niedziela, 28 grudnia 2014

Zawieszenie

Wybaczcie, ale nieogarnięcie życiowe nie pozwala mi chwilowo na pisanie.
Sypie mi się życie rodzinne, uczuciowe, sesją trzeba by się zająć... Mam czas do końca stycznia żeby ogarnąć przedmiot którego nie rozumiem i nie cierpię.
A zastanawianie się i siedzenie nad pustym dokumentem tekstowym następnego rozdziału pochłania za dużo czasu, który mogę poświęcić na wkuwanie fizyki.

Jak zdam sesję to pojawię się z nowym rozdziałem wkrótce po ogłoszeniu wyników. Jak nie zdam, cóż, też się pojawię, też z rozdziałem.

Także trzymajcie za mnie kciuki do odwołania od 9 stycznia (wtedy mam pierwsze kolokwium)

Bye bye nyaaan!

sobota, 20 grudnia 2014

Rozdział 44

Wybaczcie za spóźnienie, ale wiedza na kolokwia sama do głowy nie wejdzie...
Najważniejsze, że rozdział już jest, a że mam jutro urodziny (Serek starucha, 21 mi stuknie) to możecie przy okazji zrobić mi prezent i napisać pod rozdziałem dużo komentarzy, nyan =^^=

~~*~~

Obudziłam się w środku nocy. Było mi za ciepło. Dwie kołdry i ramię kapitana to stanowczo zbyt dużo. Odsunęłam się powoli, ale wtedy mężczyzna przebudził się z najwyraźniej płytkiego snu. Spojrzał na mnie zaspany i pocałował lekko.
     - Też nie możesz spać? - pokręciłam głową.
     - Za ciepło. - przyciągnął mnie do siebie, wciągając pod swoją kołdrę, a moją odrzucając całkiem na bok. - Lepiej... - mruknęłam pod nosem, zasypiając ponownie.

Z samego rana obudziłam się w pustym łóżku. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła, ale szlachcica nigdzie nie było widać. Wstałam z łóżka, zabrałam swoją kołdrę i wyszłam z pokoju, poprawiając po drodze te elementy odzieży, które przesunęły się podczas snu. Minęłam się z wracając z łazienki Kuchikim, który na mój widok przystanął zdziwiony, po czym zdecydowanym ruchem zabrał mi z rąk kołdrę i wrzucił ją do swojego pokoju.

     - Dopóki Hiyakuma nie wróci śpisz ze mną. I nie próbuj protestować. - nie zamierzałam, zwłaszcza po tym, jak objął mnie w pasie i przysunął usta do mojego ucha. - Śniadanie gotowe, idziemy jeść. - nie wiem czy byłabym bardziej zadowolona niż gdyby powiedział mi to zaraz po obudzeniu, ale nie zamierzałam tego sprawdzać w najbliższym czasie.
Po zjedzeniu siedzieliśmy nadal w kuchni. Ja piłam herbatę, on wyjątkowo kawę, przyglądając mi się badawczo. Upiłam łyk i skrzywiłam się, sięgając po cukiernicę i słodząc herbatę kilkoma kopiatymi łyżeczkami cukru.
     - Cukrzycy dostaniesz.
     - Zamknij się. - odpowiedziałam cytatem z „RRRrrrr”, który zdążyłam obejrzeć w sumie przez przypadek.
     - Powinniśmy wracać już do Seiretei. - wypalił po dłuższej chwili milczenia. Skinęłam jedynie głową, myśląc o Hiyakumie. Minął dopiero jeden dzień odkąd poszedł się powłóczyć, a poza przyjściem i uleczeniem Grimma do tej pory nie odpowiedział na moje pytanie kiedy wróci. - Spakujesz się do jutra? - miło, że pytał.
     - Tylko jeśli ktoś przyniesie później moją wieżę do Społeczności.

Stojąc przed otwartym przejściem, zawołałam po raz ostatni Hiyakumę. Nie odpowiadał, a w wewnętrznym świecie też panowała pustka, gdy wpadłam tam, żeby się upewnić. Kuchiki spojrzał na mnie pytająco z przejścia. Jedną nogą przekroczył już granicę. Pokręciłam głową i westchnęłam ciężko, podążając za nim. Hiya-chan...
Dywizja nie spodziewała się nas tak wcześnie. Wszystko dookoła nosiło ślady ciągnącej się od tygodni imprezy. Brew kapitana wystrzeliła do góry, gdy, idąc przodem, oglądał zniszczenia. Szczytem wszystkiego był śpiący Renji, zwinięty w kulkę na kapitańskim biurku. Złapałam Byakuyę za rękę i ścisnęłam mocno. Spojrzał na mnie, a w jego oczach przygasała żądza mordu.
     - Doprowadzę tu do porządku. Ale ty musisz stąd iść. Odpocznij, nabierz sił do użerania się ze mną... - uśmiechnęłam się lekko, gdy jego dłoń wylądowała na moim policzku. Widziałam w jego oczach, że chciał nazwać mnie Hisaną, jednak z jego ust nie wyszło żadne słowo. Nachylił się jedynie i pocałował mnie w czoło.
Gdy już zniknął, wzięłam się za budzenie szeregowców i pozostałych oficerów. Nie wszyscy byli z tego powodu zadowoleni, ale gdy widzieli mnie, całkiem jasno i szybko uświadamiali sobie, że skoro wróciłam ja to i kapitan także. Bez dalszej zachęty wzięli się do sprzątania terenu, pomimo kaca. Czas na Renjiego.
     - Renji. Renji, wstawaj. - potrząsałam porucznika, ale on jak na złość spał dalej twardym snem. - Renji, kapitan tu idzie, musisz się ogarnąć. - powiedziałam w końcu, konspiracyjnie przyciszając głos. To podziałało lepiej niż kubeł zimnej wody. Rudzielec podskoczył i stanął na baczność przed biurkiem. Spojrzałam z podziwem, bo nadal spał.
     - Kapitan? Witamy z powrotem, panie kapitanie! - skłonił się głęboko, aż uderzył czołem o blat. To go dopiero obudziło. - Fuyumi? Co ty tu... - zmarszczył brwi. Przez chwilę pozwalał poruszać się trybikom samodzielnie. - Kapitana tu jeszcze nie ma?
     - Już był. I gdyby nie ja, znowu leżałbyś w szpitalu. Podziękowania mi się należą.
     - A mnie tabletki na kaca i podwyżka, za utrzymanie tej imprezy w obrębie jednej dywizji. - spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. Rozczochrany, śmierdzący przetrawionym alkoholem, w obszarpanym stroju i z przekrwionymi oczami przypominał koszmar abstynenta.
     - Posprzątaj tu, zagoń wszystkich pod prysznic, sam też idź, bo nie da się wytrzymać waszego smrodu. - ruszyłam do drzwi.
     - A ty gdzie?
     - Po tabletki na kaca, alkoholiku. - z korytarza dobiegł mnie jeszcze krzyk w stylu „nie jestem alkoholikiem!” ale nie zwróciłam na niego większej uwagi, zajęta oglądaniem postępów w sprzątaniu i naprawianiu terenu dywizji.

Wydębienie od Isane leków na kaca nie było łatwe, ale gdy wyjaśniłam jej, że to dla całej Szóstej Dywizji, pokiwała jedynie głową, mrucząc pod nosem coś brzmiącego jak „miesięczna impreza”, i bez dalszych pytań wydała mi odpowiednią liczbę tabletek.

Gdy szlachcic przyszedł na drugi dzień do Dywizji, kazał zebrać wszystkich na głównym placu i pierwszym co wyszło z jego ust, był zakaz picia alkoholu na terenie dywizji aż do odwołania. Konsekwencje były dla wszystkich jasne i oczywiste.
Ku zdumieniu wszystkich drugim obwieszczeniem był nakaz dla Renjiego przygotowania gry terenowej. Na jutro. Stałam za kapitanem i chichotałam cicho, obserwując minę Renjiego. Do czasu.
     - … A ty, Fuyumi, masz zakaz brania w niej udziału.
     - Ale dlaczego? Nic nie zrobiłam! - Kuchiki patrzył na mnie z góry, zachowując kamienną minę, jedynie w głębi jego oczu czaiło się wyzwanie.
     - No właśnie, byliśmy na misji, a ty niczego nowego się nie nauczyłaś.
     - No to zacznę doskonalić moje kidō! - zawołałam, a kapitan zmrużył oczy z zadowoleniem. Wygrałam, chociaż będę musiała popracować nad sobą, zanim się wykręcę.
     - Jesteś tego pewna? - pokiwałam głową. - No to zaraz po grze zaczynamy pierwszy trening. - skrzywiłam się, a gdy kazał się rozejść uciekłabym pierwsza, ale zdążył chwycić mnie za ramię. - Do mojego biura. Renji, ty też. Trzeba omówić zasady.

Siedziałam w ciszy, czekając aż skończą omawiać szczegóły. Renji stał już w drzwiach i wychodził, więc pomachałam mu na pożegnanie. Dywizja pogrążyła się w ciszy i w ciemności. Nie peszyła mnie obecność kapitana, wręcz przeciwnie, przez pustkę w moim wewnętrznym świecie cieszyłam się, że mogę z nim o tym porozmawiać.
     - Nadal nie odpowiada? - szlachcic podał mi kubek z herbatą, siadając obok mnie. Pokręciłam głową, patrząc w ciemny napój.
     - Ma jeszcze prawie dzień do powrotu, kazał mi się nie martwić. Ale ta pustka i cisza jest taka okropna... Czuję się, jakbym znowu nie miała Zanpakutō. Nawet gorzej, bo zanim zostałam shinigami, nie miałam nawet pojęcia, że jest jakiś wewnętrzny świat, a teraz... Jakby ktoś wyrwał mi kawałek duszy...- siedzieliśmy w ciszy, bo nie było nic, co mógłby odpowiedzieć. Dopiero gdy zaczęłam przysypiać, zapytał czy chcę spać w Dywizji. Skinęłam jedynie głową, więc poszedł po polowe łóżko i rozłożył je w gabinecie. Nie doczekałam czy położył się obok mnie czy wrócił spać do posiadłości.

Renji podzielił nas na 6 drużyn, każdej wręczył inną listę przedmiotów do znalezienia lub skombinowania na terenie Seiretei. Kapitan wykręcił się dokumentacją, zmuszając do jej wypełnienia również Renjiego, ten jednak wybrał miejsce na dworze.
Rozdzieliłam przedmioty pomiędzy członków swojej drużyny, sobie zostawiając te najgorsze: płaszcz jakiegoś kapitana, gałązkę wiśni z posiadłości szlacheckiej i długopis Nemu lub Mayuriego z Dwunastej Dywizji. Postanowiłam zacząć od ostatniej pozycji.

Dojście do Dwunastki było proste, gorzej z wejściem do niej. Po chwili wymyśliłam, że prościej będzie najpierw wykurzyć stamtąd Mayuriego. Zaczepiłam przechodzącego akurat oficera.
     - Kapitan Głównodowodzący prosi kapitana o przyjście. - przekazałam fikcyjną wiadomość. Oficer Dwunastki zniknął w swojej dywizji, a ja czekałam aż kapitan śmignie obok mnie. Chwilę później z pośpiechem weszłam do środka, kierując się ku gabinetowi Mayuriego, gdzie wpadłam na Nemu. - Kapitan przysłał mnie po długopis, którego nie zdążył zabrać. - wydyszałam, a Nemu po prostu podała mi jeden z kilkunastu długopisów leżących na biurku. Każdy był podpisany imieniem i nazwiskiem kapitana Dwunastki.
Gdybym wiedziała wcześniej, że on ma tyle tego, to po prostu zrobiłabym sama taki...

Gałązka wiśni z posiadłości szlacheckiej była trudniejsza, Najprościej było udawać Rukię, wejść od strony ogrodu do posiadłości Kuchikich i ściąć gałązkę na jednej z wielu wiśni.
Wybrałam tę najbliższą muru, żeby w razie czego szybko się ewakuować. Kucałam na murze, lustrując wzrokiem ogród. O bogowie, jakie to piękne. Niby wszystko poukładane w rządki, rabatki, okręgi i inne takie, ale wyczuwało się pewną ujarzmioną dzikość, wylewającą się spod tych wypielęgnowanych roślin.
Najwięcej było drzew wiśni, a kiedy się przyjrzało dokładnie tworzyły znak Szóstej Dywizji. No tak, szlachta... Muszą się pochwalić. No, ale do roboty, gałąź się sama nie utnie.
Zeskoczyłam z muru, podeszłam do najbliższego drzewa i wyjęłam katanę. Chwyciłam jedną z bardziej obsypanych kwieciem gałązek i przecięłam ją szybkim ruchem.
     - Rukia-sama, dlaczego ucinasz wiśnie? - dobiegło mnie z kierunku posiadłości.
     - Cholera. - zaklęłam pod nosem, schowałam katanę i wskoczyłam na mur, a z niego co sił w shunpo popędziłam w kierunku baraków dywizji.

Fanty trafiły do Renjiego, a ja usiadłam w ukryciu i zastanawiałam się, który z kapitanów najmniej się wkurzy jeśli zabierze mu się płaszcz. Po półgodzinie doszłam do wniosku, że nikt nie będzie z tego powodu zadowolony.
Czas gry miał się ku końcowi, gdy zdecydowałam poprosić o płaszcz Kuchikiego. Ruszyłam ku jego gabinetowi i zapukałam cicho, wchodząc od razu po tym.
     - Mogę pożyczyć haori? - zapytałam, ledwo zamknęłam za sobą drzwi. Kapitan spojrzał na mnie pytająco. - Mam to na liście fantów, jako ostatnią pozycję... I nie chcę przegrać. - mruknęłam już pod nosem. Mężczyzna podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do mnie.
     - Pożyczę, pod jednym warunkiem. - podniosłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Nie będziesz wykręcać się od ćwiczenia kidō. - kiwnęłam głową. - Obiecaj.
     - Obiecuję. To mogę ten płaszcz? - złapałam połę materiału i pociągnęłam lekko. Szlachcic uśmiechnął się.
     - Za chwilę. - popchnął mnie delikatnie do tyłu, wsunął rękę pomiędzy moje plecy a ścianę i pocałował. Spokojnie, nieśpiesznie, bo nikt nie miał zamiaru wchodzić tutaj bez wyraźnego polecenia i nam przeszkodzić.
     - Ucięłam jeszcze gałązkę wiśni z twojej posiadłości. - powiedziałam cicho, gdy oderwał się na chwilę. - Też była na liście. - nachylił się do mojego ucha, opierając przedramię o ścianę.
     - Dobrze, że się przyznałaś. - mruknął, dociskając mnie do siebie.
     - Po prostu nie chcę, żeby Rukia miała przeze mnie kłopoty. - zaśmiał się cicho, podczas gdy moje ręce powędrowały na jego kark i zaczęły zsuwać z jego ramion haori.
     - Niecierpliwa. - wpił się w moje usta, tym razem gwałtownie i zachłannie. Puścił mnie, nie odrywając ust i sam je zdjął. Założył płaszcz na moje ramiona i pomógł mi go ubrać, od razu obejmując mnie mocno. Przylgnęłam do niego, zaplatając dłonie na jego karku i wspinając się na palce. Puścił mnie dopiero po dłuższej chwili. - Biegnij, bo zaraz się czas skończy. - pocałował mnie przelotnie.
     - Jutro po południu przyjdę na trening, dobrze? - stanęłam w drzwiach patrząc na niego. Skinął głową i usiadł za biurkiem. Wybiegłam przed budynek i wpadłam na moją grupę i stojącego obok Renjiego. - Wygraliśmy!
Zaraz po tym szeregowcy podnieśli mnie i podrzucili kilka razy w powietrze.
Taaa, wygraliśmy.

niedziela, 2 listopada 2014

Dodatek Halloweenowy - "Happy Holloween"

Pisząc to przyszła mi do głowy taka myśl. A gdyby tak wybiec myślami w przód... Jakby to było gdyby Fuyumi była w związku z Kuchikim i obchodzili razem Halloween w Świecie Żywych, bo "znowu tak jakoś wypadło"?
No i jakoś się to napisało.
A jako dodatek, mały, uroczy arcik dla śmiechu w klimacie Halloween:

~~*~~

Pobudka, śniadanie z kapitanem, próby znalezienia sobie zajęcia. Marnie mi to szło, skoro w radiu i telewizji ciągle nadawali o halloween. Krew się we mnie gotowała, gdy po zmianie setny raz kanału, znowu usłyszałam to złe słowo. Gorsze to niż wkurwiony Kuchiki.
     - Niech oni zmienią płytę, mam już dość słuchania o halloween. - jęknęłam desperacko, rozkładając się na kanapie i wytrącając siedzącemu obok szlachcicowi książkę z ręki. - Zrób coś żeby mi się nie nudziło!
     - Idź do sklepu, zaopatrz się w słodycze, póki jeszcze masz czas. Niedługo zaczną schodzić się dzieciaki prosząc o cukierki. - podał mi portfel. Prychnęłam, wstając i zbierając się do wyjścia.
     - „Cukierek albo psikus”, takiego wała, o! To będą moje słodycze! - w butach i płaszczu wróciłam do salonu. - A ty idziesz ze mną! Nie ma mowy, że sama dam radę zatargać te wszystkie żelki, cukierki i inne pierdoły. - szarpałam za rękaw kapitana, aż poddał się i wstał.
Sklep przypominał skrzyżowanie dyni z cmentarzem.. Wszędzie wisiały pomarańczowo-czarne ozdoby, pełno kotów, dyń i wiedźm na miotłach szczerzyło ślepia i wykrzywiało się w uśmiechach. Rzekomo cmentarne wieńce i nagrobki miały dopełniać całości.
Z każdego głośnika dosłownie wylewało się monotonne „this is halloween”, doprowadzające mnie na skraj załamania nerwowego. Gdyby nie dłoń kapitana na moim ramieniu, pourywałabym wszystkie głośniki. Szedł za mną krok w krok, pilnując żebym nie zrobiła nic głupiego. Przy okazji kupna cukierków, uzupełniliśmy też zapasy alkoholu i produktów spożywczych.
     - Makaron. - Kuchiki spojrzał na mnie. - Mam ochotę na spaghetti. - wyjaśniłam, a on przewrócił oczami.
     - Nie mogłaś tego powiedzieć na początku zakupów?
     - Teraz mnie naszło, nie marudź.
Udało się jednak skończyć te zakupy bez wybuchu szału z mojej strony i depresji ze strony kapitana po zobaczeniu rachunku. A w domu czekała na nas niespodzianka. Bardzo zła niespodzianka. Wszystko było udekorowane w klimacie halloween.
     - Nie, wszystko tylko nie to! - zasłoniłam rękami oczy i na oślep uciekłam do swojego pokoju, omijając zdziwionych Rukię i Renjiego i schowałam się pod kołdrę niczym małe dziecko.
     - Fuyumi, wyjdź. Mamy ciasto... - kapitan zapukał do drzwi i otworzył je nie czekając na pozwolenie. Podniosłam kołdrę ukazując jedno oko.
     - Posprzątali już te złe rzeczy? - zapytałam, na co kapitan westchnął i usiadł obok mnie, ściągając mi z głowy kołdrę.
     - Właśnie to robią, jeśli cię to zadowoli. - podniosłam się, a wtedy jego dłoń wylądowała na mojej głowie. Uśmiechnęłam się lekko, całując go w policzek. - Wracajmy. Niedługo się ściemni, a wtedy zaczną schodzić się dzieci po cukierki. No, dalej. - odrzucił kołdrę gdzieś na bok, wyciągając mnie tak, że prawie spadłam z łóżka. - Wiem, że lubisz straszyć dzieci.
     - Tak, tak i kto to mówi... - mruknęłam, wstając i czochrając go po włosach. Już dawno zrezygnował z noszenia kenseikanu, przez co wyglądał na łagodniejszego. Z drugiej strony łatwiej było go zdenerwować, choćby przez rozczochranie właśnie.
     - Ty mała wiedźmo! - uciekłam pędem z pokoju, goniona przez wściekłego kapitana. Mijałam salon, by zabarykadować się w łazience, gdy zadzwonił dzwonek. Wszyscy z oczekiwaniem wpatrzyli się w drzwi. Jako, że byłam najbliżej, poszłam otworzyć.
     - Cukierek albo psikus! - wyszczerzyła się do mnie średniego wzrostu dziewczyna, o szarych włosach i zielonych oczach i na tyle bujnych kształtach okołopiersiowych by wywołać moją natychmiastową zazdrość. Trzymała w ręku kociołek w kształcie grubego kota z uciętą połową czaszki. Ciężkie buty, czarne spodnie i biała koszulka z jakimś napisem. Chwyciłam ją za nadgarstek i odsunęłam jej rękę, żeby móc go przeczytać.
     - Owoc twojego życia... Podnieś cycki, bo nie widzę reszty napisu... - dziewczyna chwyciła dół koszulki i napięła ją. - Owoc twojego życia jeZUS... Co to ma być?
     - Horror emeryta. - pokiwałam głową w pełnym niezrozumieniu. Cofnęłam się do kuchni, złapałam kilka mini paczek cukierków i podreptałam z powrotem.
     - Cukierki zwykłe mogą być czy jesteś diabetykiem? - zapytałam uprzedzona poprzednimi latami, gdzie dostałam opiernicz za dobre chęci.
     - Pasuje. - wyszczerzyła się znowu, a gdy cukierki zaszeleściły wrzucone do kota, zawołała radośnie na odchodne. - Wesołego halloween!
     - Taaa, na pewno... - zamknęłam drzwi. - Z takimi ludźmi...
Kapitanowi przeszła żądza mordu, więc usiedliśmy we czwórkę, by napić się herbaty. Ledwo wypiliśmy po łyku, gdy znowu zadzwonił dzwonek. Gra kamień-papier-nożyce zdecydowała, że otworzyć pójdzie Renji.
     - Cukierek albo psikus! - wyjrzałam zza pleców porucznika, idąc po cukierki. Kolejna dziewczyna, tym razem niska, blada, bardzo szczupla. Długie czarne włosy, na górze spięte w dwa pasma kenseikanem, sięgały pasa, a czerwone oczy wyglądały na soczewki.
     - Kapitanie, ktoś kapitana skopiował... - odezwał się Abarai do szlachcica.
     - Jakie skopiował, to moja autorska postać! - niecierpliwym gestem poprawiła spadający z ramienia jasno seledynowy szalik. Reszta stroju dosyć dobrze przypominała strój kapitana Szóstej Dywizji, chociaż można było dostrzec kilka uchybień. Całość wyglądała raczej na kombinezon z płaszczem niż trzy osobne części. - To jak, dostanę te cukierki? - wspomniane słodycze wylądowały w czarnym, wiedźmim kociołku.
     - No tylko miecz by się przydał, katana najlepiej. - odezwałam się, uwieszając na ramieniu Renjiego. - Może z różową rękojeścią... - dodałam cicho, zanim odciągnął mnie kapitan, zatykając moje usta dłonią.
     - Sprzedajesz mój wygląd... To cię może drogo kosztować. - przełknęłam głośno ślinę, palcem muskając jego dłoń, by mnie puścił. Westchnął i zrezygnował, zwłaszcza, że ledwo zamknęły się drzwi za jednym gościem, już rozdzwonił się dzwonek.
     - JA PÓJDĘ! - wrzasnęłam, zanim ktokolwiek się odezwał. I tylko Byakuya wiedział czemu jestem taka chętna, żeby otworzyć.
     - Cukierek albo psikus! - myślałam, że zejdę na zawał widząc kto stoi w drzwiach. [nota autora: tak tak, moi mili, to ktoś, kto naraził mi się w poprzednim rozdziale xD stwierdziłam, że Fuyumi nadal będzie go pamiętać... A on ją :3 *trololololo*] On też mnie najwyraźniej rozpoznał, bo cofnął się dwa kroki. - O kurde... Nie będziesz mną dzisiaj szarpać, prawda? - pokręciłam głową, lustrując jego przebranie, a raczej jego brak. Ubrany dość swobodnie i lekko jak na koniec października, w szarą bluzę, czarne spodnie, najwyraźniej nieśmiertelną skórzaną kurtkę i sportowe buty.
     - Ale ty nie masz stroju... - uniosłam jedną brew, zaglądając do kociołka-dyni. Była w połowie wypełniona cukierkami w kształcie kotów i papierosami. - Papierosy?
     - Brałem co dawali. - wzruszył ramionami. - Najwyżej sprzedam. A co do stroju... Jestem leniwy i przebrałem się za samego siebie.
     - Gdzieś już to słyszałam... - mruknęłam pod nosem, mając na myśli Kuchikiego. - Poczekaj, coś wykombinuję. - ruszyłam do kuchni, chwyciłam pierwszą z brzegu paczkę żelek i poczłapłam z powrotem do drzwi.
     - O, żelki. - napalił się natręt. Wrzuciłam mu je do kociołka.
     - Masz i spadaj. - zatrzasnęłam drzwi. - Jacy oni są namolni... Gorsi niż jechowi przed Bożym Narodzeniem... - jęknęłam wlokąc się do salonu i siadając ciężko na kanapie. Chwila ciszy, herbaty i spokoju, z muzyką w tle i wzajemnymi przytykami Rukii i Renjiego sprawiły, że rozluźniłam się i oparłam o kapitana, który objął mnie lekko w pasie, docisnął i natychmiast puścił, przesuwając palcami po moich plecach. Przeszły mnie dreszcze.
     - Fuyumi, a jak tam twoje stosunki z bratem? - Rukia uśmiechnęła się zagadkowo. - Bo wiesz, tak często jesteście na misjach tylko we dwoje, że po Seiretei rozchodzą się plotki, że ukrywacie swój romans... - już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć jej jakąś ripostą, żeby zajęła się własnym związkiem, gdy znowu zadzwonił dzwonek.
     - Nie mam z nim żadnego romansu. - pokazałam palcem Kuchikiego, wstając i idąc do drzwi.
     - Cukierek albo psikus! - cofnęłam się dwa kroki, niepewna czy mam się śmiać czy płakać. Mały, gruby banan, z odchodzącą w górnej części skórką, jakby go ktoś chciał obrać i się rozmyślił, ze słoikiem nutelli w jednej ręce i kosą w drugiej. Z pomiędzy skórek wystawała głowa o niebieskich oczach i czarnych włosach. Nogi miał jakoś dziwnie powykrzywiane, jakby kostium ugniatał go w kroku.
     - Cukierki czy żelki? - zapytałam, przysłaniając usta dłońmi i próbując się nie roześmiać. Przybysz wzruszył ramionami, więc w kuchni wzięłam po dwie paczki cukierków i żelków i rzuciłam do to słoika nutelli.
     - Fuyumi, no pośpiesz się, przesłuchanie czeka! - zawołała Rukia, ledwo zamknęłam drzwi. Poczłapałam do kanapy, gdzie szlachcic chwycił mnie w pasie, posadził na swoich kolanach i pocałował w czoło.
     - Już to ze mnie wydusiła, jest bezlitosna... - mruknął mi do ucha, a ja groźnie spojrzałam na Rukię.
     - To ma nie wyjść poza obręb tego pokoju. Chcę mieć jeszcze trochę spokoju w Dywizji i Seiretei, a ostatnie na co mam ochotę to plotki o tym, że poleciałam na jego kasę... - Byakuya przyciągnął mnie do siebie mocniej, odbierając mi oddech i wsuwając końcówki palców pod bluzkę, muskając moją skórę, aż dostałam gęsiej skórki. - Byaku, przestań. Ja tu próbuję być stanowcza, a ty mnie rozpraszasz. - jedyne co uzyskałam, to poderwanie się kapitana ze mną na rekach i wyniesienie do sypialni.
Ledwo zamknęły się za nami drzwi, a już całowaliśmy się namiętnie, moje dłonie rozpinały jego koszulę, a jego podnosiły moją bluzkę. Przeniosł pocałunki na moje opięte stanikiem piersi, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
     - Bracie, znowu ktoś przyszedł. - Byakuya oderwał się ode mnie, co skwitowałam cichym jękiem zawodu. Musnął ustami moje wargi i wyszeptał cicho.
     - Wieczorem to skończymy, obiecuję. - na potwierdzenie tych słów przyparł mnie do ściany, naciskając biodrami na moje biodra. Czułam jego pulsującą męskość. Wiedziona impulsem położyłam dłoń na jego kroczu i ścisnęłam lekko. - Nie prowokuj, bo nie dam ci w nocy zasnąć...
     - I o to mi chodzi. - uśmiechnęłam się do niego, przyciągając go do ostatniego pocałunku. Poszliśmy we dwoje otworzyć.
     - Cukierek albo psikus! - w pierwszej chwili przeżyłam zawał, widząc ostrzyżonego Nnoitrę, ale do chwili moje oczy przekonały mózg, że to jednak nie jest Piąty. Wysoki, barczysty chłopak miał na sobie dość podobny strój do Espady, ale nie miał typowego dla Nnoitry kaptura ani przepaski na oku. Zamiast Zanpakutō trzymał pustą w środku latarnię zawieszoną na długim kiju. Bez słowa ruszyłam po cukierki. Byakuya skrzywił się, że zostawiam go sam na sam z przybyszem. Po chwili cukierki wylądowały w latarni, a chłopak skłonił się i odszedł cicho.
     - Wyglądał jak arrancar... - skomentowałam cicho, gdy Kuchiki zamykał drzwi.
     - Najpierw jak ja, teraz arrancar... Nic mnie nie zdziwi jak zaraz przyjdzie ktoś przebrany za menosa grande. - ledwo odeszliśmy, dzwonek znowu się rozdzownił. - Oby to już była ostatnia osoba. - spojrzałam na zegar. Dochodziła dwudziesta druga. Zza drzwi rozległo się zafałszowane „mam tę moc” wrzeszczane na całe gardło.
     - Na pewno chcemy otworzyć? Tylko pijaka nam brakuje... - mruknęłam do szlachcica, on jednak bez zastanowienia otworzył drzwi. To co wzięłam za pijanego faceta, okazało się być przebraną za męską Elsę dziewczyną, z bardzo mocno rozszerzonymi źrenicami. Jak nic była naćpana. Nie pytam jakie cukierki już dostała...
     - Cukierek albo szmok... - rzuciła niezbyt przytomnie.
     - Znaczy my ci mamy dać smoka czy ty go nam dasz? - zapytałam skołowana, gdy kapitan oddalił się do kuchni po słodycze. Dziewczyna wyciągnęła spod peleryny rudego kociaka, który miauknął żałośnie. Rukia rzuciła się do drzwi.
     - Jaaaaaaakiiiiiii uroczyyyyyy! Ja go wezmę! - męska Elsa otrzeźwiała odrobinę.
     - Ma na imię Smok. - wyjaśniła. Rukia już tuliła do siebie zwierzątko, zupełnie ignorując fakt, że kot zostawia kłęby sierści na jej ubraniach.
     - Rukia, nie możemy trzymać kota w posiadłości. - Kuchiki stanął za siostrą. Zarówno ona jak i kot spojrzeli na niego błagalnie. Widać było jak kapitan mięknie. Argumentem przesądzającym było chyba to, że ja też pogłaskałam kota. - Ale ty po nim sprzątasz i czyścisz nasze mundury. - Rukia pokiwała głową, nie przestając molestować wtulonego w nią zwierzaka.
     - A dla ciebie mamy trochę cukierków. - wrzuciłam je do szklanej miski w kształcie kuli, którą trzymała dziewczyna. Do cukierków dołączyła mała butelka wody. - Żebyś nie ochrypła...
Kiedy za Elsą zamknęły się drzwi, odetchnęłam z ulgą. Koniec na dziś, nikomu już nie otworzymy. Rukia z Renjim też już zbierali się do powrotu do Seiretei.
A pół godziny później, gdy zostaliśmy sami, Byakuya dotrzymał danego słowa i pozwolił mi zasnąć dopiero nad ranem.

poniedziałek, 20 października 2014

Ogłoszenie

Ano, jak w tytule: ogłoszenie pojawiło się także na fanpejdżu, treść jest następująca:
"Będę szczera - nie chce mi się pisać rozdziału, ale za to mam inną propozycję:
mogę wrzucić rozdział halloweenowy z zeszłego roku w tegoroczne Halloween ALBO napisać średniej długości bonus z waszą obecnością.
Jeśli ktoś chce opcję drugą to łapka w górę i dodać mi tutaj komentarz z krótkim opisem postaci i motywem kostiumu na Halloween xD"


A zatem zachęcam do komentowania tutaj lub na fanpejdżu :)

Do napisania :3

środa, 15 października 2014

Rozdział 43

I wreszcie nowy rozdział. Przez wczorajsze problemy z internetem (tak, Serku, możesz pobrać wszystko co chcesz, ale nie możesz nic wrzucić - WTH internecie?) nie udało mi się wrzucić rozdziału w terminie, ale mam nadzieję, że się nie gniewacie...
A jak ktoś mnie znowu będzie molestował kiedy kolejny rozdział to skończy jak jeden z czytelników - wrzucony do opowieści i źle potraktowany przez Fuyumi.

Miłego czytania *wyszczerz*

~~*~~

Po przedwczorajszych wydarzeniach cały wczorajszy dzień spędziłam na leżeniu, obżeraniu się słodyczami i kłótniach z Kuchikim o bałagan i lenistwo – najlepszy sposób na odreagowanie stresu. Serio. Zwłaszcza kiedy kapitanowi zaczyna brakować argumentów, żebym w końcu ogarnęła pokój. Hiyakuma wyszedł wczoraj się powłóczyć, mówiąc, że mam się nie przejmować, jeśli nie wróci do trzech dni.
A dzisiaj... Dzisiaj już nie jest tak kolorowo. Może to przez deszcz. Albo przez brak słodyczy. Albo to, że zamiast „dzień dobry” czy innego takiego usłyszałam tylko „idziemy na patrol”.
I wszystkie moje argumenty na „nie” poległy w starciu z kapitańskim:
     - Fuyumi, nie jesteśmy tutaj na urlopie. - nadal siedział spokojnie przy stole, dojadając resztki ciasta z wczorajszego dnia.
     - Jak to nie?! Sam mówiłeś, że trzeba mnie odizolować żebym wypoczęła! I zostaw moje ciasto! - zabrałam mu talerzyk sprzed nosa, palcami zbierając okruszki i zjadając je pośpiesznie. Spojrzał na mnie, odkładając widelczyk na trzymany przeze mnie talerzyk.
     - Jak na moje oko to już wystarczająco ci się polepszyło. I masz stanowczo za dużo wypoczynku, bo znowu robisz się pyskata.
     - Przywyknij. - położyłam naczynie na stół i wyszłam z kuchni. - I dopóki na tym stole nie pojawi się kolejne ciacho do zjedzenia, nigdzie nie wyjdę. Zwłaszcza w taką pogodę. - dodałam na odchodne.
A jednak niedługo po powrocie do pokoju, ktoś zastukał do mych wrót. Po otworzeniu prawie padłam na zawał. Kuchiki stał z reklamówką w ręku. Jego ubranie było przemoczone, a z włosów kapała woda, tworząc ślad od wejścia do domu aż do mojego pokoju.
     - Jak ty wyglądasz?! - zawołałam zamiast podziękowania. Skrzywił się, gdy wypchnęłam go z pokoju w stronę łazienki, po drodze zabierając mu zakupy i rzucając je na podłogę. - I to ja jestem ta głupia i nieodpowiedzialna! Przecież mamy parasol, ba, nawet dwa! - trzepnęłam szlachcica po głowie, aż jęknął. Dopchałam go do łazienki i zamknęłam za nim drzwi. - Zdejmij te ubrania, zaraz przyniosę ci ręczniki i coś na przebranie. I weź gorący prysznic czy coś w ten deseń.
     - W szafie na samym dole! - usłyszałam na odchodne.
Klnąc pod nosem na swoją odruchową reakcję ruszyłam ku sypialni kapitana. Wzięłam stosik ręczników, położyłam je na łóżko i zaczęłam przeszukiwać szafę w poszukiwaniu ubrań. Nic, zero, ani jednego ciucha. Co z nim nie tak? Codziennie biega do Społeczności po ubrania? Poddałam się i ruszyłam z ręcznikami z powrotem do łazienki.
Zapukałam i, nie czekając na odpowiedź, weszłam. Kuchiki stał pod prysznicem, osłonięty przed wzrokiem wchodzących zasłonką w żółte słoneczniki. Jeden umieszczony był akurat na wysokości jego krocza. A szkoda, popatrzyłabym sobie... Położyłam ręczniki na pokrywie kosza na pranie.
     - Zostawiam ci ręczniki. Ubrania musisz sam sobie znaleźć, bo nie chciałam robić tornada w pokoju.
     - Fuyumi. - zatrzymałam się z ręką na klamce. - W reklamówce było ciasto... - nim skończył zdanie, ja już wystrzeliłam z łazienki niby z procy, zbierając z podłogi torbę i ratując te kawałki ciasta, które były w miarę duże i całe. Szarlotka z kruszonką i lukrem... O ja... To będzie niebo w gębie... Przełożyłam co się dało na talerz i zjadłam pozostałe kawałki.
     - Coś długo go nie ma. Utopił się czy jak? - spekulowałam na głos wycierając podłogę wziętym ze schowka mopem. Skończywszy, zapukałam do łazienkowych drzwi. - Żyjesz tam?
     - Zaraz wyjdę. - wzruszyłam ramionami i ruszyłam do swojego pokoju się przebrać do wyjścia. Skoro on zrobił co chciałam, uczciwie i grzecznie pójdę z nim na patrol.
Taaaa, grzecznie... Mowy nie ma!
No dobra, przez pewien czas wszystko było spokojne (czyli nudne) i przewidywalne (serio wiało nudą). Przemieszczaliśmy się z kapitanem jako shinigami po dachach, dosyć szybko i zwinnie, chociaż w moim przypadku niekoniecznie cicho. Po kolejnym moim skoku z dachu na dach, w akompaniamencie wrzasku przerażenia, Kuchiki poddał się i zeszliśmy na dół.
Spokojnym tempem przemierzaliśmy kolejne ulice, dopóki szlachcic nie chwycił mnie za ramię i skierował w inną stronę.
     - Odtąd zaczyna się teren przydzielony innym shinigami. Na patrolu się tu nie zapuszczamy, w czasie wolnym zazwyczaj chodzimy gdzie chcemy – skinęłam głową na znak, że rozumiem.
Ruszyliśmy dalej. Rozglądałam się dookoła, oglądając dzielnicę miasta, którą widziałam po raz pierwszy. Trafiliśmy w okolice przystanku autobusowego. Wszyscy ludzie wypatrywali autobusu. Wróć. Wszyscy poza jednym mężczyzną. Ten patrzył w przeciwnym kierunku, na mnie i na kapitana. Miał długie ciemne włosy spięte w kucyk, krótką bródkę, jakieś ciemne ubranie z prawdopodobnie skórzaną kurtką trzymaną pod ręką.
     - Zobacz, on się na mnie patrzy! - zawołałam wskazując mężczyznę palcem. Kuchiki przymknął oczy, najprawdopodobniej klnąc w myślach na moją niewiedzę...
     - Czasem tak się zdarza, że ktoś obdarzony większą mocą duchową może... nas... zoba... - kapitan przerwał wypowiedź po otwarciu oczu.
     - Ktoś kazał ci się gapić?! No, odpowiadaj! Może ja nie chcę, żebyś mnie widział?! - wrzeszczałam, targając faceta za ubranie w przód i w tył, zupełnie ignorując fakt, że był ode mnie o głowę wyższy. Dla odsuwających się od niego ludzi wyglądało to pewnie jak jakiś atak. - Masz stracić tę moc!
     - Przepraszam, przepraszam! - wołał przerażony mieszkaniec Świata Ludzi.
     - Yukimori, natychmiast zostaw tego człowieka! - kapitan złapał mnie za kołnierz szaty i szarpnął do tyłu odrywając moje ręce od ubrania faceta, a także urywając spory kawałek pleców mojej szaty. Szybkim ruchem złapałam za opadający z przodu materiał.
     - Zboczeniec! Znowu chcesz mnie molestować w czasie pracy! - używając shunpo uciekłam do domu.
W domu jedyne czego się doczekałam to wiadomości od szlachcica, że po patrolu idzie się odstresować, bo przeze mnie teraz on potrzebuje odpoczynku. Przeze mnie, jasne! Pfff, kretyn. No ale skoro i ja mam w takim razie wolne... Przytargałam wieżę razem z głośnikami z pokoju do salonu, podłączyłam do prądu i zalałam mieszkanie dźwiękami muzyki.
Otwierając po kolei szafki, półki i zaglądając w zakamarki salonu odkryłam barek wypełniony prawie po brzegi ledwie napoczętymi trunkami. Wysokoprocentowymi trunkami. Uśmiechnęłam się szeroko, wyciągając na chybił-trafił kilka butelek i sprawdzając zawartość alkoholu. Żaden nie schodził poniżej 50%. Gdyby było to możliwe, mój uśmiech poszerzyłby się jeszcze bardziej.
Jednak nim zdążyłam choćby postawić którąś na stoliku, na środku pokoju otworzyła się garganta. Bez żadnego śladu duchowego, nawet bez charakterystycznego dźwięku dartego materiału. Ze środka wyszedł Grimmjow, bez gigai, ale też nie dało się od niego wyczuć ani grama reiatsu.
Uśmiechnął się szeroko, ale jakoś tak bez przekonania. Wyglądał jakby zapadł się w sobie, tracąc swój buntowniczy sposób bycia, pewność siebie i tą uroczą zadziorność. Tatuaż zdrapany został tak głęboko, że blizna po nim dochodziła do mięśni, ukazując każde ich ściągnięcie czy rozluźnienie.
     - Grimm... - poczułam szczypiące łzy cisnące się do oczu. Bez słowa podszedł do mnie i potarł mój policzek kciukiem. - Co oni ci zrobili... - wtuliłam się w brata, obejmując go w pasie najmocniej jak umiałam.
     - Nie mam dużo czasu, zmusiłem Szayela żeby ukrył całe reiatsu z mojego przyjścia tutaj, ale mam tylko kilkanaście minut. - szepnął, kładąc dłoń na moim karku i dociskając delikatnie moją głowę do swojego barku, drugą ręką obejmując mnie tak mocno jakby pięścią chciał wybić w moim brzuchu odpowiednik swojej dziury hollowa. Skinęłam głową, odsuwając się by pobiec do sypialni po Zanpakutō.
     - Hiya-chan, Grimm potrzebuje pomocy... - szepnęłam do miecza, powtarzając to samo zdanie w przekazie telepatycznym.
Duch miecza pojawił się chwilę później, odrobinę poszarpany i zmęczony, ale wyraźnie zadowolony. Machnął ręką w geście „nie pytaj” i ruszył do salonu. Gdy tam weszłam, pas Grimmjowa okrywała warstwa lodu, a on sam drżał z zimna. Pomimo szczękania zębami i nerwowych tików, gdy odbudowywana tkanka kłuła nerwy impulsami bólu, podniósł kciuk w górę na mój widok. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i wtuliłam w jego objęcia, ogrzewając go na tyle na ile mogłam. Niedługo później proces leczenia się zakończył, a Hiyakuma, po cmoknięciu mnie w czoło, wyskoczył przez okno, znowu znikając nie wiadomo gdzie. Grimmjow podziwiał w łazienkowym lustrze swój przywrócony numer.
     - Teraz mu dokopię. - uśmiechnął się szeroko. Cały jego charakter powrócił w jednej chwili, z całą okazałością i ostentacją na jaką było stać Grimmjowa. - Dziękuję tygrysico.
     - Proszę. Kim jest ten komu chcesz dokopać? - zapytałam, podchodząc blisko i stając na palcach, by poczochrać niebieską czuprynę. Arrancar podniósł mnie i posadził na zabudowanej półce z umywalką. Teraz mogłam spokojnie dosięgnąć jego włosów by go miziać. Mruczał cicho, stojąc obok i tuląc mnie do siebie.
     - Zastąpił mnie w Espadzie gdy straciłem numer. Nie martw się, maleńka, to dla mnie żaden przeciwnik, ale bez numeru... Sama wiesz jakby to wyglądało. - skinęłam głową. Odsunął się i otworzył gargantę. - Wpadnę jeszcze kiedyś, moja mała tygrysico. - na odchodne dostałam buziaka w policzek i już go nie było. Ruszyłam do salonu, przestawiłam dwa pierwsze rzędy butelek z barku na stolik i wzięłam w dłoń szklankę. Nalałam do niej alkoholu i wzniosłam toast.
     - Powodzenia, braciszku. - wypiłam zawartość jednym haustem.
Kolejne porcje trunków przeszły przez moje gardło bardzo szybko, a z każdą wypitą szklanką mój humor zmierzał w kierunku depresji. Niedługo później już pociągałam nosem, czując płynące po policzkach łzy. Najgorsze było to, że nie potrafiłam powiedzieć czemu płaczę.
I kiedy nastał późny wieczór, właśnie taką rozciągniętą na kanapie, zapłakaną i wpatrującą się w półpełną alkoholu szklankę zastał mnie po powrocie Kuchiki. Sam był w niewiele lepszym stanie. Chwiał się na nogach, chociaż wzrok miał jeszcze przytomny. Pijany, ale nie na tyle, żeby niczego po obudzeniu się nie pamiętać. Dokładnie tak jak ja. Chociaż wciąż nad tym pracowałam. Uniosłam dłoń do ust, by się napić, gdy szklankę nakryła dłoń kapitana. Patrzył na mnie z dziwnym ogniem w oczach, zabrał mi szklankę, dopił jej zawartość i usiadł obok mnie.
Chwilę później siedziałam na jego kolanach, oplatając jego kark ramionami i wypłakując się w jego bark. Obejmował mnie mocno, nie odzywając się słowem. W końcu zaczęłam przysypiać,więc posadził mnie obok siebie, podniósł się chwiejnie i podtrzymując mnie, pomógł mi wstać.
     - Idziesz spać, ja zresztą też. - powiedział cicho, zanim jego usta wylądowały na moim nosie. Celował pewnie w czoło, ale najwyraźniej nie trafił. Odprowadził mnie pod drzwi mojej sypialni, ale tam wczepiłam się palcami w jego ubranie.
     - Nie chcę spać sama... Hiyakuma gdzieś się włóczy, a łóżko jest za duże... - szlachcic westchnął i oparł mnie plecami o ścianę, kładąc podbródek na czubku mojej głowy, jakby zastanawiać się co ze mną począć.
     - Idź, weź kołdrę. Skoro ci tak zależy to możesz spać w moim łóżku. - ruszył przodem, zapewne by zrobić dla mnie miejsce.
Gdy weszłam do jego pokoju, leżał już bliżej ściany, przykryty kołdrą. Byłam pewna, że zasnął, dopóki sama nie położyłam się obok. Wtedy poruszył się, nakrywając mnie częścią swojej kołdry i wsuwając rękę pod moją, by przyciągnąć mnie blisko siebie.
     - Byakuya... - odwróciłam się przodem do niego. Uśmiechnął się lekko czując, że sama go obejmuję.
     - Dla mnie to łóżko też jest za duże... - pocałował mnie zachłannie, przewracając się na plecy i wciągając mnie na siebie. Odpowiedziałam żywiołowo, świadoma, że rano będę wszystko pamiętać.
Skoczyło się na tym, że zasnęłam oparta głową o jego klatkę piersiową, słuchając jego oddechu i bicia serca. Byłam głaskana po włosach i obejmowana przez gorące ramiona. I było mi z tym dobrze.

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 42

Przepraszam za tak długą nieobecność, ale problemy z weną, z samooceną, remont, wyjazd do Anglii i studia trochę mi namieszały w planach pisarskich...
Ale teraz już jest okey, zaczęły się studia, więc (żeby uniknąć nauki) będę regularnie sprzątać i pisać. A przynajmniej to drugie xD

~~*~~

Stałam przed wejściem, czekając aż kapitan kupi bilety i dołączy do mnie. Napis „ZOO” wykonano z metalu i zawieszono jakiś metr nad bramą. Ktoś kiedyś nieudolnie próbował nadać mu wesoły wygląd, ale kolorowe farby złuszczyły się i odpadły płatami. Pomimo tego wszystkiego kolejka do kasy była imponująca. Może to jedyny taki obiekt w bliższej i dalszej okolicy...
Przykleiłam się do mapki, umieszczonej pomiędzy wejściem a kasą. Gdzieś tam w głębi labiryntu ośrodka zostały ukryte wielkie drapieżniki, które chciałam zobaczyć. Żywe pantery... I tygrysy... I lwy. I jaguary. Iiii... Jakie są jeszcze duże kotowate, Hiya-chan? Ty i Grimmjow?
Prychnęłam na głos, nadal wpatrując się w mapkę. „Mini zoo” w zoo? Kuchiki stanął zaraz za mną, z biletami w dłoni.
- Chcę tam iść! - pokazałam palcem odpowiednie miejsce na mapie. Brunet zmarszczył brwi.
- Ile ty masz lat? To dobre dla dzieci... - odpowiedział ze śladami ironii w głosie.
- I tak chcę! Bo powiem Renjiemu, że mnie maltretowałeś psychicznie! I Generałowi też powiem! - szlachcic wykonał klasyczny już facepalm, kręcąc z zażenowaniem głową.
- Dobra, tylko nie krzycz. - mruknął, podnosząc na mnie wzrok i przenosząc go na mapkę. - Ale zanim dojdziemy tam po drodze mamy prawie całe zoo. Może najpierw wybierz inny cel podróży.
- Kotowate! - prawie wrzasnęłam z podekscytowania. Podskakiwałam w miejscu ledwo unosząc stopy nad ziemię, dociskając zaciśnięte pięści do szyi. - Kotowate, kotowate, koto... - powtarzałabym tak w nieskończoność, gdyby nie ręka kapitana, zatykająca moje usta i przyciągająca mnie bliżej niego, plecami do jego torsu.
- Jeśli zaraz nie skończysz zachowywać się jak dzieciak z nadmiarem cukru we krwi, przyrzekam ci, że jak tylko wrócimy do Społeczności, dostaniesz taki wycisk na treningu ze mną, że odechce ci się szaleć na długi czas. - zastygłam w bezruchu, myśląc co zrobić, żeby się uwolnić. Zgodzenie się na jego żądanie było zbyt proste. W bezmyślnym odruchu wyciągnęłam język, żeby zwilżyć spierzchnięte wargi. Mężczyzna odskoczył niczym oparzony, gdy jego dłoni dotknął mój język. Oblizałam usta, odwracając się do niego. W panice szukał czegoś w co mógłby wytrzeć ręce.
Ubrany dość swobodnie jak na niego wyglądał komicznie przetrzepując jedną ręką kieszenie, drugą trzymając jak najdalej od siebie. Czarna koszula zapięta od drugiego guzika i ciemne jeansy podkreślały jego szczupłą sylwetkę, a włosy spięte w niski kucyk sprawiały, że wyglądał na surowego i jeszcze bardziej zimnego niż zazwyczaj.
Znalazł chusteczkę i bardzo dokładnie wytarł wnętrze dłoni. Poprawił kołnierz i ruszył w stronę wejścia, podając mi jeden z biletów. Ruszyłam za nim, z wyszczerzem przyklejonym do twarzy na myśl o ilości kotowatych wlepiających we mnie swoje ślepia.
Po półgodzinie odechciało mi się wszystkiego. Większość zwierząt, które mijaliśmy spała albo zajmowała się sobą. Wyczuwając mój zapach zazwyczaj uciekały – zwłaszcza zebry, antylopy i inne podobne do nich. Praktycznie nie miałam możliwości ich poobserwować. A nawet nie doszliśmy do lwów i innych takich... Powłóczyłam nogami, zła na zbyt wrażliwy węch zwierząt, ciągle kierując się ku jednemu z dwóch upragnionych celów – ku wybiegom z kotowatymi.
Ryk lwa było słychać już z daleka. Do klatek pozostały jeszcze jakieś dwa wybiegi, co jak na dźwięk było imponującym wyczynem – zagłuszył pozostałe zwierzęta. Poczuł, że idę. Ucieszyłam się strasznie na tą myśl i wyrwałam się biegiem w stronę ryku. Kapitan zawołał coś za mną, ale nie usłyszałam.
Zatrzymałam się dopiero przy klatce z tygrysami. Wylegiwały się w promieniach słońca przebijających się przez liście rachitycznych drzewek zdobiących wybieg osłonięty grubymi kratami. Stałam przodem do zwierząt, czekając aż któreś mnie zauważy. Albo aż zdyszany kapitan dołączy do mnie z mordem w oczach. Obie te rzeczy wydarzyły się prawie równocześnie. Ledwo Kuchiki stanął przy moim boku, największy z tygrysów podniósł głowę i spojrzał na mnie.
     - Mówiłem ci, żebyś poczekała na mnie. - zaczął szlachcic, ale przerwał mu niski pomruk zwierzęcia.
Tygrys usiadł dokładnie naprzeciwko mnie, prezentując okazałe klejnoty rodowe i próbował mruczeć przymilnie. Gdy spojrzałam w jego ślepia, pomruk przybrał na sile, a on sam machnął łapą w moim kierunku. Miauknęłam w odpowiedzi, naśladując koty z Rukongai. Przeciągły dźwięk, jaki wydostał się z gardła samca, mógł byś tylko i wyłącznie miauczeniem.
     - Rozmawiasz z kotami? - zapytał Kuchiki, patrząc zdziwiony na wymianę zdań po kociemu.
     - Tylko jeśli zagadują pierwsze. - puściłam mu oczko. Przeskoczyłam przez niski murek i stanęłam zaraz przy klatce. Tygrys od razu skoczył w moim kierunku, opierając się na kracie.
     - Fuyumi, uważaj! - wrzasnął szlachcic, chcąc przeskoczyć murek i zabrać mnie spod klatki. Ostrzegawcze warknięcie kazało mu jednak zostać na miejscu.
     - On mi nic nie zrobi, zobacz jaki przymilny... - skomentowałam, wsadzając dłoń pomiędzy pręty i drapiąc zwierzaka za uchem. Zupełnie jakby w odpowiedzi tygrys wyciągnął łapę i położył ją na mojej głowie. Przygięłam kolana, bo nacisk łapy był znaczny, nie przestałam jednak głaskać wielkiej głowy. Samiec obracał łbem, by moja dłoń trafiła na wybrane przezeń punkty. - O, popatrz, nawet do zdjęć może zapozować. - wokół klatki zrobił się spory tłum.
     - Fuyumi, wydaje mi się, że on ma ochotę nie tylko na drapanie za uchem... - zaczął niepewnie szlachcic.
     - Skąd to wiesz? - zapytałam zdziwiona, próbując odejść od klatki. Potężna łapa złapała mnie w pasie i przygarnęła z powrotem, dociskając do prętów. Na pośladkach poczułam nacisk czegoś, co w postaci Adjuchasa bardzo by mnie ucieszyło. - Nie, zły tygrys, nie wolno! Zostaw mnie! - krzyczałam rozpaczliwie, bijąc zwierzaka po nosie, wystającym spoza prętów. - No już, zostaw! Głowa mnie boli, nie mam ochoty na seks! - użyłam pierwszego argumentu jaki przyszedł mi do głowy. Ku zdziwieniu mojemu i zgromadzonej publiki, zwierzak mruknął zawiedziony i odpuścił, odchodząc w głąb klatki i szturchając nosem samice. Od każdej dostawał po łbie.
     - Fuyumi, chodź tu czym prędzej. - rozkazał Kuchiki.
     - Biedaczek przeze mnie dostał od koleżanek... - mruknęłam pod nosem, przeskakując nad murkiem i stając obok szlachcica. Objął mnie mocno w pasie i docisnął do siebie. - A ty co robisz? - zapytałam cicho. Szlachcic pociągnął mnie na skraj przejścia, jak najdalej od klatki. Jego ręka drżała lekko, gdy trzymał ją na mojej talii, podczas gdy na twarzy nie zadrgał żaden mięsień.
     - To na wszelki wypadek, żebyś przy kolejnych wybiegach nie zrobiła znowu takich numerów. - z mojego gardła wyrwał się nerwowy chichot, zaraz po tym zaczęłam drżeć, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, co mogło mi się stać.
     - P-Przepraszam, że zniszczę ci koszulę... - rzuciłam tylko, nim wtuliłam się w mężczyznę i rozpłakałam. Trzymałam ciemny materiał w dłoniach, mocząc go łzami. Kuchiki jednak, zamiast się zirytować, docisnął mnie mocno do siebie, drugą dłonią gładząc uspokajająco po włosach. Mruczał do mojego ucha cichym, spokojnym tonem słowa ukojenia. Niedługo później, już spokojna, przestałam płakać, chociaż wciąż wtulałam się czołem w szyję bruneta. On też nie przejawiał chęci wypuszczenia mnie z objęć. - Chodźmy dalej. Tym razem będę grzeczna. - powiedziałam w końcu, odrobinę się odsuwając i od razu wkładając dłoń w zgięcie łokcia kapitana.
     - Rozumiem, że teraz będziesz cały czas na odległość ręki? - spojrzał znacząco na niewielki dystans jaki mógł nas teraz podzielić.
     - Tylko do końca wycieczki w zoo. - westchnął, oswabadzając rękę, jednak nim zdążyłam się odsunąć, objął mnie z powrotem w pasie. Nie protestowałam, bo dzięki temu nie wspominał o plamach na ubraniu, które kosztowało pewnie więcej niż moja pensja.
     - To teraz wracamy na lody, a później inną trasą dojdziemy do mini zoo. Tam nie powinno się ci stać nic groźnego. - ruszył, pociągając mnie za sobą.
Szłam z kapiącymi lodami w ręce, próbując nie ubrudzić siebie, Byakuyi ani nie pozwalając skapnąć choć odrobinie słodyczy na ziemię. Z punktu widzenia Kuchikiego musiało wyglądać to przekomicznie, bo ciągle uśmiechał się pod nosem, od czasu do czasu pomrukując, że nie wiedział, że jego oficer to taka niezdara. Niestety, groźne, zastraszające spojrzenie to jednak kiepski pomysł kiedy ma się wystawiony język i próbuje się zlizać z dłoni spływające po niej lody. Kapitan śmiał się do rozpuku na swój chłodny sposób, uśmiechając się odrobinę szerzej niż dotychczas.
Ale zemsta była już blisko. Mini zoo pełne wrzeszczących z radości dzieci i znudzonych dorosłych. Najpierw usiadłam na ławce, żeby na spokojnie dokończyć lody i rozejrzeć się dookoła. Kozy, świnki, świnki morskie, króliczki. To jest to – króliczki! Wprawdzie żal mi się robiło małych zwierzątek na myśl o tym, co zrobi z nimi szlachcic, ale cel uświęca środki.
Dopiero kiedy ostatni kęs wafelka zniknął w czeluściach mojego żołądka, podniosłam się i pociągając za sobą zaintrygowanego moim zaciętym wyrazem twarzy szlachcica, ruszyłam realizować mój plan.
     - Zamknij oczy i nie ruszaj się stąd, dobrze? - usadziłam go na ławce w zagrodzie z króliczkami.
     - Tylko nie próbuj uciekać. - przypomniał cicho, zamykając oczy. Uśmiechnęłam się do siebie.
Pomału podniosłam jednego króliczka i położyłam go obok szlachcica. Drugiego położyłam po drugiej stronie. Trzeci wylądował na kapitańskich kolanach, a czwarty i piąty – na barkach. Szósty, ostatni – trafił na głowę szlachcica. Siedział grzecznie poruszając wąsikami. Wyciągnęłam aparat.
     - Otwórz oczy! - zawołałam do Kuchikiego. Gdy wypełnił polecenie, pstryknęłam mu zdjęcie. Powoli podeszłam, by zdjąć króliczka z jego głowy, gdy złapał mnie za rękę, pociągając i sadzając mnie obok siebie. Zdjął zwierzaki z głowy i ramion, sadzając je na moich kolanach. Zabrał mi aparat i podał go stojącej nieopodal kobiecie.
     - Przepraszam, mogłaby pani zrobić nam zdjęcie?

I w ten sposób dorobiłam się zdjęcia z Kuchikim i królikami...

środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 41

Nyaaaa, wybaczcie opóźnienia, ale Anglia, siostrzenica i paskudna pogoda odbierają mi wenę i chęci do życia...
I jestem tutaj samotna, niech ktoś Serka wspomoże mentalnie, bo psychika mi siada...
Może chociaż wam się mordki uśmieją czytając o nowych przygodach Fuyumi.
Z dedykacją dla pewnego Gumisia, który niecierpliwie stał nade mną z batem i popędzał pisanie...

Muzyka do rozdziału to kolejno:
Nightwish - While Your Lips Are Still Red
Lordi - Would you love a monsterman

~~*~~

Obudziły mnie promienie słońca. I cisza. Hiyakuma zapewne wyłączył wieżę, kiedy zasnęłam. Podniosłam się do siadu, czując delikatne mrowienie na skórze. Szybko obejrzałam ciało, ale nie znalazłam żadnych śladów pazurów Grimmiego. Ten sen był odrobinę zbyt realistyczny. Potarłam dłonią senne majaki, ale uczucie nie zniknęło. Otrząsnęłam się, ignorując dziwne wrażenie. Spoglądając w okno, machinalnie przeczesałam palcami włosy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że moja lewa ręka jest w pełni sprawna. Spoglądałam na nią, obracając ją przed oczami, jakby nie należała do mnie. Z nikłym uśmiechem zwróciłam wzrok ku oknu. Kwatera była na pierwszym piętrze, ale oba okna znajdujące się pod moim były zakratowane. Moje ciało zastępcze leżało spokojnie pod ścianą, zachęcając do używania.
Nie zastanawiałam się zbytnio. W szafie znalazłam duży plecak, gdzie po chwili szarpania została schowana katana. Do kieszeni schowałam skradzione ze sklepu mp3, na które przy pomocy wieży przegrałam zawartość płyt. Przerzuciłam plecak przez okno i upuściłam go w miarę delikatnie, czego nie można było powiedzieć o jego lądowaniu, bo Hiyakuma wrzeszczał, że starszych się szanuje.
Przerzuciłam obie nogi przez parapet, obracając się na brzuch i szukając stopami punktu oparcia. Nie znajdowałam nic, więc zsunęłam się tak, że wisiałam na rękach. Po chwili wleczącej się w nieskończoność udało mi się wsunąć stopę w kratę okna poniżej. Oddychając głęboko i pokładając ufność w swoim szczęściu, puściłam parapet. Gwałtownie poleciałam w tył, ledwo powstrzymując krzyk. Byłam już pewna, że się nie uda, gdy rąbnęłam plecami o kraty. Nogi miałam zgięte w kolanach, by nie połamać kości ani nie zerwać ścięgien. Stopa w której pokładałam nadzieję, że zablokuje się w kracie w czasie tego ruchu, faktycznie to zrobiła. Pozostało tylko ją uwolnić. Wisiałam głową w dół, jakieś półtora metra nad ziemią, więc jeden nieostrożny ruch i mogę stracić zęby.
Po pierwsze chwyciłam się jedną dłonią kraty i podciągnęłam. Drugą dłonią chwyciłam się trochę wyżej i powoli wyciągnęłam stopę. Zawisłam na obu rękach, z nogami dyndającymi pół metra nad ziemią. Odpychając się od krat skoczyłam i wylądowałam w miarę pewnie na nogach.
Zarzucając plecak na ramiona pośpiesznie oddalałam się od kwatery. Ze słuchawkami w uszach niezbyt zwracałam uwagę na otoczenie, dopóki na środku mojej drogi nie usiadł prowokacyjnie biały kot. Patrzył na mnie z wyzwaniem, machając ogonem z prawej na lewą i z powrotem. Ogonem z niebieską końcówką. Burashi? Zmarszczyłam brwi, prychając z niezadowoleniem i ruszyłam w jego kierunku. Kot wskoczył na najbliższy murek, a z niego na moje ramię, wbijając pazury w plecak.
Kierowana przez kota, który pokazywał mi kierunki drapiąc moje ramię, zawędrowałam do parku na obrzeżach miasta. Był zarośnięty i opuszczony, z poprzewracanymi ławkami leżącymi w chaszczach. Kojarzyło mi się to z czymś, ale gdy próbowałam się skupić, skojarzenia umykały.
- Więc co chciałeś mi pokazać, sierściuchu? - zapytałam Burashiego, który zdążył już ze mnie zeskoczyć i rozłożyć się w słońcu na jednej z ławek. Nie spojrzał na mnie, odwracając łeb z pogardą. Już miałam kopnąć go za wyprowadzenie mnie na manowce, gdy w krzakach po drugiej stronie parku coś zaszeleściło.
Szybciej niż byłoby to możliwe dla człowieka wyjęłam z plecaka katanę, i szarpnęłam sayę, odrzucając ją na bok i kierując ostrze ku źródłu dźwięków. Ku mojemu szokowi zza krzaków, z odrobinę poszarpanymi ubraniami, wyszli niektórzy członkowie Espady. Zaliczyłam opad szczęki widząc poprawiającą ubranie Harribel, wściekłego Nnoitrę dogadującego Ulquiorze i Szayelowi i ziewającego Starrka z próbującą go rozruszać Lilynette. Wszyscy nosili gigai ukrywające ich maski i reiatsu.
- Tier! - rzuciłam się w jej stronę, wsadzając w międzyczasie katanę za pasek spodni. Wtuliłam się w jej ogromne piersi, czując jak dociska mnie do siebie. - Jak ja za tobą tęskniłam... Jakim cudem tu jesteście?
- Ja za tobą też, Tora. Aizen pozwolił nam wpaść i przekazać ci pozdrowienia. Podobno niedługo dostaniesz pozwolenie na rozpoczęcie misji. - czułam na sobie spojrzenie Szayela. Przewiercał mnie wzrokiem, chrząkając znacząco. Oderwałam się od Harribel, zbliżając się do naukowca.
- CO JEST Z GRIMMJOWEM?! - wrzasnęłam, zaraz po tym strzelając Ósmemu soczystego liścia, po którym cofnął się dwa kroki. Nnoitra trzymał go za ramiona, unieruchamiając, na wypadek, gdybym chciała się jeszcze powyżywać.
- Tora-san... - jąkał się Szayel. Reszta przyglądała mu się w ciszy. Nawet Burashi milczał, wskakując z powrotem na moje ramię i patrząc na niego złowrogo różnokolorowymi tęczówkami.
- Grimmjow stracił lewą rękę i swój numer. Za atak na ciebie. - wyjaśnił w końcu Ulquiorra. Kot z miauknięciem przeniósł się na jego ramię.
- Jego ręką już się zająłem... - wtrącił naukowiec, nie znajdując jednak moich przeprosin.
- Ale... Ale to wcale nie było tak! - zawołałam, czując zbierające się pod powiekami łzy. Harribel przygarnęła mnie do siebie, pozwalając się wypłakać i gestem odganiając pozostałych. - To moja wina, przeze mnie Grimmi... Grimmi stracił, stracił... - wybuchnęłam płaczem, znowu wtulając się w biust Trzeciej. Nic nie mówiła, pozwalając się mi wypłakać i nieskładnie opowiedzieć całe zdarzenie, naginając lekko fakty. Nie chroniłam zatem Kuchikiego jako kapitana, tylko, próbując powstrzymać Rukię, sama wypadłam zza naszej osłony.
- Biedna Tora... - Tier głaskała mnie po włosach, by po chwili odsunąć mnie od siebie i zlustrować z góry na dół. - O, masz Zanpakutō. Potrafisz już go uwalniać? - zmieniła temat, czym zachęciła pozostałych do podejścia z wcześniejszej bezpiecznej odległości.
- No ba, że potrafię, za kogo ty mnie masz? - uśmiechnęłam się szeroko, chwilowo spychając w dal myśli o Grimmjowie. Wyciągnęłam zza paska katanę i dmuchnęłam na końcówkę rękojeści, unosząc miecz przed twarzą. - Nē, Hiya-chan, asobou... - mruknęłam.
- Walcz ze mną, chcę się odegrać za poprzedni pojedynek! - wrzasnął Nnoitra, szykując się do zrzucenia gigai. Uderzyłam go w głowę zamarzającym Zanpakutō, w ostatniej chwili posyłając go w gigai na ziemię.
- Jeśli teraz się ujawnisz to wszyscy będziemy musieli stąd zwiewać. A zwłaszcza ja. W obecnej chwili nikomu z nas nie są potrzebne kłopoty. - rzuciłam sucho. Moja dłoń pokryła już się lodem, mogłam się więc popisać moim shikai. Dotknęłam czubkiem ostrza wolnego kawałka ziemi obok siebie, patrząc zafascynowana na wyrastającego lodowego wojownika. Twór odwrócił się w moją stronę i przyklęknął na jedno kolano, kłaniając mi się i zastygając w tej pozie.
Hiya-chan, czy mogę stworzyć inne formy, które będą potrafiły się ruszać? Oczywiście, malutka. Jakie tylko sobie wymyślisz. Uśmiechnęłam się do siebie, uśmiechem Grimmjowa. Espada widząc wyraz mojej twarzy odsunęła się kilka kroków. Po kilku dotknięciach ziemi ostrzem dookoła mnie pojawiło się stado lodowych tygrysów. Sześć sztuk potężnych zwierząt otoczyło mnie i położyło się, broniąc dostępu do mojej osoby.
Gdzieś na granicy wyczuwania poruszyło się dobrze znane mi reiatsu. Arrancarzy dookoła mnie zastygli w bezruchu, wyczuwając to samo co ja. Skinęłam głową w stronę z której przyszli, dając im znak do odwrotu. Ulquiorra zamiast tego otworzył gargantę i spojrzał na mnie, przepuszczając pozostałych przodem. Burashi na jego ramieniu ocierał się głową o róg maski.
- Grimmjow niedługo się obudzi, ale wątpię czy jest coś co przywróci mu miejsce w Espadzie. - spojrzałam na Czwartego przez łzy.
- Po prostu przyślij go do mnie. W gigai. - Cifer westchnął i wszedł do garganty, zamykając ją zaraz za sobą.
Odwołałam lodowego wojownika. Hiya-chan... Duch miecza pojawił się z pytaniem w oczach. Zanim odważyłam się zapytać długo formowałam pytanie w myślach, siadając na ziemi i opierając się o jednego z lodowych zwierzaków. Hiyakuma poszedł w moje ślady, siadając po drugiej stronie okręgu i również opierając się o mój twór. Reiatsu wciąż się zbliżało, przyspieszając.
- Czy potrafiłbyś go... uleczyć? Przywrócić mu jego numer? - zapytałam Zanpakutō, tak cicho, ze prawie niesłyszalnie.
- Nie wiem, maleńka, nie jestem w stanie powiedzieć nic pewnego. - zagryzłam wargi, słysząc to. - Możemy spróbować, jeśli ci na tym zależy. - poderwałam się i uwiesiłam na jego szyi, tuląc się policzkiem do jego policzka.
- Jesteś przekochany. - poklepał mnie dłonią po głowie, po chwili zmieniając ten ruch w głaskanie. Mruczałam wprost do jego ucha, wtulona w niego, gdy tygrysy dookoła nas zacieśniły swój krąg.
Nagle Zanpakutō podniósł się i podał mi dłoń. Znikąd popłynęła melodia, przy wtórze której wczoraj zasnęłam. Jedyna spokojna i powolna w całej dyskografii, na którą naciągnęłam Kuchikiego. Stawiając kroki w tańcu pełnym skłonów i obrotów, gdzie Hiyakuma kierował mnie podsuwanymi obrazami kolejnych figur, ledwo dotykałam palcami dłoni partnera. Kierowana impulsem i zręcznością mężczyzny tańczyłam kolejno na każdym z tygrysów, zmuszając je wszystkie do wstania.
Nieświadomie, pochłonięta muzyką, zaczęłam zmieniać otoczenie dookoła siebie, zamrażając najbliższą dostępną przestrzeń. Hiyakuma dotrzymywał mi w tym kroku, nie pozwalając mi przestać patrzeć mu w oczy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie tańczę już na tygrysach, ale stoję na ziemi w otoczeniu sześciu panter. Park też nie był parkiem, a salą tronową Las Noches.
Mój oddech zamieniał się w parę, gdy lustrowałam nowe otoczenie, zauważając kolejne szczegóły. Każdy arrancar z Espady siedział w którejś z niby jaskiń zdobiących salę, niewidoczny na pierwszy rzut oka. Moja była pusta. Używając shunpo znalazłam się obok lodowej rzeźby Grimmjowa. Jedna z panter skoczyła za mną i położyła się obok. Hiyakuma zniknął, zapewne wracając do mojego wewnętrznego świata by odpocząć.
Siedząc w seiza, oparłam się głową o ramię brata i głaskałam lodowego zwierzaka, który nie protestował, gdy zmieniałam jego wygląd według własnej wizji.
- Would you love a monsterman? Could you understand the beauty of the beast? - nuciłam pod nosem, kończąc proces tworzenia. Po chwili pantera spojrzała na mnie, kiwając ogonem na boki. Sugerowałam się tym co pokazywali mi Ulquiorra i Szayel, jeszcze w czasie pobytu w Las Noches. Moja pantera była więc mniejszą wersją Grimmjowa jako adjuchasa. Przez posiadanie tylko jednego koloru nie można było odróżnić czerni i bieli w porównaniu do oryginału, ale maska okrywała łeb zwierzęcia, a nakładające się na siebie pasy, przypominające kościane, chroniły skórę. Kręgosłup okrywała dodatkowa tkanka, wybrzuszająca się nad nim.
Uznając dzieło za skończone, machnęłam ręką, by pantera odeszła. Wyczuwając zbliżające się zbyt szybko reiatsu, pozwoliłam pomieszczeniu rozpaść się na lodowy pył, sama zeskoczyłam pomiędzy pantery. Sześć lodowych rzeźb otoczyło mnie, broniąc przed przybyszem, którym okazał się nikt inny jak Kuchiki.
- Fuyumi, możesz mi powiedzieć co ty wyprawiasz? - spytał zamiast przywitania, lustrując wzrokiem park pokryty szronem i lodem.
- Odpoczywam i cieszę się cudownie uzdrowioną ręką, nie widać? - pomachałam mu lewą ręką. - I popatrz co umiem zrobić! Śliczne są, prawda? - wskazałam na pantery, zgromadzone dookoła mnie i warczące bezdźwięcznie. Kuchiki wyglądał na załamanego.
- Jeśli chciałaś iść do zoo wystarczyło powiedzieć, a nie tworzyć sobie własne.

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 40 [mocno 18+]

Z dedykacją dla:
- Emi, za motywowanie muzyką (chociaż nie wyszło) i swoimi erotykami (to pomogło)
- Mikiego, za przypomnienie, że arrancarzy to jednak nie ludzie i nie mają ludzkich ograniczeń
- Aleksandra - za fanpejdżową zagadkę

Muzyka: klik 1klik 2klik 3klik 4

~~*~~

*Narracja trzecioosobowa*

Jak okazało się następnego dnia, poprawa stanu Fuyumi była tylko chwilowa. Byakuya zgrzytał zębami z irytacji, widząc zamknięte drzwi do sypialni Fuyumi, wibrujące za każdym razem, gdy ich dotykał. Po wczorajszych nocnych atakach, gdy nawet Hiyakuma nie potrafił ułagodzić całego bólu, dziewczyna zamknęła się w pokoju od wewnątrz, nie reagując na żadne prośby, rozkazy i groźby Kuchikiego, by otwarła drzwi. Jedyne co uzyskał to Hiyakuma, który wyszedł z pomieszczenia wśród ogłuszającego łoskotu i wycia informując, że Fuyumi nie czuje się na siłach, by prowadzić życie towarzyskie. Klnąc pod nosem, kolejny raz w ciągu pobytu tutaj, sięgnął po książkę.

*Las Noches, laboratorium Szayela*

Grimmjow leżał na wielkim, chromowanym stole, podłączony do niezliczonej ilości rurek, przewodów i kroplówek zawierających płynne reiatsu. Poza oświetlonym lampą stołem i stojącym nieopodal stolikiem z różnokolorowymi miksturami w fiolkach i kolbach, całe pomieszczenie było pogrążone w ciemnościach.
Lewa ręka byłego Szóstego odrosła już prawie w całości. Na kościach dłoni zaczynały tworzyć się zaczątki mięśni wyrastające od nadgarstka. Czasami ręka drgała szaleńczo, gdy proces odrastania przyspieszał po podaniu kolejnej porcji reiatsu w kroplówce.
Powoli wykazywał oznaki budzenia się, od ruchów gałek ocznych, po sapnięcia czy głębsze oddechy, aż do pojedynczych drgnięć nóg, głowy czy prawej ręki. W pomieszczeniu rozległy się kroki i w kręgu światła pojawił się Szayel. Zbliżył się do stołu i spojrzał na Grimmjowa.
     - Jeszcze tylko dzień albo dwa. Aizen-sama z pewnością będzie chciał cię zobaczyć, Grimmjow. - naukowiec nie potrafił rozpoznać czy grymas na twarzy niebieskowłosego spowodowany był usłyszeniem imienia swojego czy Aizena.

***

Otworzył oczy i pierwszym co zobaczył była jej twarz. Uśmiechała się patrząc mu w oczy. Chwilę mu zajęło zlokalizowanie jej ciała w stosunku do swojego. Trzymała dłonie na jego barkach, przedramionami opierając się o klatkę piersiową. Siedziała mu na biodrach. Czuł to bardzo dobrze, zwłaszcza, że jego penis był teraz twardy i naprężony, jak po każdym obudzeniu zresztą. Objął ją w pasie, przesuwając dłonią po jej plecach. Zaskoczony dotykiem nagiej skóry pod palcami spojrzał niżej. Była naga. Cała. On w sumie, poza prześcieradłem zakrywającym strategiczną część ciała, też był nagi.
Nie przestawała się uśmiechać w taki sam sposób jak on zazwyczaj. Poczuł łaskoczący dotyk na masce. Gładziła ją opuszką palca, dokładnie przejeżdżając po każdym milimetrze znaku jego rasy. Przeniósł jedną dłoń na jej policzek, gładząc go kciukiem. Położyła brodę na jego klatkę piersiową, łaskocząc jego szyję ciepłym oddechem. Przełożył dłoń z jej policzka na kark, drapiąc po nim delikatnie palcami. Przymknęła oczy mrucząc cicho i rozluźniając się całkowicie.
Przewrócił się na bok, zrzucając ją obok i zasłaniając jej światło dnia. Położyła dłoń na jego karku i oparła głowę o jego pierś. Przyciągnął ją do siebie jedną ręką, drugą podpierając głowę, by móc lustrować jej sylwetkę wzrokiem. Spokojny, zrelaksowany uśmiech błąkał się na jej twarzy, piersi unosiły się lekko w rytm oddechu, a biodra dociśnięte do jego bioder emanowały ciepłem i zachęcały do dotykania. Dłoń z karku zjechała niżej, na plecy i, znacząc paznokciami jej ciało wzdłuż kręgosłupa, dotarła do biodra. Zacisnął palce na jej skórze, lekko wbijając w nie paznokcie, na co odpowiedziała, znacząc jego pierś śladami po swoich pazurkach.
Na taki znak uśmiechnął się szeroko i wpił w jej usta, przewracając ją na plecy i przygniatając sobą. Oplotła wolną nogą jego nogę, a on poczuł wilgoć spływającą spomiędzy jej ud. Oderwał się od niej, pozwalając jej złapać oddech i uśmiechnął się łobuziersko, samym spojrzeniem sugerując, że to dopiero początek. Przyciągnęła jego głowę do siebie, wbijając paznokcie w jego kark i szepcząc mu wprost do ucha:
     - Nawet nie próbuj przestawać w takim momencie... - przygryzł jej szyję, słysząc ciche westchnienie, gdy jego dłoń z pośladków przesunęła się na jej brzuch. - Jestem napalona, Grimm... - jęknęła głośniej, gdy robił jej malinkę na szyi i przesunęła wbitymi wcześniej paznokciami od jego karku aż na bark.
Syknął z bólu, wgryzając się w jej szyję i zostawiając na niej krwawiący ślad swoich zębów. Gwałtownie położył ją na plecach, podnosząc jej ręce i dociskając je razem do poduszki nad jej głową. Przytrzymywał je jedną dłonią, drugą rozchylił jej nogi i mruknął zadowolony widząc jak soki jej podniecenia wypływają z niej strużką. Klęknął między jej nogami, puszczając jej ręce i paznokciami obu dłoni przesuwając mocno po jej skórze, zostawiając na niej czerwone ślady. Od szyi, przez piersi, brzuch i łono, aż do nóg, które zadrapując, ponosił jednocześnie ku górze, by ułatwić sobie dostęp do pieszczenia jej.
Wiła się pod nim, pojękując, gdy znaczył jej ciało jak swoją własność. Podobały mu się te jęki, uwielbiał, kiedy kobieta potrafiła pokazać, że czerpie przyjemność z tego jak ją pieścił. Widząc ją tak rozpaloną, przesunął dłonią od jej pośladków w górę, nawilżając palce jej sokami i przygotowując na ciąg dalszy. Położył przedramię drugiej ręki obok jej głowy i oparł się na nim, całując ją namiętnie. Objęła go za szyję, wpychając mu swój język do ust i rozszerzając jeszcze bardziej nogi. Podgryzając jej wargi gwałtownym ruchem dłoni włożył w nią od razu trzy palce. Ten ruch wyrwał jej powietrze z płuc, a ciało poderwało się gwałtownie, reagując na wtargnięcie.
Nie czekał aż przywyknie do rozpychającego ją uczucia, ale powtórzył ten ruch, tak samo mocno jak przed chwilą. Przez jej twarz przebiegł grymas bólu zmieszanego z rozkoszą, a ciało drgnęło w oczekiwaniu. Zniżył głowę i przygryzał jej szyję, przyspieszając ruchy palców w jej wnętrzu. Jej palce zaciskały się na jego karku i barkach, bezwiednie drapiąc jego skórę do krwi, gdy spazm za spazmem szarpał jej ciałem. Uśmiechając się do siebie, obniżył się jeszcze trochę i przygryzł jej sutek. Zacisnęła nogi na jego dłoni i przygryzła wargi, tłumiąc krzyk. Jednak mimo tego wplotła palce w jego włosy, przyciągając jego głowę do swoich piersi.
Wyciągnął palce z jej łona i ponownie szeroko rozchylił jej nogi. Podniósł głowę, by na nią spojrzeć. Zamglone spojrzenie, błagające o więcej i więcej, zaczerwienione policzki, szybszy oddech, odrobinę zachrypnięte jęki wydobywające się spomiędzy jej warg. O tak, to mu się podobało. Przesunął wilgotnym od jej soków palcem po jej wargach, na co oblizała się zachłannie. Podciągnął ją do siadu, rozszerzając swoje nogi tak, że jej były teraz szeroko rozsunięte i niezdolne do zsunięcia się razem. Spojrzała w dół, widząc swoje mokre od soków łono i jego męskość, wilgotną od jego własnego podniecenia. Podciągnął jej głowę wyżej, by patrzyła mu w oczy, a następnie powolnym ruchem wsunął w jej usta trzy palce, te same, którymi pieścił ją wcześniej.
Patrzyła na niego tym zamglonym z rozkoszy wzrokiem, ssąc posłusznie jego palce, trzymając obiema dłońmi jego dłoń. Poczuł dreszcze w okolicach podbrzusza, ten widok był tak niesamowicie podniecający, że czuł, że jeszcze trochę i niechybnie dojdzie. Jakby wyczuwając jego stan, do zaciskających się na palcach ust dołączył język, którym oblizywała dokładnie jego palce po wyjęciu ich z ust. To było dla niego za dużo. Przyparł ją do ściany za nią, łapiąc jej dłonie i trzymając je nad jej głową. Jej piersi podniosły się, a sutki sterczały wyzywająco, gdy kierował mokrą dłoń ponownie w stronę jej łona. Krzyknęła, czując jego gwałtowne wejście. Przestał się bawić w delikatność. Penetrował ją całą dłonią, słuchając jak krzyki bólu, zmieniają się w krzyki przyjemności, a ona walczy o uwolnienie jej rąk. Uwolnił je, przypierając ją swoim ciałem do ściany i całując zachłannie. Wyjął dłoń z jej łona i położył na jej pośladku, tak jak trzymał drugą rękę. Czuł jej pulsujące gorącem łono, gdy docisnęła je do jego penisa, podczas gdy on sięgnął dłonią od tyłu, dotykając jej łechtaczki palcem. Trafił za pierwszym razem, naciskając mocno ten czuły narząd. Zacisnęła zęby na jego barku, by powstrzymać krzyk.
     - Chcę cię słyszeć. - warknął do jej ucha, zdobiąc jej szyję kolejną malinką. Pchnął biodrami w przód. Zadrżała przez chłód ściany, odchylając głowę, by ułatwić mu przygryzanie szyi. Następne ruchy jego palca doprowadziły ją do orgazmu, w trakcie którego straciła świadomość gdzie jest i co się z nią dzieje.
Ocknęła się leżąc na nim. Czuła pulsujące gorąco na swoim brzuchu. Podniosła głowę, tylko po to, by zaraz ją opuścić pod naporem jego spojrzenia. Błękit jego oczu zdawał się płonąć z pożądania, gdy podciągnął do góry jej głowę, unosząc ręką jej podbródek.
     - No, maleńka, twoja kolej. Wysil się odpowiednio, a dostaniesz sowitą nagrodę. - puścił jej oczko, oblizując się perwersyjnie i podciągnął ją do siadu. Przygryzła wargę czując jak jego męskość naciska na jej łechtaczkę. Zacisnął swoje dłonie wokół jej nadgarstków i poruszał przez chwilę biodrami, pokazując o jaki wysiłek mu chodzi i wprawiając partnerkę w odpowiedni rytm.
Czuła przechodzące po kręgosłupie dreszcze przyjemności, za każdym razem, gdy synchronizacja ich ruchów zwiększała tarcie między ich ciałami. Przymknął oczy, puszczając jej dłonie i chwytając za pośladki, pomagając ruszać się szybciej i szybciej. Docisnęła swoje ciało do jego, pochylając się w przód i wtedy to usłyszała. Gardłowy jęk na granicy słyszalności, świadczący o jego przyjemności. Chwilę później oddychał głęboko przez otwarte usta, wciąż zaciskając dłonie na jej pośladkach. Zsunęła się niżej, odsłaniając jego męskość, wciąż sztywną, chociaż już po pierwszym dojściu.
     - Ja mam być głośna, to ty też musisz. - oparła się o jego klatkę piersiową, chwytając w dłoń jego penisa i poruszając nią szybko. Jęk, który przetoczył się po pokoju, daleki był od cichego.
Złapał ją w pasie i podciągnął do góry, by gwałtownie na siebie nadziać. Zacisnęła mięśnie wewnątrz siebie, więżąc go w tej pozycji. Oboje warknęli na siebie, próbując ustalić dominację. Mierząc się wzrokiem, próbowali zmusić tego drugiego do choćby mrugnięcia.
     - Tańcz dla mnie, tygrysico. - klepnął ją delikatnie w pośladek, aż podskoczyła zaskoczona. Uśmiechnął się zadowolony, widząc malejący w jej oczach opór, gdy poruszał biodrami w górę i w dół, by poruszać się w niej. Chwycił mocno jej kark i przyciągnął ją do namiętnego pocałunku. Poczuł to. - O taaaak, właśnie tak, maleńka. - poddała się całkiem przyjemności i sama zaczęła go ujeżdżać, od razu narzucając szybkie tempo. Jego dłonie powędrowały na jej piersi, ugniatając je w rytm jej ruchów.
Wystarczyło kilka minut, by znudził się prawie bezczynnym leżeniem i podziwianiem, więc podniósł się do siadu, prawie zrzucając z siebie dziewczynę. W ostatniej chwili złapała go za kark i wpiła się w jego usta. Pomagał jej utrzymać tempo, podnosząc ją i opuszczając na siebie, czując jej zaciskające się wewnątrz mięśnie. Przy każdym ruchu zaczęła ocierać się o niego piersiami, znak, że była bliska spełnienia.
     - Przyspiesz... - zamruczała mu do ucha, przygryzając je delikatnie. Zaśmiał się gardłowo i na przekór jej zwolnił tempo, przytrzymując ją siłą, by nie mogła sama poruszać się w odpowiadającym jej rytmie.
Zadowolony słuchał jej pełnych żalu jęków i próśb, by przyspieszył, a jego ramiona rozdrapywane były prawie do krwi przez niezaspokojoną tygrysicę. Gdy, mimo powolnych ruchów, wyczuł pierwsze drgania jej ciała, przewrócił ją na plecy i założył sobie jej nogi na barki, wchodząc w nią mocno i głęboko. Ręce oparł po obu bokach jej głowy, by móc patrzeć na zmieniające się pod wpływem pożądania oczy. Kilka pchnięć i mógł obserwować jak wije się pod nim, krzycząc ogłuszająco, prawie wyjąc z rozkoszy. Nie przestawał jednak jej pieprzyć, powarkując cicho przy każdym pchnięciu.
Jeszcze parę pchnięć i doszedł, wychodząc z niej w ostatniej chwili i zalewając jej podbrzusze swoim spełnieniem. Ciężko oparł się na rękach, oddychając powoli i patrząc jej w oczy. Objęła jego głowę dłońmi i przyciągnęła ją do swoich piersi. Uwolnił jej nogi i chwilowo zaspokojony ułożył się na niej. Przymknął oczy, czując jej palce błądzące we włosach. Mruczał, słuchając szybkiego bicia jej serca, i dreszczem reagując na jej pazurki, schodzące na kark i przesuwające się po nim ledwo go muskając.
Koło ust miał jeden z jej sutków, wystarczyłoby mu wysunąć język i go polizać. Powstrzymał się jednak, miał lepsze plany, a łóżko już go znudziło. Objęła go ramionami, zamykając w gorącym uścisku, przez co rozluźnił się i rozmruczał na dobre. Wsunął rękę pod jej plecy, przyciągając jej ciało jeszcze bliżej swojego. Podniósł się na jednej ręce, tak, że zawisła podtrzymywana przez niego, trzymając stopy na łóżku. Musnął językiem jej pierś i mruknął cicho, sadzając ją. Spojrzała zdziwiona, widząc, że podnosi się i wyciąga rękę w jej stronę. Zlustrowała go z góry do dołu i zaśmiała się cicho, widząc, że pobrudzony jest własnym nasieniem.
     - Śmiej się, śmiej, ty wyglądasz tak samo. - chwyciła jego wyciągniętą rękę i została wciągnięta w jego ramiona. Dopadł jej ust, całując je łapczywie, a rękami błądził po jej ciele, gdy ona grzecznie zaplotła swoje na jego karku.
Prowadził ją krok po kroku do łazienki, nie odrywając się od jej warg. Oparł się o drzwi, które otworzyły się do środka i zaraz zatrzasnął je za sobą. Pozwolił zaczerpnąć jej oddech, z zadowoleniem zauważając zarumienione policzki, zamglone spojrzenie i wilgoć, znaczącą jej uda. Pokierował ją pod prysznic i obserwował, gdy odkręciła wodę i obmywała swoje ciało. Spojrzała na niego przez ramię, więc dołączył do niej, stając zaraz za jej plecami i łapiąc w dłonie jej piersi. Jej skóra była namydlona, przez co jego dłonie ślizgały się lekko. Oparła się o niego, pomrukując cicho i ocierając się pośladkami o jego znów sztywną męskość.
Popchnął ją na ścianę, tak, że przylgnęła piersiami do zimnych kafelków. Syknęła cicho, czując chłód. Przywarł mocniej biodrami do jej pośladków, jedną dłonią schodząc niżej i dotykając jej łechtaczki. Z jękiem odchyliła głowę w tył, palcami drapiąc kafelki. Czuła jego dłoń, rozchylającą jej pośladki i jego penis wślizgujący się między jej nogi. Szósty poruszał biodrami, by nawilżyć swoją męskość jej sokami, nie przestając doprowadzać jej palcami na skraj orgazmu. Już miała ugiąć kolana, by opaść na brodzik, ale przytrzymał ją i mocno do siebie docisnął.
     - Zabraniam ci słabnąć, maleńka. - przygryzał jej kark, odwracając ją do siebie i oplatając wokół swojej szyi jej ręce. Pochylił się i złapał ją za pośladki, wynosząc z łazienki.
     - Chcę tam zostać! - zaprotestowała dziewczyna, wbijając mu z całej siły pazury w kark. Syknął, w odpowiedzi dając jej mocnego klapsa w pośladek.
     - Ja tutaj rządzę! - warknął na nią, zrzucając ją na łóżko i odwracając tyłem do siebie.
     - Ale ty ciągle robisz coś nie tak!
     - Ja robię coś nie tak? Faktycznie, nie krzyczysz. - sięgnął po hakamę i urwał z niej pas. Związał jej ręce, podniósł ją całą i podszedł do wbitego w ścianę haka. Zawiesił dziewczynę na nim, tak, że palcami stóp ledwo dotykała podłogi. Chłód ściany sprawił, że dostała gęsiej skórki, a on podszedł do niej i, opierając się jedną dłonią o ścianę, drugą podniósł jej podbródek by spojrzała na niego. Wciąż przewyższał ją o głowę, nawet jeśli stała na czubkach palców. - Ja tutaj rządzę, skarbie. Spokojnie, to nie potrwa długo. - pocałował ją namiętnie i odsunął się. Wyjął spod łóżka Panterę i przejechał po niej pazurami. Przemienił się, ale nie było to pełne Resurrección. Wydłużyły mu się włosy, dłonie i stopy zmieniły się w łapy, pazury urosły, tak jak i jego męskość. Spojrzała na niego, oglądając zmiany w jego wyglądzie. Gdy dotarła do męskości, przełknęła ze strachem ślinę.
     - Grimm, nie wejdzie... Jest za duży... - niebieskowłosy zdawał się nie przejmować jej lękiem. Klęknął przed nią, uniósł jej nogi i założył sobie na barki. Poczuła jego gorący oddech na swojej kobiecości. - Grimm, co ty... - koniec zdania pochłonęło donośne jęknięcie, gdy jego język wsunął się pomiędzy płatki jej sekretu.
Lizał zawzięcie, dopóki miała siłę przeżywać kolejne spazmy przechodzące po jej ciele. Gdy pół bezwładnie zawisła na haku, przerwał i podniósł się, przytrzymując jej nogi na wysokości swojego pasa. Otworzyła przymknięte dotąd oczy, czując jego wilgotne wargi na swoich. Pocałował ją, wdzierając się językiem do jej ust, pokazując jej jak smakuje. Oplotła go nogami w pasie, na co zareagował pełnym aprobaty mruknięciem. Podtrzymywał ją za pośladki, płynnym ruchem wchodząc w nią od razu w całości. Wbrew jego oczekiwaniom nie krzyknęła z bólu, jedynie zacisnęła mocno powieki, spod których wymknęło się kilka łez. Dał jej chwilę na przywyknięcie i pchnął mocno, podnosząc ją i opuszczając na siebie w tym samym momencie.
Wzmocniony przypływem reiatsu po przemianie, przyspieszył zarówno własne ruchy jak i podnoszenie i opuszczanie na siebie Tory. Zatracił się w tym rytmie, słysząc tylko szaleńcze bicie swojego serca i jej jęki, pełne przyjemności, błagające swym wydźwiękiem o więcej. Puścił jej pośladki, nie przerywając pchnięć i szarpnął jej ręce, wciąż zawieszone na haku za pomocą pasa z hakamy. Materiał pękł z trzaskiem, a dziewczyna tylko dzięki zręczności chwyciła Grimmjowa za kark, nabijając się na niego z całej siły.
Doszli równocześnie, ona od siły pchnięcia, on – tylko dzięki jej orgazmowi. Opadł na kolana, z nią wtuloną w siebie, obejmując ją obiema rękami. Oddychali ciężko, odzyskując zmysły i siły po ogromnym wysiłku. Tora popchnęła Grimmjowa na podłogę, kładąc się na nim. Sięgnął ku jej dłoniom, wciąż obwiązanych materiałem i delikatnie go odwijał. Podciągnął ją do góry, tylko po to, by obcałować otarcia na jej nadgarstkach. Westchnął ciężko i podniósł się do siadu, biorąc ją na ręce. Wstał i położył ją na łóżko, delikatnie całując w czoło.
     - Dziękuję, maleńka. - odpowiedzią był jedynie senny uśmiech tygrysicy. Zakończył Resurrección i odrzucił Panterę gdzieś na bok. Opadł na łóżko i prawie natychmiast zasnął, zdążył jednak objąć ją mocno w biodrach i położyć głowę na jej brzuchu. Podrapała go delikatnie po karku, sama zasypiając.