I w co ja się
wkopałam... Przecież
ja nawet gotować nie umiem. O znajomości jakichkolwiek przepisów
nawet nie mówię. Szłam do
Matsumoto, żeby pomyśleć co mogę ugotować dla zgreda. Stałam
już przed drzwiami jej mieszkania, gdy poczułam jej energię za
sobą.
- Fuyumi,
potrzebujesz czegoś? - zapytała, tuląc mnie do siebie na
powitanie. Wycharczałam coś niewyraźnie, próbując złapać
oddech. - Mówiłaś coś? - odepchnęłam się od niej energicznie.
Po kilku minutach spazmatycznego łapania oddechu nadal zdolna byłam
jedynie do pokiwania głową. - Chcesz sake? Strasznie blada
jesteś...
- Matsumoto! -
krzyknęłam, ale z moich ust wydobył się jedynie słaby charkot.
Załamałam się. - Potrzebuję przepisu na coś ostrego. -
wyszeptałam, wcześniej nakazując kobiecie, by nachyliła się
nade mną.
- Po co ci? -
porucznik spojrzała podejrzliwie.
-
Muszę coś
ugotować kapitanowi Kuchikiemu, żeby spłacić dług. -
wyszeptałam z wysiłkiem. Świetnie, jeszcze będę musiała
poprosić Isane albo Hanatarō o pomoc. Jak nic Matsumoto zgniotła
mi krtań.
- Umówiłaś
się z kapitanem na randkę! Nie wierzę! - zaśmiała się
dźwięcznie porucznik. Spojrzałam na nią z politowaniem.
- Masz jakiś
przepis czy mam zapytać kogoś innego? - zapytałam. Gardło
zaczynało mnie nieznośnie piec. - I wodę? Chyba zgniotłaś mi
krtań albo struny głosowe. - kobieta chwyciła mnie ponownie w
objęcia, przepraszając wylewnie. Po chwili wciągnęła mnie do
swojego mieszkania, posadziła na kanapie i podała szklankę z
wodą.
Po godzinie siedziałyśmy wśród stosu przepisów, z których żaden
się nie nadawał na spłacenie długu. Załamałam się, dodatkowo
jakby na złość straciłam głos i nawet szept powodował ogromny
ból gardła.
- Fuyumi, a ten?
- Rangiku podała mi niewielkich rozmiarów kartkę. Wczytałam się
w nią, a po chwili uśmiechnęłam się triumfująco.
- Jesteś super.
- wyszeptałam z trudem i rzuciłam się jej na szyję. Już po
chwili biegłam w stronę Czwartej Dywizji, w pośpiechu chowając
przepis do rękawa. - Gdzie znajdę Hanatarō albo Isane? -
zapytałam przechodzącą pielęgniarkę. Bez słowa wskazała pokój
na końca korytarza. Podziękowawszy skinieniem głową, ruszyłam w
stronę pomieszczenia. Zapukałam i wsunęłam głowę do środka.
Siódmy oficer siedział w środku i czytał jakąś książkę.
Podskoczył ze strachu, gdy zapukałam po raz drugi.
- O, Fuyumi.
Wystraszyłaś mnie. Szukasz Isane? Właśnie wyszła. - pokręciłam
energicznie głową i weszłam do gabinetu. Usiadłam na krześle
naprzeciw chłopaka i wskazałam palcem na gardło.
- Coś się
stało. Matsumoto mnie zgniotła i nie potrafię normalnie mówić.
Sam zresztą słyszysz. - wyszeptałam, próbując powstrzymać łzy
bólu. Gardło z każdym wypowiadanym słowem bolało coraz
bardziej.
-
Pokaż to. -
do środka weszła kapitan Unohana. - Kapitan Kuchiki prosił mnie,
żebym zwróciła na ciebie uwagę, jeśli kiedyś tutaj
przyjdziesz. - jej spokojny uśmiech przyprawił mnie o dreszcze
przerażenia. Bez słowa protestu otworzyłam usta. Kobieta
pooglądała przez chwilę, sprawdziła moje węzły chłonne. W
końcu mnie puściła. - Hanatarō, daj Fuyumi wody i wyjdź. -
chłopak wypadł z pokoju pędem po spełnieniu prośby kapitan. -
Więc zgniotła cię Matsumoto? Wydaje mi się, że to tylko
przyspieszyło pęknięcie. Miałaś bąbel ropny na tylnej części
gardła. Właśnie pękł i to przez niego nie możesz mówić. Ropa
zalała struny głosowe. Nie martw się, do jutra zejdzie sama i
wszystko będzie w porządku. - przyłożyła dłoń do mojego
gardła, a po chwili przestało ono boleć. Sam też bym mógł
to zrobić. Ta? A jak
szukałam pomocy to czemu żeś nie pomógł? A
pytałaś? Siedź
cicho.
-
Dziękuję. - ukłoniłam się i wyszłam.
Zakupy na szczęście poszły gładko, wystarczyło, że podałam
sprzedawcy listę, a kilkanaście minut później wychodziłam ze
sklepu ze wszystkimi potrzebnymi składnikami. Najgorszym problemem
był teraz mój brak jakichkolwiek zdolności kulinarnych. No
jasne, łatwo powiedzieć „taniej by wyszło coś ugotować”, ale
jak się nie myśli co się mówi... Ciekawe, czy kapitan
przeżyje, gdy zje coś co ugotuje arrancar. Hiyakuma z
niewiadomych powodów był ogromnie ucieszony faktem, że Kuchiki
mógłby nie przeżyć tego posiłku. Durniu, cały plan
Aizen-samy by się wtedy sypnął. Dobra, już nic nie
mówię. Weszłam do domu i pierwszym co zobaczyłam był
list leżący na stole.
- Świetnie, na dodatek muszę zdać raport. Ulquiorra, wyłaź.
Jakbym mało miała dzisiaj na głowie. - wyszeptałam, zdając się
na wyczulony słuch Czwartego. Stanął zaraz za mną, kładąc mi
dłoń na ramieniu.
- Dzień dobry, Tora. - skinęłam głową, ruszając do kuchni.
Rozpakowałam wszystkie artykuły i zajrzałam do salonu. Ulquiorra
wyjął już kartki i pióro, a sam siedział na kanapie głaszcząc
małego, białego kociaka. Maluch miał niebieski pędzelek na końcu
ogona, co upodobniało go do...
- Jakim cudem braciszek zmienił się w kota? - zbierałam swoją
szczękę z blatu kuchennego.
- To nie Grimmjow, tylko poczta. - uniosłam jedną brew do góry. -
Za pomocą tego kota będziesz regularnie przesyłać raporty. - do
pierwszej brwi dołączyła jej koleżanka.
-
Okeeeeyyy... Dobra, nieważne. Co to konkretnie jest? Bo kotów z
tego co wiem w Las Noches już nie ma. - Grimmi był zazdrosny i
wybił wszystkich facetów mających choć zbliżoną formę do
kota... - A koty ze Świata Ludzi raczej nie otworzą sobie
garganty.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - zapytał Espada, miziając zwierzaka
pod brodą. - Zamieniliśmy Menosa Grande w posłańca. - zatkało
mnie.
- To jakiś się zgodził? - Cifer tylko pokręcił głową. -
Przynajmniej Grimmjow miał jakąś rozrywkę łapiąc go... -
sięgnęłam po deskę do krojenia i nóż. - Ile wykończył przy
tym Menosów?
- Ze trzy setki. Pomóc ci? W ogóle co ty robisz? Przecież nie
potrzebujesz jeść.
- Wkopałam się w coś czego nie chcę, a to jedyny sposób, żeby się
wyplątać. - wzruszyłam ramionami. - Przy okazji, nie przejmuj
się, że nie umiem mówić, po prostu miałam bąbel na gardle i
dzisiaj pękł. - podałam mężczyźnie nóż i warzywa. Wyjęłam
przepis z rękawa i zaczytałam się. - W kostkę. - wskazałam
palcem warzywa. Sama nastawiłam wody i wsypałam do niej łyżeczkę
soli. - Kot coś je? Bo lodówkę mam pustą.
- Jak na Pustego przystało, kot je dusze. - spojrzałam z ironią na
Cifera. - Gdzie to dać? - podałam mu patelnię z rozgrzanym
tłuszczem.
- Jakim cudem nie płaczesz od siekania cebuli? O papryczce chili nie
wspominam... - burknęłam pod nosem.
- Kto w ogóle je takie ostre potrawy? - spojrzałam wzrokiem „muszę
to mówić?”. Ulquiorra nie odpuścił, nadal oczekiwał
odpowiedzi.
- Grimmi by mi odpuścił... Kuchiki je coś takiego. - Czwarty uniósł
brew, co w jego wykonaniu było równe mojemu opadowi szczęki.
- A więc chodzisz na randki. Nie martw się, Grimmjow się nie dowie.
- upuściłam paczkę makaronu, którą zamierzałam wsypać do
gotującej się wody. Z przekleństwem na ustach rzuciłam się żeby
pozbierać rozsypany po całej kuchni makaron.
- Idź sobie, po prostu idź. - burknęłam, wypychając arrancara
obiema rękami z pomieszczenia. - I nawet mi nie mów, że Grimm się
nie dowie, bo i tak mu powiesz. Już ja was znam. Raport przyślę
kocią pocztą jak skończę z tym przedstawieniem dzisiaj. A teraz
won mi stąd! - chciałam krzyknąć, ale niezbyt głośny charkot
tylko wystraszył kota. Maluch nastroszył się i zasyczał.
Machnęłam na niego ręką. Espada westchnął i otworzył
gargantę. Po chwili w mieszkaniu panowała błogosławiona cisza,
którą przerwał syk w kuchni. - Mój makaron! Cholera by to... -
rzuciłam się by uratować podstawę mojego dania. Na szczęście
się udało. Dopilnowałam warzywa, które grzecznie dusiły się w
sosie pomidorowym. Spojrzałam na zegarek. Zostało mi pół godziny
do przyjścia zgreda.
Schowałam kopertę z listem od brata, kartki i pióro do komody, a
sama ruszyłam ku powieszonemu w łazience kimonu, które dostałam
przed ceremonią mianowania od Renjiego.
- Hiya-chan. Wiesz, że cię kocham, mendo? - zawołałam w
przestrzeń, gdy ubrałam kimono. Stałam bezradnie na środku
łazienki, trzymając obi. Po chwili mój Zanpakutō pojawił się
przede mną i zabrał mi szeroki pas z rąk. Sprawnie owinął mnie
materiałem i zniknął, życząc powodzenia. - Przyda się, żeby
nikt się nie otruł.
Skończyłam nakrywać do stołu, gdy rozległo się pukanie.
Ruszyłam ku drzwiom i otworzyłam je. Przede mną stał kapitan
Kuchiki z niewielką paczką w dłoniach. Spodziewałam się, że
ubierze na siebie coś innego niż szatę boga śmierci i kapitańskie
haori, ale to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Szlachecki strój był bogaty, ale nie kapał złotem jak wcześniej
myślałam. Ciemnofioletowe hakama i szara góra, a do tego białe
haori z płatkami wiśni wokół brzegów. Nie miał kenseikanu na
włosach, co bardzo mnie zaskoczyło, ale szal i rękawiczki były na
swoich miejscach.
- Pomyślałem, że raczej nie zdążysz zrobić nic na deser.. -
wytłumaczył się, wschodząc do środka. Zabrałam pakunek i
zaniosłam go do kuchni.
-
Rozgość się, kapitanie. Zaraz wszystko podam. - Za jakie
grzechy ja na to wpadłam... Rozpakowałam papier i powąchałam
przyniesione przez Kuchikiego ciasto. Przełożyłam je na talerz i
pokroiłam. - Sok czy wino? - zapytałam, wychylając się z kuchni.
-
Sok. - No i po cholerę ja się wykosztowałam na alkohol?-
Wino będzie lepsze do ciasta. - nałożyłam makaron na talerze,
polałam go sosem i lekko posypałam tartym serem.
- Spaghetti wegetariańskie z cebulą i papryczką chili. - zaniosłam
potrawy na stół i usiadłam naprzeciwko bruneta. Zabrzmiała cicha
muzyka z pożyczonej od Matsumoto wieży. - Smacznego. -
uśmiechnęłam się.
- Smacznego. - odwzajemnił uśmiech, lekko unosząc kąciki ust.
Muzyka grała w najlepsze, jedzenie smakowało nieźle (jak na mój
antytalent kulinarny), a rozmowa towarzysząca konsumpcji była lekka
i nawet przyjemna. Kot-Pusty gdzieś się stracił, co nawet mi
odpowiadało. Wprawdzie nie czuć było od niego żadnej energii
duchowej, ale nie zamierzałam się tłumaczyć dlaczego trzymam
zwierzaka w barakach dywizji. Rozległo się donośne miauczenie i po
chwili obiekt moich rozmyślań wskoczył na stół, przewracając
butelkę z winem. Rzuciłam się, by wytrzeć plamę na stole i
dywanie. Poślizgnęłam się i wylądowałam tyłkiem centralnie w
środku plamy. Chwyciłam się stołu próbując wstać, ale zamiast
tego poślizgnęłam się kolejny raz i wywróciłam na siebie talerz
ze spaghetti. Usiadłam zrezygnowana, by spojrzeć na szlachcica,
który spokojnie wycierał rozlane wino ze stołu przyniesioną z
kuchni ścierką. Spróbowałam wstać po raz trzeci. Udało się, a
ja ruszyłam po mopa i wiadro. Niedługi czas później wszystko było
uprzątnięte, a nienadające się już do jedzenia spaghetti
wylądowało w koszu.
Siedziałam od kilku minut w łazience, nie wiedząc czy mam płakać
czy się śmiać za każdym razem, gdy widziałam swoje odbicie w
lustrze. Westchnęłam i weszłam pod prysznic próbując zmyć
resztki sosu z włosów. Szlachcic zapukał do drzwi łazienki.
- Fuyumi, wszystko w porządku? - zapytał z troską. Nie wytrzymałam,
wybuchnęłam śmiechem i oparłam się czołem o wykafelkowaną
ścianę. Nie potrafiłam się uspokoić, w końcu zaczęłam się
krztusić. Po chwili miałam już problemy z oddychaniem, nie
potrafiłam złapać powietrza. Drzwi łazienki otworzyły się
gwałtownie. Odwróciłam się do ściany, żeby Byakuya
nie zobaczył mnie nagiej, ale on podbiegł i złapał mnie w pasie.
Już chciałam zaprotestować, gdy pochylił mnie w przód i klepnął
w plecy tak mocno, że wyplułam gulę ropy, zalegającą do tej
pory w moim gardle. Patrzyłam oszołomiona na spływającą po
ścianie zbitą kulkę, łapczywie łapiąc oddech.
- Dziękuję. - wreszcie mogłam normalnie mówić. Kruczowłosy
odsunął się ode mnie, wziął jakiś ręcznik i wyszedł z
łazienki, zostawiając mnie samą. Słyszałam jak oparł się o
drzwi.
- To przez tą gulę nie mogłaś dzisiaj mówić? - skinęłam głową,
dopiero po chwili orientując się, że on tego nie widzi.
- Tak, miałam jakiś bąbel w gardle. Pękł dzisiaj i zalał struny
głosowe. Kapitan Unohana powiedziała, że do jutra samo by
zeszło.
-
Prawdopodobnie do płuc. - o tym nie pomyślałam.
Dzisiaj, gdyby nie Kuchiki, prawdopodobnie udusiłabym się, jeśli
przyjąć, że Hiyakuma by nie zdążył się zmaterializować.
Jeśli ropa zeszłaby w nocy niżej, to udusiłabym się nawet o tym
nie wiedząc. Roztrzęsiona sięgnęłam po szampon i szybkimi
ruchami zaczęłam myć włosy, palcami wyjmując pojedyncze nitki
spaghetti. - A teraz powiedz mi co robi u ciebie kot i czemu męczysz
go, farbując mu ogon na niebiesko? - Męczę? No wypraszam
sobie, to nie mój pomysł!
- Przypałętał się, a ogon już taki był. Próbowałam to zmyć,
ale kot nie przejawia chęci do współpracy z wodą. - mężczyzna
za drzwiami prychnął rozbawiony, a po chwili usłyszałam
mruczenie zadowolonego sierściucha.
- Jak go nazwałaś? - zastanowiłam się.
- Nie mam pomysłu na imię. Przypałętał się wczoraj, a ja
bardziej byłam zajęta zmyciem plamy niż wymyśleniem mu imienia.
- wzruszyłam ramionami. - Może ty masz jakiś pomysł?
- Może Burashi? - zaproponował Kuchiki.
- Pędzel? Może być. - spłukałam głowę i wyszłam spod
prysznica. Owinęłam się ręcznikiem. - Mógłbyś przejść do
salonu? Chcę się ubrać. - gdy drzwi sypialni zamknęły się
cicho wyszłam z łazienki. Kot siedział na moim łóżku i patrzył
na mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że ma dwie różne tęczówki.
Jedną albinotycznie białą, a drugą soczyście zieloną.
- Ciebie też pokarali zmianą wyglądu, co? - Burashi tylko zjeżył
się. Podeszłam do niego i kucnęłam przed nim, tak, że mieliśmy
oczy na tej samej wysokości. - Słuchaj sierściuchu. - wyszeptałam
złowrogo. - Nie myśl, że jak tylko wrócisz do Las Noches to mi
się odwiniesz. Jestem Cero Espadą, a wiesz co to dla ciebie
oznacza. Mogę cię zgnieść jednym palcem. Lepiej bądź grzeczny,
to może Grimmjow cię nie zje na śniadanie. - kot położył uszy
po sobie. - Lepiej. I złaź z mojego wyrka. Możesz spać na fotelu
w salonie, ale srasz na placu. No, a teraz sio. - zwierzę
posłusznie zeszło z łóżka i usadowiło się na podłodze, wciąż
świdrując mnie wzrokiem. - I nie podglądaj.
- Długo ci to jeszcze zajmie? Bo ciasto stygnie coraz bardziej...
- To daj je na stół. Ja już idę. - szybko ubrałam strój boga
śmierci. - Szkoda, nie mam nic innego. - spojrzałam smętnie w
stronę łazienki. Kimono będę musiała wyprać jak kapitan już
pójdzie. Weszłam do salonu i jęknęłam żałośnie na widok
pobojowiska. - Ile sprzątania... A dywan mogę wyrzucić...
- Chodź. - szlachcic stał przy drzwiach wejściowych z koszykiem w
dłoni. - Idziemy się przejść. Ciasto zje się po drodze. -
niechętnie ruszyłam razem z nim powłóczyć się po Rukongai. - I
nie rób takiej miny, obiecuję, że nie powiem nic przez co
moglibyśmy się pokłócić, dobrze?
- Też to obiecuję. - z koszyka rozległo się miauczenie. -
Uchyliłam przykrycie, a moim oczom ukazał się Burashi. Brak
ciasta rzucał się w oczy. - Burashi... - kot wyskoczył na drogę
oblizując pyszczek. Spojrzał prowokacyjnie w moim kierunku. - Ja
cię zamorduję, sierściuchu.! Miałam taką ochotę na to ciasto!
- ruszyłam biegiem w kierunku złośliwości na czterech nogach.
Zwierzak zaczął uciekać, a ja jedynym co usłyszałam od
szlachcica był jego śmiech.
- Widać, że kochasz zwierzęta, a one ciebie... - nie słuchałam
więcej, po prostu pogoniłam za kotem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz