poniedziałek, 20 października 2014

Ogłoszenie

Ano, jak w tytule: ogłoszenie pojawiło się także na fanpejdżu, treść jest następująca:
"Będę szczera - nie chce mi się pisać rozdziału, ale za to mam inną propozycję:
mogę wrzucić rozdział halloweenowy z zeszłego roku w tegoroczne Halloween ALBO napisać średniej długości bonus z waszą obecnością.
Jeśli ktoś chce opcję drugą to łapka w górę i dodać mi tutaj komentarz z krótkim opisem postaci i motywem kostiumu na Halloween xD"


A zatem zachęcam do komentowania tutaj lub na fanpejdżu :)

Do napisania :3

środa, 15 października 2014

Rozdział 43

I wreszcie nowy rozdział. Przez wczorajsze problemy z internetem (tak, Serku, możesz pobrać wszystko co chcesz, ale nie możesz nic wrzucić - WTH internecie?) nie udało mi się wrzucić rozdziału w terminie, ale mam nadzieję, że się nie gniewacie...
A jak ktoś mnie znowu będzie molestował kiedy kolejny rozdział to skończy jak jeden z czytelników - wrzucony do opowieści i źle potraktowany przez Fuyumi.

Miłego czytania *wyszczerz*

~~*~~

Po przedwczorajszych wydarzeniach cały wczorajszy dzień spędziłam na leżeniu, obżeraniu się słodyczami i kłótniach z Kuchikim o bałagan i lenistwo – najlepszy sposób na odreagowanie stresu. Serio. Zwłaszcza kiedy kapitanowi zaczyna brakować argumentów, żebym w końcu ogarnęła pokój. Hiyakuma wyszedł wczoraj się powłóczyć, mówiąc, że mam się nie przejmować, jeśli nie wróci do trzech dni.
A dzisiaj... Dzisiaj już nie jest tak kolorowo. Może to przez deszcz. Albo przez brak słodyczy. Albo to, że zamiast „dzień dobry” czy innego takiego usłyszałam tylko „idziemy na patrol”.
I wszystkie moje argumenty na „nie” poległy w starciu z kapitańskim:
     - Fuyumi, nie jesteśmy tutaj na urlopie. - nadal siedział spokojnie przy stole, dojadając resztki ciasta z wczorajszego dnia.
     - Jak to nie?! Sam mówiłeś, że trzeba mnie odizolować żebym wypoczęła! I zostaw moje ciasto! - zabrałam mu talerzyk sprzed nosa, palcami zbierając okruszki i zjadając je pośpiesznie. Spojrzał na mnie, odkładając widelczyk na trzymany przeze mnie talerzyk.
     - Jak na moje oko to już wystarczająco ci się polepszyło. I masz stanowczo za dużo wypoczynku, bo znowu robisz się pyskata.
     - Przywyknij. - położyłam naczynie na stół i wyszłam z kuchni. - I dopóki na tym stole nie pojawi się kolejne ciacho do zjedzenia, nigdzie nie wyjdę. Zwłaszcza w taką pogodę. - dodałam na odchodne.
A jednak niedługo po powrocie do pokoju, ktoś zastukał do mych wrót. Po otworzeniu prawie padłam na zawał. Kuchiki stał z reklamówką w ręku. Jego ubranie było przemoczone, a z włosów kapała woda, tworząc ślad od wejścia do domu aż do mojego pokoju.
     - Jak ty wyglądasz?! - zawołałam zamiast podziękowania. Skrzywił się, gdy wypchnęłam go z pokoju w stronę łazienki, po drodze zabierając mu zakupy i rzucając je na podłogę. - I to ja jestem ta głupia i nieodpowiedzialna! Przecież mamy parasol, ba, nawet dwa! - trzepnęłam szlachcica po głowie, aż jęknął. Dopchałam go do łazienki i zamknęłam za nim drzwi. - Zdejmij te ubrania, zaraz przyniosę ci ręczniki i coś na przebranie. I weź gorący prysznic czy coś w ten deseń.
     - W szafie na samym dole! - usłyszałam na odchodne.
Klnąc pod nosem na swoją odruchową reakcję ruszyłam ku sypialni kapitana. Wzięłam stosik ręczników, położyłam je na łóżko i zaczęłam przeszukiwać szafę w poszukiwaniu ubrań. Nic, zero, ani jednego ciucha. Co z nim nie tak? Codziennie biega do Społeczności po ubrania? Poddałam się i ruszyłam z ręcznikami z powrotem do łazienki.
Zapukałam i, nie czekając na odpowiedź, weszłam. Kuchiki stał pod prysznicem, osłonięty przed wzrokiem wchodzących zasłonką w żółte słoneczniki. Jeden umieszczony był akurat na wysokości jego krocza. A szkoda, popatrzyłabym sobie... Położyłam ręczniki na pokrywie kosza na pranie.
     - Zostawiam ci ręczniki. Ubrania musisz sam sobie znaleźć, bo nie chciałam robić tornada w pokoju.
     - Fuyumi. - zatrzymałam się z ręką na klamce. - W reklamówce było ciasto... - nim skończył zdanie, ja już wystrzeliłam z łazienki niby z procy, zbierając z podłogi torbę i ratując te kawałki ciasta, które były w miarę duże i całe. Szarlotka z kruszonką i lukrem... O ja... To będzie niebo w gębie... Przełożyłam co się dało na talerz i zjadłam pozostałe kawałki.
     - Coś długo go nie ma. Utopił się czy jak? - spekulowałam na głos wycierając podłogę wziętym ze schowka mopem. Skończywszy, zapukałam do łazienkowych drzwi. - Żyjesz tam?
     - Zaraz wyjdę. - wzruszyłam ramionami i ruszyłam do swojego pokoju się przebrać do wyjścia. Skoro on zrobił co chciałam, uczciwie i grzecznie pójdę z nim na patrol.
Taaaa, grzecznie... Mowy nie ma!
No dobra, przez pewien czas wszystko było spokojne (czyli nudne) i przewidywalne (serio wiało nudą). Przemieszczaliśmy się z kapitanem jako shinigami po dachach, dosyć szybko i zwinnie, chociaż w moim przypadku niekoniecznie cicho. Po kolejnym moim skoku z dachu na dach, w akompaniamencie wrzasku przerażenia, Kuchiki poddał się i zeszliśmy na dół.
Spokojnym tempem przemierzaliśmy kolejne ulice, dopóki szlachcic nie chwycił mnie za ramię i skierował w inną stronę.
     - Odtąd zaczyna się teren przydzielony innym shinigami. Na patrolu się tu nie zapuszczamy, w czasie wolnym zazwyczaj chodzimy gdzie chcemy – skinęłam głową na znak, że rozumiem.
Ruszyliśmy dalej. Rozglądałam się dookoła, oglądając dzielnicę miasta, którą widziałam po raz pierwszy. Trafiliśmy w okolice przystanku autobusowego. Wszyscy ludzie wypatrywali autobusu. Wróć. Wszyscy poza jednym mężczyzną. Ten patrzył w przeciwnym kierunku, na mnie i na kapitana. Miał długie ciemne włosy spięte w kucyk, krótką bródkę, jakieś ciemne ubranie z prawdopodobnie skórzaną kurtką trzymaną pod ręką.
     - Zobacz, on się na mnie patrzy! - zawołałam wskazując mężczyznę palcem. Kuchiki przymknął oczy, najprawdopodobniej klnąc w myślach na moją niewiedzę...
     - Czasem tak się zdarza, że ktoś obdarzony większą mocą duchową może... nas... zoba... - kapitan przerwał wypowiedź po otwarciu oczu.
     - Ktoś kazał ci się gapić?! No, odpowiadaj! Może ja nie chcę, żebyś mnie widział?! - wrzeszczałam, targając faceta za ubranie w przód i w tył, zupełnie ignorując fakt, że był ode mnie o głowę wyższy. Dla odsuwających się od niego ludzi wyglądało to pewnie jak jakiś atak. - Masz stracić tę moc!
     - Przepraszam, przepraszam! - wołał przerażony mieszkaniec Świata Ludzi.
     - Yukimori, natychmiast zostaw tego człowieka! - kapitan złapał mnie za kołnierz szaty i szarpnął do tyłu odrywając moje ręce od ubrania faceta, a także urywając spory kawałek pleców mojej szaty. Szybkim ruchem złapałam za opadający z przodu materiał.
     - Zboczeniec! Znowu chcesz mnie molestować w czasie pracy! - używając shunpo uciekłam do domu.
W domu jedyne czego się doczekałam to wiadomości od szlachcica, że po patrolu idzie się odstresować, bo przeze mnie teraz on potrzebuje odpoczynku. Przeze mnie, jasne! Pfff, kretyn. No ale skoro i ja mam w takim razie wolne... Przytargałam wieżę razem z głośnikami z pokoju do salonu, podłączyłam do prądu i zalałam mieszkanie dźwiękami muzyki.
Otwierając po kolei szafki, półki i zaglądając w zakamarki salonu odkryłam barek wypełniony prawie po brzegi ledwie napoczętymi trunkami. Wysokoprocentowymi trunkami. Uśmiechnęłam się szeroko, wyciągając na chybił-trafił kilka butelek i sprawdzając zawartość alkoholu. Żaden nie schodził poniżej 50%. Gdyby było to możliwe, mój uśmiech poszerzyłby się jeszcze bardziej.
Jednak nim zdążyłam choćby postawić którąś na stoliku, na środku pokoju otworzyła się garganta. Bez żadnego śladu duchowego, nawet bez charakterystycznego dźwięku dartego materiału. Ze środka wyszedł Grimmjow, bez gigai, ale też nie dało się od niego wyczuć ani grama reiatsu.
Uśmiechnął się szeroko, ale jakoś tak bez przekonania. Wyglądał jakby zapadł się w sobie, tracąc swój buntowniczy sposób bycia, pewność siebie i tą uroczą zadziorność. Tatuaż zdrapany został tak głęboko, że blizna po nim dochodziła do mięśni, ukazując każde ich ściągnięcie czy rozluźnienie.
     - Grimm... - poczułam szczypiące łzy cisnące się do oczu. Bez słowa podszedł do mnie i potarł mój policzek kciukiem. - Co oni ci zrobili... - wtuliłam się w brata, obejmując go w pasie najmocniej jak umiałam.
     - Nie mam dużo czasu, zmusiłem Szayela żeby ukrył całe reiatsu z mojego przyjścia tutaj, ale mam tylko kilkanaście minut. - szepnął, kładąc dłoń na moim karku i dociskając delikatnie moją głowę do swojego barku, drugą ręką obejmując mnie tak mocno jakby pięścią chciał wybić w moim brzuchu odpowiednik swojej dziury hollowa. Skinęłam głową, odsuwając się by pobiec do sypialni po Zanpakutō.
     - Hiya-chan, Grimm potrzebuje pomocy... - szepnęłam do miecza, powtarzając to samo zdanie w przekazie telepatycznym.
Duch miecza pojawił się chwilę później, odrobinę poszarpany i zmęczony, ale wyraźnie zadowolony. Machnął ręką w geście „nie pytaj” i ruszył do salonu. Gdy tam weszłam, pas Grimmjowa okrywała warstwa lodu, a on sam drżał z zimna. Pomimo szczękania zębami i nerwowych tików, gdy odbudowywana tkanka kłuła nerwy impulsami bólu, podniósł kciuk w górę na mój widok. Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i wtuliłam w jego objęcia, ogrzewając go na tyle na ile mogłam. Niedługo później proces leczenia się zakończył, a Hiyakuma, po cmoknięciu mnie w czoło, wyskoczył przez okno, znowu znikając nie wiadomo gdzie. Grimmjow podziwiał w łazienkowym lustrze swój przywrócony numer.
     - Teraz mu dokopię. - uśmiechnął się szeroko. Cały jego charakter powrócił w jednej chwili, z całą okazałością i ostentacją na jaką było stać Grimmjowa. - Dziękuję tygrysico.
     - Proszę. Kim jest ten komu chcesz dokopać? - zapytałam, podchodząc blisko i stając na palcach, by poczochrać niebieską czuprynę. Arrancar podniósł mnie i posadził na zabudowanej półce z umywalką. Teraz mogłam spokojnie dosięgnąć jego włosów by go miziać. Mruczał cicho, stojąc obok i tuląc mnie do siebie.
     - Zastąpił mnie w Espadzie gdy straciłem numer. Nie martw się, maleńka, to dla mnie żaden przeciwnik, ale bez numeru... Sama wiesz jakby to wyglądało. - skinęłam głową. Odsunął się i otworzył gargantę. - Wpadnę jeszcze kiedyś, moja mała tygrysico. - na odchodne dostałam buziaka w policzek i już go nie było. Ruszyłam do salonu, przestawiłam dwa pierwsze rzędy butelek z barku na stolik i wzięłam w dłoń szklankę. Nalałam do niej alkoholu i wzniosłam toast.
     - Powodzenia, braciszku. - wypiłam zawartość jednym haustem.
Kolejne porcje trunków przeszły przez moje gardło bardzo szybko, a z każdą wypitą szklanką mój humor zmierzał w kierunku depresji. Niedługo później już pociągałam nosem, czując płynące po policzkach łzy. Najgorsze było to, że nie potrafiłam powiedzieć czemu płaczę.
I kiedy nastał późny wieczór, właśnie taką rozciągniętą na kanapie, zapłakaną i wpatrującą się w półpełną alkoholu szklankę zastał mnie po powrocie Kuchiki. Sam był w niewiele lepszym stanie. Chwiał się na nogach, chociaż wzrok miał jeszcze przytomny. Pijany, ale nie na tyle, żeby niczego po obudzeniu się nie pamiętać. Dokładnie tak jak ja. Chociaż wciąż nad tym pracowałam. Uniosłam dłoń do ust, by się napić, gdy szklankę nakryła dłoń kapitana. Patrzył na mnie z dziwnym ogniem w oczach, zabrał mi szklankę, dopił jej zawartość i usiadł obok mnie.
Chwilę później siedziałam na jego kolanach, oplatając jego kark ramionami i wypłakując się w jego bark. Obejmował mnie mocno, nie odzywając się słowem. W końcu zaczęłam przysypiać,więc posadził mnie obok siebie, podniósł się chwiejnie i podtrzymując mnie, pomógł mi wstać.
     - Idziesz spać, ja zresztą też. - powiedział cicho, zanim jego usta wylądowały na moim nosie. Celował pewnie w czoło, ale najwyraźniej nie trafił. Odprowadził mnie pod drzwi mojej sypialni, ale tam wczepiłam się palcami w jego ubranie.
     - Nie chcę spać sama... Hiyakuma gdzieś się włóczy, a łóżko jest za duże... - szlachcic westchnął i oparł mnie plecami o ścianę, kładąc podbródek na czubku mojej głowy, jakby zastanawiać się co ze mną począć.
     - Idź, weź kołdrę. Skoro ci tak zależy to możesz spać w moim łóżku. - ruszył przodem, zapewne by zrobić dla mnie miejsce.
Gdy weszłam do jego pokoju, leżał już bliżej ściany, przykryty kołdrą. Byłam pewna, że zasnął, dopóki sama nie położyłam się obok. Wtedy poruszył się, nakrywając mnie częścią swojej kołdry i wsuwając rękę pod moją, by przyciągnąć mnie blisko siebie.
     - Byakuya... - odwróciłam się przodem do niego. Uśmiechnął się lekko czując, że sama go obejmuję.
     - Dla mnie to łóżko też jest za duże... - pocałował mnie zachłannie, przewracając się na plecy i wciągając mnie na siebie. Odpowiedziałam żywiołowo, świadoma, że rano będę wszystko pamiętać.
Skoczyło się na tym, że zasnęłam oparta głową o jego klatkę piersiową, słuchając jego oddechu i bicia serca. Byłam głaskana po włosach i obejmowana przez gorące ramiona. I było mi z tym dobrze.