niedziela, 1 września 2013

Rozdział 33

W końcu udało się ^^. Wymyśliłam sobie chłostę i w ogóle nie wiedziałam jak ją opisać...
Zbyt brutalne to dla mnie było, brrr.
Na szczęście wielka i wspaniała Renee *wręcza jej metrowego żelka* napisała to za mnie.
Z dedykacją dla ciebie, bejbe <3

~~*~~

Spojrzałam na dyby do których miałam być za parę chwil przykuta. Drewniana konstrukcja z otworami na ręce i głowę, zmuszająca do stania w pochylonej do przodu, wręcz błagalnej pozycji. Obok dyb stały dwa wiadra z wodą. Ciekawe do czego służą? W mojej wyobraźni pojawił się obraz kata posypujące krwawe pręgi solą i polewający je wodą. Na samą myśl o czymś takim po plechach przeszły mi ciarki. Spokojnie, Tora, tylko spokojnie. Nie panikuj... W końcu nie będą biczować z całej siły, prawda? Przecież jestem kobietą...
Naprzeciwko mnie Hiyakuma wpatrywał się w drewniany pal. Nie mogłam zgadnąć o czym myśli. Przed wejściem na plac na którym miała się odbyć kara zerwał połączenie umysłów między nami, wcześniej rzucając krótkie „żebyś nie czuła mojego bólu”. Co on sobie myśli, że niby nie potrafię wytrzymać odrobiny bólu?
Podniosłam wzrok na tłum, w którym nastąpiło wyraźne poruszenie. Tłum rozstępował się na boki, przepuszczając Przewodniczącego Rady i idących za nim mężczyzn. Kapitan Kuchiki, porucznik Abarai i dwóch nieznanych mi osobników, ubranych całkowicie na czarno. Kaci? Wszyscy czterej stanęli pośrodku placyku, więc odwróciliśmy się z Hiyakumą do nich przodem. Przewodniczący wystąpił dwa kroki do przodu i odkaszlnął. Wśród obserwującego tłumu zapadła cisza.
     - Hiya no akuma, panno Yukimori... - odezwał się Yakura, patrząc to na mnie to na mojego Zanpakutō. - Wiecie doskonale za co jest ta chłosta, nie będę upubliczniał sprawy. Dla przypomnienia, wasza kara została podzielona na raty, więc co tydzień będziecie dostawać po dwadzieścia i pięćdziesiąt batów. To wszystko z mojej strony. Kapitanie, proszę dopilnować sumiennego wykonania wyroku. - po tych słowach oddalił się, dając znać katom, że mogą zaczynać.
Mężczyźni podeszli do nas. Ten bliżej mnie otworzył dyby i gestem kazał mi się pochylić. Położyłam głowę i ręce w zagłębieniach, a po chwili poczułam jak dyby zamykają się, więżąc mnie w środku. Podniosłam odrobinę głowę i spojrzałam na Hiyakumę. Kat powiedział coś do niego, a on skinął głową i zaczął się rozbierać.
Najpierw na ziemię spadł cylinder, zaraz po nim z cichym brzdękiem o grunt uderzyły bransolety. Łańcuchy przyczepione do płaszcza podzwaniały cicho, gdy Zanpakutō odpinał po kolei sprzączki i pasy. Płaszcz ciężko opadł na ziemię, wzbudzając mały tuman pyłu. Duch miecza stał przed palem półnagi. Bez swojego specyficznego ubioru nie wyglądał już tak imponująco, był chudy i mało umięśniony, głowa wydawała się być odrobinę za duża w porównaniu do reszty ciała. Nawet postawę przyjął zbyt spokojną jak na niego, spokorniał i ścichł, zdawał się być cieniem samego siebie. To ma być mój Zanpakutō? Mój jedyny tutaj opiekun?

*napisane przez Renee, która uwielbia pisać takie sceny*

Jednocześnie zawiedziona i zdezorientowana przyglądałam się, jak Hiyakuma staje przed palem, jak Kat przywiązuje mu do niego ręce, zmuszając by Zanpakutō oparł się o konstrukcję torsem, nie mogąc już się cofnąć. Był inny. Całkiem inny. Słaby.
I bezbronny...
Oględziny osoby, którą stał się nagle Hiyakuma, przerwał mi kat, który podszedł do mnie. A ja po chwili poczułam knebel wciskany mi na siłę w usta. Szmata niepewnej czystości zagłuszyła mój jęk sprzeciwu. Ale nie mogłam już nic powiedzieć. Byle jak wiązany knebel w swoich splotach ścisnął i najpewniej wyrwał parę kosmyków włosów. Zabiję go za to...
Byłam wystawiona na spojrzenia ludzi. Na ich wzrok przeszywający mnie na wskroś, na ich szepty i pokazywania palcami.
Boże, jeśli istniejesz, niech to się szybko skończy.
Ale nie mogłam już o niczym myśleć. Potworny ból targnął moim ciałem, kiedy poczułam palące ślady na mojej skórze. Choć było to pierwsze uderzenie wyczute przez odzienie, instynktownie moje ciało wygięło się, niemalże w łuk. I tylko dyby powstrzymały mnie przed padnięciem na kolana, kiedy ból sparaliżował mi nogi. Usłyszałam odgłos dartego materiału. I moja odsłonięta, naga skóra spotkała się z zimnym powietrzem, wibrującym od napięcia, którym przesiąknięte było całe otoczenie.
Zadrżałam.
Ale utrzymałam się, wbijając zęby w szmaty i knebel, które zagłuszyły jęk.
Choć nie poczułam uderzenia, usłyszałam kolejny trzask bicza uderzającego o odsłonięte, wystawione na swoją karę ciało. Spojrzałam w bok. Choć obraz był niewyraźny przez łzy cisnące się do moich oczu, dostrzegłam Hiyakumę. Oparty o pal właśnie otrzymał pierwszą część swojej kary.
Trzask. Uderzenie. Ból.
Skóra rozdarła się pod kolejnym uderzeniem bicza. A paraliżujący mnie ból promieniował wzdłuż kręgosłupa, sprawiając, że jęknęłam głośno pomimo knebla wrzynającego mi się w usta. Ciepła ciecz popłynęła po moich bokach.
Trzask. Jęk Hiyakumy.
Z bólu i paraliżu nie mogłam nawet na niego spojrzeć. Nie mogłam dostrzec go, swojego opiekuna, swojego Zanpaktou. Nie mogłam...
Trwało. To cierpienie, piekło palące moje ciało bólem trwało. Bałam się. Tak bardzo bałam się, że to się nigdy nie skończy. Że katusze będą trwać w nieskończoność.
Trzask. Uderzenie. Ból
I ciepła ciecz sącząca się z ran, spływająca po moich bokach, skapująca na ziemię.
Z każdym uderzeniem, z każdym bólem paraliżującym i ogłupiającym moje zmysły coraz mniej widziałam. Obraz zamazywał się. Niekiedy z bólu zamroczyło mnie, tylko po to, by ciemność odstąpiła, pozwalając mojej świadomości katować mnie przytomnością.
I bólem.
- Dziesięć - powiedział kat. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na głos liczył.
Połowa...
Trzask. Uderzenie. Ból.
Ciepła ciecz spływająca po ciele.
I ciemność.

***

Uniósł bicz, przygotowując się do następnego ciosu.
Jednak coś było nie tak. A po chwili zdał sobie nawet sprawę z tego, co mu nie pasowało.
Ciało karanej dziewczyny obwisło bezwładnie w dybach. Tak jak wcześniej cała drżała, jak ledwo trzymała się na nogach, jak jej ciało wyginało się z bólu po każdym uderzeniem... Teraz nie drgnęła nawet.
Zemdlała.
Wtykając bicz za pas kat podszedł. Biorąc jedno z wiader pełnych wody stanął przed nią.
Kiedy zimna woda brutalnie zetknęła się z twarzą dziewczyny, ta jęknęła głośno przez knebel, szarpiąc się, jakby próbując uwolnić z dyb.
Załkała.
Ale on nie miał w swojej pracy miejsca na sentymenty. Ani krew lejąca się pod jej ciałem ani zagłuszone łkanie i łzy mieszające się z kroplami wody nie zrobiły na nim wrażenia.
Odstawił wiadro. Wyciągnął bicz. I stanął.
Unosząc narzędzie swojej pracy wysoko, trzasnął nim.
Dziewczyna niemal krzyknęła.
- Jedenaście.

***

Brutalnie mnie wybudzono. Chluśnięciem wodą w twarz zmuszono moją świadomość do powrotu do ciała. A ja chciałam uciec. Chciałam odejść.
Nie czuć...
Moje zbolałe jęki zmieniały się w rozpaczliwe krzyki. Kiedy znów poczułam ból rozdzierający moje ciało, kiedy znów moje kolana ugięły się i tylko dyby zmusiły mnie, by ustać.
Załkałam.
Bolało...
Hiya-chan, ratuj mnie... Błagam... Zawsze mnie ratujesz, ocal mnie i teraz... Potrzebuję cię... Tak bardzo cię potrzebuję...
Ale Hiyakuma nie mógł mi pomóc. Przywiązany do pala sam odbywał swoją bolesną karę. I podczas gdy moje katusze powoli się kończyły, jego kara sięgała ledwie połowy.
Trzask. Uderzenie. Ból.
Krew sącząca się z ran.
I zimno. Było mi zimno. Jakże paradoksalnie... Podczas gdy moje plecy płonęły żywym ogniem bólu, moje zdrętwiałe ręce i nogi stawały się coraz chłodniejsze, coraz bledsze...
To w ogóle moje ciało? Czy to mnie karzą?
Już nie wiedziałam, co się dzieje dookoła. Nie zdawałam sobie sprawy z tych wszystkich oczu, tych spojrzeń i szeptów, które jeszcze niedawno tak bardzo mnie irytowały.
Był tylko kat ze swoim biczem. Była tylko krew brudząca moje ciało i ziemię pod mymi zdrętwiałymi, zimnymi stopami. I były tylko te szmaty, które kneblowały moje usta, nie pozwalając wydostać się mojemu głuchemu łkaniu.
Ktoś... Ktokolwiek... Błagam...
Znowu zemdlałam. Jednak tym razem nie wybudzono mnie. Ostatnie uderzenie moje ciało przeżyło w błogiej nieświadomości.

***

Wyprowadzono ją. Nieprzytomną wyciągnięto z dyb. I pociągnięto po ziemi, sam nie wiedział jednak, dokąd ją zabierają.
Kolejne uderzenie wstrząsnęło jego ciałem, kolejna fala gorącego bólu przeszyła jego plecy, a nogi mu zadrżały, na moment odmawiając posłuszeństwa. Oparł się ciężko o pal. I stłamsił w sobie jęk, zaciskając zęby na kneblu mocno. Zbyt mocno. Jeszcze połamie zęby...
Kat liczył. W skupieniu, sumiennie i chłodno, beznamiętnie wykonywał swoją pracę, na głos licząc, ile już batów przetrwał.
Aż dziwił się, jak można być tak obojętnym na cierpienie innych, tak wyrachowanym, by samemu je czynić beznamiętnie.
Nie zastanawiał się.
Cierpiał w milczeniu. I jęknął głośno, kiedy poczuł kolejne uderzenie, kolejny ból rzemieni trzaskających o poszarpaną już skórę, o mięśnie... I krew. Krew ciekła po nim, wsiąkając w spodnie lub skapując na ziemię u jego stóp. Aż czuł jej zapach. Słodki, odurzający i na swój sposób nieprzyjemny. Przypomniały mu się dawne czasy, kiedy upajał się tą wonią. Ale teraz nie był już tym samym Zanpakutō.
Trzask i uderzenie. Ból i krew.
A to wszystko splatające się w jedną całość istnych tortur.
Krzyczał. I jęczał. Zaciskając usta na szmatach, na kneblu. Zamazany, niewyraźny obraz co chwilę zanikał, a potem wyostrzał się na chwilę, upewniając go w przekonaniu, że to trwa. Że jeszcze się nie skończyło.
- Czterdzieści - podliczył kat, zaraz po tym jak z głośnym trzaskiem bicz spotkał się boleśnie z jego ciałem raniąc go jeszcze bardziej.
Jeszcze trochę. Przeżyjesz. Dasz radę.
Dla Fuyumi...
Trzask. Ból. Krew. Wszystko.
Jęknął głośno, opierając się ciężko o pal. Szybciej. Niech to się skończy. No dalej, na co czekasz?!
Uderzenie. Zimno paraliżujące jego nogi. I ciepła ciecz spływająca po jego ciele.
Jeszcze trochę. Jeszcze... Przetrwasz...
Trzask. Ból. Krew.
Jeszcze... Przeżyjesz...
Dla Fuyumi... Musisz..
Uderzenie.
I ciemność.

***

Jasność. Blask eksplodował bólem w jego czaszce, kiedy rozwarł szeroko oczy, plując wodą i śliną, krztusząc się cieczą, która brutalnie uderzyła w jego twarz. Woda i ślina, których chciał się pozbyć z ust, wsiąkały w szmaty.
Zemdlał. Stracił przytomność.
Ból. Tak gorący i palący, przeszywający sobą jego ciało, raniący każdy, najmniejszy nerw.
Nie, nie mógł się poddać. Nie mógł okazać słabości. Musiał przetrwać, przezwyciężyć ból. Dla Fuyumi...
Trzask. Paraliżujący ból. I knebel, który zagłuszył jego zbolały krzyk.
Fuyumi już tu nie było. Nie słyszała go. Nie czuła jego bólu. To dobrze... Tak bardzo dobrze...
Uderzenie. Ból. Krew.
- Pięćdziesiąt - podsumował kat swym zimnym, beznamiętnym głosem.
Koniec. To już koniec... Jego kara się skończyła...

I zapanowała ciemność.