czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 34

All I want for Christmas is Food...! *siedzi zadowolona na środku łóżka w rogach renifera i dzwonku na szyi otoczona niezliczoną ilością słodyczy, wpychając do ust wszystko jak leci* Etto... Nie zabijać, nie zabijać! *chowa się pod kocem* Serek miała nawał pracy... *rozgląda się wokół siebie zakłopotana* Znaczy, tego, no... Nauka i te sprawy... O i przygotowania do matury, pół prezentacji już mam ^^. Znaczy książki mam ale to już coś... xD

A teraz bardzo przepraszam za długą nieobecność. Mam nadzieję, zę wena pojawi się na dłużej niż tylko ten rozdział.
Chcę wam życzyć na Święta, żebyście nie tracili cierpliwości do nikogo ani niczego, żeby wam się spełniały plany i marzenia, żebyście bez okazji dostawali takie stosy słodyczy jak mój ^^
I taki wierszyk od siedmiu boleści:
Skacze aniołek, skacze po chmurkach
Niesie życzenia w anielskich piórkach.
Niesie w plecaku bombki i świeczki,
A w walizeczkach złote dzwoneczki.
Wesołych Świąt ^^

~~*~~

Obudziłam się w szpitalnym pokoju. Leżałam na brzuchu, z rękami zwisającymi po obu stronach łóżka. Podniosłam głowę, chcąc zobaczyć, czy jest tu Hiyakuma, ale ledwo nią poruszyłam, przez całe moje ciało przeszła błyskawica bólu. Jęknęłam w poduszkę, czując napływające do oczu łzy. Hiya-chan...? Nie odpowiedział. Drzwi otworzyły się cicho. Poderwałam gwałtownie głowę i tak samo szybko opuściłam ją z powrotem. Ugryzłam poduszkę. Przez tępe pulsowanie bólu w całym ciele przebijał się odgłos kroków i jakieś słowa, których sensu nie potrafiłam uchwycić.
     - Leżeć... Skończona... Boleć... - przymknęłam oczy, sycząc z bólu, kiedy czyjeś dłonie znalazły się na moich plecach. Chwilę później ból został przytłumiony, a ja mogłam się normalnie poruszyć. Podniosłam się powoli i spojrzałam na pogodną twarz Hanatarō. Uśmiechnął się nieśmiało. - Powinno być w porządku... Pani kapitan zaraz przyjdzie.
     - Gdzie Hiyakuma? - zapytałam ostro, lustrując pokój wzrokiem. Chłopak skulił się w sobie i przesunął, odsłaniając postać leżącą na drugim łóżku. - Hiya-chan... - mężczyzna leżał nieprzytomny, ułożony w tej samej pozycji co ja niedawno. Miał na sobie tylko spodnie i bandaże owinięte dookoła torsu. Biały materiał zabarwił się na czerwono, krew plamiła i pościel.
     - O nie, znowu krwawi... - Hanatarō wybiegł z sali, zostawiając mnie samą z nieprzytomnym Zanpakutō.
     - Ne, Hiya-chan... - usiadłam na krawędzi jego łóżka i położyłam dłoń na jego włosach, delikatnie go głaszcząc. Poruszył ręką, kładąc ją na moich stopach. Chwilę później na naszych plecach zaczęła formować się cienka lodowa skorupa, powoli lecząca nasze rany.
     - Czekałem aż się obudzisz. - pogładziłam go kciukiem po czole, uśmiechając się lekko. Podniósł się powoli, obejmując mnie ramionami i usadził na swoich kolanach. Schował twarz w moich włosach, prawie do bólu dociskając mnie do siebie. - Przepraszam... Nie powinienem był cię w to wciągać. Ałaaa, za co? - chwycił się za głowę w którą pacnęłam go dłonią.
     - Nie przepraszaj, bo dostaniesz mocniej. Oboje sobie zasłużyliśmy, jasne? I nie chcę słyszeć żadnych wymówek. - wtuliłam się w niego mocniej, tłumiąc ziewnięcie. Poczułam jak obejmuje mnie mocniej, kładąc się jednocześnie bokiem na łóżku.
     - Śpij, maleńka. Potrzebujesz tego. Ja zresztą też. - przymknęłam oczy rozkoszując się jego ciepłem. Prawie zasnęłam, gdy w mojej głowie usłyszałam głos Grimmjowa. Maleńka...

*** Tymczasem w Las Noches...***

Chodził z kąta w kąt od paru dni. Aizen nie pozwalał wyjść mu nawet na pustynię czy do Lasu Menosów, o otwieraniu garganty nawet nie wspominając. Grrrrr... Był coraz bardziej zirytowany wymuszoną bezczynnością. Ze złością walnął pięścią w ścianę, przebijając się na drugą stronę. Wyszarpnął dłoń i przez dziurę zobaczył swoich przerażonych fracción.
     - Na co się gapicie?! - warknął. - Załatać to! - wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami, wyłapując pośpieszne kroki w drugim pokoju. Zmełł w ustach kilka epitetów na temat ich szybkości, po czym skręcił w stronę jednego z tarasów na tym piętrze. Wściekłym wzrokiem zmierzył pustynię rozciągającą się przed nim. Łapał w płuca zimne powietrze, chwilowo się uspokajając, pomimo wiedzy, że nie pomoże mu to na zbyt długo. Wyczuł znajomy zapach. Gilian. Wciągnął kolejny haust powietrza przez rozszerzone nozdrza. Uśmiech wygiął jego wargi, nadając mu groźnego wyglądu. Otwarta garganta kusiła nadzwyczaj mocno. Zawrócił do wnętrza, idąc szybko po swoich fracción. Niedługo się zobaczymy... Maleńka...

***Oddział Dwunastej Dywizji Obronnej Seiretei***

     - Kapitanie! Czujniki wariują! Otworzyła się garganta! - do laboratorium wpadł przerażony oficer, dzierżąc w dłoniach pośpiesznie zapisaną kartkę papieru.
     - Gdzie?! - Kurotsuchi zerwał się z fotela, gestem przywołując Nemu. Ta podeszła do jednego z komputerów i szybko wstukała hasło. Na ekranie pojawiły się czujniki, w większości podświetlone na czerwono. Zignorowany oficer przysunął się bliżej ekranu.
     - Z garganty wynurzył się Gilian, o ile mi wiadomo. - przeczytał pospiesznie, bojąc się gniewu Mayuriego. Kapitan aż podskoczył na swoim miejscu i zerknął na wskaźniki. Po chwili spojrzał na swojego oficera.
     - Gilian, tak? - przybliżył swoją twarz do twarzy przerażonego chłopaka. Gwałtownie złapał go za kark i prawie wbił jego głowę w ekran monitora. - W taki razie czemu czujniki wariują tak bardzo?! - wrzasnął, wyrzucając biedaka przez otwarte drzwi. Chwilę później wbiegł inny, donosząc przerażony.
     - Kapitanie, po Gilianie z garganty wyszli arrancarzy! W tym jeden Espada!
     - Liczba? - mruknął przykuty do ekranu i walący jak oszalały po klawiszach Mayuri.
     - Łącznie sześciu.
     - To by się zgadzało. Nemu, powiadom Kapitana Głównodowodzącego. - kobieta skłoniła głowę i wyszła.

***

Obudził mnie ruch na korytarzu. Jakaś bieganina i powtarzane w kółko słowa nie pozwalały spać. Dopiero po chwili dotarło do mnie co jest powtarzane bez przerwy.
     - Do wszystkich jednostek obronnych! Zmobilizować siły! Arrancarzy w Świecie Ludzi! Wzywa się kapitanów do Głównodowodzącego.
Po usłyszeniu i zrozumieniu tej wiadomości spadłam z łóżka. Pospiesznie zaczęłam się ubierać, klnąc pod nosem na niepokorne elementy odzienia.
     - Mała, co się dzieje? - Hiyakuma położył mi ręce na barkach, skutecznie zatrzymując mnie w miejscu.
     - Arrancarzy w Świecie Ludzi. Chcę zobaczyć Grimmjowa! - wyrwałam się, ale zastąpił mi drogę. - Hiya-chan... Muszę go zobaczyć, to nie może być nikt inny.
     - Poczekaj chociaż na mnie. - spojrzałam zdziwiona, spodziewałam się oporu czy sprzeciwu, a nie poparcia. Zniknął na chwilę, a później znów się pojawił, w pełni ubrany. - Idziemy. - otworzył okno i oboje wyskoczyliśmy na zewnątrz, podążając za innymi na plac zbiórki.
Zlokalizowałam oddział Szóstej Dywizji i ruchem głowy pokazałam ją Hiyakumie. Skinął i po chwili oboje stanęliśmy za Abaraiem, nie odzywając się słowem.
     - Fuyumi-san, nie powinnaś być w szpitalu? - za moimi plecami odezwał się jeden z szeregowców. Odwróciłam się do niego opanowując żądzę mordu. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić poczułam dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam w zmartwioną twarz Abaraia.
     - Nie powinnaś tu być. Wracaj do szpitala, natychmiast.
     - Też chcę iść. Nigdy nie byłam w Świecie Żywych. - tupnęłam nogą. Renji westchnął, patrząc gdzieś w bok. Podążywszy za jego spojrzeniem zobaczyłam Kuchikiego, mówiącego coś do Rukii. Widać było, że jest zła, ale posłusznie ukłoniła się i odeszła gdzieś w bok.
     - Nie. Kapitan też się na to nie zgodzi.
     - Ale czemu... Ja chcę iść! Weź mnie! Przemyć jakoś tam! Przydam się, naprawdę! - zrobiłam wielkie, proszące oczy, Renji wyglądał na przekonanego, gdy z boku rozległ się głos mrożący krew w żyłach.
     - Yukimori. Nie idziesz, mam dla ciebie inne zadanie.
     - Nie będę wypełniać żadnych papierków. - mruknęłam cicho pod nosem ściągając usta w wąską kreskę. Hiyakuma ostrzegawczo wysunął się krok przede mnie.
     - Powiedziałem już, nigdzie nie pójdziesz. Przypilnujesz Rukii. W posiadłości Kuchikich, czy to zrozumiałe? - Mała, to nic nie da, zostańmy lepiej. Spojrzałam wściekła na mojego Zanpakutō. Zdrajca.
     - Tak jest, kapitanie. - Zobaczysz co zostanie z tej twojej posiadłości jak tylko wrócisz, przyrzekam. Kamienia na kamieniu nie będzie, masz moje słowo, przebrzydły szlachciku.

Naburmuszona szłam z Rukią w stronę posiadłości Kuchikich, za nami dreptał Hiyakuma. Nagle przystanął, łapiąc nas za rękawy. Spojrzałyśmy na niego zdziwione.
     - A mają panie ochotę jednak pójść do Świata Żywych? - skłonił się szarmancko, z zawadiackim uśmiechem.
     - Zaplanowałeś to! - zawołałam ze śmiechem, łapiąc go pod ramię. Rukia po chwili chwyciła go pod drugie i używając shunpo szybko przenieśliśmy się do Senkaimonu, przez który przechodzili ostatni shinigami.
     - Panie przodem. - Hiyakuma pokazał przejście ręką, puszczając nas pierwsze.
Grimmjow... Już niedługo.

***W tym samym czasie, Świat Żywych***

Przeszli przez gargantę zaraz za Gilianem, zabijając go od razu po wyjściu do Świata Żywych. To oni mieli być główną atrakcją.
Znaleźli się w parku. Był pusty. Nieliczne ławeczki były zdewastowane, sam park sprawiał wrażenie zapomnianego. Zarośnięty krzakami i dawno nie koszoną trawą, był zacieniony przez drzewa rosnące dookoła. Tośmy trafili...
Grimmjow rozejrzał się. Coś cicho. I spokojnie. Za spokojnie.
     - No ej, ale gdzie oni są? Miała być zabawa. - odezwał się Illford. Zresztą cała piątka jego fracción wyglądała na zawiedzionych pustką tego miejsca.
     - Cicho, odpręż się. Niedługo przyjdą, o to się nie martw. - Szósty rozparł się wygodnie na ławeczce, przymykając oczy. Chcąc nie chcąc fracción poszli za jego przykładem, rozkładając się i czekając.

Po jakiejś godzinie, gdy zaczęli przysypiać, Grimmjow wstał, gwałtownie otrzepując się.
     - Wstawać, zaraz tu będą.
     - Skąd szef wie? - poderwali się.
     - Tak myślę, w końcu daliśmy im wystarczająco dużo czasu na przyjście. - jakby na żądanie, za jego plecami pojawił się Senkaimon, z którego wyszły dwa oddziały obronne Seiretei. - Witam shinigami. Przyszliście się zabawić?
Kapitanowie prowadzący swoje oddziały nie odpowiedzieli na zaczepkę. Grimmjow czekał spokojnie, aż się uformują. W międzyczasie jego fracción stanęli za nim w rzędzie.
Grimmjow... Już niedługo.
Zobaczył jak na samym końcu przejścia pojawiają się jeszcze trzy postacie, pospiesznie kryjąc się w koronach drzew nieopodal.
Witaj, Tora. Uważaj na siebie i patrz uważnie.
Nie musiał czekać długo na odpowiedź.
Bądź ostrożny. I nie zabij wszystkich, kilku musi zostać, żeby opowiedzieli co widzieli. Tęskniłam...

Uśmiechnął się do siebie i dał znak do ataku.

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 33

W końcu udało się ^^. Wymyśliłam sobie chłostę i w ogóle nie wiedziałam jak ją opisać...
Zbyt brutalne to dla mnie było, brrr.
Na szczęście wielka i wspaniała Renee *wręcza jej metrowego żelka* napisała to za mnie.
Z dedykacją dla ciebie, bejbe <3

~~*~~

Spojrzałam na dyby do których miałam być za parę chwil przykuta. Drewniana konstrukcja z otworami na ręce i głowę, zmuszająca do stania w pochylonej do przodu, wręcz błagalnej pozycji. Obok dyb stały dwa wiadra z wodą. Ciekawe do czego służą? W mojej wyobraźni pojawił się obraz kata posypujące krwawe pręgi solą i polewający je wodą. Na samą myśl o czymś takim po plechach przeszły mi ciarki. Spokojnie, Tora, tylko spokojnie. Nie panikuj... W końcu nie będą biczować z całej siły, prawda? Przecież jestem kobietą...
Naprzeciwko mnie Hiyakuma wpatrywał się w drewniany pal. Nie mogłam zgadnąć o czym myśli. Przed wejściem na plac na którym miała się odbyć kara zerwał połączenie umysłów między nami, wcześniej rzucając krótkie „żebyś nie czuła mojego bólu”. Co on sobie myśli, że niby nie potrafię wytrzymać odrobiny bólu?
Podniosłam wzrok na tłum, w którym nastąpiło wyraźne poruszenie. Tłum rozstępował się na boki, przepuszczając Przewodniczącego Rady i idących za nim mężczyzn. Kapitan Kuchiki, porucznik Abarai i dwóch nieznanych mi osobników, ubranych całkowicie na czarno. Kaci? Wszyscy czterej stanęli pośrodku placyku, więc odwróciliśmy się z Hiyakumą do nich przodem. Przewodniczący wystąpił dwa kroki do przodu i odkaszlnął. Wśród obserwującego tłumu zapadła cisza.
     - Hiya no akuma, panno Yukimori... - odezwał się Yakura, patrząc to na mnie to na mojego Zanpakutō. - Wiecie doskonale za co jest ta chłosta, nie będę upubliczniał sprawy. Dla przypomnienia, wasza kara została podzielona na raty, więc co tydzień będziecie dostawać po dwadzieścia i pięćdziesiąt batów. To wszystko z mojej strony. Kapitanie, proszę dopilnować sumiennego wykonania wyroku. - po tych słowach oddalił się, dając znać katom, że mogą zaczynać.
Mężczyźni podeszli do nas. Ten bliżej mnie otworzył dyby i gestem kazał mi się pochylić. Położyłam głowę i ręce w zagłębieniach, a po chwili poczułam jak dyby zamykają się, więżąc mnie w środku. Podniosłam odrobinę głowę i spojrzałam na Hiyakumę. Kat powiedział coś do niego, a on skinął głową i zaczął się rozbierać.
Najpierw na ziemię spadł cylinder, zaraz po nim z cichym brzdękiem o grunt uderzyły bransolety. Łańcuchy przyczepione do płaszcza podzwaniały cicho, gdy Zanpakutō odpinał po kolei sprzączki i pasy. Płaszcz ciężko opadł na ziemię, wzbudzając mały tuman pyłu. Duch miecza stał przed palem półnagi. Bez swojego specyficznego ubioru nie wyglądał już tak imponująco, był chudy i mało umięśniony, głowa wydawała się być odrobinę za duża w porównaniu do reszty ciała. Nawet postawę przyjął zbyt spokojną jak na niego, spokorniał i ścichł, zdawał się być cieniem samego siebie. To ma być mój Zanpakutō? Mój jedyny tutaj opiekun?

*napisane przez Renee, która uwielbia pisać takie sceny*

Jednocześnie zawiedziona i zdezorientowana przyglądałam się, jak Hiyakuma staje przed palem, jak Kat przywiązuje mu do niego ręce, zmuszając by Zanpakutō oparł się o konstrukcję torsem, nie mogąc już się cofnąć. Był inny. Całkiem inny. Słaby.
I bezbronny...
Oględziny osoby, którą stał się nagle Hiyakuma, przerwał mi kat, który podszedł do mnie. A ja po chwili poczułam knebel wciskany mi na siłę w usta. Szmata niepewnej czystości zagłuszyła mój jęk sprzeciwu. Ale nie mogłam już nic powiedzieć. Byle jak wiązany knebel w swoich splotach ścisnął i najpewniej wyrwał parę kosmyków włosów. Zabiję go za to...
Byłam wystawiona na spojrzenia ludzi. Na ich wzrok przeszywający mnie na wskroś, na ich szepty i pokazywania palcami.
Boże, jeśli istniejesz, niech to się szybko skończy.
Ale nie mogłam już o niczym myśleć. Potworny ból targnął moim ciałem, kiedy poczułam palące ślady na mojej skórze. Choć było to pierwsze uderzenie wyczute przez odzienie, instynktownie moje ciało wygięło się, niemalże w łuk. I tylko dyby powstrzymały mnie przed padnięciem na kolana, kiedy ból sparaliżował mi nogi. Usłyszałam odgłos dartego materiału. I moja odsłonięta, naga skóra spotkała się z zimnym powietrzem, wibrującym od napięcia, którym przesiąknięte było całe otoczenie.
Zadrżałam.
Ale utrzymałam się, wbijając zęby w szmaty i knebel, które zagłuszyły jęk.
Choć nie poczułam uderzenia, usłyszałam kolejny trzask bicza uderzającego o odsłonięte, wystawione na swoją karę ciało. Spojrzałam w bok. Choć obraz był niewyraźny przez łzy cisnące się do moich oczu, dostrzegłam Hiyakumę. Oparty o pal właśnie otrzymał pierwszą część swojej kary.
Trzask. Uderzenie. Ból.
Skóra rozdarła się pod kolejnym uderzeniem bicza. A paraliżujący mnie ból promieniował wzdłuż kręgosłupa, sprawiając, że jęknęłam głośno pomimo knebla wrzynającego mi się w usta. Ciepła ciecz popłynęła po moich bokach.
Trzask. Jęk Hiyakumy.
Z bólu i paraliżu nie mogłam nawet na niego spojrzeć. Nie mogłam dostrzec go, swojego opiekuna, swojego Zanpaktou. Nie mogłam...
Trwało. To cierpienie, piekło palące moje ciało bólem trwało. Bałam się. Tak bardzo bałam się, że to się nigdy nie skończy. Że katusze będą trwać w nieskończoność.
Trzask. Uderzenie. Ból
I ciepła ciecz sącząca się z ran, spływająca po moich bokach, skapująca na ziemię.
Z każdym uderzeniem, z każdym bólem paraliżującym i ogłupiającym moje zmysły coraz mniej widziałam. Obraz zamazywał się. Niekiedy z bólu zamroczyło mnie, tylko po to, by ciemność odstąpiła, pozwalając mojej świadomości katować mnie przytomnością.
I bólem.
- Dziesięć - powiedział kat. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na głos liczył.
Połowa...
Trzask. Uderzenie. Ból.
Ciepła ciecz spływająca po ciele.
I ciemność.

***

Uniósł bicz, przygotowując się do następnego ciosu.
Jednak coś było nie tak. A po chwili zdał sobie nawet sprawę z tego, co mu nie pasowało.
Ciało karanej dziewczyny obwisło bezwładnie w dybach. Tak jak wcześniej cała drżała, jak ledwo trzymała się na nogach, jak jej ciało wyginało się z bólu po każdym uderzeniem... Teraz nie drgnęła nawet.
Zemdlała.
Wtykając bicz za pas kat podszedł. Biorąc jedno z wiader pełnych wody stanął przed nią.
Kiedy zimna woda brutalnie zetknęła się z twarzą dziewczyny, ta jęknęła głośno przez knebel, szarpiąc się, jakby próbując uwolnić z dyb.
Załkała.
Ale on nie miał w swojej pracy miejsca na sentymenty. Ani krew lejąca się pod jej ciałem ani zagłuszone łkanie i łzy mieszające się z kroplami wody nie zrobiły na nim wrażenia.
Odstawił wiadro. Wyciągnął bicz. I stanął.
Unosząc narzędzie swojej pracy wysoko, trzasnął nim.
Dziewczyna niemal krzyknęła.
- Jedenaście.

***

Brutalnie mnie wybudzono. Chluśnięciem wodą w twarz zmuszono moją świadomość do powrotu do ciała. A ja chciałam uciec. Chciałam odejść.
Nie czuć...
Moje zbolałe jęki zmieniały się w rozpaczliwe krzyki. Kiedy znów poczułam ból rozdzierający moje ciało, kiedy znów moje kolana ugięły się i tylko dyby zmusiły mnie, by ustać.
Załkałam.
Bolało...
Hiya-chan, ratuj mnie... Błagam... Zawsze mnie ratujesz, ocal mnie i teraz... Potrzebuję cię... Tak bardzo cię potrzebuję...
Ale Hiyakuma nie mógł mi pomóc. Przywiązany do pala sam odbywał swoją bolesną karę. I podczas gdy moje katusze powoli się kończyły, jego kara sięgała ledwie połowy.
Trzask. Uderzenie. Ból.
Krew sącząca się z ran.
I zimno. Było mi zimno. Jakże paradoksalnie... Podczas gdy moje plecy płonęły żywym ogniem bólu, moje zdrętwiałe ręce i nogi stawały się coraz chłodniejsze, coraz bledsze...
To w ogóle moje ciało? Czy to mnie karzą?
Już nie wiedziałam, co się dzieje dookoła. Nie zdawałam sobie sprawy z tych wszystkich oczu, tych spojrzeń i szeptów, które jeszcze niedawno tak bardzo mnie irytowały.
Był tylko kat ze swoim biczem. Była tylko krew brudząca moje ciało i ziemię pod mymi zdrętwiałymi, zimnymi stopami. I były tylko te szmaty, które kneblowały moje usta, nie pozwalając wydostać się mojemu głuchemu łkaniu.
Ktoś... Ktokolwiek... Błagam...
Znowu zemdlałam. Jednak tym razem nie wybudzono mnie. Ostatnie uderzenie moje ciało przeżyło w błogiej nieświadomości.

***

Wyprowadzono ją. Nieprzytomną wyciągnięto z dyb. I pociągnięto po ziemi, sam nie wiedział jednak, dokąd ją zabierają.
Kolejne uderzenie wstrząsnęło jego ciałem, kolejna fala gorącego bólu przeszyła jego plecy, a nogi mu zadrżały, na moment odmawiając posłuszeństwa. Oparł się ciężko o pal. I stłamsił w sobie jęk, zaciskając zęby na kneblu mocno. Zbyt mocno. Jeszcze połamie zęby...
Kat liczył. W skupieniu, sumiennie i chłodno, beznamiętnie wykonywał swoją pracę, na głos licząc, ile już batów przetrwał.
Aż dziwił się, jak można być tak obojętnym na cierpienie innych, tak wyrachowanym, by samemu je czynić beznamiętnie.
Nie zastanawiał się.
Cierpiał w milczeniu. I jęknął głośno, kiedy poczuł kolejne uderzenie, kolejny ból rzemieni trzaskających o poszarpaną już skórę, o mięśnie... I krew. Krew ciekła po nim, wsiąkając w spodnie lub skapując na ziemię u jego stóp. Aż czuł jej zapach. Słodki, odurzający i na swój sposób nieprzyjemny. Przypomniały mu się dawne czasy, kiedy upajał się tą wonią. Ale teraz nie był już tym samym Zanpakutō.
Trzask i uderzenie. Ból i krew.
A to wszystko splatające się w jedną całość istnych tortur.
Krzyczał. I jęczał. Zaciskając usta na szmatach, na kneblu. Zamazany, niewyraźny obraz co chwilę zanikał, a potem wyostrzał się na chwilę, upewniając go w przekonaniu, że to trwa. Że jeszcze się nie skończyło.
- Czterdzieści - podliczył kat, zaraz po tym jak z głośnym trzaskiem bicz spotkał się boleśnie z jego ciałem raniąc go jeszcze bardziej.
Jeszcze trochę. Przeżyjesz. Dasz radę.
Dla Fuyumi...
Trzask. Ból. Krew. Wszystko.
Jęknął głośno, opierając się ciężko o pal. Szybciej. Niech to się skończy. No dalej, na co czekasz?!
Uderzenie. Zimno paraliżujące jego nogi. I ciepła ciecz spływająca po jego ciele.
Jeszcze trochę. Jeszcze... Przetrwasz...
Trzask. Ból. Krew.
Jeszcze... Przeżyjesz...
Dla Fuyumi... Musisz..
Uderzenie.
I ciemność.

***

Jasność. Blask eksplodował bólem w jego czaszce, kiedy rozwarł szeroko oczy, plując wodą i śliną, krztusząc się cieczą, która brutalnie uderzyła w jego twarz. Woda i ślina, których chciał się pozbyć z ust, wsiąkały w szmaty.
Zemdlał. Stracił przytomność.
Ból. Tak gorący i palący, przeszywający sobą jego ciało, raniący każdy, najmniejszy nerw.
Nie, nie mógł się poddać. Nie mógł okazać słabości. Musiał przetrwać, przezwyciężyć ból. Dla Fuyumi...
Trzask. Paraliżujący ból. I knebel, który zagłuszył jego zbolały krzyk.
Fuyumi już tu nie było. Nie słyszała go. Nie czuła jego bólu. To dobrze... Tak bardzo dobrze...
Uderzenie. Ból. Krew.
- Pięćdziesiąt - podsumował kat swym zimnym, beznamiętnym głosem.
Koniec. To już koniec... Jego kara się skończyła...

I zapanowała ciemność.

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Rozdział 32

Wreszcie znalazłam dość czasu by dokończyć ten rozdział... Czekał biedaczek napisany w połowie aż Serek dostanie dość czasu wolnego pomiędzy kolejnymi remontami żeby go napisać do końca. I udało się ^U^
Mam nadzieję, że kara okaże się wystarczająca dla zaspokojenia waszych, jakże prawych, umysłów i sumień. Znaczy w końcu wymyśliłam jak ich ukarać, no. xD
Życzę miłego czytania, a tymczasem ja idę zajeść się żelkami z radości ^^.

~~*~~

     - Hiya-chan, boję się... - szepnęłam, wczepiając się palcami w rękaw płaszcza Zanpakutō. Pogłaskał mnie drugą dłonią po włosach. Spokojny, uspokajający ruch jego ręki...
     - Nie martw się. Będzie dobrze, malutka. Wszystko będzie dobrze. - wtuliłam się w jego ramię, chcąc uwierzyć w jego słowa.
Czekaliśmy kilkanaście minut obserwując dyskusję Rady, coraz bardziej przypominającą kłótnię. Przewodniczący najwyraźniej zrezygnował z prób uspokojenia pozostałych członków rady, bo oparł głowę na dłoni, obserwując jedynie zamieszanie. W końcu wszystko ustało, a Przewodniczący podniósł rękę, pytając o coś pozostałych. Po chwili zamilkł usatysfakcjonowany dłuższą wypowiedzią mężczyzny siedzącego obok niego. Powietrze wokół mnie i Hiyakumy pyknęło cicho, gdy dźwiękoszczelna bariera została zdjęta.
     - Hiya no akuma, panno Yukimori. - spojrzeliśmy na Yakurę. Blondyn wstał z miejsca i oficjalnym głosem kontynuował. - Wyrok został ustalony dla obojga. - Hiyakuma syknął. Nie tak miało być... - Hiya no akuma, Rada uwzględniła twój dotychczasowy wyrok i czas, który od niego minął. Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia wyznaczono ci karę być może mniejszą i mniej dotkliwą. Zasądzone zostało ci pięćset batów na gołą skórę i dwa lata pracy społecznej na rzecz mieszkańców Rukongai. - Yakura spojrzał w bok, na członka Rady z rodu Kuchiki. - Chociaż niektórzy uważają, że to i tak zbyt łagodna kara. - blondyn przeniósł swoje spojrzenie na mnie. - Panno Yukimori. W świetle dawniejszych jak i dzisiejszych występków, zasądzone zostało ci sto batów, a także dwa lata pracy społecznej na rzecz mieszkańców Rukongai. Ktoś ma jakieś pytania? Jeśli nie to posiedzenie uważam za zakończone. - Przewodniczący wyszedł z sali, a dookoła rozbrzmiał gwar głosów.
     - Mogło być gorzej... - westchnął Hiyakuma. - Nie powiedział tylko kiedy wymierzą nam tę karę. - uśmiechnął się lekko, przytulając mnie do swojego boku.
     - Jak... Jak ty możesz być taki spokojny?! - zapytałam z gniewem. Zamiast odpowiedzi tylko przytulił mnie mocniej, kierując nas w stron wyjścia.
     - Tylko dlatego jestem spokojny, malutka, że mam ciebie obok. - usłyszałam, gdy wychodziliśmy z ciasnego korytarza. Westchnęłam i pokręciłam głową ze zrezygnowaniem.
     - Z tobą czasami nie da się porozumieć... No nic, zostaje tylko czekać na wykonanie wyroku.

Dzień po procesie siedziałam w biurze, wypełniając zaległe raporty, mnóstwo zaległych raportów. Ciszy w pomieszczeniu nie przerywało nawet brzęczenie muchy, co na dłuższą metę stawało się irytujące. Podniosłam dłoń sięgając po kolejny papier i potrąciłam łokciem buteleczkę z atramentem.
     - Cholera! - wyrywało mi się, ale na szczęście buteleczka spadła na ziemię, brudząc jedynie moje hakama, zamiast dokumentów na biurku. Ruszyłam do kąta pokoju po mopa ustawionego na takie właśnie wydarzenia. Zmywając atramentową plamę, westchnęłam ciężko. Szeregowcy, zwykle skorzy do pomocy i żartów, dzisiaj unikali mnie jak ognia, usuwając się sprzed moich oczu w pokoje, korytarze i zaułki dywizji. - Hiya-chan, czy ja jestem jakaś trędowata, mam brud na twarzy albo coś podobnego? - zapytałam Zanpakutō, który właśnie zmaterializował się na kanapie naprzeciwko biurka.
     - Oni chyba myślą, że jeśli z tobą porozmawiają to ich też czeka chłosta. Zresztą kto to widział, żeby czwarty oficer, który powinien świecić przykładem, został ukarany chłostą za atak na własnego kapitana? Malutka, takie rzeczy się roznoszą z prędkością światła. - założył ręce za głowę, przeciągając się.
     - To teraz ty z prędkością światła, zamiast mi dogadywać, pójdziesz po nową butelkę z atramentem. Jest w gabinecie kapitana, a ja wolę mu się nie pokazywać na oczy. - uśmiechnęłam się do swoich myśli.
     - I mnie posyłasz w paszczę lwa, wiedząc jak napięte relacje są pomiędzy mną a Kuchikim? - zaśmiałam się na widok jego zdegustowano-skonsternowanej miny. - Jesteś dzisiaj wyjątkowo wredna. Jak skończysz z papierkami to poćwiczymy. Trzeba cię utemperować.
     - I tak nie dasz rady mnie zmęczyć, masz za miękkie serce do mnie. - zaśmiałam się.

Kilka godzin później pożałowałam swoich słów. Byłam wykończona, ledwo łapałam oddech, a Hiyakuma nadal nie miał dość.
     - Nadal mam za miękkie serce? - zapytał, gdy po kolejnym jego ataku skończyłam przyszpilona do ziemi, z końcówką ostrza jego katany przy ciśniętą do gardła. Przełknęłam ślinę, czując jak miecz nacina moją skórę.
     - Nie, jesteś nawet zbyt okrutny... - wyszeptałam, puszczając swoją broń.
     - Dobra odpowiedź. - schował katanę i wyciągnął do mnie dłoń. - No to wstajemy, maleńka. - dźwignęłam się na nogi, łapiąc jego ramię dla zachowania równowagi.
     - Mam dość, na dzisiaj mam dość... Chcę do domu... - wyjęczałam cicho. Hiyakuma bez słowa wziął mnie na ręce i wyszedł z dywizji.
W domu sięgnęłam po kartkę i pióro, chcąc napisać raport dla Aizen-samy. Znikąd pojawił się Burashi i wskoczył mi na kolana, dopraszając się pieszczot.
     - No niech ci będzie sierściuchu. - zaczęłam go głaskać, a on zwinął się w kłębek i mruczał cicho. Odchyliłam głowę na oparcie kanapy, wspominając ostatnie wydarzenia. - Za dużo się ostatnio wydarzyło... Moje ucieczki do Rukongai, atak na Kuchikiego, sprzeczki z nim... A teraz jeszcze proces Hiya-chana i ta chłosta... Jeśli ją przeżyję to będzie dobrze. No i jeszcze muszę napisać raport, który ty zaniesiesz, sierściuchu. - przestałam go głaskać, zamiast tego lekko uderzyłam go w tyłek. - No, złaź, koniec przyjemności. Muszę dokończyć robotę. - kot nawet się nie poruszył. Wzruszyłam ramionami, biorąc pióro do ręki i pisząc ten przeklęty raport.

Obudziło mnie natarczywe pukanie do drzwi. Rozejrzałam się niezbyt przytomnie dookoła siebie. Salon, kanapa, kot na kolanach, raport dla Aizen-samy... Raport! Chować czym prędzej! Pośpiesznie wcisnęłam papier pod kanapę, zrzucając przy okazji kota z kolan.
     - Pilnuj sierściuchu, bo zabiję. - mruknęłam do prychającego na mnie zwierzaka i ruszyłam do drzwi. - Tak? - zapytałam, uchylając je lekko. Przed moimi oczami pojawił się porucznik Abarai z wyjątkowo poważną miną. - Coś się stało, poruczniku? - spojrzał na mnie ze smutkiem i odwrócił się tyłem.
     - Zbieraj się, Fuyumi, kapitan chce ci coś powiedzieć. I wezwij Hiyakumę, to dotyczy was obojga. - powiedział sucho i ruszył przed siebie, do gabinetu kapitana. Ruszyłam za nim, pośpiesznie zamykając za sobą drzwi, wcześniej rzucając kontrolne spojrzenie na kota, wciąż pilnującego kanapy.
     - Dobry sierściuch. - mruknęłam pod nosem. - Ale na nagrodę nie licz. - Hiya-chan, słyszałeś? Przyjdź tutaj jeśli łaska. Chwilę później Zanpakutō szedł obok mnie, obrzucając pytającym spojrzeniem całe otoczenie, nie pytając jednak o nic.

Cisza. Toleruję ją jedynie wtedy, gdy chcę zasnąć. A w tym pomieszczeniu cisza oznaczała kłopoty. I to duże kłopoty. Niezauważalnie przysunęłam się do Hiyakumy, chociaż nadal trzęsłam się ze strachu, patrząc na biurko kapitana. Konkretniej wpatrywałam się w jego dłonie, leżące na dokumencie z pieczęcią Centrali Czterdziestu Sześciu.
Cisza przedłużała się niemiłosiernie, a moje napięte do granic wytrzymałości mięśnie zaczynały wysyłać sygnały bólu. W końcu dłonie kapitana poruszyły się, a po pokoju rozległo się pęknięcie pieczęci. Zaszeleścił papier i znowu zapadła cisza. Kapitan wczytał się w dokładne instrukcje wykonania wyroku na mnie i Hiyakumie. Po chwili odłożył kartki na biurko, zginając je idealnie na pół.
     - Renji, zanieś to do egzekutora. - szlachcic przesunął na bok papier z cichym szelestem. Podniósł odrobinę głowę, patrząc na mnie. Drzwi zamknęły się prawie bezgłośnie, jedynie szczęknięcie klamki poinformowało, że zostaliśmy w gabinecie we trójkę: ja, Hiyakuma i Kuchiki.
     - Jakie są wytyczne co do naszego wyroku? - Hiyakuma zadał na głos pytanie krążące w zakamarkach mojego umysłu. Kuchiki przeniósł na niego wzrok.
     - Karę podzielono na części. Raz w tygodniu Fuyumi zostanie zakuta w dyby i otrzyma dwadzieścia batów. Ty z kolei zostaniesz przywiązany do pala, by baty były dotkliwiej odczuwalne i otrzymasz każdorazowo po pięćdziesiąt batów.
     - Ale jego kara przewiduje pięćset batów, moja tylko sto. Co wtedy? - wtrąciłam się. Kapitan przeniósł swój wzrok na mnie, a ja odruchowo oparłam się o Hiyakumę, w ostatniej chwili opanowując tą paniczną chęć ukrycia się przed wzrokiem szlachcica. Co ze mną jest? Przecież to praktycznie jego wina, sam sobie zasłużył na to, żeby mu dokopać. Czemu czuję taki dziwny ciężar tak, gdzie powinnam mieć serce? Czemu... Czemu tego... żałuję?
     - Wtedy, Yukimori, po odbyciu całej swojej kary będziesz stać w obserwującym biczowanie tłumie i patrzeć na wykonywanie wyroku. Takie są zalecenia Przewodniczącego Rady. Przy okazji oboje będziecie ustawieni podczas biczowania naprzeciwko siebie.
     - A-Ahaaaa...
Nieciekawie wyglądała nasza najbliższa przyszłość...

czwartek, 25 lipca 2013

Rozdział 31

Przepraszam, że tak długo, ale...
Ano, Serek wróciła z wakacji pełna weny jak paczka żelków i ma zamiar to wykorzystać.
Udało się dokończyć ten rozdział, a pisanie kolejnego być może pójdzie jakoś szybciej.
Z dedykacją dla Renee za "leżing, plażing, smażing i piszing" xDD
Podziękowania dla Onii-sana, za użyczenie postaci Yakury. *kłania się* Arigatou gozaimasu, Onii-san!

~~*~~

Ból zelżał, co przyjęłam z ogromną ulgą. Czułam pod stopami twarde podłoże, a na plecach wciąż ciasno obejmujące mnie ręce Hiyakumy. Postawił mnie delikatnie na ziemię, a ja wypuściłam spomiędzy zębów rękaw jego płaszcza. Spojrzałam na niego, ale obraz był zamazany. Już miałam otrzeć łzy, gdy powstrzymał mnie spojrzeniem. Odwróciłam się tyłem do niego, naciągając rękaw stroju boga śmierci i dopiero wtedy ocierając niepokorne krople. Mój wzrok skierował się na stojącego przede mną mężczyznę. To Przewodniczący, malutka. Yakura Jūshirō. Był wysoki, trochę chudy, może nawet zbyt młody jak na pełnioną funkcję... Blond grzywka lekko przysłaniała prawe oko, jednak widać było, że jego tęczówki mają różną barwę. Prawa była zielona, lewa błękitna. Lekko pochylony do przodu przypatrywał mi się uważnie, otwierając oczy w wyrazie lekkiej grozy. Uniosłam jedną brew, by po chwili przypomnieć sobie po co tu jestem. Spojrzałam na Przewodniczącego złowrogo.
    -  Mój. - powiedziałam cicho, dłonią sięgając do rękojeści katany.
    - Co proszę? - zdziwił się Yakura. Wciąż stał pochylony, naruszając moją przestrzeń osobistą. Warknęłam cicho, zła na jego głuchotę. Najwyraźniej wygląd przeczy wiekowi.
    -  Hiyakuma jest mój! Mój! - nim ktokolwiek zdążył zareagować wyszarpnęłam katanę z sayi i wbiłam ją w podłoże. Podłoga zaczęła zamarzać. Jūshirō uskoczył na swoje kamienne biurko, tak samo jak kilkunastu innych urzędników. Pozostali, którzy nie mieli takiego szczęścia i refleksu, zostali uwięzieni w lodowych klatkach.
    -  Nie dotykać prętów! - krzyknął Hiyakuma. Szelest ubrań nagle zamarł. Poczułam jego dłoń na ramieniu. - Malutka... - delikatnie odginał moje palce, dotąd kurczowo zaciśnięte na rękojeści broni i na sayi. Kolejny raz niezdolna do ruchu, czułam jak zostaję odwrócona przodem do niego i mocno przytulona. - Znowu płaczesz. - szepnął do mojego ucha.
    - Nie chcę cię oddawać. - zaczęłam płaczliwie. Wzięłam głęboki oddech na uspokojenie. Niewiele mi to dało. - Nie chcę, rozumiesz? Jesteś całą moją siłą, gdyby nie ty to nigdy nie doszłabym do tego, co teraz mam i umiem. Wiem, że jestem słaba i że mam niewiele reiatsu. A ty oddajesz mi własne, maskujesz nim wszystkie moje braki. - wtuliłam się w niego, wprost wczepiłam się rękami w jego ubranie i łańcuchy.
    -  Cicho, już, cicho... - poczułam jego ciepłe usta na włosach. Szeptał kolejne słowa ukojenia, które wcale nie przynosiły mi ulgi. Musiałam wyrzucić z siebie wszystkie emocje.
    -  Hiya-chan... Ja potrzebuję twojej obecności nie tylko z powodu siły, którą mi dajesz. Jest tego o wiele więcej, ale najważniejszy powód dla którego jestem gotowa wszystkich tutaj pozabijać jest to, że ty jesteś po mojej stronie. Zawsze, nieważne jak głupio bym postępowała. Nieważne jak wielkie narobiłabym nam obojgu kłopoty, ty stoisz przy mnie. Bronisz i wspierasz, karcisz i pouczasz. I jesteś. Nie oddam cię nikomu. - wyczułam, że uśmiechnął się lekko.
    -  Ja też nie mam najmniejszego zamiaru cię zostawić, moja mała tygrysico.
    -  Wystarczy. Myślę, że widzieliśmy już dość. Jak się nazywasz, panienko? - oderwałam się od ciepłego torsu Zanpakutō i odwróciłam głowę w kierunku Przewodniczącego, który szedł ostrożnie po topniejącym lodzie. Ręką dał znać do odejścia wszystkim na sali. Odwróciłam ponownie głowę do Hiyakumy, patrząc ponad jego ramieniem na Kuchikiego. Wyglądał na nieskorego do odejścia. - Kapitanie, jeśli pan chce, może pan zostać.
    -  Dziękuję. - cichy, zimny i obojętny głos szlachcica sprawił, że zadrżałam. Kuchiki zaczerpnął tchu, ale poczekał aż wszyscy wyjdą, a drzwi zamkną się za ostatnim wychodzącym. - Hiyakuma. Opatrz Fuyumi. Nie wiem co jej zrobiłeś, ale wygląda to dosyć... niepokojąco.
    -  Wybacz, malutka. - duch miecza ujął moją twarz w dłonie. Zaraz po tym ból, do tej pory ignorowany, zniknął całkowicie. Jednocześnie z przerażeniem patrzyłam, jak cała twarz, szyja i zapewne reszta ciała czarnowłosego pokrywają się drobnymi, mocno krwawiącymi ranami, które powoli znikały. - Zupełnie zapomniałem o twoich obrażeniach, przepraszam. Więcej nie będziemy tak podróżować. - nie odrywałam wzroku od jego ran, dopóki nie uleczyły się do końca.
    -  Hiya-chan...?
    -  Fuyumi, pytano cię o coś. - zmierzyłam kapitana wzrokiem i odwróciłam się przodem do Przewodniczącego Rady. Pamiętając o stojącym za Hiyakumą Kuchikim, skłoniłam się lekko.
    -  Nazywam się Fuyumi Yukimori. - wyprostowałam się i sięgnęłam po katanę. Wyszarpnęłam ją z ziemi i schowałam do sayi. Przewodniczący pochylił się nade mną kolejny raz, tym razem stanowczo łapiąc dłonią mój podbródek i podnosząc moją twarz w górę. Spojrzałam mu w oczy i wtedy poczułam jakby coś wciągało mnie do środka mojego umysłu. Mrugnęłam i znalazłam się w moi wewnętrznym świecie, ale nie byłam sama. Zaraz za mną stał Hiyakuma, trzymający dłoń na moim ramieniu, a przede mną stał Przewodniczący. Blondyn rozejrzał się ciekawie, a widząc dwie połówki korytarza różniące się jedynie ilością przedmiotów i rozmiarem mruknął coś pod nosem.
    -  Mógłby pan powtórzyć? Nie usłyszałem jak skomentował pan wewnętrzny świat Fuyumi. – rzucił Hiyakuma prostując się i dumnie unosząc głowę. Przewodniczący był tutaj jedynie gościem, chociaż nie wiem jakim cudem się tu dostał.
    -  Zadziwiająca zgodność dusz. A teraz możemy spokojnie porozmawiać. Znajdzie się jakieś krzesło? – wytrzeszczyłam na niego oczy, ale Hiyakuma ruszył ku ramie swojego obrazu pociągając mnie za sobą.
    -  Tędy proszę. – zwyczajowo już uklęknął bym mogła wejść do jego mieszkanka i wskoczył zaraz za mną, pozornie nie przejmując się tym, czy szlachcic sobie poradzi. Kiedy wszyscy siedzieliśmy już w salonie, Przewodniczący zaczął mówić.
    -  Sytuacja jest jaka jest, nie będę udawał, że jest dobrze. Oboje musicie ponieść karę, chociaż będą się one różnić. Nie mogę puścić was wolno po tym wszystkim czego świadkiem była Rada Czterdziestu Sześciu. Fuyumi. – skierował na mnie wzrok, a ja podskoczyłam ze strachem. – Twoja kara zapewne będzie mniejsza, głównie dlatego, że działałaś pod wpływem silnych emocji, to raz, a dwa, podoba mi się to, że bronisz przyjaciół nawet z narażeniem własnego honoru. Hiyakuma. – spojrzał na Zanpakutō. – Nie jestem w stanie zapewnić cię, że pozostaniesz na wolności. Jak wiesz, decyzja zapada pod wpływem większości głosów i chociaż mam na nią duży wpływ to będę bezsilny jeśli Rada zdecyduje jednomyślnie. – brunet skinął głową, przyjmując do wiadomości słowa szlachcica.
    -  Przepraszam, ale mogę o coś zapytać? – odważyłam się odezwać. Obydwaj mężczyźni spojrzeli na mnie z uwagą, aż speszyłam się pod ich wzrokiem.
    -  Oczywiście, pytaj. Jeśli będę w stanie to odpowiem na każde pytanie. – odpowiedział uprzejmie Yakura.
    -  Jakim cudem dostał się pan do mojego wewnętrznego świata? – blondyn roześmiał się głośno, a ja spojrzałam na niego zbaraniałym wzrokiem. – I co w tym zabawnego?
    -  To nie jest twój wewnętrzny świat, malutka. – wyjaśnił duch miecza. - To iluzyjne pomieszczenie, zasilane naszym wyobrażeniem o bezpiecznym miejscu. Prościej mówiąc siedzimy w klatce stworzonej przez Przewodniczącego, która imituje jedynie twój umysł.
    -  Dokładnie, z tą różnicą, że nikt na zewnątrz nas nie widzi ani nie słyszy o czym rozmawiamy. A my nie słyszymy co mówią i co robią ci z zewnątrz. – Yakura otarł łezkę z oka i spoważniał. Spojrzał na Hiyakumę. – Wracając do sprawy. Przed procesem rozważano chłostę i tymczasowy nadzór dla ciebie, dla Fuyumi natomiast pracę na czas nieokreślony na rzecz Społeczności Dusz i Rukongai. Nie mam pojęcia jakie teraz padną propozycje. Może gdybyś jej nie przyprowadził tutaj, skończyłoby się to łagodniej.
    -  Nawet jeśli przyjdzie mi cierpieć to wytrzymam to, byle żebyście nie zamknęli Hiyakumy! – krzyknęłam, zrywając się na równe nogi. – On jest mój i nikomu nie pozwolę go zabrać! – iluzyjne pomieszczenie rozwiało się i ponownie znaleźliśmy się w Sali przesłuchań. Hiyakuma westchnął ciężko.
    -  Malutka, ale ja nie chcę żebyś cierpiała. Nie po to ratowałem cię z tylu kłopotów żebyś teraz miała przeze mnie zostać ukarana. – spojrzałam na niego zdumiona, gdy klęknął przede mną. – Żadnych protestów, jasne? – dodał zanim otworzyłam usta. Wziął moją dłoń i ucałował ją lekko. – Jesteś moją panią, a ja twoim sługą. Pan nie powinien cierpieć za przewinienia swojego sługi.
    -  Nie jesteś moim sługą, idioto! – uderzyłam go w głowę z całej siły. – Jesteś moim przyjacielem, nigdy nie traktowałam cię inaczej! I nawet nie waż się myśleć inaczej.
    - Możemy wrócić do procesu? – zapytał nieśmiało któryś z członków Rady. Spojrzeliśmy po sobie z Hiyakumą. Ups… Chyba się zagalopowaliśmy. Na to wygląda, malutka. Dookoła nas stali członkowie Rady, kapitan Kuchiki i Przewodniczący.
    -  O-Oczywiście… - Zanpakutō położył dłoń na mojej dłoni. Spojrzałam w dół, odruchowo szarpałam rękaw szaty. Z nerwów trzęsły mi się dłonie. Hiyakuma wstał i nachylił się do mojego ucha.
    -  Będzie dobrze, spokojnie. Wszystko biorę na siebie. – szepnął, gładząc mnie po dłoni. Zacisnęłam palce na materiale jego rękawa.
    -  Nawet nie próbuj, bo pożałujesz. Oboje w tym siedzimy i oboje poniesiemy karę. Uczciwość przede wszystkim. – mruknęłam, ledwo otwierając usta.
    - I kto to mówi… - Arrancar udający shinigami…
    -  Cicho siedź. – prychnęłam pod nosem.
    - Wydaje mi się, że widzieliśmy wystarczająco. – odezwał się jeden z członków Rady. Spojrzałam na niego, miał na ramieniu wyszyty symbol rodu Kuchiki. Sądząc po przynależności do szlachty to przy nim nie mamy za dużych szans na wyjście z tego cało. Cicho, mała, coś wymyślę. – Panie Przewodniczący, proponuję naradzić się nad karą dla tej dwójki. – A nie mówiłam?
    - Dobrze. – zostaliśmy otoczeni przez kopułę stworzoną przez Yakurę. Odcięła wszystkie dźwięki z zewnątrz, zostawiając jednak możliwość oglądania jak członkowie Rady wracają na swoje miejsca i zaczynają burzliwą dyskusję.

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 30

Znowu rozdział dopiero po dwóch tygodniach. I myślę, że tak już zostanie.
Wypalam się trochę, weny nie ma, a pisanie na siłę jest trochę bez sensu.

Mimo wszystko próbuję pisać, a efektem tych prób jest to... coś. xD


~~*~~


*Narracja trzecioosobowa*
Stał w mroku przejścia, mając przed sobą widok na niewielki wycinek sali do której miał wejść. I znowu to samo pomieszczenie. Nic się w nim nie zmieniło od czasu jego ostatniego tutaj pobytu. Ile już czasu minęło? Wolał nie liczyć, nie chciał czuć się stary. Wciąż ten sam sufit tonący w mroku gdzieś w górze. Ta sama okrągła arena, którą kiedyś zamroził. Te same kamienne mury stojące w coraz wyżej położonych kręgach, stanowiące jednocześnie biurka i siedziska. Tylko twarze siedzących w kręgach ludzi są inne. Tak samo wypełnione pogardą i poczuciem wyższości, ale jednak inne. Potomkowie tych, którzy go skazali. Z jednym wyjątkiem. Przeniósł wzrok na Przewodniczącego Rady Czterdziestu Sześciu. Na lewym ramieniu szaty, zamiast symbolu rodu Kuchiki wyszyto symbol rodu Jūshirō. Stary, prawie wymarły ród... Ponad wszystko stawiają dobro innych. Jakim cudem ktoś z nich doszedł do takiej władzy? Pokręcił głową. Malutka, czemu zamykasz się przede mną? Westchnął, nie doczekawszy się odpowiedzi.
Wyczuł, że ktoś stanął za nim, więc odwrócił głowę. Nie mógł zrobić nic więcej, wciąż otoczony przez członków Onmitsukidō. Jego wzrok padł na Kuchikiego i Abaraia. Kapitan dłonią dał znak jednostce specjalnej, że mają odejść. Skłonili się i opuścili mały korytarz.
    - Gdyby nie to, że Zanpakutō nie da się zabić, już dawno leżałbyś martwy. - rzucił szlachcic sucho. Hiyakuma spojrzał zmęczonym wzrokiem kogoś, kto przeżył zbyt wiele i ma wystarczająco aktualnych problemów, by słuchać o kolejnych.
    - Co z Fuyumi? - zapytał tylko. Tak jak myślał, nie doczekał się odpowiedzi. - Powinieneś być tam, albo posłać jej kogoś do towarzystwa, skoro nie możesz z nią siedzieć.
    - W przeciwieństwie do ciebie nie jestem w stanie przebywać w dwóch miejscach jednocześnie. - Kuchiki przeniósł wzrok na swojego podwładnego. - Idź, powiedz Rukii, żeby przypilnowała Fuyumi. Znając ją to jeszcze spróbuje zrobić coś głupiego. - Renji prawie wybiegł z ciasnego korytarza. Hiyakumie zaczął jawić się pewien pomysł, ale to nie był odpowiedni czas na jego realizację. Ponownie pojawili się członkowie jednostki specjalnej. Zdjęli z niego wszystkie nałożone wcześniej kidō, po czym ustawili się dookoła i wprowadzili go na arenę. Wszyscy skłonili się nisko przed Przewodniczącym Rady, Hiyakuma jedynie skinął mu głową.
    - Hiya no akuma, tak? - Zanpakutō skinął ponownie. - Wprawdzie czytałem raporty z twojego procesu, ale żaden nie opisał twojego wyglądu. - głos Przewodniczącego był lekko zażenowany, a jego wzrok pełen smutku. Nie tak zapamiętałem jednego z twoich poprzedników.
    - Mogę o coś zapytać? - kiedy Przewodniczący skinął głową, duch miecza kontynuował. - Chciałbym wiedzieć kto będzie mnie sądził, bo nie znam aktualnych członków rodu Jūshirō.
    - Jestem Jūshirō Yakura. - Hiyakuma skłonił się lekko, przy czym Kuchiki odchrząknął znacząco. Duch miecza wyprostował się i spojrzał na niego karcąco. Po krótkiej wymianie spojrzeń, Zanpakutō odwrócił się ponownie przodem do Przewodniczącego. Kuchiki miał wrażenie, że w momencie obrotu, w oczach ducha miecza błysnęła iskierka rozbawienia. Zupełnie jakby miał jakiś pomysł.
    - Dobrze zatem, przejdźmy do sedna sprawy. - Yakura westchnął i wyciągnął kilkanaście teczek z dokumentacją. Położył je na kamiennym biurku, wzbudzając przy tym tumany kurzu. - Posiedzenie Rady w sprawie ponownego osądzenia Zanpakutō Hiya no akumy uważam za rozpoczęte.
Malutka, chciałbym, żebyś była tutaj obok mnie. Powiedz tylko, że mam przyjść. Duch miecza czekał kilka minut z zamkniętymi oczami, ignorując szum głosów wokół niego. Jednak nadal nie było odpowiedzi. Zdał sobie sprawę, że szum ucichł. Otworzył oczy, zaraz po tym rejestrując fakt, że wszyscy wpatrują się w niego, oczekując odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie. Zupełnie nie wiedział o co chodziło. Kuchiki podszedł i najcichszym szeptem podpowiedział:
    - Pytali o lata twojej kary. Czy wszystko sobie przemyślałeś. - Hiyakuma spojrzał spokojnym wzrokiem i skinął głową w podziękowaniu. Następnie wystąpił krok do przodu.
    - Zdążyłem przemyśleć sobie wszystko co wydarzyło się podczas mojej poprzedniej „kariery”. Niestety z przykrością oznajmiam, że przyznaję rację szanownej Radzie. - po całym pomieszczeniu rozległ się pomruk aprobaty, który Yakura uciszył podniesieniem ręki. - Jednakże nie oznacza to, że poddam się ponownemu zamknięciu. - tym razem całą Centralę wypełniły głośne skargi na bezczelność lodowego mężczyzny. Kuchiki aż syknął z dezaprobaty, pomimo konsekwencji, które mogła ponieść Fuyumi po skazaniu Hiyakumy. Po raz drugi Yakura uciszył rozmowy podniesieniem dłoni, dając jednocześnie Zanpakutō znak by kontynuował. - Przemyślałem całe swoje dotychczasowe życie, a miałem na to ogromną ilość czasu do dyspozycji. Obiecałem sobie przy następnej kontroli pokazać skruchę i uwolnić się z tego więzienia. Chciałem dostać jeszcze jedną szansę, by udowodnić wszystkim, a zwłaszcza sobie, że potrafię żyć w zgodzie z innymi. Jednakże kilka lat przed wizytą wysłannika wydarzyło się coś, co sprawiło, że postanowiłem złamać okowy niewoli. Poczułem energię, która wydawała się być identyczna z moją. Zapragnąłem poznać posiadacza tej energii. - Zanpakutō przerwał na chwilę, by zaczerpnąć oddech. Hiya-chan... Proszę, przyjdź. Usłyszał wezwanie Fuyumi. Lekko niepewne i wciąż pobrzmiewające płaczliwą skargą, ale pełne niepokoju i chęci zobaczenia go. Poczuł się jakby dostał obuchem w głowę. Mimo wszystko pozwolił sobie na jeszcze chwilę zwłoki. - I poznałem, jednak moja bratnia dusza okazała się być dziewczyną. I to w dodatku dziewczyną, którą od pierwszego wejrzenia obdarzyłem uczuciem. Chciałbym zatem i wam przedstawić moją partnerkę. - mówiąc to ukłonił się i zniknął. Rozpłynął się w powietrzu, zostawiając zszokowanych członków Rady i Kuchikiego, będącego na skraju wybuchu.


*Narracja pierwszoosobowa*
Już nie płakałam. Nie miałam czym. Od dłuższego już czasu leżałam skulona na szpitalnym łóżku, przyciskając go piersi cylinder Hiyakumy. Pociągałam cicho nosem, próbując pozbyć się uczucia, że Hiya-chan chce się ze mną skontaktować. Jednak ilekroć chciałam odpowiedzieć, nie czułam jego umysłu. Połączenie zostało przerwane. Bałam się najgorszego – że zabili go bez procesu, a cylinder, który byłby jedyną po nim pamiątką, niedługo zniknie. Poczułam zbierające się pod powiekami łzy.
Nie! To nic nie da. Otarłam słone krople ręką i ruszyłam na przemarsz dookoła pokoju, by chociaż trochę ukoić zszarpane nerwy. Przy każdym kroku brałam głęboki oddech, który szybko wypuszczałam. Próbowałam nie dopuszczać do siebie myśli o ewentualnej śmierci Hiyakumy. Nogi ugięły się pode mną, a ja wylądowałam na klęczkach na podłodze. Pod przeciwległą ścianą, metr od okna, stało łóżko. Patrzyłam na nie bezmyślnie, niechętna i niezdolna do wykonania jakiegokolwiek ruchu. Nagle moje spojrzenie przykuła podłużna biała plama znajdująca się pod łóżkiem. Skupiłam na niej wzrok, ale obraz nadal był zamazany. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, że ponownie zaczęłam płakać. Otarłam łzy rękawem szpitalnego stroju i ponownie spojrzałam na przedmiot. Miecz w białej sayi, z białą rękojeścią. Mój Zanpakutō. Zerwałam się z miejsca, prawie przewracając się o własne nogi i upuszczony na ziemię cylinder. Podbiegłam do łóżka i wyciągnęłam spod niego katanę. Poczułam jakby lekkie otarcie się umysłu Hiyakumy o mój. Niecierpliwym ruchem wyjęłam ostrze z sayi. Tak! Poczułam wyraźnie gonitwę jego myśli, lekko zagubiony umysł. I szybkie otrzeźwienie, zupełnie jakby ktoś wyrwał go z zamyślenia.
Żył. I to było najważniejsze.
Zawahałam się przez chwilę. Ale pragnienie połączenia z nim umysłu zwyciężyło. Hiya-chan... Proszę, przyjdź. Nic. Żadnej odpowiedzi. Westchnęłam zrezygnowana, patrząc na katanę w swojej dłoni. Naiwna ja. Przecież skoro żyje to pewnie nie może się pojawić... Już miałam schować broń, gdy to poczułam. Moja dłoń była cała pokryta lodem, tak samo jak miecz. Wyszarpnęłam rękę z lodu, ale ostrze nie upadło na ziemię, unosiło się w powietrzu. Po chwili broń jakby wyparowała, a jej miejsce zajął Hiyakuma. Żywy, cały i zdrowy, uśmiechał się do mnie ciepło. Poczułam kolejne łzy na twarzy. Nic nie mówiąc rzuciłam się w jego wyciągnięte ręce. Zamknął mnie w silnym uścisku, przyciągając do siebie. Żadne z nas nic nie mówiło. Trwaliśmy tak w ciszy od kilku minut.
    - Malutka... - szepnął Hiyakuma. Nie odpowiedziałam, wtulając się w niego jeszcze mocniej. Uczynił to samo, ale mówił dalej. - Muszę zaraz tam wrócić. Ale nie sam. Pójdziesz ze mną?
    - To było pytanie czy stwierdzenie faktu? - otarłam się głową o jego szyję, jak kot spragniony pieszczot. Po chwili poczułam jego dłoń na włosach. Gładził mnie delikatnie, wywołując u mnie mimowolne mruczenie. Poczułam muśnięcie warg na czole.
    - Ubierz się. I weź katanę, może być potrzebna. - puścił mnie, co przyjęłam z ogromną niechęcią. Odwrócił się do mnie plecami, pozwalając przebrać mi się w ubrania leżące w przewróconej pod ścianą szafce nocnej. Chwilę później byłam już ubrana. Zanpakutō wyciągnął rękę w bok, materializując charakterystyczną sayę i ostrze. Wzięłam broń i przymocowałam ją do pasa.
    - Jestem gotowa. - powiedziałam niepewnie. Zanpakutō odwrócił się przodem do mnie i zmierzył mnie wzrokiem. Chwilę później przyciągnął mnie mocno do siebie, wplątując palce między moje włosy.
    - Obejmij mnie mocno. I choćby nie wiem co się działo nie próbuj rozluźniać uścisku, zrozumiałaś? I spróbuj nie krzyczeć... - dodał cicho, a ja wczepiłam się w niego przerażona.
    - Będzie boleć? - zapytałam cicho. Odsunęłam się lekko od mężczyzny, zauważając kątem oka cylinder. - Zabierzesz go, czy ma sobie tak leżeć? - Hiyakuma pstryknął palcami, a kapelusz zmaterializował się na jego głowie.
    - Nie wiem czy będzie boleć, nigdy nie próbowałem brać kogoś ze sobą. Mnie nie boli, więc może ciebie też nie będzie... W razie czego ugryź mnie w ramię. - przytulił moją głowę do swojej klatki piersiowej. Rozmruczałam się na dobre, gdy znowu zaczął głaskać mnie po włosach. Wtuliłam się w niego mocno, i nawet nie rozpoznałam momentu, w którym okropny ból zaczął szarpać moim ciałem.