś na siebie ubrać, chociaż i tak nie wyglądałam w tym tak jak powinnam. Ktoś zapukał ponownie do drzwi. Kogo tym razem diabli nadali? Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam Rukię. Za nią stało kilka służek. Nerwowo skubnęłam rękaw kimona, po czym pochyliłam się w ukłonie.
     - Rukia-sama, czego ode mnie oczekujesz? - spytałam po wyprostowaniu się. Byłam wyższa od niej i patrzyłam lekko w dół. Co takiego zrobiłam tym razem, że ten pieprzony dupek wysyła na mnie swoją siostrę? Dziewczyna odsunęła mnie i weszła do pokoju. Za nią wsunęły się służki, ustawiając mnie na środku pomieszczenia. Jedna zamknęła drzwi, a pozostałe wzięły się za poprawianie mojego kimona.
     - Co to jest, Fuyumi? - wskazała ręką nieudolną próbę stroju, w którym miałam iść na mianowanie. Usiadła obok niego. Przez dłuższą chwilę milczałam, wyklinając w myślach na czym świat stoi moją opieszałość. Zamrugałam oczami, uświadamiając sobie, że ona jednak oczekuje na odpowiedź.
     - Etto... Próbowałam uszyć, a raczej przerobić na szybko, coś odpowiedniego na mianowanie. Później przyszła ta paczka... A tak w ogóle to kto cię tutaj przysłał, Rukia-sama? - spytałam nieco podejrzliwie.
     - Brat usłyszał, że Renji posłał ci strój na uroczystość, więc uznał, że będziesz potrzebować pomocy przy ubieraniu się.
     - Zamorduję zgreda. - mruknęłam cicho, tak żeby nie usłyszała. W tym samym czasie kobiety, które przyszły z Rukią skończyły traktować mnie jak lalkę i odsunęły się. Spojrzałam w lustro i zamarłam. - M-Moje włosy... Co wyście z nimi zrobiły?! - zamiast półdługich włosów, postrzępionych na końcach i tego fajnego kosmyka ciągle spadającego na nos, miałam gustowny kok ozdobiony kilkoma kosztownymi spinkami. Sięgnęłam po szczotkę. - Co to to nie! Ja się nie dam przerobić na damulkę.
     - Ale to jest prezent od brata... - zaprotestowała Rukia. Spojrzałam na nią chłodno.
     - Tym bardziej w tym nie wyjdę. Najpierw rzekomo „ratuje mi życie”, później mi to wypomina, a teraz ma zamiar znęcać się nade mną w dywizji. W dodatku w szpitalu pieprzył coś o adopcji. Ja się nie dam tak załatwić! - ściągnęłam spinki z włosów i rozczesałam je.
     - Wiesz, Fuyumi, nie dziwię się, że spodobałaś się bratu. Wyglądasz identycznie jak jego była żona, a moja starsza siostra. - Rukia stanęła obok mnie. Faktycznie wyglądałyśmy podobnie.
     - E... Czekaj, mówisz o Hisanie? Nazwał mnie tak, gdy spotkałam go w Rukongai.
     - Rukia-sama, Fuyumi-sama, spóźnicie się na mianowanie.
***
Oprócz mnie na ceremonii mianowania było jeszcze kilkunastu uczniów z Akademii. Wszyscy z ostatniego roku. I tylko ja, drugoklasistka o specjalnych względach. Spojrzałam po szeregu zgromadzonych. Wszyscy ubrani w czarne kimona, by zaznaczyć podniosłość uroczystości. Sami faceci. I ja w czerwonym kimonie ze srebrnym pasem. Jedyna dziewczyna (kobieta) na ceremonii.
Spojrzałam w drugą stronę, na ławki stojące przodem do nas, tak, by siedzący w nich ludzie mogli patrzeć na nas. Napotkałam chłodne spojrzenie Byakuyi, wesoły uśmiech Renjiego, spokojną twarz Rukii. Kolejny rząd to wszyscy kapitanowie, którzy w tej chwili podejmują decyzję, kogo przyjmą do swojego oddziału. Obok nich siedzą ich porucznicy.
     - Witam wszystkich na ceremonii mianowania na shinigami. - dyrektor Akademii zaczął przemowę. Wszyscy kandydaci ukłonili się po czym za pozwoleniem usiedli. - Jak wszyscy wiecie, kończycie Akademię nietypowo, bo w przyspieszonym tempie. W większości wynika to z waszych wybitnych umiejętności. - tu spojrzał na mnie. No tak, byłam jedyną osobą w tej grupie, która kończy Akademię dzięki układom. Układom, których nie chciałam. Udałam, że spoglądam na ścianę pełną Zanpakutō, by uniknąć pełnego dezaprobaty spojrzenia dyrektora.
     - Może przejdźmy już do rzeczy. - zimny głos szlachcica przeciął powietrze niczym stal. Dyrektor zacisnął usta, ale nic nie powiedział.
     - Kandydaci proszę ustawić się w szeregu przed ścianą.
Szybko i sprawnie wykonaliśmy polecenie. Czułam na sobie spojrzenie kapitana szóstki, przeszywające mnie na wylot. Zadrżałam, sama nie wiem dlaczego. On ci się podoba. Zdradziecki, męski głos w mojej głowie. Niby obcy, bo pojawiający się po raz pierwszy, ale jednak znajomy, jak głos dawno niewidzianego przyjaciela. Potrząsnęłam włosami, próbując ukryć czerwone policzki.
     - Zanpakutō tu zgromadzone mają zwyczaj same wybierać sobie właściciela. Po jego śmierci wracają na swoje miejsce w tej właśnie sali. Okażcie swoim nowym partnerom szacunek jakiego sami od nich oczekujecie.
     - Tak jest, profesorze. - ukłoniliśmy się jednocześnie.
     - Jeszcze jedno. Nigdy się to wprawdzie nie zdarzyło, ale wolę was uprzedzić. Jeśli kogoś nie wybierze sobie żaden z zebranych tu Zanpakutō... - zwiesił głos. Spojrzeliśmy na dyrektora zaciekawieni. - Wtedy, co z przykrością muszę stwierdzić, osobnik taki może dostać jedynie katanę, którą dostaje każdy z kandydatów kończących Akademię w zwykłym tempie. Kolejna i ostatnia już informacja. Wprawdzie znam wszystkie imiona Zanpakutō tu zgromadzonych, ale nie liczcie na jakąkolwiek pomoc w poznaniu ich imion i umiejętności. Wszystko to musicie poznać własną ciężką pracą. A teraz do dzieła. - mężczyzna odsunął się na bok. Spojrzeliśmy na niego bezmyślnie, nie wiedząc nawet czego się od nas oczekuje.
     - Profesorze? Co my właściwie mamy zrobić?
     - Nie powiedziałem tego? Wybaczcie. - złapał się za głowę. Po chwili stanął znowu przed nami. - Musicie wyciągnąć przed siebie rękę i powiedzieć po prostu „przyjdź”.
     - Tak jest, profesorze. - dyrektor odszedł na bok. W jednym tempie wypowiedzieliśmy – Przyjdź.
Kolejne katany znikały ze ściany, materializując się przed partnerem. Każdy miał już swoją broń. Wróć. Wszyscy oprócz mnie mieli swoją broń. Chłopaki z grupy zaśmiali się krótko widząc jak mój szok przeradza się w niedowierzanie, a w końcu w rezygnację. No cóż. Układy układami, ale Zanpakutō to ja chyba nie dostanę. W końcu nie jestem shinigami tylko arrancarem. Mogłam się tego spodziewać. Szkoda tylko, że nawet jako arrancar nie mam Zanpakutō. Spuściłam głowę. Przez ławkę kapitanów przebiegł szum. Nawet nie spojrzałam w tamtym kierunku, wolałam nie patrzeć na trójkę osób siedzących z przodu.
     - Yukimori Fuyumi, tak?
     - Tak, profesorze. - szepnęłam zrezygnowana.
     - Proszę za mną. - bez słowa podążyłam za dyrektorem, zasłaniając twarz włosami.
     - Profesorze, profesorze! - do sali ceremonii wpadł profesor. Wszyscy odwrócili głowy w jego stronę. Mężczyzna z trudem trzymał w ramionach wyrywającą się katanę w białej sayi z czarnym pasem biegnącym wzdłuż niej, z taką samą rękojeścią i bez tsuby. - Profesorze, nie wiem co się stało. Nagle, bez powodu zaczął się szarpać na łańcuchach. Zanim zdążyłem zareagować zerwał się z nich. Zdążyłem go jedynie złapać, a on zaczął mnie ciągnąć do tej sali.
     - Hmm... Mam pewne podejrzenia. Puść go. - dyrektor spojrzał na mnie badawczo i podrapał się po brodzie. Profesor spojrzał przerażony.
     - Ale, profesorze.. - spojrzenie dyrektora uciszyło go. Wypuścił z rąk broń.
Wszyscy w milczeniu patrzyli jak miecz unosi się, przez chwilę lewituje nieruchomo... Nie patrzyłam tam gdzie pozostali. Nadal miałam spuszczoną głowę i włosy opadające na twarz. Głowa do góry, malutka. W końcu cię znalazłem. Spojrzałam na lewitującą przede mną katanę.
     - Znalazłeś.. Mnie? - wyszeptałam zdziwiona. Broń zawirowała, jakby potwierdzając moje słowa. Ostrożnie wyciągnęłam przed siebie rękę i chwyciłam za rękojeść. Katana delikatnie sama pokierowała moją ręką, tak, że włożyłam ją za obi i przywiązałam sageo. - Więc teraz jesteśmy partnerami. - spojrzałam po zgromadzonych szukając Renjiego. Uśmiechał się do mnie szeroko. Odwzajemniłam uśmiech przenosząc wzrok na kobietę stojącą obok niego. Rukia też się uśmiechała, a jej dłoń delikatnie uścisnęła ramię Abaraia. Zaraz je też puściła, zupełnie jakby zawstydziła się tego co robi. Kątem oka zauważyłam jak kapitanowie wychodzą wraz z nowymi członkami swoich dywizji. Kuchiki rozmawiał z dyrektorem Akademii, a tajemniczy profesor, który dotarł tutaj z moim Zanpakutō, też zniknął. Zrobiłam krok w stronę Renjiego i Rukii.
     - Fuyumi. - zimny głos za moimi plecami. Zadrżałam po raz drugi tego dnia. Odwróciłam się powoli, patrząc w podłogę. W końcu to mój znienawidzony kapitan.
     - Tak, Kuchiki-sama?
     - Musimy porozmawiać. - nadal nie patrzyłam mu w oczy. Odwrócił się i zaczął iść przed siebie, dając mi znak, że mam iść za nim. Po kilkunastu minutach ciszy i kilku korytarzach szlachcic otworzył drzwi do jednej z sal treningowych. Przepuścił mnie przodem i zamknął drzwi.
     - O czym chciałeś ze mną rozmawiać, Kuchiki-sama?
     - Najpierw na mnie spójrz. - wykonałam polecenie. Szare, zimne tęczówki przewiercały mnie na wskroś. Nowo nabytym odruchem położyłam dłoń na rękojeści katany. Poczułam się odrobinę pewniej. - Powiedz mi, dlaczego nie założyłaś spinek. Niedługo będziesz przynależeć do klanu Kuchiki, powinnaś to pokazać. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
     - Nie chcę być w twoim klanie. - powiedziałam cicho. Nie bałam się już go, przeciwnie, wróciła mi dawna odwaga. - Wystarczy mi już to, że rządzisz mną jako kapitan. Nie mam najmniejszej ochoty żebyś próbował się mną rządzić tak jak Rukią, jako „brat”. Wybij to sobie z tego durnego łba! - ostatnie zdanie prawie wykrzyczałam.
     - Nie obchodzi mnie czy chcesz czy nie. Będziesz częścią mojego klanu. - odwrócił się, by odejść. Zacisnęłam pięści.
     - I jak Rukia miałabym zastąpić twoją zmarłą żonę?! Chyba śnisz! - wrzasnęłam. Kuchiki stanął jak wryty. Powoli odwrócił się w moją stronę. Spodziewałam się zobaczyć na jego twarzy wściekłość, pogardę, chłód czy obojętność, ale nie to. Jakby jego maska opadła. Zobaczyłam całą gamę uczuć na jego twarzy. Od tęsknoty przez miłość aż do żalu. Zakryłam usta dłonią, jakby chcąc cofnąć to co powiedziałam. - Ja.. Ja.. - zacięłam się, niezdolna wypowiedzieć nic więcej.
     - Zapomnijmy o tym. - powiedział cicho. Podszedł do mnie i chwycił jedną ręką mój podbródek. Podniósł go do góry, tak, że spoglądałam mu prosto w oczy. - Jesteś do niej tak podobna, nie, to złe określenie. Jesteście identyczne, jakbyś ty była nią... Czasami mam wrażenie, że naprawdę jesteś Hisaną. - westchnął cicho lustrując moją twarz wzrokiem. - Wybacz. Nie będę cię zmuszał żebyś była w moim klanie. - puścił mnie w końcu. Odsunęłam się szybko, cała roztrzęsiona. - Spinki możesz zatrzymać. Należały do Hisany. - wyszedł z pomieszczenia, nie dając mi nawet szansy na odpowiedź. Drzwi zamknęły się cicho, a ja opadłam na kolana.
Proszę cię, bądź przy mnie.
Będę, malutka. I nigdy cię nie opuszczę.

1 komentarz:

  1. Yupi~ dorwałam się do komputera - tu nie powinnam mieć problemu z dodaniem komentarza xD

    Ja nie mogę D: Byakuya i uczucia D: pewnie niedługo będziesz próbować nam wmówić, że on umie się uśmiechać D:
    ...takie były moje pierwsze myśli. Ostatecznie nawet taki Bakuś ma prawo mieć choć przez chwilę ludzki xD
    Ale i tak go hejcę ;_; chce sobie zaadaptować Fuyumi i siłą narzucić jej zasady ;_; tak bardzo egoista ;_;
    Ano i jestem bardzo ciekawa o co chodziło z tym Zanpakutou...ciągle zapominam jego imię...;_;

    OdpowiedzUsuń