sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 14

Czemu ja się na to zgodziłam? No czemu? Bo: a) jesteś zbyt pomocna, b) nie chciałaś sprawiać Kirze zawodu, c) mina Kuchikiego wygląda zabójczo. Z tym ostatnim to masz rację. Uśmiechnęłam się do siebie triumfująco. Kiedy umawiałam się z Kirą zgred nie mógł nas słyszeć. Jakież więc było jego zdziwienie, gdy zobaczył mnie na balu, na którym nie powinno mnie być.
     -  Yukimori, co ty tutaj robisz? - zapytał złowrogo, gdy tylko Kira zostawił mnie na chwilę. - To jest bal dla kapitanów i poruczników, nie dla oficerów.
     -  Ano, Kira-san mnie zaprosił więc jestem. Dorabiam po godzinach jako jego partnerka na balu. - uśmiechnęłam się szyderczo. - A teraz proszę wybaczyć, mój partner mnie szuka. - odeszłam widząc, że Kira rozgląda się za mną.
     - Rozmawiałaś z kapitanem Kuchiki? Nie musiałaś przerywać, poczekałbym. - wyjąkał blondyn, nieśmiało lustrując mój strój kolejny raz tego wczesnego wieczoru. Będę musiała podziękować Rukii. To kimono jest śliczne.  Żółty kolor, lekko opalizujący w świetle lamp przypominał złoto, a kwiaty kamelii wymalowane przy rękawach furisode kontrastowały krwistą czerwienią. Fioletowe obi związane na kokardkę i przewiązane białym sznurem dopełniało całości.
     -  Spokojnie. To była dość... Jednostronna konwersacja. Kapitanowi nie podoba się moja obecność tutaj. - wyjaśniłam wzruszając lekko ramionami. Pomimo swojego piękna materiał był dość mocno ściśnięty i częściowo uniemożliwiał mi normalną gestykulację.
     -  Więc... Fuyumi... - porucznik odsunął mi krzesło i usiadł naprzeciwko mnie.
     -  Tak, Kira-san? - po dłuższej walce z rękawami kimona udało mi się dojść do ładu. Spojrzałam ciekawie na siedzącego naprzeciwko mnie mężczyznę i czekałam na rozwój akcji.
     -  Etto... Ja.. Dziękuję, że się zgodziłaś...
     - Kira-san, to przyjemność, że zaproponowałeś mi wyjście. - A ja jestem taką idiotką, że się zgodziłam.  Starałam się nie zmieniać wyrazu twarzy w czasie wyrzucania sobie od debilek.
     -  Proszę, nie mów tak... Wszyscy wiedzą, że ty i kapitan nie lubicie się za bardzo. To było głupie z mojej strony proponować ci wyjście, jeśli masz mieć przez to kłopoty.
     -  Kira-san, gdybym miała mieć przez to kłopoty, to nie przyszłabym tutaj z tobą. Zakończmy ten temat, dobrze? - skinął głową. Podszedł do nas kelner.
     -  Jakie wino państwu podać? - Kira spojrzał pytająco. Pokręciłam głową.
     -  Czerwone, półwytrawne. A dla pani wodę. - kelner oddalił się, a ja splotłam dłonie kładąc je na stoliku. - I, wiesz... Bardzo ładnie wyglądasz. - spaliłam buraka. Nie przepadam za komplementami. A takie to w szczególności mnie zawstydzają.
     -  Dziękuję. Tobie też dobrze w tym kimonie... - rzuciłam patrząc na swoje dłonie. Opanowałam chęć odruchowego szarpnięcia rękawa kimona. W końcu nie było moje.
     -  Można? - zaśmiała się Matsumoto. Za nią stał Hisagi, z dwoma krzesłami w rękach. Izuru tylko skinął głową. Ja uśmiechnęłam się nieśmiało do kobiety. - Jak ty ślicznie wyglądasz Fuyumi. To kimono Rukii, prawda? - usiadła na podstawionym krześle.
     -  Matsumoto, nie tak głośno jeśli można. - z rudowłosą byłam w lepszych stosunkach i obie mówiłyśmy sobie po imieniu. - To nie jest sprawa na forum publiczne. - fuknęłam cicho.
     -  Oj, już dobrze, dobrze. Mam nadzieję, że pijesz równo z nami? - bardziej stwierdziła niż zapytała.
     -  Matsumoto... - zaczął Hisagi. Uciszyła go gestem ręki.
     -  Nie, nie piję. Nie mam zbyt mocnej głowy.
     -  Ale Fuyumi, ani lampki wina? - rudowłosa jęknęła żałośnie. Panowie spojrzeli po sobie.
     -  Matsumoto, jeśli dalej będziesz nagabywać Fuyumi to i tobie nie damy wypić ani lampki. - rzucił stanowczo Hisagi. Jęknięcie Rangiku ucichło.
     -  Dziękuję, Hisagi-san...
     -  Mów nam po imieniu. W końcu nie jesteśmy aż tak ważni, żeby nas tytułować „san”.

Po ponad półgodzinnym oczekiwaniu przy stolikach oznajmiono nam, że Generał niedługo przyjdzie. Wszyscy wstali od stolików i ustawili się podobnie jak podczas zebrań. Jednakże teraz każdy z zaproszonych miał obok siebie partnerkę lub partnera. Porucznicy i kapitanowie, którzy przyszli razem ustawiali się w jednym rzędzie według kolejności dywizji. I tak Renji stał na swoim zwyczajowym miejscu, Rukia obok niego. Kapitan Unohana na swoim miejscu, a zaraz obok niej stał kapitan Ukitake. I tak dalej. Ja stanęłam obok Kiry, mając przed sobą kapitan Soi-fon i jej porucznika. Na moje szczęście Hinamori stanęła obok kapitana Hitsugayi, więc po swojej lewej miałam kapitana Komamurę i jego porucznika, Ibę. Obaj przyszli na bal bez partnerek. Nawet nie spoglądałam dalej. Widziałam jednak kątem oka, że Kuchiki nie przyprowadził ze sobą żadnej kobiety, podobnie jak Zaraki czy Mayuri. O dziwo ich porucznicy jakoś bez problemu przyprowadzili towarzyszy. Zastanawiałam się jak Yachiru zmusiła Ikkaku do przyjścia.
W końcu Generał wszedł do sali. Wszyscy kapitanowie stanęli na baczność, a porucznicy i oficerowie pokłonili się. Może liczba gości nie była pokaźna, ale udało się zebrać na tyle pieniędzy, że mogliśmy kupić Yamamoto prezent. Właśnie w tej samej chwili wyszła też delegacja złożona z przedstawiciela kapitanów i przedstawiciela poruczników poruczników: Kuchiki Byakuyi i Kuchiki Rukii. Rukia niosła prezent, a Byakuya miał złożyć życzenia.
     -  Kira-kun, czemu to nie Rukia składa życzenia? - zapytałam szeptem porucznika. - Zgred jak zacznie monolog to nie wie kiedy skończyć... - rzuciłam jeszcze ciszej, tak, żeby adresat nie usłyszał. Ten jednakże spojrzał na mnie złowrogo.
     - Chyba to usłyszał, Fuyumi... - Nie chyba, a na pewno...
     - Generale Głównodowodzący. Proszę przyjąć od nas ten skromny prezent. - szlachcic skinął na siostrę, a ta skłoniła się lekko i podała staruszkowi niewielką paczkę. Ten przyjął prezent czekając na ciąg dalszy przemowy Kuchikiego. Chyba tak długo go nie było, bo przygotowywał się mentalnie na monolog, maleńka. Z trudem powstrzymałam się, żeby nie parsknąć śmiechem. Zamiast tego uśmiechnęłam się spuszczając wzrok na swoje stopy. Muszę to później powiedzieć Renjiemu.  - A także życzenia urodzinowe od poruczników i kapitanów.
     -  Kolejnego tysiąca lat, Generale Głównodowodzący. - powiedzieli wszyscy w jednym tempie. No, prawie wszyscy. Kyōraku był już „lekko” zawiany i zamiast normalnie powiedzieć życzenia to je zaśpiewał. Większość kapitanów spojrzała na niego karcąco. Porucznicy uśmiechnęli się jedynie.
     -  Kapitanie Kyōraku, ty już nie pijesz. - rzuciła stanowczo Nanao Ise, poprawiając okulary.
     -  Ależ Nanao-chan... - jedyną reakcją pani porucznik było uderzenie go w głowę. Szatyn zamilkł. Generał odchrząknął i przemówił.
     -  Dziękuję za życzenia i życzę wszystkim miłej zabawy. - wyszedł z pomieszczenia zabierając ze sobą prezent.
     - Etto... Kira-kun, Generał tak zawsze? - zapytałam patrząc zaskoczona za oddalającym się staruszkiem. Blondyn tylko skinął głową. Kątem oka zauważyłam, że szlachcic wychodzi. Jego szal odcinał się od czarnego kimona tak samo jak rękawiczki. Trochę szkoda. Nie mogę już wylać na niego „przypadkiem” jakiegoś drinka. Przecież ty dzisiaj nie pijesz malutka. Jakiś drink czy dwa na pewno mi nie zaszkodzą. Rób jak uważasz, ja za twojego kaca nie odpowiadam.
     -  Kira-kun, Fuyumi... Idziecie tańczyć czy nie? - prawie wszyscy już wyszli. Oderwałam się od rozmyślań i pozwoliłam zaprowadzić się do sali obok.
     - O matko... Ale przepych. - rozglądałam się oszołomiona patrząc na ogromną, cudownie udekorowaną salę taneczną. Nawet w Las Noches nie ma tak wielkiej sali, poza salą zebrań...  - Kira-kun.. - spojrzałam na partnera... A raczej spojrzałabym gdyby był obok mnie. - Kira-kun? - z niewiadomych przyczyn wokół mnie zaroiło się od ludzi. Wydawało mi się to co najmniej dziwne, skoro nawet zgred mówił, że to impreza zamknięta.
     -  Fuyumi? Fuyumi? - niemrawo docierały do mnie głosy Izuru i Renjiego. - Niech ktoś poprosi kapitan Unohanę... - powoli otworzyłam oczy. Zanim obraz się wyostrzył widziałam jedynie kolorowe plamy. Plamy po chwili zmieniły się w zmartwione twarze Kiry i Abaraia.
     -  Gdzie ja...? Gdzie są ci wszyscy ludzie? - rozejrzałam się po otoczeniu. Posadzono mnie na krześle przy otwartym oknie. Sala poza kapitanami i porucznikami była pusta. Połowa poruczników stłoczona była wokół mnie.
     -  Jacy ludzie? Fuyumi, tutaj nie było, nie ma i nie będzie innych ludzi poza nami. - powiedziała Rukia. Spróbowałam skupić na niej wzrok, ale przed oczami zatańczyły mi czarne plamy. - O nie, znowu odpływa... Odsuńcie się ludzie, dajcie jej powietrza. - szlachcianka zaczęła rozganiać towarzystwo.
     - Nic mi nie jest... To tylko zmęczenie. - spróbowałam się uśmiechnąć. Udało mi się jedynie wykrzywić twarz w bliżej nieokreślonym grymasie. - Dajcie mi chwilę i wszystko będzie w porządku. - lekko poprawiłam się na krześle i natychmiast tego pożałowałam. Przed oczami znowu zawirowała mi ciemność.

Kiedy ocknęłam się drugi raz nad sobą zobaczyłam twarz Unohany. Nigdy więcej takich pobudek. Uśmiechnęła się i położyła dłoń na moim czole.
     -  Myślę, że teraz powinno być już z nią lepiej. - zwróciła się do stojącego obok niej Kuchikiego. Zaraz za nim stali Renji, Rukia, Kira, Matsumoto i Hisagi. - To tylko przemęczenie. Najlepiej by było gdybyś kilka dni odpoczęła, Fuyumi. - pokręciłam głową.
     - Ale mogę jeszcze zostać? - zapytałam z nadzieją. Więc zgred jednak nie poszedł...
     -  Tylko jeśli Kira albo ktoś inny będzie niedaleko ciebie.. - spojrzałam proszącym wzrokiem na blondyna. Zaczerwienił się i przyrzekł, że będzie mnie pilnował. - No dobrze. Ale jutro z samego rana zgłoś się do szpitala. Uprzedzę Isane. - Unohana odeszła, a Kira usiadł niedaleko mnie.
     -  Wybacz. Zanim się zorientowałem ty już leżałaś na ziemi. Mam nadzieję, że obejdzie się bez siniaka... - obejrzałam wskazywane przez niego ramię. Lekko podwinęłam rękaw kimona, a oczom zebranych ukazał się sporej wielkości siniak. Szybko go zakryłam. Kuchiki na ten widok prychnął. Wszyscy łącznie ze mną spojrzeli na niego.
     -  Czego się patrzysz? Nikt cię tu nie prosił. - burknęłam, dając mu do zrozumienia, że ma sobie iść. Spojrzał na mnie zimno, ale nie odszedł.
     -  Mam nadzieję, że nie symulujesz, żeby wymigać się od roboty. - dopiero po tych słowach odwrócił się i odszedł w stronę swojego stolika.
     - Oczywiście, że nie. - Żeby ci to udowodnić przyjdę jutro normalnie do biura. Brunet zdążył już usiąść przy swoim stoliku. Spojrzał jeszcze na mnie, zupełnie jakby słyszał moje myśli. - Kira-kun?
     -  Tak? - blondyn pochylił się w moją stronę.
     -  Mogę cię prosić o lampkę wina? To powinno mnie wzmocnić trochę... - uśmiechnęłam się słodko patrząc jak blondyn zostawia mnie pod opieką Hisagiego i Matsumoto i idzie spełnić moją prośbę.
Zabawę czas zacząć.

13 1/2 (Bonus) Kapitanie, podano do stołu

I w co ja się wkopałam... Przecież ja nawet gotować nie umiem. O znajomości jakichkolwiek przepisów nawet nie mówię. Szłam do Matsumoto, żeby pomyśleć co mogę ugotować dla zgreda. Stałam już przed drzwiami jej mieszkania, gdy poczułam jej energię za sobą.
     -  Fuyumi, potrzebujesz czegoś? - zapytała, tuląc mnie do siebie na powitanie. Wycharczałam coś niewyraźnie, próbując złapać oddech. - Mówiłaś coś? - odepchnęłam się od niej energicznie. Po kilku minutach spazmatycznego łapania oddechu nadal zdolna byłam jedynie do pokiwania głową. - Chcesz sake? Strasznie blada jesteś...
     -  Matsumoto! - krzyknęłam, ale z moich ust wydobył się jedynie słaby charkot. Załamałam się. - Potrzebuję przepisu na coś ostrego. - wyszeptałam, wcześniej nakazując kobiecie, by nachyliła się nade mną.
     -  Po co ci? - porucznik spojrzała podejrzliwie.
     - Muszę coś ugotować kapitanowi Kuchikiemu, żeby spłacić dług. - wyszeptałam z wysiłkiem. Świetnie, jeszcze będę musiała poprosić Isane albo Hanatarō o pomoc. Jak nic Matsumoto zgniotła mi krtań.
     -  Umówiłaś się z kapitanem na randkę! Nie wierzę! - zaśmiała się dźwięcznie porucznik. Spojrzałam na nią z politowaniem.
     -  Masz jakiś przepis czy mam zapytać kogoś innego? - zapytałam. Gardło zaczynało mnie nieznośnie piec. - I wodę? Chyba zgniotłaś mi krtań albo struny głosowe. - kobieta chwyciła mnie ponownie w objęcia, przepraszając wylewnie. Po chwili wciągnęła mnie do swojego mieszkania, posadziła na kanapie i podała szklankę z wodą.
Po godzinie siedziałyśmy wśród stosu przepisów, z których żaden się nie nadawał na spłacenie długu. Załamałam się, dodatkowo jakby na złość straciłam głos i nawet szept powodował ogromny ból gardła.
     -  Fuyumi, a ten? - Rangiku podała mi niewielkich rozmiarów kartkę. Wczytałam się w nią, a po chwili uśmiechnęłam się triumfująco.
     -  Jesteś super. - wyszeptałam z trudem i rzuciłam się jej na szyję. Już po chwili biegłam w stronę Czwartej Dywizji, w pośpiechu chowając przepis do rękawa. - Gdzie znajdę Hanatarō albo Isane? - zapytałam przechodzącą pielęgniarkę. Bez słowa wskazała pokój na końca korytarza. Podziękowawszy skinieniem głową, ruszyłam w stronę pomieszczenia. Zapukałam i wsunęłam głowę do środka. Siódmy oficer siedział w środku i czytał jakąś książkę. Podskoczył ze strachu, gdy zapukałam po raz drugi.
     -  O, Fuyumi. Wystraszyłaś mnie. Szukasz Isane? Właśnie wyszła. - pokręciłam energicznie głową i weszłam do gabinetu. Usiadłam na krześle naprzeciw chłopaka i wskazałam palcem na gardło.
     -  Coś się stało. Matsumoto mnie zgniotła i nie potrafię normalnie mówić. Sam zresztą słyszysz. - wyszeptałam, próbując powstrzymać łzy bólu. Gardło z każdym wypowiadanym słowem bolało coraz bardziej.
     - Pokaż to. - do środka weszła kapitan Unohana. - Kapitan Kuchiki prosił mnie, żebym zwróciła na ciebie uwagę, jeśli kiedyś tutaj przyjdziesz. - jej spokojny uśmiech przyprawił mnie o dreszcze przerażenia. Bez słowa protestu otworzyłam usta. Kobieta pooglądała przez chwilę, sprawdziła moje węzły chłonne. W końcu mnie puściła. - Hanatarō, daj Fuyumi wody i wyjdź. - chłopak wypadł z pokoju pędem po spełnieniu prośby kapitan. - Więc zgniotła cię Matsumoto? Wydaje mi się, że to tylko przyspieszyło pęknięcie. Miałaś bąbel ropny na tylnej części gardła. Właśnie pękł i to przez niego nie możesz mówić. Ropa zalała struny głosowe. Nie martw się, do jutra zejdzie sama i wszystko będzie w porządku. - przyłożyła dłoń do mojego gardła, a po chwili przestało ono boleć. Sam też bym mógł to zrobić. Ta? A jak szukałam pomocy to czemu żeś nie pomógł? A pytałaś? Siedź cicho.
     - Dziękuję. - ukłoniłam się i wyszłam.

Zakupy na szczęście poszły gładko, wystarczyło, że podałam sprzedawcy listę, a kilkanaście minut później wychodziłam ze sklepu ze wszystkimi potrzebnymi składnikami. Najgorszym problemem był teraz mój brak jakichkolwiek zdolności kulinarnych. No jasne, łatwo powiedzieć „taniej by wyszło coś ugotować”, ale jak się nie myśli co się mówi... Ciekawe, czy kapitan przeżyje, gdy zje coś co ugotuje arrancar. Hiyakuma z niewiadomych powodów był ogromnie ucieszony faktem, że Kuchiki mógłby nie przeżyć tego posiłku. Durniu, cały plan Aizen-samy by się wtedy sypnął. Dobra, już nic nie mówię. Weszłam do domu i pierwszym co zobaczyłam był list leżący na stole.
     -  Świetnie, na dodatek muszę zdać raport. Ulquiorra, wyłaź. Jakbym mało miała dzisiaj na głowie. - wyszeptałam, zdając się na wyczulony słuch Czwartego. Stanął zaraz za mną, kładąc mi dłoń na ramieniu.
     -  Dzień dobry, Tora. - skinęłam głową, ruszając do kuchni. Rozpakowałam wszystkie artykuły i zajrzałam do salonu. Ulquiorra wyjął już kartki i pióro, a sam siedział na kanapie głaszcząc małego, białego kociaka. Maluch miał niebieski pędzelek na końcu ogona, co upodobniało go do...
     -  Jakim cudem braciszek zmienił się w kota? - zbierałam swoją szczękę z blatu kuchennego.
     -  To nie Grimmjow, tylko poczta. - uniosłam jedną brew do góry. - Za pomocą tego kota będziesz regularnie przesyłać raporty. - do pierwszej brwi dołączyła jej koleżanka.
     - Okeeeeyyy... Dobra, nieważne. Co to konkretnie jest? Bo kotów z tego co wiem w Las Noches już nie ma. - Grimmi był zazdrosny i wybił wszystkich facetów mających choć zbliżoną formę do kota... - A koty ze Świata Ludzi raczej nie otworzą sobie garganty.
     -  Naprawdę chcesz wiedzieć? - zapytał Espada, miziając zwierzaka pod brodą. - Zamieniliśmy Menosa Grande w posłańca. - zatkało mnie.
     -  To jakiś się zgodził? - Cifer tylko pokręcił głową. - Przynajmniej Grimmjow miał jakąś rozrywkę łapiąc go... - sięgnęłam po deskę do krojenia i nóż. - Ile wykończył przy tym Menosów?
     -  Ze trzy setki. Pomóc ci? W ogóle co ty robisz? Przecież nie potrzebujesz jeść.
     -  Wkopałam się w coś czego nie chcę, a to jedyny sposób, żeby się wyplątać. - wzruszyłam ramionami. - Przy okazji, nie przejmuj się, że nie umiem mówić, po prostu miałam bąbel na gardle i dzisiaj pękł. - podałam mężczyźnie nóż i warzywa. Wyjęłam przepis z rękawa i zaczytałam się. - W kostkę. - wskazałam palcem warzywa. Sama nastawiłam wody i wsypałam do niej łyżeczkę soli. - Kot coś je? Bo lodówkę mam pustą.
     -  Jak na Pustego przystało, kot je dusze. - spojrzałam z ironią na Cifera. - Gdzie to dać? - podałam mu patelnię z rozgrzanym tłuszczem.
     -  Jakim cudem nie płaczesz od siekania cebuli? O papryczce chili nie wspominam... - burknęłam pod nosem.
     -  Kto w ogóle je takie ostre potrawy? - spojrzałam wzrokiem „muszę to mówić?”. Ulquiorra nie odpuścił, nadal oczekiwał odpowiedzi.
     -  Grimmi by mi odpuścił... Kuchiki je coś takiego. - Czwarty uniósł brew, co w jego wykonaniu było równe mojemu opadowi szczęki.
     -  A więc chodzisz na randki. Nie martw się, Grimmjow się nie dowie. - upuściłam paczkę makaronu, którą zamierzałam wsypać do gotującej się wody. Z przekleństwem na ustach rzuciłam się żeby pozbierać rozsypany po całej kuchni makaron.
     -  Idź sobie, po prostu idź. - burknęłam, wypychając arrancara obiema rękami z pomieszczenia. - I nawet mi nie mów, że Grimm się nie dowie, bo i tak mu powiesz. Już ja was znam. Raport przyślę kocią pocztą jak skończę z tym przedstawieniem dzisiaj. A teraz won mi stąd! - chciałam krzyknąć, ale niezbyt głośny charkot tylko wystraszył kota. Maluch nastroszył się i zasyczał. Machnęłam na niego ręką. Espada westchnął i otworzył gargantę. Po chwili w mieszkaniu panowała błogosławiona cisza, którą przerwał syk w kuchni. - Mój makaron! Cholera by to... - rzuciłam się by uratować podstawę mojego dania. Na szczęście się udało. Dopilnowałam warzywa, które grzecznie dusiły się w sosie pomidorowym. Spojrzałam na zegarek. Zostało mi pół godziny do przyjścia zgreda.
Schowałam kopertę z listem od brata, kartki i pióro do komody, a sama ruszyłam ku powieszonemu w łazience kimonu, które dostałam przed ceremonią mianowania od Renjiego.
     -  Hiya-chan. Wiesz, że cię kocham, mendo? - zawołałam w przestrzeń, gdy ubrałam kimono. Stałam bezradnie na środku łazienki, trzymając obi. Po chwili mój Zanpakutō pojawił się przede mną i zabrał mi szeroki pas z rąk. Sprawnie owinął mnie materiałem i zniknął, życząc powodzenia. - Przyda się, żeby nikt się nie otruł.
Skończyłam nakrywać do stołu, gdy rozległo się pukanie. Ruszyłam ku drzwiom i otworzyłam je. Przede mną stał kapitan Kuchiki z niewielką paczką w dłoniach. Spodziewałam się, że ubierze na siebie coś innego niż szatę boga śmierci i kapitańskie haori, ale to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Szlachecki strój był bogaty, ale nie kapał złotem jak wcześniej myślałam. Ciemnofioletowe hakama i szara góra, a do tego białe haori z płatkami wiśni wokół brzegów. Nie miał kenseikanu na włosach, co bardzo mnie zaskoczyło, ale szal i rękawiczki były na swoich miejscach.
     -  Pomyślałem, że raczej nie zdążysz zrobić nic na deser.. - wytłumaczył się, wschodząc do środka. Zabrałam pakunek i zaniosłam go do kuchni.
     - Rozgość się, kapitanie. Zaraz wszystko podam. - Za jakie grzechy ja na to wpadłam... Rozpakowałam papier i powąchałam przyniesione przez Kuchikiego ciasto. Przełożyłam je na talerz i pokroiłam. - Sok czy wino? - zapytałam, wychylając się z kuchni.
     - Sok. - No i po cholerę ja się wykosztowałam na alkohol?- Wino będzie lepsze do ciasta. - nałożyłam makaron na talerze, polałam go sosem i lekko posypałam tartym serem.
     -  Spaghetti wegetariańskie z cebulą i papryczką chili. - zaniosłam potrawy na stół i usiadłam naprzeciwko bruneta. Zabrzmiała cicha muzyka z pożyczonej od Matsumoto wieży. - Smacznego. - uśmiechnęłam się.
     -  Smacznego. - odwzajemnił uśmiech, lekko unosząc kąciki ust.
Muzyka grała w najlepsze, jedzenie smakowało nieźle (jak na mój antytalent kulinarny), a rozmowa towarzysząca konsumpcji była lekka i nawet przyjemna. Kot-Pusty gdzieś się stracił, co nawet mi odpowiadało. Wprawdzie nie czuć było od niego żadnej energii duchowej, ale nie zamierzałam się tłumaczyć dlaczego trzymam zwierzaka w barakach dywizji. Rozległo się donośne miauczenie i po chwili obiekt moich rozmyślań wskoczył na stół, przewracając butelkę z winem. Rzuciłam się, by wytrzeć plamę na stole i dywanie. Poślizgnęłam się i wylądowałam tyłkiem centralnie w środku plamy. Chwyciłam się stołu próbując wstać, ale zamiast tego poślizgnęłam się kolejny raz i wywróciłam na siebie talerz ze spaghetti. Usiadłam zrezygnowana, by spojrzeć na szlachcica, który spokojnie wycierał rozlane wino ze stołu przyniesioną z kuchni ścierką. Spróbowałam wstać po raz trzeci. Udało się, a ja ruszyłam po mopa i wiadro. Niedługi czas później wszystko było uprzątnięte, a nienadające się już do jedzenia spaghetti wylądowało w koszu.
Siedziałam od kilku minut w łazience, nie wiedząc czy mam płakać czy się śmiać za każdym razem, gdy widziałam swoje odbicie w lustrze. Westchnęłam i weszłam pod prysznic próbując zmyć resztki sosu z włosów. Szlachcic zapukał do drzwi łazienki.
     -  Fuyumi, wszystko w porządku? - zapytał z troską. Nie wytrzymałam, wybuchnęłam śmiechem i oparłam się czołem o wykafelkowaną ścianę. Nie potrafiłam się uspokoić, w końcu zaczęłam się krztusić. Po chwili miałam już problemy z oddychaniem, nie potrafiłam złapać powietrza. Drzwi łazienki otworzyły się gwałtownie. Odwróciłam się do ściany, żeby Byakuya nie zobaczył mnie nagiej, ale on podbiegł i złapał mnie w pasie. Już chciałam zaprotestować, gdy pochylił mnie w przód i klepnął w plecy tak mocno, że wyplułam gulę ropy, zalegającą do tej pory w moim gardle. Patrzyłam oszołomiona na spływającą po ścianie zbitą kulkę, łapczywie łapiąc oddech.
     -  Dziękuję. - wreszcie mogłam normalnie mówić. Kruczowłosy odsunął się ode mnie, wziął jakiś ręcznik i wyszedł z łazienki, zostawiając mnie samą. Słyszałam jak oparł się o drzwi.
     -  To przez tą gulę nie mogłaś dzisiaj mówić? - skinęłam głową, dopiero po chwili orientując się, że on tego nie widzi.
     -  Tak, miałam jakiś bąbel w gardle. Pękł dzisiaj i zalał struny głosowe. Kapitan Unohana powiedziała, że do jutra samo by zeszło.
     - Prawdopodobnie do płuc. - o tym nie pomyślałam. Dzisiaj, gdyby nie Kuchiki, prawdopodobnie udusiłabym się, jeśli przyjąć, że Hiyakuma by nie zdążył się zmaterializować. Jeśli ropa zeszłaby w nocy niżej, to udusiłabym się nawet o tym nie wiedząc. Roztrzęsiona sięgnęłam po szampon i szybkimi ruchami zaczęłam myć włosy, palcami wyjmując pojedyncze nitki spaghetti. - A teraz powiedz mi co robi u ciebie kot i czemu męczysz go, farbując mu ogon na niebiesko? - Męczę? No wypraszam sobie, to nie mój pomysł!
     -  Przypałętał się, a ogon już taki był. Próbowałam to zmyć, ale kot nie przejawia chęci do współpracy z wodą. - mężczyzna za drzwiami prychnął rozbawiony, a po chwili usłyszałam mruczenie zadowolonego sierściucha.
     -  Jak go nazwałaś? - zastanowiłam się.
     -  Nie mam pomysłu na imię. Przypałętał się wczoraj, a ja bardziej byłam zajęta zmyciem plamy niż wymyśleniem mu imienia. - wzruszyłam ramionami. - Może ty masz jakiś pomysł?
     -  Może Burashi? - zaproponował Kuchiki.
     -  Pędzel? Może być. - spłukałam głowę i wyszłam spod prysznica. Owinęłam się ręcznikiem. - Mógłbyś przejść do salonu? Chcę się ubrać. - gdy drzwi sypialni zamknęły się cicho wyszłam z łazienki. Kot siedział na moim łóżku i patrzył na mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że ma dwie różne tęczówki. Jedną albinotycznie białą, a drugą soczyście zieloną.
     -  Ciebie też pokarali zmianą wyglądu, co? - Burashi tylko zjeżył się. Podeszłam do niego i kucnęłam przed nim, tak, że mieliśmy oczy na tej samej wysokości. - Słuchaj sierściuchu. - wyszeptałam złowrogo. - Nie myśl, że jak tylko wrócisz do Las Noches to mi się odwiniesz. Jestem Cero Espadą, a wiesz co to dla ciebie oznacza. Mogę cię zgnieść jednym palcem. Lepiej bądź grzeczny, to może Grimmjow cię nie zje na śniadanie. - kot położył uszy po sobie. - Lepiej. I złaź z mojego wyrka. Możesz spać na fotelu w salonie, ale srasz na placu. No, a teraz sio. - zwierzę posłusznie zeszło z łóżka i usadowiło się na podłodze, wciąż świdrując mnie wzrokiem. - I nie podglądaj.
     -  Długo ci to jeszcze zajmie? Bo ciasto stygnie coraz bardziej...
     -  To daj je na stół. Ja już idę. - szybko ubrałam strój boga śmierci. - Szkoda, nie mam nic innego. - spojrzałam smętnie w stronę łazienki. Kimono będę musiała wyprać jak kapitan już pójdzie. Weszłam do salonu i jęknęłam żałośnie na widok pobojowiska. - Ile sprzątania... A dywan mogę wyrzucić...
     -  Chodź. - szlachcic stał przy drzwiach wejściowych z koszykiem w dłoni. - Idziemy się przejść. Ciasto zje się po drodze. - niechętnie ruszyłam razem z nim powłóczyć się po Rukongai. - I nie rób takiej miny, obiecuję, że nie powiem nic przez co moglibyśmy się pokłócić, dobrze?
     -  Też to obiecuję. - z koszyka rozległo się miauczenie. - Uchyliłam przykrycie, a moim oczom ukazał się Burashi. Brak ciasta rzucał się w oczy. - Burashi... - kot wyskoczył na drogę oblizując pyszczek. Spojrzał prowokacyjnie w moim kierunku. - Ja cię zamorduję, sierściuchu.! Miałam taką ochotę na to ciasto! - ruszyłam biegiem w kierunku złośliwości na czterech nogach. Zwierzak zaczął uciekać, a ja jedynym co usłyszałam od szlachcica był jego śmiech.
     -  Widać, że kochasz zwierzęta, a one ciebie... - nie słuchałam więcej, po prostu pogoniłam za kotem.

Rozdział 13

Wlekliśmy się z powrotem do szpitala, krok za krokiem. Tak ściślej to tylko ja się wlokłam. Po wepchnięciu w siebie całej carbonary (no, prawie całej.. Zgred mi część ukradł) nie miałam siły, by iść jakimś super szybkim tempem. Kuchiki był dobre kilka metrów przede mną i co chwilę musiał się zatrzymywać.
     -  Yukimori, nie możesz się pośpieszyć?
     -  Jakbyś kupił NORMALNĄ ilość żarcia to nie ruszałabym się teraz jak beczka. Taka porcja spokojnie starczyłaby dla dwóch osób. - sarknęłam, zupełnie ignorując szlachcica. Po dłuższej chwili stanęłam obok niego dysząc jak po przebiegnięciu maratonu.
     -  Nie moja wina, że jesz tak mało. A później wyglądasz jak zagłodzona.
     -  CO?! WYPRASZAM SOBIE!! - wrzasnęłam. Ludzie aż się za mną obejrzeli.
     -  Mówię co widzę. - miałam ochotę strzelić go w twarz, ale darowałam sobie. W końcu to „szanowny pan kapitan nie dotykaj mnie marny prochu”.
     -  To przestań patrzeć. - ruszyłam przed siebie, próbując iść szybko. Niespecjalnie mi to wychodziło. Odgarnęłam niesforny kosmyk włosów patrząc w niebo i potknęłam się o kamień.
     -  Ciebie naprawdę trzeba pilnować. - rzucił Kuchiki trzymając mnie za ramię. Patrzyłam na ziemię, która była jakieś piętnaście centymetrów niżej niż moja twarz. - Jak można potknąć się na prostej drodze? - postawił mnie na nogi i ponownie ruszył przodem.
     -  Nie twoja sprawa. I nie potrzebuję twojej „troski”. - wyraźnie podkreśliłam ironię. Brunet tylko wzruszył ramionami. Szliśmy w milczeniu.
Byliśmy już pod szpitalem, gdy szlachcic westchnął i rzucił cicho.
     -  Gdyby nie ta kłótnia mogłoby być całkiem miło, nie uważasz?
     -  Może i tak. Nie obchodzi mnie to. - burknęłam. Weszłam do budynku, on zaraz za mną. - Jutro zacznę spłacać dług. Co mam ugotować? - zapytałam jeszcze ciszej niż on.
     - Spaghetti. - zaskoczył mnie tym. Przystanęłam zdziwiona. Popchnął mnie lekko nakazując iść dalej. Byliśmy już na schodach. Posłusznie ruszyłam. - Chcę sprawdzić czy naprawdę jest takie dobre jak mówiłaś. - wytłumaczył i minął mnie. Stanęłam i oparłam się o ścianę. Nie wiem czy ktoś go uderzył, ale chyba mu się pomieszały osoby... Malutka sam ci przecież mówił, że przypominasz mu jego zmarłą żonę... Jak wrócę do domu to zrobię coś Gin-samie i Szayelowi za ten wygląd.  Otrząsnęłam się i ruszyłam ku pokojowi Renjiego. Tak, pokojowi. Nie tak dawno któryś z szeregowców powiedział mi, że ten pokój stoi zawsze pusty właśnie dla porucznika. Miło ze strony kapitan Unohany.
     -  Bracie!
     - Kapitanie Kuchiki! - przerażony głos Renjiego powiedział mi więcej niż bym chciała. Sprężyłam się i najszybciej jak mogłam wbiegłam po schodach. Kapitan stał w drzwiach i powolnym ruchem dłoni wyciągał Senbonzakurę. Efekciarstwo...
     -  Ups, wpadka... - rzuciłam cicho. Mimo zmęczenia udało mi się dobiec do zgreda i położyć rękę na rękojeści jego katany tak, że nie mógł jej wyciągnąć. - Kurde, dłużej się nie dało tego załatwiać? - zapytałam zirytowana Renjiego i Rukię. Oboje siedzieli przytuleni do siebie na jego łóżku. Nic zbereźnego nie robili na moje oko. Po dłuższej chwili milczenia oboje zaczęli chichotać. - I z czego się śmiejecie?
     - Z ciebie. Ładnie wyglądasz tak przytulona do brata... - wyjaśniła Rukia. Dopiero teraz zorientowałam się jak to musi wyglądać. Żeby położyć dłoń na rękojeści katany musiałam sięgnąć „przez” właściciela. Wyglądało to tak jakbym go obejmowała. Cholera by z ich wyobraźnią.
     -  Abarai Renji. - zaczął zimnym głosem szlachcic strząsając moją dłoń z broni i kierując wyciągnięte ostrze w stronę porucznika. - Za obrazę rodu Kuchiki...
     - Wyluzowałbyś trochę... - zupełnie ignorując Rukię błagalnie powtarzającą „Bracie, proszę...” wtrąciłam się w rozpoczęty przez bruneta monolog. - Zabronisz własnej siostrze zaznać szczęścia w życiu? Co z ciebie za brat? - chyba to do niego dotarło, bo nieznacznie opuścił broń. Obeszłam mężczyznę i stanowczym ruchem wyrwałam mu Zanpakutō. - Bądź miłym człowiekiem. – O ile znasz znaczenie tego słowa.  - Daj im cieszyć się szczęściem. - starając się nie pociąć jego kataną skierowałam szlachcica na korytarz. Zamknęłam dokładnie drzwi i ruszyłam do domu.
     - Czy ona naprawdę...? - Rukia urwała w połowie pytania. Prawdopodobnie Renji uciszył ją tym skutecznym sposobem. Uśmiechnęłam się do siebie.
     -  Oddasz mi mój Zanpakutō? - nadal z uśmiechem przyklejonym do ust odwróciłam głowę na chwilę. Nie wiem co strzeliło mi do głowy.
     -  O ile obiecasz, że będziesz grzeczny. - wypaliłam bez zastanowienia. Przyspieszyłam marsz i wyszłam na zewnątrz. Nie czułam typowego chłodu na plecach, który pojawiał się zawsze, gdy Kuchiki szedł za mną. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy bez słowa pojawił się obok mnie. Wyciągnął rękę po Senbonzakurę, którą bez sprzeciwu mu podałam. - To był ciężki dzień. A jeszcze się nawet nie skończył... - mruknęłam pod nosem.
     -  Zostały ci jeszcze raporty do wypełnienia.
     -  Mówiłam ci już, że mnie denerwujesz?
     -  Dzisiaj tak. - mój dobry humor prysł jak bańka mydlana. Rzuciłam tylko idącemu obok mnie mężczyźnie zirytowane spojrzenie.
     - Wracam do biura. Nic nie mów! - zdążyłam dodać zanim Kuchiki rzekł choćby słowo. - Wystarczająco już zepsułeś mi dzień. - pobiegłam w stronę Szóstej Dywizji, zostawiając kruczowłosego za sobą.

W biurze zastałam typowy dla mnie rozpiernicz. Swoją drogą, pomimo upływu kilku godzin nadal czułam tu zapach sake. Skrzywiłam się i szybko otworzyłam okna. Westchnęłam ciężko i sięgnęłam po jedyny ocalały stos kartek. Położyłam go na biurku kapitana przy okazji zwalając wszystkie pozostałe rzeczy z blatu. Trzask porcelany o drewniany parkiet przyprawił mnie o ciarki. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na miejsce wypadku. Zgred mnie zamorduje. Jego filiżanka i spodek właśnie poszły... Rzuciłam się by pozbierać i ukryć ślady zbrodni, ale nie zdążyłam. Drzwi do gabinetu otwarły się i stanął w nich właściciel porcelanowej ofiary wypadku. Na widok „zwłok” jego ręka kolejny raz tego dnia sięgnęła ku Senbonzakurze.
     -  Yukimori...
     -  To był wypadek, naprawdę! - po raz pierwszy w moim krótkim życiu jako shinigami wystraszyłam się jego miny, zimnych oczu i tego ruchu ręką. Odruchowo skuliłam się jak tamtego dnia, kiedy poznałam jego i Renjiego. Zamknęłam nawet oczy, żeby nie widzieć szybko zbliżającej się śmierci.
     -  Odpracujesz to. Dobrze, że mam zapasowy zestaw. - szlachcic wyminął mnie i ruszył ku szafce z dokumentacją oddziału. Zdumiona podniosłam głowę i przetarłam oczy. Brunet wyjął kilka stosów teczek i zabrał pudełko znajdujące się na samym końcu jednej z półek. Zabrał z niego jedną filiżankę i jeden spodek po czym odłożył pozostałe rzeczy z powrotem na miejsce. - Nie patrz tak, tylko posprzątaj i wypełnij raporty.
     -  Tak jest. - rzuciłam cicho i szybko sprzątnęłam bałagan. Po dłuższej chwili biuro było czyste, a wcześniej porozwalane dokumenty zostały ułożone w stosy według zawartości. Chwyciłam jeden z większych i ruszyłam ku wyjściu z gabinetu. Kuchiki od kilku dobrych minut zajmował się swoją robotą. Gdy wychodziłam, podniósł głowę i zmierzył mnie spojrzeniem.
     -  Gdzie z tym idziesz? - bez słowa otworzyłam drzwi. Gdy w końcu udało mi się przez nie przejść odwróciłam się przodem do szlachcica i jeszcze ciszej niż poprzednio odpowiedziałam na pytanie.
     -  Będę wypełniać je na dworze. - ktoś zamknął za mnie drzwi. Spojrzałam zdziwiona i zobaczyłam Kirę. - Kira-san, nie trzeba było. - uśmiechnęłam się nieśmiało. Odkąd zabrakło Gina, Aizena i Tōsena to w dywizjach niegdyś przez nich zarządzanych teraz rządzili porucznicy.
     -  Daj, wezmę to. - zabrał mi stos nie zwracając uwagi na moje protesty. - Gdzie mam to zanieść? Prowadź. - ruszyłam przodem nerwowo szarpiąc skraj rękawa. Taras dywizji.
     -  Dziękuję, Kira-san. Coś potrzebujesz, że przychodzisz? - zapytałam, gdy blondyn położył na parkiecie dokumenty. - Renji-sama jest w szpitalu.
     -  Wiem, byłem tam już. Tak po prawdzie to mam sprawę do ciebie... - zająknął się. Spojrzałam wyczekująco. - Słyszałaś może o urodzinach Generała Głównodowodzącego?
     -  Ma być z tej okazji bal, tak? - sięgnęłam po pióro wieczne. Chwyciłam raport i zaczęłam wypełniać kolejne rubryki. Cisza przedłużała się. - Mów proszę, ja słucham cały czas.
     -  Bo chodzi o to, że chciałbym... Chciałbym, żebyś poszła ze mną. - wypalił porucznik trójki. Z wrażenia aż przebiłam kartkę.
     -  Żartujesz, prawda? - zapytałam, powoli wyjmując pióro z dokumentu. Czułam, jak pali mnie twarz. Zerknęłam na siedzącego obok chłopaka. Też był cały czerwony.
     -  Chodzi o to, że Hisagi-kun idzie z Rangiku-san... Kapitan Hitsugaya zaprosił Hinamori-san.. Renji-kun idzie z Rukią-san...
     - Okey, rozumiem... Ale czemu ja, a nie na przykład Isane-san? Albo Nanao-san? Nawet Nemu-san byłaby lepsza... - Nigdy nie zrozumiem męskiej logiki...
     -  Isane ma dyżur.. A Nanao-san idzie z Kyōraku taichio. Co do Nemu..
     - Okey, wybacz. Nemu jest... Niekontaktowa. - rzuciłam cicho. Zamyśliłam się. Chyba nie mam nic na taką okazję...  - Pójdę z tobą. Ale wobec tego nie mam czasu na bieganie po sklepach...
     -  Rangiku-san już zaofiarowała, że w razie czego pożyczy ci coś... - powiedział Kira i zaczerwienił się jeszcze bardziej. Spojrzałam z zażenowaniem na swój biust. Do małych nie należał ale w porównaniu do porucznik dziesiątki to nawet się nie umywał.
     -  Dobra, to są sprawy drugorzędne. Gdzie i o której się spotkamy?
     -  Przyjdę po ciebie godzinę przed balem. - skinęłam głową. Blondyn wstał. - Wobec tego do zobaczenia pojutrze. - pożegnał się i wyszedł.
     -  I w co ja się wpakowałam... - westchnęłam, biorąc do ręki kolejny raport. Ten przebity będę musiała przepisać raz jeszcze.

Rozdział 12

     -  I gdzie idziemy? - zapytałam podążając za Kuchikim przez labirynt uliczek w pierwszym okręgu Rukongai.
     -  Nie wiem. Myślałem, że ty coś zaproponujesz. - zmierzył mnie niechętnym spojrzeniem. Odwdzięczyłam się tym samym. - W końcu to ty mnie zaprosiłaś...
     -  No co ty nie powiesz? I może jeszcze jak pójdziemy do knajpy to mam za ciebie płacić?! - oburzyłam się. Co jak co, ale nie mam aż tyle kasy, żeby płacić za jego wygórowane zamówienia (znając moje szczęście to za jednego jego drinka nie wypłaciłabym się do końca roku).
     -  Nie pójdziemy do knajpy. Nie wytrzymałabyś trzech kolejek. - rzucił sucho kapitan.
     -  Zamknij mordę! Wytrzymałam osiemnaście kolejek pijąc równo z kapitanem Kyōraku! - walnęłam go w plecy. A raczej miałam taki zamiar. Zgred zdążył się odwrócić i złapać moją rękę w połowie drogi.
     -  Ja wytrzymuję pięćdziesiąt i się nie chwalę.
     -  A co to właśnie było?! Pochwaliłeś się! - gdyby Kuchiki był bazyliszkiem byłabym martwa dobre kilkadziesiąt razy. Puścił mnie i odwrócił się.
     -  Chodź. Znam miłe miejsce. - ruszył przodem. Spojrzałam na niego podejrzliwie. Chyba właśnie sprawdzał się czarny scenariusz. - Jest tanio. I jeśli się boisz to ja stawiam.
     -  Każdy płaci za siebie. - dogoniłam go. Wzruszył ramionami.
***
Boże, za co? Czym ja sobie na to zasłużyłam... Trzeci raz przeszukiwałam kieszenie, ale portmonetki nie znalazłam. Mówi się trudno.
     -  Wobec tego dzisiaj mam dietę. - wzruszyłam ramionami. Wstałam i zebrałam swoje rzeczy. - Poczekam na zewnątrz. - brunet złapał mnie za nadgarstek i gestem kazał usiąść.
     -  Na co masz ochotę? - podał mi kartę dań.
     - Nie jestem głodna. - burknęłam. Jakby na złość mój żołądek stwierdził co innego i zameldował o tym głośno. Boże... - Nie chcę nic, serio. - odwróciłam wzrok spoglądając przez okno. Przecież nie będę jeść na jego koszt. Nie po to mówiłam, że każdy płaci za siebie żeby teraz na nim żerować. Mam swoją dumę. Szlachcic jednak nie zrezygnował i wciąż trzymał menu w wyciągniętej ręce.
     -  Nie marszcz się, bo ci tak zostanie.
     -  To miał być komplement czy obelga? - syknęłam wściekła. Kuchiki westchnął i rozłożył przede mną kartę. Rzuciłam okiem i pożałowałam tego prawie natychmiast. Przed moimi oczami rozjarzyła się niczym neon jedna nazwa: spaghetti carbonara. Po chwili spojrzałam w bok, na cenę. Przeżyłam kontrolowany zawał. Jeśli taką kwotę on nazywa „małą” to chyba nie wie ile pensji dostaje oficer. Musiałabym pracować bez wytchnienia cały kwartał i dodatkowo brać nadgodziny żeby zapłacić za tą carbonarę.
     -  Masz pięć minut. Jeśli sama czegoś nie wybierzesz to ja zamówię za ciebie. Tylko uprzedzam: jem ostre potrawy.
     -  Wobec tego zamów mi wodę. - mruknęłam cicho, spuszczając głowę. Miałam ochotę na spaghetti jakie tutaj oferowali, ale bez kasy to niewiele mogę. Nie dopuszczałam do siebie myśli jak droga będzie ta woda.
     -  Trzy minuty.
     - Powiedziałam już, że chcę wodę. - zacisnęłam pięści. Duma albo żarcie? Kiepski wybór, maleńka.  Nie pomagasz, Hiyakuma.
     -  Dwie i pół minuty. - westchnęłam i pokręciłam głową. - Fuyumi. Sama kiedyś powiedziałaś, że jestem bogaty. Czemu nie korzystasz kiedy ci się to oferuje?
     -  To jakaś forma podrywu? Sorry, ale nie trafiłeś. Nie lecę na kasę. - zebrałam swoje rzeczy i wyszłam z lokalu. Nie przejmowałam się, że ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę. Brunet siedział jak wryty, najprawdopodobniej nie spodziewał się takiego obrotu sprawy.
     - Ona zrezygnowała z randki z kapitanem Kuchikim... Ja na jej miejscu korzystałabym ile wlezie... - dwie shinigami z ósmego oddziału patrzyły na mnie niczym na jakieś dziwadło. No tak, bo faceta trzeba doić z kasy ile wlezie... Według jej logiki to chyba trzeba go doić dopóki tą kasę ma.  Trafiłeś w sedno Hiya-chan. Ja tak nie potrafię.
Szybkim krokiem ruszyłam przed siebie, do miejsca zwanego „im dalej tym lepiej”. Po dłuższej chwili dotarłam w okolice jakiegoś urwiska. Trafniejszym określeniem byłby klif, ale klify schodzą do morza, nie do jeziora. Nigdzie nie wyczuwałam reiatsu Kuchikiego, a to było najważniejsze. Położyłam się na brzuchu kładąc brodę na złączonych dłoniach przy krawędzi urwiska. Mogłam spokojnie patrzeć zarówno przed siebie jak i w dół. Zamknęłam oczy i oddałam się rozmyślaniom czy można już wracać do domu. Nagła myśl przeszyła mnie na wylot. Nikt nie pilnuje Kuchikiego! Przecież on mógł się po prostu wrócić do szpitala. Cholera! Podniosłam się i ruszyłam biegiem w kierunku bramy do Dworu Czystych Dusz. Przez moje niemyślenie szykuje się wpadka. Że też nie umiem się pohamować od komentarzy i fochów. Trzeba było przełknąć dumę i coś zamówić... Wyrzucałam sobie szukając wzrokiem w tłumie ludzi znajomej sylwetki kapitana. Jego reiatsu też było niewyczuwalne. Oparłam się ręką o najbliższy budynek. Drugą uderzyłam się w czoło.
     -  Idiotka ze mnie. - wyszeptałam próbując uspokoić oddech po długim biegu.
     -  Nie powinnaś tak o sobie mówić. - na mojej głowie wylądowało gorące pudełko. Odruchowo je chwyciłam, żeby nie spadło. Odwróciłam się uspokojona, w końcu Kuchiki nie ruszył sam do szpitala. - Jak na tak młodą osobę jesteś całkiem rozsądna.
     -  Nie poprawiasz mi humoru tymi komentarzami.
     -  To był komplement. Większość ze znanych mi kobiet uwielbia moje pieniądze albo tytuł. Albo i jedno i drugie. Ty się wyróżniasz w tym tłumie. Trzymaj. - podał mi plastikowe sztućce i ruszył w kierunku z którego ledwo co przybiegłam. - Znalazłaś już urwisko, prawda? - patrzyłam zdziwiona to na niego to na trzymane pudełko. Po krótkiej chwili zajarzyłam fakty.
     -  Zabiję cię, Kuchiki! Ja się za to nie wypłacę do końca kwartału! - zbył mnie machnięciem ręki. Chcąc nie chcąc ruszyłam za nim, w końcu miałam go pilnować. - Mówię coś! Choćbym się miała zaharować...
     -  Rozłożę ci to na raty, skoro tak się upierasz. Doskonale wiem ile zarabiasz i dlatego zaproponowałem tą restaurację.
     -  Tylko po to, żeby zobaczyć moją minę po tym jak przeliczę sobie ile muszę pracować na jeden posiłek?! - wrzeszczałam wściekła. - Taniej by wyszło kupić składniki i samej coś sobie ugotować. - dodałam odrobinę ciszej. W końcu udało mi się go dogonić.
     -  Więc umówmy się tak: ugotujesz mi coś kilka razy i będziemy kwita. Pasuje ci to? - spojrzał ma mnie. Może mi się wydawało, ale przez krótką chwilę widziałam jego uśmiech. Dziwne.
     - Chyba nie mam wyjścia. - spojrzałam ponuro przed siebie. Byliśmy niedaleko urwiska. - Co lubisz jeść? Poza tym, że po zjedzeniu chcesz srać żyletkami... - tym razem naprawdę się uśmiechnął. Boziuu... On ma gorączkę! Albo ja mam majaki...
     -  Może być cokolwiek byle ostre. - wzruszył ramionami. - Jakoś nie mam ulubionej potrawy. Ty za to wydajesz się kochać makaron.
     -  Tylko spaghetti. - burknęłam.
     -  Więc chyba nie trafiłem. Byłem pewny, że patrzysz na carbonarę.
     -  To też jest spaghetti. - wyjaśniłam. Po ponownym przeanalizowaniu jego wypowiedzi zatrzymałam się. - Czekaj, nie mów mi, że kupiłeś...
     - Carbonarę. Dużą porcję. - jęknęłam żałośnie. Duża porcja była dwa razy droższa. I teraz muszę pracować przez ponad pół roku, żeby oddać mu kasę.. Oby tylko nie naliczał odsetek.  - Przecież mówię, że nie musisz oddawać tych pieniędzy. Potraktuj to jako prezent.
     -  Jedzenia nie daje się w prezencie. Jedynym wyjątkiem są słodycze. Po drugie nie cierpię takich drogich prezentów. Później czuję się zobowiązana dać coś równie drogiego. A na to mnie nie stać. - skwitowałam kwaśno.
     -  Koniec tematu Fuyumi. - mężczyzna pociągnął mnie delikatnie za rękaw szaty. Nie zareagowałam zajęta przeliczaniem ceny niepozornego pojemnika w moich rękach na liczbę przepracowanych godzin.
     - O zgrozo... - pobladłam i usiadłam na ziemi. - 10 miesięcy ciężkich robót. Plus kilka nadprogramowych misji, żeby starczyło na życie. - jęknęłam żałośnie i zaczęłam się kiwać w przód i w tył. Po chwili odrobinę oprzytomniałam. Spojrzałam przerażona na pochylającego się nade mną kapitana i zapytałam cicho. - Ale nie naliczasz odsetek, prawda? - po tych słowach zemdlałam.
Kiedy obudziłam się okazało się, że moja głowa leży na jego udach, a on sam siedzi na krawędzi urwiska. Już miałam się przeturlać, gdy przytrzymał mnie ręką.
     -  Chcesz spaść?
     -  Nie.
     -  To nie próbuj uciekać w taki sposób. - sięgnął za siebie, po dwa pudełka. Zrezygnowana usiadłam i bez słowa przyjęłam swoją porcję. Nie patrząc na to co jest w środku chwyciłam za plastikowy widelec i zaczęłam jeść.
     -  Parzyyy! Wody! - krzyczałam niewyraźnie wystawiając język. Przełyk palił mnie niemiłosiernie, a Kuchiki nic sobie z tego nie robił.
     -  Faktycznie wydawało mi się, że jakieś mdłe to chili. Chyba pomyliłem pojemniki. - podał mi wodę i kromkę suchego chleba. Chwyciłam chleb. Co jak co, ale woda tylko nasyci pieczenie. Kiedy w końcu doszłam do siebie, szlachcic bez słowa zamienił nasze porcje.
     -  Naprawdę cię kiedyś zabiję. Jak mogłeś się tak pomylić?!
     -  Trzeba było patrzeć co wkładasz do ust. Nawet kolor jest różny. - w tym akurat miał rację. - Chociaż to twoje spaghetti nie jest takie złe. - podkradł mi kilka makaronów.
     -  Ej! To moje żarcie! Zajmij się swoim! - uderzyłam go wolną ręką w ramię.
     -  To kiedy mam przyjść na twoje pierwsze danie? - zapytał ze stoickim spokojem.
     -  Weź mnie nie nerwuj...

środa, 20 lutego 2013

Rozdział 11

Biegłam przez kolejne korytarze w Czwartym Oddziale. Szeregowiec, którego tu przyniosłam, bo zasłabł w połowie drogi, został wśród pielęgniarek. Sala 400, sala 400... Powtarzałam w myślach jak mantrę. Nagle poczułam wzrost energii duchowej za sobą. Ta energia cholernie szybko się zbliżała, zupełnie jakby ktoś używał... Szuuu! Obok mnie śmignęła jakaś postać, która prawie natychmiast zatrzymała się.
     - Fuyumi? Też biegniesz do Renjiego? - Rukia zatupała. Nie kurde, idę sprawić żeby twój brat wylądował obok niego za to, że zostawił mi szeregowca na głowie.
     -  Tak, Rukia-sama. Ale skoro ty tam już idziesz to ja chyba nie będę aż tak potrzebna. - uśmiechnęłam się lekko. Kuchiki naburmuszyła się.
     -  Idziesz ze mną! - pociągnęła mnie stanowczo za rękę. - Ktoś musi zająć się bratem, a po tym co widziałam ostatnio TY jesteś do tego idealna.
     -  Ale... Ale... To był tylko przypadek, ja się potknęłam o coś!
     -  Tak, ale to on podłożył ci nogę o którą się potknęłaś. - dorzuciła cicho, ciągnąc mnie za sobą. Zatrzymałam się gwałtownie. Strząsnęłam jej rękę patrząc na nią wściekle. Szlachcianka cofnęła się pod ścianę korytarza.
     -  I nic mi o tym nie powiedziałaś?! Miałaś cały tydzień, widziałyśmy się każdego dnia! - wybuchnęłam. Pomimo statusu społecznego tym razem to ja górowałam nad czarnowłosą. - I niby mówisz, że jesteśmy przyjaciółkami! Powiedziałaś mi to dopiero teraz, kiedy potrzebujesz mojej pomocy żeby odciągnąć swojego brata! - odwróciłam się na pięcie i pobiegłam z powrotem ku wyjściu.
     - Fuyumi, to nie tak! Poczekaj! - nie słuchałam.

W domu rzuciłam się na kanapę, próbując opanować wściekłość. Nagle poczułam ucisk w okolicy pępka i znalazłam się w moim wewnętrznym świecie. Hiyakuma z trudnością utrzymywał się na trzęsącej się podłodze. Zresztą cała sala wyglądała jakby była w środku trzęsienia ziemi.
     -  Tora! Co ty wyprawiasz?! - zawołał na mój widok. Przeskoczył chwiejnie rozpadlinę pomiędzy nami i potrząsnął mną.
     -  Spadaj! Nie mam ochoty z nikim gadać! - burknęłam próbując się wyrwać. Nie puszczał mnie.
     -  Malutka... - przytulił mnie ignorując moje protesty. Rozpłakałam się, a wspomnienia na obrazach zaczęły się zamazywać pokazując inne, nieznane mi dotychczas. - Malutka, już.. Spokojnie.. Jestem przy tobie. - przytulił mnie jeszcze mocnej, nie pozwalając upaść na kolana. Po chwili tylko pociągałam nosem, a mój wewnętrzny świat zaczął się odbudowywać. Niestety nie zdążyłam przyjrzeć się tym tajemniczym obrazom, które pojawiły się na moich wspomnieniach. Zniknęły równie szybko jak się pojawiły. - Uspokojona? Więc porozmawiamy u mnie. - skinęłam tylko głową, podążając za nim do jego obrazu. Przyklęknął przed ramą, pokazując mi, że mam po nim wejść jak po schodach. Stanęłam ostrożne na jego nodze i szybko wskoczyłam do obrazu.
     -  Jak tu... Przytulnie. Nie spodziewałam się tego po twoim wyglądzie. - rzuciłam cicho rozglądając się z ciekawością. Pomimo zielono-czarnej kolorystyki pokoju i mebli, było tu miło i spokojnie, sam pokój i właściciel wyglądali jakby zachęcali do zwierzeń.
     -  Więc powiedz mi co się stało, że tak się wściekłaś. - Hiyakuma cicho stanął za moimi plecami, kładąc mi ręce na ramionach. Pokierował mnie na kanapę, sadzając mnie na niej bokiem. Sam usiadł za mną i zaczął masować moje plecy. Zamruczałam cicho przeciągając się, by nakierować jego dłonie na najbardziej spięte obszary.
     -  Rukia dopiero dzisiaj powiedziała mi coś, co powinna powiedzieć od razu, gdy miała okazję... - zaczęłam opowieść. Hiyakuma słuchał uważnie, nie przerywając ani razu. Gdy skończyłam, zamyślił się i przez dłuższy czas nie odpowiadał.
     -  Uważam, że obie powinnyście się przeprosić. - zatkało mnie, nie spodziewałam się tego. - Wprawdzie jej przeprosiny powinny iść jako pierwsze, ale weź pod uwagę fakt, że może być tak... - przerwał by sformułować swój argument. Po chwili kontynuował ostrożnie dobierając słowa. - Że Byakuya sam kazał jej nic o tym nie mówić. Jako jego siostra musiała się podporządkować. Wyobraź sobie jak ona mogła czuć się w tej sytuacji.
     -  To tylko twoje domysły. - założyłam ręce na piersi. Zanpakutō tylko westchnął. - Żadne z nas nie wie jak było naprawdę. - poczułam jak mężczyzna zmienia pozycję na kanapie, a po chwili przewrócił mnie na plecy tak, że głowę miałam na jego kolanach. Pogłaskał mnie po włosach.
     -  Tora-chan... Nie unoś się dumą. Nie masz jej zresztą tak wiele jak młoda Kuchiki. - zażartował, przytrzymując mnie ręką żebym się nie podnosiła. Spojrzał w sufit i westchnął ciężko. - Nie powiem, że łatwo będzie się z tej sytuacji wyplątać, ale... Powinnaś się gniewać tylko na Rukię skoro nie potrafisz jeszcze jej wybaczyć i przeprosić. Nie możesz jednak przez to unikać Renjiego. W końcu to twój przyjaciel, a jego powiązania z Rukią nie powinny zaćmiewać waszej przyjaźni, nie uważasz?
     -  Chyba masz rację, Hiya-chan. Może pójdę go teraz odwiedzić?
     -  Teraz? No dobrze, skoro nalegasz... - wstałam i ruszyłam ku wyjściu z jego pokoju. Podążył za mną. - Tylko nie przestrasz się, gdy otworzysz oczy. - zaśmiał się i wypchnął mnie z ramy.
Znowu byłam w swoim salonie, na kanapie. Nadal miałam zamknięte oczy, ale coś mnie niepokoiło. Po chwili zorientowałam się, że to na czym siedzę to nie jest kanapa tylko czyjeś kolana. Dodatkowo czułam czyjś oddech na włosach. Po chwili zorientowałam się, że jestem głaskana po plecach. Nie wyczuwałam ani odrobiny reiatsu. W pierwszej chwili do głowy przyszedł mi Grimmjow. Zajaśniała we mnie nadzieja, że cały ten okres bez niego to tylko sen. Po chwili odrzuciłam tą myśl. Przecież Ulquiorra sam mówił, że Aizen-sama nigdy nie wyśle tutaj mojego brata w celach innych niż otwarta walka.
     -  Braciszek? - zapytałam mimo wszystko. Wciąż miałam zamknięte oczy.
     -  Możesz mnie i tak nazywać. - zaśmiał się mężczyzna.
     -  Renji-sama! - ze strachu spadłam z kanapy. Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. - Powinieneś być w szpitalu! - dodałam z wyrzutem patrząc na jego bandaże. Pokrywały prawie całe jego ciało poza dłońmi i głową. Ten tylko się uśmiechnął.
     -  Nie widzę potrzeby. Równie dobrze mogę się kurować u siebie. Najważniejsze rany są już wyleczone. - wzruszył ramionami i skrzywił się.
     -  Wyleczone, tak? - spojrzałam ironicznie. Podniosłam się i usiadłam na fotelu. - Wobec tego ciekawe czemu tak się krzywisz i jesteś nadal cały obandażowany, co?
     -  No dobra, masz mnie. - mruknął odwracając głowę. - Jak twój Zanpakutō? Trochę trwało zanim wróciłaś z wewnętrznego świata.
     -  Mieliśmy drobne problemy. Ale udało się je częściowo rozwiązać. - skubnęłam rękaw szaty. - Przynajmniej te, które zakłócały równowagę w moim wewnętrznym świecie. Powiedz mi lepiej co się stało na misji, że taki poharatany jesteś.
     -  Menos grande. - rzucił zdawkowo. Spojrzałam pytająco czekając na ciąg dalszy. - Nie patrz tak, nie mogę powiedzieć nic więcej. - zrobiłam minkę zbitego szczeniaka. - No dobrze, ale nikomu nie powtarzaj. Miałem pod przykrywką polowania na menosa grande sprawdzić zakres działania arrancarów w Realnym Świecie. - zmroziło mnie. Grimmi był na misji w Realnym Świecie.
     -  Arrancarów? - zapytałam cicho.
     -  Tak. Niestety zamiast któregokolwiek faktycznie natknąłem się na menosa. A raczej całą ich grupę. Niektórzy szeregowcy z którymi byłem na misji zdążyli zwiać. Reszta nie miała takiego szczęścia. - zamilkł. Przysiadłam obok niego i położyłam mu dłoń na ramieniu. Pomimo że nie było tego po nim widać potrzebował pocieszenia. Ja natomiast odczuwałam ulgę, że nie spotkał Grimmjowa.
     -  Ale... Przecież najważniejsze, że ty żyjesz. A teraz wracaj do szpitala, bez gadania! - pokazałam palcem drzwi.
     - Okey. - podniósł się i ruszył do wyjścia. Coś kombinuje. Inaczej by protestował... - Ale ty idziesz ze mną. - stanął w drzwiach, uśmiechając się zawadiacko. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem. Oparł się o framugę i lekko skrzywił z bólu. Uśmieszek zagościł ponownie na jego ustach. Pokręciłam przecząco głową. - To rozkaz, Yukimori! - wrzasnął. Aż podskoczyłam ze strachu. Tego się po nim nie spodziewałam. Moje ciało zareagowało automatycznie. Zasalutowałam i z miną rasowego mordercy ruszyłam za czerwonowłosym.
     -  Zabiję cię kiedyś za to. Tylko zaśnij raz jeszcze u mnie na kanapie, a obiecuję, że obudzisz się w raju. Albo w Piekle, bo ono akurat istnieje... - złorzeczyłam pod nosem. Zanim się zorientowałam, że patrzę porucznikowi w oczy dotykając nosem jego nosa, trochę minęło. Okazało się, że szedł tyłem słuchając jak przeklinam jego dzieci i wnuki do piętnastego pokolenia naprzód.
     -  Siostrzyczko, jeszcze jedna taka odzywka, a pójdziesz na karną misję.
     -  Krzywdzisz niewinnych... - mruknęłam z miną zbitego szczeniaka. - Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. - wymamrotałam z trudem.
     -  No już, już. - przytulił mnie. Objęłam go niepewnie, ale słysząc syk bólu zrezygnowałam. - Idziemy do szpitala. Ty się pogodzisz z Rukią, wyjaśnicie sobie wszystko, a później zajmiesz się naszym jakże kochanym kapitanem, nie? - wyszeptał w moje włosy. Lekko go odepchnęłam.
     -  Gdyby nie to, że zapytałeś to bym się nie zgodziła.
     -  Proszęęę.... Fuyumi, jesteś moją najukochańszą młodszą siostrą... W sumie jedyną... I przyszywaną do kompletu... I nie moja wina, że kapitanowi wpadłaś w oko.
     -  Wmawiaj to sobie dalej. Ja mu się wcale nie podobam. - wyminęłam go i ruszyłam szybkim krokiem. - Rusz dupę, im szybciej to załatwicie tym szybciej ja się uwolnię od zgreda.
     -  Tak, tak... Już idę. - Renji z zacieszem większym niż Gin (ale nie z tak straszną mordą) pośpieszył za mną.