sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział 36

Ze specjalną dedykacją dla Avis, aktywnej komentatorki mojego fanpejdża XDBo miło czytać, że ktoś czeka z niecierpliwością i daje tego oznaki gdzie tylko może *wyszczerz*
Dużo mi tego wyszło, nawet się nie spodziewałam xD

~~*~~

...Napisać odwołanie, opisać przebieg wydarzeń w Świecie Ludzi, poprosić o złagodzenie lub anulowanie kary.
     - Gdyby jeszcze Karakuri-san mógł zagwarantować, że kara naprawdę zostanie anulowana... - mruknął pod nosem Kuchiki, siedząc na łóżku przy mdłym świetle lampki w swoim pokoju. Ascetyczny wystrój dopełniały chłodne barwy ścian, a jedyne źródło światła sprawiało, że nieliczne meble wyglądały jak wypaczone, bezkształtne zjawy. Cienie łóżka, komody, zdjęć stojących na niej i na półce powyżej, szafki nocnej i biurka z przyborami pisarskimi przywodziły na myśl kiepski horror albo wizję dekoratora wnętrz będącego pod wpływem środków halucynogennych.
Zrezygnowanym wzrokiem rozejrzał się po pokoju, na dłuższą chwilę zatrzymując się na fotografii żony.
     - I co ja mam teraz zrobić? – mruknął, w połowie do zdjęcia, w połowie do siebie. Przetarł dłońmi twarz, palcami masując skronie. Był zmęczony, bycie kapitanem nadwerężało jego nerwy, co odbijało się na kondycji fizycznej. Jeszcze trochę w tym tempie i będzie wiedział jak czują się żywe trupy. Westchnął i położył się na łóżku, nie dbając o zdjęcie ubrania wizytowego.

* Narracja pierwszoosobowa*

Zamrugałam nerwowo, czując ciepły oddech na twarzy i promień światła padający idealnie na moje oko. Otworzyłam to drugie i spojrzałam na Hiyakumę, przytulonego czołem do mojej skroni. Uśmiechnęłam się połową ust i objęłam go za kark, obracając się w jego stronę. Cichy szelest z drugiej strony łóżka postawił mnie w stan gotowości. Obróciłam się szybko, budząc tym ruchem Zanpakutō, który od razu sięgnął po broń.
     - To tylko ty... - mruknęłam na widok Hanatarō, który przerażony kulił się na krześle, dopóki uspokojony duch miecza nie odłożył katany. Odwróciłam się z powrotem do mężczyzny, wtulając głowę w poduszkę.
     - Emmm... Fuyumi-san...? - zaczął nieśmiało chłopak.
     - Czego? Śpię. Wstanę za jakąś godzinę... Może. - mruknęłam pod nosem, ustawiając leżącego bokiem Zanpakutō tak, by zasłaniał ten denerwujący promyk słońca.
     - No bo kapitan Kuchiki cię wzywa. Wysłał Piekielnego Motyla, że za pół godziny będzie druga rozprawa w sprawie twojej i Hiyakumy... I jeśli się spóźnicie to osobiście przyjdzie dać wam nauczkę... - oficer odrobinę zmienił przekaz Kuchikiego, że „poćwiartuje obydwoje Senbonzakurą, jeśli spóźnią się choć o sekundę”.
     - Rozprawa? Aha, okey, wpadnę tam jak wstanę... - mruknęłam pod nosem, z powrotem wpadając do krainy snów. Po chwili jednak uszy szturchnęły mózg i podniosłam się gwałtownie, zrzucając Zanpakutō z łóżka. - Chwila, że co? Ale, że niby gdzie? Do Centrali?
     - Chyba tak... - nim dokończył zdanie do szpitalnej sali wpadł Abarai, patrząc wściekłym wzrokiem dookoła. Śmierdział sake i potem, a kimono miał poszarpane na plecach.
     - YUKIMORI! - wrzasnął, a ja podskoczyłam na łóżku. Przemożne pragnienie, by schować się pod koc i udawać, że wcale mnie tu nie ma, przybrało na sile. Przeczuwam kłopoty. Rzeczowy ton Hiyakumy sprawił, że tym bardziej nie chciałam być widoczna. - Wstawaj natychmiast!
     - Tak jest... - wstałam powoli, szykując się na śmierć. - Psy cię pogryzły, że jesteś taki nerwowy? - pytanie wymsknęło mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język. Porucznik aż podskoczył i warknął, łapiąc mnie za skraj szpitalnej piżamy i podnosząc odrobinę.
     - Jeśli jeszcze raz będę musiał przez ciebie oberwać Senbonzakurą to przysięgam ci, że pyłek z ciebie nie zostanie. - skuliłam się w sobie, szykując na solidny opieprz. - No już, ubieraj się i idziemy. - powiedział rudzielec już spokojniej. Zabrałam ubrania i pobiegłam do łazienki, by po chwili wynurzyć się z niej przypasując katanę do spodni hakama.
     - Gotowa. - Renji skinął jedynie głową i wyszedł, narzucając szybkie tempo. Wybiegliśmy za nim z Hiyakumą, potrącając ludzi na korytarzach. Stał już w progu, a gdy tylko dotarliśmy do niego ruszył ponownie, używając shunpo. Ruszyliśmy śladami jego reiatsu, przemieszczając się po dachach w stronę Centrali Czterdziestu Sześciu. Po dłuższej chwili nasza zdyszana trójka stanęła przed kapitanem Kuchikim, czekającym przed wejściem.
     - Fuyumi, wysłałem Piekielnego Motyla ponad godzinę temu. - zaczął, patrząc na mnie karcąco. - Mam nadzieję, że masz dobry powód spóźnienia, bo inaczej porucznik zapewne będzie chciał odbić sobie na tobie przymusowe skrócenie jego dnia wolnego.
     - Spóźniłam się, bo... Bo... - szukałam jakiejś dobrej wymówki, ale nic nie przychodziło mi do głowy. - A w ogóle czemu będzie druga rozprawa? Coś się stało? - przekrzywiłam głowę. Kapitan pokręcił jedynie głową i odesłał Abaraia gestem, wchodząc do budynku Centrali.
     - Zobaczysz. Idziemy.

Nic się tu nie zmieniło od czasu poprzedniej rozprawy, a nawet od czasu rozprawy z wspomnień Hiyakumy. Wszędzie szaro, ciemno, za dużo kamienia i za mało ozdób. Od razu widać brak kobiecej ręki. Nie żeby w pokoju moim i Grimmjowa w Las Noches były jakieś ozdoby czy inne kurzołapy, no ale arrancarzy nie potrzebują takich pierdół. Najważniejsze jest ogromne łóżko i zapas żelków. Chyba odbiegłam od tematu...
Przewodniczący Yakura siedział na swoim miejscu, gdy nas wprowadzono. Tym razem nie było żadnych strażników, żadnych ludzi Onmitsukidō, nikogo poza naszą trójką i członkami Rady. Na nasz widok rozmowy prowadzone do tej pory ucichły i wzrok każdego tu obecnego skierował się na mnie. W myślach Hiyakumy widziałam swój obraz, rozczochranej, w bandażach sięgających szyi, przesiąkniętych żółtym środkiem dezynfekującym i znieczulającym, wyzierających spod niedbale zawiązanego kimona. Nędza i rozpacz, malutka. Obraz jakby ledwo ściągnęli cię z pola walki, zabandażowali i kazali iść na rozprawę. A ty tylko spałaś... Prychnęłam pod nosem.
     - Pomijając zbędne formalności, zaczynam proces dotyczący odwołania lub złagodzenia kary Fuyumi Yukimori i Hiya no Akumy. - Yakura spojrzał na nas wyczekująco. Z wrażenia po usłyszeniu tych słów opadła mi szczęka. Spojrzałam na Hiyakumę – jego reakcja była identyczna. Przenieśliśmy wzrok na kapitana. Kuchiki postąpił krok do przodu i zaczął przemowę.
     - Jak napisałem w odwołaniu, uważam, że w świetle wydarzeń misji w Świecie Ludzi, zarówno Fuyumi jak i Hiyakuma odkupili swoje poprzednie winy. Osobną sprawą jest nieposłuszeństwo wobec rozkazu kapitana, ale gdyby nie ono, zapewne powrót z misji nie byłby w ogóle możliwy. - skinął Przewodniczącemu głową, kończąc swoją wypowiedź.
     - Zarządzam naradę. - ogłosił krótko Yakura. Otoczyła nas ta sama bańka jak w czasie pierwszego procesu. Za nią widać było prawie kłócących się członków Rady, większość podkreślała swoje racje zamaszystymi gestami. Przysunęłam się bliżej Hiyakumy, który podejrzliwie obserwował Kuchikiego.
     - Nie podoba mi się to, malutka. - szepnął kątem ust, tak cicho, że tylko moje wyczulone arrancarze uszy mogły to usłyszeć. Spojrzałam na niego pytająco. - On później będzie czegoś za to chciał. Nie uwierzę, że robi to bezinteresownie. - skinęłam głową. Ale jeśli dzięki temu unikniemy chociaż chłosty... Nie wiem czy przeżyłabym w jednym kawałku kolejną. Zwłaszcza jeśli Hiyakuma musiałby na to znowu patrzeć. Nim zdążyłam cokolwiek mu odpowiedzieć, bańka pękła i razem z Hiyakumą zwróciliśmy swój wzrok na Przewodniczącego, który uciszał ostatnie rozmowy.
     - Proszę o spokój. - zwrócił się w naszą stronę. - Rada ustaliła, że kara nie zostanie anulowana, a jedynie zredukowana do pracy społecznej na rzecz Rukongai. - odetchnęłam głęboko, orientując się, że wstrzymywałam oddech. Nie będzie więcej bólu... Jak dobrze... - Rozprawę uważam za zakończoną. - Kuchiki skłonił głowę, my z Hiyakumą ukłoniliśmy się lekko i wyszliśmy na powietrze.
     - No to teraz, Fuyumi... - zaczął Kuchiki. Przysunęłam się bliżej Hiyakumy, patrząc podejrzliwie na szlachcica. - Wypadałoby chociaż podziękować.
     - ...uję... - mruknęłam pod nosem podziękowania.
     - I od dziś po każdej służbie spędzasz trzy godziny w Rukongai, pomagając w odbudowie domów. - dodał kapitan, wyciągając w moją stronę jakąś karteczkę. - Macie się zgłosić do tego człowieka, Abarai wszystko już z nim ustalił. - wzięłam od niego świstek jakby miał wybuchnąć, a on odszedł szybko do swoich spraw. Prychnęłam na niego gdy odszedł wystarczająco daleko, by mnie nie słyszeć.
     - Macie się zgłosić do tego człowieka... - przedrzeźniałam szlachcica, naśladując jego głos i ruchy. Hiyakuma pokładał się ze śmiechu. Westchnęłam ciężko, dając mu szturchańca w bok. - Mam ochotę się odstresować, idziemy do Rukongai na coś słodkiego? - zapytałam.
     - No to chodź. - Hiyakuma znikąd wyczarował portfel i uśmiechnął się do mnie.

*Jakiś czas później*

     - Hiya-chan, chce żelki. - marudziłam, patrząc z wyrzutem zazdrości na jedzącego czekoladę bruneta.
     - To sobie kup. - skwitował krótko, zajęty słodkością.
     - Ale ja chce je dostać od ciebie. - burknęłam pod nosem. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. - Chcę żelki, żelki, żelki, żelki! - wydarłam się, szarpiąc Zanpakutō za płaszcz, aż biedny przechylał się na boki. - Chcę żelki! - mężczyzna bez namysłu wepchnął mi nadgryzioną tabliczkę czekolady do szeroko otwartych ust, kneblując tym samym moje krzyki. - W sumie też może być. - mruknęłam z pełnymi ustami, podgryzając łakoć. Wyszczerzyłam się do Hiyakumy, który popatrzył na mnie z żądzą mordu i zły na cały świat wepchnął ręce do kieszeni.

*Tymczasem w Las Noches – narracja trzecioosobowa*

Grimmjow stał w sali tronowej Aizena, na środku pustej przestrzeni, wystawiony na wzrok wszystkich tu zgromadzonych. Sam Aizen siedział na tronie uśmiechając się łagodnie, zupełnie obojętny na rzucane w stronę Grimmjowa przekleństwa i warknięcia. Zaraz za Szóstym stał Tōsen, trzymając wyciągniętą katanę. Pchnął lekko arrancara, by wszedł w krąg światła.
     - Grimmjow... I co ja powinienem z tobą zrobić? - zastanowił się szatyn. - Chyba wiem co będzie wystarczającą karą. - skinął dłonią, a Tōsen błyskawicznym ruchem obciął Grimmjowowi lewą rękę tuż nad łokciem. Wrzask bólu wypełnił pomieszczenie, gdy Szósty padł na kolana ściskając krwawiący kikut. - Szayel... - wzywany podszedł, by zatamować krwotok. Po chwili ciszę przerywało jedynie sapanie niebieskowłosego, pełne niedowierzania i bólu.
     - Ty skurwysynu... - rzucił Grimmjow w stronę Aizena. Tōsen kopnął go z całej siły i przydusił nogą do podłogi.
     - Nie nazywaj tak Aizen-samy! - mówiąc to zdrapywał numer szósty z pleców arrancara końcem swojej katany. Wściekłe krzyki po raz kolejny wypełniły pomieszczenie. Aizen patrzył na to beznamiętnie, podpierając brodę na dłoni.
     - Wiesz co jest najgorsze w całej tej sytuacji? - powiedział półgłosem, gdy krzyki ustały. - Nie to, że właśnie straciłem jednego członka Espady, to się da naprawić... Najgorsze jest to, że uszkodziłeś Torę-chan, co może znacząco wpłynąć na wykonanie jej misji...
     - Aizen-sama... – zaczął Tōsen. Aizen powstrzymał go ruchem dłoni od dobicia wciąż leżącego na ziemi Grimmjowa.
     - Na szczęście na twoje miejsce mam już kogoś. Pokaż się nam wszystkim, Luppi... - z cienia w kącie sali wychyliła się drobna, niepozorna postać ubrana w za duże ubrania, o ciemnych fioletowych włosach przyciętych równo przy brodzie. Uśmiechała się złośliwie widząc leżącego na ziemi byłego Szóstego.
     - Witaj, Aizen-sama... - ciche mruknięcie rozeszło się po sali, gdy nieprzytomny Grimmjow był wyciągany przez fracción Szayela z pomieszczenia.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Serowy fanpejdż

Seru stwierdziła iż gorsza od Ren~chan być nie może i też se założyła fanpejdża, ot co!
A bo to ja nie mogę?
...*Wypycha w stronę czytelników duuużą michę z żelkami*
Jedzcie i lajkujcie, poniżej macie linka xD

Serowy fanpejdż

Wciąż jeszcze w budowie, ale ogarnę do końca tygodnia xD

piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 35

Witam po długiej przerwie, ale straszenie maturą przez wszystkich dookoła trwa. A po maturze egzamin zawodowy... I po co mi było to technikum... *chowa się pod koc z zapasem żelków na wypadek głodopokalipsy*
No, dosyć użalania się, udało mi się (kosztem kilku godzin spania ostatnich kilkunastu tygodni) *fanfary* napisać rozdział.! *dumna z siebie*
Hue hue, przyznawać się, kto nie wierzył, że zrobię to przed końcem roku szkolnego? XD

Rozdział z dedykacją dla Yakury, wciąż z cierpliwością znoszącego moje użalanie się nad sobą i wykorzystywanie jego postaci. Za pracę korektora również, nyan :3
Enjoy:

~~*~~

Na dany znak, fracción Grimmjowa ruszyli do ataku. Widziałam w zwolnionym tempie jak Kuchiki i reszta shinigami przybierają pozycje obronne. Wokół bogów śmierci utworzył się pierścień z ostrzy ich Zanpakutō, na co arrancarzy wybuchnęli niepowstrzymanym śmiechem. Z uśmiechami wciąż przyklejonymi do ust, przybierającymi niepokojąco groźną formę, fracción przedarli się przez pierwszą linię obrony szerząc postach i śmierć. Białe postaci poruszały się wśród czarno odzianych shinigami szybko i zwinnie, zadając śmierć często z zaskoczenia, od tyłu czy z boku. Wykorzystywali chwilową przewagę i przerażenie przeciwników. Z tak liczną grupą nie poradziliby sobie walcząc uczciwie...
Grimmjow stał z tyłu, obserwując starcie spod przymrużonych powiek. Podniósł lekko głowę patrząc na przywódców Szóstej Dywizji. Uśmiech wykwitł na jego twarzy niczym kwiat przynoszący jedynie śmierć. Krok w bok i parę do przodu. Spodnie hakama powiewały lekko na nieistniejącym wietrze przy każdym jego kroku. Leniwym ruchem sięgnął do rękojeści katany...
Renji natychmiast wyciągnął Zabimaru i zaatakował mojego brata. Nim ostrze dosięgło jego piersi zablokował atak lewym przedramieniem i wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu. Ciął od dołu, dosięgając samym czubkiem ostrza szaty porucznika, który odskoczył gwałtownie szykując się do ponownego natarcia. Nagle z tłumu shinigami wybił się krzyk jednego z arrancarów. Rozdzierał swoją tonacją moje wrażliwe uszy. Obok mnie Rukia i Hiyakuma zatykali uszy rękami. Renji odruchowo odwrócił głowę w stronę krzyku, co natychmiast wykorzystywał Grimmjow, zostawiając rudowłosemu szramę na twarzy.
Bezwolnie patrzyłam na ciało Yylfordta, które odsłonili przesuwający się walczący. Podświadomie rejestrowałam jak Abarai odskoczył z krzykiem, ocierając zalewającą oko krew. Hiyakuma musiał przytrzymywać Rukię, która szarpała się rozpaczliwie, chcąc pomóc ukochanemu. Grimmi... W coś ty się wpakował...Pomyślałam widząc jak Kuchiki przy użyciu shunpo zabiera porucznika z pola walki, a następnie wyjmuje Senbonzakurę i szepcze komendę shi kai. Różowe płatki rozlały się po polu walki, raniąc fracción, których krzyki rozdzierały nie tylko moje uszy, ale i serce. W końcu każdy z nich był mi niby brat, jeszcze przed wysłaniem na misję. Grimmjow z kolei całkowicie ich ignorował, jak jednostki do zastąpienia przez jakiekolwiek inne.
Skupiony na Byakuyi, nie odrywał oczu od każdego, nawet najmniejszego jego ruchu. Kolejne ciała padały na ziemię gdzieś w tle, a na pierwszy plan wysunęli się, stojący kilkadziesiąt metrów od siebie, Grimmjow i Byakuya. Obydwaj czekali na ruch tego drugiego. W końcu, po długim i pełnym napięcia oczekiwaniu, kapitan lekko poruszył dłonią, a różowe ostrza posłusznie otoczyły Espadę, otaczając go zwartym kręgiem. Szósty rozpędził je lekkim machnięciem katany. Nim się zorientowałam Kuchiki trzymał już katanę gotową do ataku, a Grimmjow postąpił mały krok naprzód. Szedł powoli, pozornie nie przejmując się przeciwnikiem. Znałam tą metodę, Grimmi stosował ją praktycznie na każdym kto pochodził spoza zamku, niezależnie czy był to ledwo przeobrażony arrancar, Adjuchas czy zwykły Gilian. Zaraz ruszy używając sonnido i zaatakuje cięciem z lewego górnego skosu, pozorując wcześniej cięcie z prawej od dołu.
Nawet nie zwracając uwagi na otoczenie wyskoczyłam z kryjówki i stanęłam przed Kuchikim, rozkładając ręce, by go zasłonić, akurat w tym samym momencie, gdy Grimmjow zaczął właściwy atak. Widziałam jak oczy brata rozszerzają się w przerażeniu i w beznadziejnej świadomości, że już nie może się zatrzymać. Ból rozdarł mój bark, klatkę piersiową i brzuch. Krew błysnęła w promieniu słońca. Ból wyostrzył mój wzrok, widziałam pojedyncze, wirujące drobinki kurzu w powietrzu, promienie słońca tworzące refleksy na włosach Grimmjowa. Widziałam jak otwiera się garganta, z której wychodzi Tōsen. Nie słyszałam słów, widziałam jedynie jak pięść murzyna uderza Grimmjowa w przeponę i wrzuca siłą odrzutu w gargantę... Nastała ciemność, która odcięła mnie od bólu...

***
Grimmjow...? Grimmjow? Grimmjow?.....
***

Obudziłam się w wewnętrznym świecie, leżąc na łóżku Hiyakumy. Spojrzałam dookoła siebie. Ciemnoczerwone ściany, brak okien, po kilka lamp stojących w kątach, jakiś fotel z szlafrokiem przewieszonym przez oparcie stojący zaraz przy drzwiach, szafa po drugiej stronie łóżka, lustro, szafka z książkami, Hiyakuma obok mnie... Chwila. Hiyakuma?
     - A ty nie powinieneś być na zewnątrz? I czemu nie boli? - spojrzałam na miejsce w którym powinnam mieć ranę. Miałam tam opatrunek. Bandaż był żółtawy, jakby czymś nasączony. W powietrzu unosił się mdły zapach, który pochodził z tkaniny. Wyczuwałam środek znieczulający używany przez Czwartą Dywizję.
     - Jestem i na zewnątrz i tutaj. Chodź, powinnaś już wrócić, bo Kuchiki zaczyna się denerwować. - podniósł się lekko i wyciągnął do mnie dłoń. Zawahałam się.
     - Zgred czy Rukia? I jesteśmy dalej w Świece Ludzi? - zapytałam cicho, podnosząc się powoli.
     - W tej chwili już oboje. Wróciliśmy do Społeczności. Kolejny raz wylądowałaś w szpitalu. - pokręcił głową z dezaprobatą. - Choć już, bo zgred szykuje się do kolejnej tyrady na temat naszej nieodpowiedzialności i niesubordynacji... Nie mam ochoty słuchać teraz tego po raz trzeci...
     - Dobra, dobra, już idę... - wstałam z łóżka, mamrocząc i złorzecząc pod nosem na swędzący i śmierdzący opatrunek, którego zapach wgryzał się nieznośnie w moje nozdrza.

Zamknęłam oczy, a gdy je ponownie otworzyłam leżałam w sali szpitalnej. Na łóżku siedział Hiyakuma, praktycznie broniący mnie przed dostępem Kuchikiego i kapitan Unohany.
     - Sam potrafię ją wyleczyć, czy to jasne? - Zanpakutō podniósł głos prawie do krzyku, przez co skrzywiłam się mocno i usiadłam na łóżku, wtulając się twarzą w jego plecy.
     - Ciszej tam, głowa mi pęka. - mruknęłam pod nosem. Chwilę później cienka powłoka lodu pokryła mój tułów, przynosząc chłód i to łaskoczące mrowienie, kiedy moje rany leczyły się i zasklepiały bez śladu. Spojrzałam ponad ramieniem Hiyakumy na Kuchikiego. Poza nim w pokoju była jeszcze kapitan Czwórki, Rukia i Renji.
     - W coście się wpakowali, mówiłem wyraźnie, że macie zostać w Społeczności. - kapitan uniósł głos, co przy jego usposobieniu było równoznaczne z wrzaskiem z wieloma wykrzyknikami.
     - Ale przecież żyjemy, nic nam nie jest, nie marudź, okey? - mruknęłam pod nosem, na tyle głośno żeby to usłyszał.
     - A co do ciebie, Yukimori, będę musiał podjąć odpowiednie kroki. - popatrzył na mnie z zamyśleniem i przetarł zmęczoną twarz dłonią. - Zacznę chyba od tego, że jeśli zobaczę cię pałętającą się bez celu i wyraźnego rozkazu tam, gdzie cię być nie powinno, użyję Senbonzakury. - prychnęłam pod nosem. - Czyli wszędzie poza Dywizją i bliskimi okolicami twojego domu.
     - Kapitanie, Fuyumi powinna odpocząć, straciła dużo krwi... - Unohana zawiesiła głos, uśmiechając się lekko. Kuchiki wstał i gestem kazał wyjść pozostałej dwójce.
     - Oczywiście, Retsu, już wychodzimy. - przepuścił w drzwiach Rukię i Renjiego, po czym spojrzał jeszcze na mnie. - Mam na ciebie oko, Yukimori.
     - Tam są drzwi. - pokazałam je bezczelnie palcem, a na widok żądnego krwi wzroku kapitana zasłoniłam się Hiyakumą.
     - Nie drażnij go... - powiedziała Unohana, kiedy goście opuścili już szpitalną salę. - Przynajmniej zbyt często. - dodała po chwili namysłu. - Wbrew pozorom ma uczucia. I martwi się o ciebie.
     - Tak bardzo, że mi grozi Zanpakutō... Trochę dziwny sposób okazywania zmartwienia. - ziewnęłam czując jak kleją mi się oczy. Oparłam się wygodniej o Hiyakumę, obejmując go w pasie. Jak przez mgłę słyszałam jeszcze głos pani kapitan, a później odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

***Narracja trzecioosobowa***

Kuchiki szedł szybkim krokiem w stronę rezydencji Yakury. Pomimo późnej pory miał pewność, że zostanie wpuszczony i wysłuchany. Chwilę później zapukał do bramy głównej. Wcześniej wysłał Piekielnego Motyla z zapowiedzią swojej wizyty, teraz więc ciężkie odrzwia stanęły przed nim otworem. Cichy głos poinformował, że pan Karakuri jest w ogrodzie na tyłach, a herbata zostanie niedługo podana. Kuchiki skinął głową i ruszył przed siebie.
Przewodniczący istotnie siedział na tyłach swojego ogrodu, urządzonego podobnie jak ogród samego Kuchikiego czy wszelkiej szlachty w Społeczności. Gdy usłyszał kroki odwrócił głowę, by spojrzeć jak kapitan podchodzi bliżej i siada, po uprzednim otrzymaniu pozwalającego skinięcia głową. Herbata została podana i przez całą ceremonię jej picia panowała cisza. Dopiero po dłuższej chwili od odstawienia porcelanowych filiżanek, Karakuri pochylił się w stronę Kuchikiego.
     - Podobno masz do mnie jakieś pytanie. - kruczowłosy skinął głową.
     - Owszem. Chcę wiedzieć jak można odwołać wyrok Fuyumi Yukimori i Hiyakumy. - Karakuri zakrztusił się jedzonym właśnie ciasteczkiem i dłuższą chwilę zajęło mu dojście do siebie.
     - Co takiego? Nie można tego, ot tak, odwołać. Potrzebny będzie drugi proces, poza tym musisz mieć twarde dowody na to, że wyrok postawiono niesłusznie.
     - Wyrok postawiono słusznie. - wtrącił spokojnie Byakuya. Yakura wytrzeszczył oczy w zdumieniu. - Po prostu w świetle ostatnich wydarzeń uważam, że ich wina została wymazana. - pokrótce streścił Przewodniczącemu przebieg bitwy w Świecie Ludzi. Karakuri zasępił się po zakończeniu historii.
     - Dobrze, pomogę, ale tylko nieoficjalnie. - podkreślił. - Musisz napisać...