No, dosyć użalania się, udało mi się (kosztem kilku godzin spania ostatnich kilkunastu tygodni) *fanfary* napisać rozdział.! *dumna z siebie*
Hue hue, przyznawać się, kto nie wierzył, że zrobię to przed końcem roku szkolnego? XD
Rozdział z dedykacją dla Yakury, wciąż z cierpliwością znoszącego moje użalanie się nad sobą i wykorzystywanie jego postaci. Za pracę korektora również, nyan :3
Enjoy:
~~*~~
Na dany znak,
fracción Grimmjowa ruszyli do ataku. Widziałam w zwolnionym tempie
jak Kuchiki i reszta shinigami przybierają pozycje obronne. Wokół
bogów śmierci utworzył się pierścień z ostrzy ich Zanpakutō,
na co arrancarzy wybuchnęli niepowstrzymanym śmiechem. Z uśmiechami
wciąż przyklejonymi do ust, przybierającymi niepokojąco groźną
formę, fracción przedarli się przez pierwszą linię obrony
szerząc postach i śmierć. Białe postaci poruszały się wśród
czarno odzianych shinigami szybko i zwinnie, zadając śmierć często
z zaskoczenia, od tyłu czy z boku. Wykorzystywali chwilową przewagę
i przerażenie przeciwników. Z tak liczną grupą nie poradziliby
sobie walcząc uczciwie...
Grimmjow stał z
tyłu, obserwując starcie spod przymrużonych powiek. Podniósł
lekko głowę patrząc na przywódców Szóstej Dywizji. Uśmiech
wykwitł na jego twarzy niczym kwiat przynoszący jedynie śmierć.
Krok w bok i parę do przodu. Spodnie hakama powiewały lekko na
nieistniejącym wietrze przy każdym jego kroku. Leniwym ruchem
sięgnął do rękojeści katany...
Renji natychmiast
wyciągnął Zabimaru i zaatakował mojego brata. Nim ostrze dosięgło
jego piersi zablokował atak lewym przedramieniem i wyszczerzył się
w szyderczym uśmiechu. Ciął od dołu, dosięgając samym czubkiem
ostrza szaty porucznika, który odskoczył gwałtownie szykując się
do ponownego natarcia. Nagle z tłumu shinigami wybił się krzyk
jednego z arrancarów. Rozdzierał swoją tonacją moje wrażliwe
uszy. Obok mnie Rukia i Hiyakuma zatykali uszy rękami. Renji
odruchowo odwrócił głowę w stronę krzyku, co natychmiast
wykorzystywał Grimmjow, zostawiając rudowłosemu szramę na twarzy.
Bezwolnie patrzyłam
na ciało Yylfordta, które odsłonili przesuwający się walczący.
Podświadomie rejestrowałam jak Abarai odskoczył z krzykiem,
ocierając zalewającą oko krew. Hiyakuma musiał przytrzymywać
Rukię, która szarpała się rozpaczliwie, chcąc pomóc ukochanemu.
Grimmi... W coś ty się wpakował...Pomyślałam
widząc jak Kuchiki przy użyciu shunpo zabiera porucznika z pola
walki, a następnie wyjmuje Senbonzakurę i szepcze komendę shi kai.
Różowe płatki rozlały się po polu walki, raniąc fracción,
których krzyki rozdzierały nie tylko moje uszy, ale i serce. W
końcu każdy z nich był mi niby brat, jeszcze przed wysłaniem na
misję. Grimmjow z kolei całkowicie ich ignorował, jak jednostki do
zastąpienia przez jakiekolwiek inne.
Skupiony na Byakuyi, nie odrywał oczu od każdego, nawet
najmniejszego jego ruchu. Kolejne ciała padały na ziemię gdzieś w
tle, a na pierwszy plan wysunęli się, stojący kilkadziesiąt
metrów od siebie, Grimmjow i Byakuya. Obydwaj czekali na ruch tego
drugiego. W końcu, po długim i pełnym napięcia oczekiwaniu,
kapitan lekko poruszył dłonią, a różowe ostrza posłusznie
otoczyły Espadę, otaczając go zwartym kręgiem. Szósty rozpędził
je lekkim machnięciem katany. Nim się zorientowałam Kuchiki
trzymał już katanę gotową do ataku, a Grimmjow postąpił mały
krok naprzód. Szedł powoli, pozornie nie przejmując się
przeciwnikiem. Znałam tą metodę, Grimmi stosował ją praktycznie
na każdym kto pochodził spoza zamku, niezależnie czy był to ledwo
przeobrażony arrancar, Adjuchas czy zwykły Gilian. Zaraz ruszy
używając sonnido i zaatakuje cięciem z lewego górnego skosu,
pozorując wcześniej cięcie z prawej od dołu.
Nawet nie zwracając uwagi na otoczenie wyskoczyłam z kryjówki i
stanęłam przed Kuchikim, rozkładając ręce, by go zasłonić,
akurat w tym samym momencie, gdy Grimmjow zaczął właściwy atak.
Widziałam jak oczy brata rozszerzają się w przerażeniu i w
beznadziejnej świadomości, że już nie może się zatrzymać. Ból
rozdarł mój bark, klatkę piersiową i brzuch. Krew błysnęła w
promieniu słońca. Ból wyostrzył mój wzrok, widziałam
pojedyncze, wirujące drobinki kurzu w powietrzu, promienie słońca
tworzące refleksy na włosach Grimmjowa. Widziałam jak otwiera się
garganta, z której wychodzi Tōsen. Nie słyszałam słów,
widziałam jedynie jak pięść murzyna uderza Grimmjowa w przeponę
i wrzuca siłą odrzutu w gargantę... Nastała ciemność, która
odcięła mnie od bólu...
***
Grimmjow...?
Grimmjow? Grimmjow?.....
***
Obudziłam się w wewnętrznym świecie, leżąc na łóżku
Hiyakumy. Spojrzałam dookoła siebie. Ciemnoczerwone ściany, brak
okien, po kilka lamp stojących w kątach, jakiś fotel z szlafrokiem
przewieszonym przez oparcie stojący zaraz przy drzwiach, szafa po
drugiej stronie łóżka, lustro, szafka z książkami, Hiyakuma obok
mnie... Chwila. Hiyakuma?
- A ty nie powinieneś być na zewnątrz? I czemu nie boli? -
spojrzałam na miejsce w którym powinnam mieć ranę. Miałam tam
opatrunek. Bandaż był żółtawy, jakby czymś nasączony. W
powietrzu unosił się mdły zapach, który pochodził z tkaniny.
Wyczuwałam środek znieczulający używany przez Czwartą Dywizję.
- Jestem i na zewnątrz i tutaj. Chodź, powinnaś już wrócić, bo
Kuchiki zaczyna się denerwować. - podniósł się lekko i
wyciągnął do mnie dłoń. Zawahałam się.
- Zgred czy Rukia? I jesteśmy dalej w Świece Ludzi? - zapytałam
cicho, podnosząc się powoli.
- W tej chwili już oboje. Wróciliśmy do Społeczności. Kolejny raz
wylądowałaś w szpitalu. - pokręcił głową z dezaprobatą. -
Choć już, bo zgred szykuje się do kolejnej tyrady na temat naszej
nieodpowiedzialności i niesubordynacji... Nie mam ochoty słuchać
teraz tego po raz trzeci...
- Dobra, dobra, już idę... - wstałam z łóżka, mamrocząc i
złorzecząc pod nosem na swędzący i śmierdzący opatrunek,
którego zapach wgryzał się nieznośnie w moje nozdrza.
Zamknęłam oczy, a gdy je ponownie otworzyłam leżałam w sali
szpitalnej. Na łóżku siedział Hiyakuma, praktycznie broniący
mnie przed dostępem Kuchikiego i kapitan Unohany.
- Sam potrafię ją wyleczyć, czy to jasne? - Zanpakutō podniósł
głos prawie do krzyku, przez co skrzywiłam się mocno i usiadłam
na łóżku, wtulając się twarzą w jego plecy.
- Ciszej tam, głowa mi pęka. - mruknęłam pod nosem. Chwilę
później cienka powłoka lodu pokryła mój tułów, przynosząc
chłód i to łaskoczące mrowienie, kiedy moje rany leczyły się i
zasklepiały bez śladu. Spojrzałam ponad ramieniem Hiyakumy na
Kuchikiego. Poza nim w pokoju była jeszcze kapitan Czwórki, Rukia i
Renji.
- W coście się wpakowali, mówiłem wyraźnie, że macie zostać w
Społeczności. - kapitan uniósł głos, co przy jego usposobieniu
było równoznaczne z wrzaskiem z wieloma wykrzyknikami.
- Ale przecież żyjemy, nic nam nie jest, nie marudź, okey? -
mruknęłam pod nosem, na tyle głośno żeby to usłyszał.
- A co do ciebie, Yukimori, będę musiał podjąć odpowiednie kroki.
- popatrzył na mnie z zamyśleniem i przetarł zmęczoną twarz
dłonią. - Zacznę chyba od tego, że jeśli zobaczę cię
pałętającą się bez celu i wyraźnego rozkazu tam, gdzie cię
być nie powinno, użyję Senbonzakury. - prychnęłam pod nosem. -
Czyli wszędzie poza Dywizją i bliskimi okolicami twojego domu.
- Kapitanie, Fuyumi powinna odpocząć, straciła dużo krwi... -
Unohana zawiesiła głos, uśmiechając się lekko. Kuchiki wstał i
gestem kazał wyjść pozostałej dwójce.
- Oczywiście, Retsu, już wychodzimy. - przepuścił w drzwiach Rukię
i Renjiego, po czym spojrzał jeszcze na mnie. - Mam na ciebie oko,
Yukimori.
- Tam są drzwi. - pokazałam je bezczelnie palcem, a na widok żądnego
krwi wzroku kapitana zasłoniłam się Hiyakumą.
- Nie drażnij go... - powiedziała Unohana, kiedy goście opuścili
już szpitalną salę. - Przynajmniej zbyt często. - dodała po
chwili namysłu. - Wbrew pozorom ma uczucia. I martwi się o ciebie.
- Tak bardzo, że mi grozi Zanpakutō... Trochę dziwny sposób
okazywania zmartwienia. - ziewnęłam czując jak kleją mi się
oczy. Oparłam się wygodniej o Hiyakumę, obejmując go w pasie.
Jak przez mgłę słyszałam jeszcze głos pani kapitan, a później
odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
***Narracja trzecioosobowa***
Kuchiki szedł szybkim krokiem w stronę rezydencji Yakury. Pomimo
późnej pory miał pewność, że zostanie wpuszczony i wysłuchany.
Chwilę później zapukał do bramy głównej. Wcześniej wysłał
Piekielnego Motyla z zapowiedzią swojej wizyty, teraz więc ciężkie
odrzwia stanęły przed nim otworem. Cichy głos poinformował, że
pan Karakuri jest w ogrodzie na tyłach, a herbata zostanie niedługo
podana. Kuchiki skinął głową i ruszył przed siebie.
Przewodniczący istotnie siedział na tyłach swojego ogrodu,
urządzonego podobnie jak ogród samego Kuchikiego czy wszelkiej
szlachty w Społeczności. Gdy usłyszał kroki odwrócił głowę,
by spojrzeć jak kapitan podchodzi bliżej i siada, po uprzednim
otrzymaniu pozwalającego skinięcia głową. Herbata została podana
i przez całą ceremonię jej picia panowała cisza. Dopiero po
dłuższej chwili od odstawienia porcelanowych filiżanek, Karakuri
pochylił się w stronę Kuchikiego.
- Podobno masz do mnie jakieś pytanie. - kruczowłosy skinął głową.- Owszem. Chcę wiedzieć jak można odwołać wyrok Fuyumi Yukimori i Hiyakumy. - Karakuri zakrztusił się jedzonym właśnie ciasteczkiem i dłuższą chwilę zajęło mu dojście do siebie.
- Co takiego? Nie można tego, ot tak, odwołać. Potrzebny będzie drugi proces, poza tym musisz mieć twarde dowody na to, że wyrok postawiono niesłusznie.
- Wyrok postawiono słusznie. - wtrącił spokojnie Byakuya. Yakura wytrzeszczył oczy w zdumieniu. - Po prostu w świetle ostatnich wydarzeń uważam, że ich wina została wymazana. - pokrótce streścił Przewodniczącemu przebieg bitwy w Świecie Ludzi. Karakuri zasępił się po zakończeniu historii.
- Dobrze, pomogę, ale tylko nieoficjalnie. - podkreślił. - Musisz napisać...
No nareszcie rozdział !
OdpowiedzUsuńWspaniały, jak zawsze zresztą... Choć troszkę nie za bardzo pamiętam historię :D Dawno cie tu nie było ;} Mam nadzieję że maturka będzie świetna i zawodowy również. Również jestem w technikum, na szczęście w 2 kl. Więc jeszcze dwa latka zostało :D
(muszę jeszcze poszukać praktyk na maj, ale straaasznie nie che mi się ruszyć tyłka z domu )
Więc życzę weny i chęci do pisania kolejnych rozdziałów :D
Pozdrawiam Sentymentalna <3