sobota, 23 lutego 2013

13 1/2 (Bonus) Kapitanie, podano do stołu

I w co ja się wkopałam... Przecież ja nawet gotować nie umiem. O znajomości jakichkolwiek przepisów nawet nie mówię. Szłam do Matsumoto, żeby pomyśleć co mogę ugotować dla zgreda. Stałam już przed drzwiami jej mieszkania, gdy poczułam jej energię za sobą.
     -  Fuyumi, potrzebujesz czegoś? - zapytała, tuląc mnie do siebie na powitanie. Wycharczałam coś niewyraźnie, próbując złapać oddech. - Mówiłaś coś? - odepchnęłam się od niej energicznie. Po kilku minutach spazmatycznego łapania oddechu nadal zdolna byłam jedynie do pokiwania głową. - Chcesz sake? Strasznie blada jesteś...
     -  Matsumoto! - krzyknęłam, ale z moich ust wydobył się jedynie słaby charkot. Załamałam się. - Potrzebuję przepisu na coś ostrego. - wyszeptałam, wcześniej nakazując kobiecie, by nachyliła się nade mną.
     -  Po co ci? - porucznik spojrzała podejrzliwie.
     - Muszę coś ugotować kapitanowi Kuchikiemu, żeby spłacić dług. - wyszeptałam z wysiłkiem. Świetnie, jeszcze będę musiała poprosić Isane albo Hanatarō o pomoc. Jak nic Matsumoto zgniotła mi krtań.
     -  Umówiłaś się z kapitanem na randkę! Nie wierzę! - zaśmiała się dźwięcznie porucznik. Spojrzałam na nią z politowaniem.
     -  Masz jakiś przepis czy mam zapytać kogoś innego? - zapytałam. Gardło zaczynało mnie nieznośnie piec. - I wodę? Chyba zgniotłaś mi krtań albo struny głosowe. - kobieta chwyciła mnie ponownie w objęcia, przepraszając wylewnie. Po chwili wciągnęła mnie do swojego mieszkania, posadziła na kanapie i podała szklankę z wodą.
Po godzinie siedziałyśmy wśród stosu przepisów, z których żaden się nie nadawał na spłacenie długu. Załamałam się, dodatkowo jakby na złość straciłam głos i nawet szept powodował ogromny ból gardła.
     -  Fuyumi, a ten? - Rangiku podała mi niewielkich rozmiarów kartkę. Wczytałam się w nią, a po chwili uśmiechnęłam się triumfująco.
     -  Jesteś super. - wyszeptałam z trudem i rzuciłam się jej na szyję. Już po chwili biegłam w stronę Czwartej Dywizji, w pośpiechu chowając przepis do rękawa. - Gdzie znajdę Hanatarō albo Isane? - zapytałam przechodzącą pielęgniarkę. Bez słowa wskazała pokój na końca korytarza. Podziękowawszy skinieniem głową, ruszyłam w stronę pomieszczenia. Zapukałam i wsunęłam głowę do środka. Siódmy oficer siedział w środku i czytał jakąś książkę. Podskoczył ze strachu, gdy zapukałam po raz drugi.
     -  O, Fuyumi. Wystraszyłaś mnie. Szukasz Isane? Właśnie wyszła. - pokręciłam energicznie głową i weszłam do gabinetu. Usiadłam na krześle naprzeciw chłopaka i wskazałam palcem na gardło.
     -  Coś się stało. Matsumoto mnie zgniotła i nie potrafię normalnie mówić. Sam zresztą słyszysz. - wyszeptałam, próbując powstrzymać łzy bólu. Gardło z każdym wypowiadanym słowem bolało coraz bardziej.
     - Pokaż to. - do środka weszła kapitan Unohana. - Kapitan Kuchiki prosił mnie, żebym zwróciła na ciebie uwagę, jeśli kiedyś tutaj przyjdziesz. - jej spokojny uśmiech przyprawił mnie o dreszcze przerażenia. Bez słowa protestu otworzyłam usta. Kobieta pooglądała przez chwilę, sprawdziła moje węzły chłonne. W końcu mnie puściła. - Hanatarō, daj Fuyumi wody i wyjdź. - chłopak wypadł z pokoju pędem po spełnieniu prośby kapitan. - Więc zgniotła cię Matsumoto? Wydaje mi się, że to tylko przyspieszyło pęknięcie. Miałaś bąbel ropny na tylnej części gardła. Właśnie pękł i to przez niego nie możesz mówić. Ropa zalała struny głosowe. Nie martw się, do jutra zejdzie sama i wszystko będzie w porządku. - przyłożyła dłoń do mojego gardła, a po chwili przestało ono boleć. Sam też bym mógł to zrobić. Ta? A jak szukałam pomocy to czemu żeś nie pomógł? A pytałaś? Siedź cicho.
     - Dziękuję. - ukłoniłam się i wyszłam.

Zakupy na szczęście poszły gładko, wystarczyło, że podałam sprzedawcy listę, a kilkanaście minut później wychodziłam ze sklepu ze wszystkimi potrzebnymi składnikami. Najgorszym problemem był teraz mój brak jakichkolwiek zdolności kulinarnych. No jasne, łatwo powiedzieć „taniej by wyszło coś ugotować”, ale jak się nie myśli co się mówi... Ciekawe, czy kapitan przeżyje, gdy zje coś co ugotuje arrancar. Hiyakuma z niewiadomych powodów był ogromnie ucieszony faktem, że Kuchiki mógłby nie przeżyć tego posiłku. Durniu, cały plan Aizen-samy by się wtedy sypnął. Dobra, już nic nie mówię. Weszłam do domu i pierwszym co zobaczyłam był list leżący na stole.
     -  Świetnie, na dodatek muszę zdać raport. Ulquiorra, wyłaź. Jakbym mało miała dzisiaj na głowie. - wyszeptałam, zdając się na wyczulony słuch Czwartego. Stanął zaraz za mną, kładąc mi dłoń na ramieniu.
     -  Dzień dobry, Tora. - skinęłam głową, ruszając do kuchni. Rozpakowałam wszystkie artykuły i zajrzałam do salonu. Ulquiorra wyjął już kartki i pióro, a sam siedział na kanapie głaszcząc małego, białego kociaka. Maluch miał niebieski pędzelek na końcu ogona, co upodobniało go do...
     -  Jakim cudem braciszek zmienił się w kota? - zbierałam swoją szczękę z blatu kuchennego.
     -  To nie Grimmjow, tylko poczta. - uniosłam jedną brew do góry. - Za pomocą tego kota będziesz regularnie przesyłać raporty. - do pierwszej brwi dołączyła jej koleżanka.
     - Okeeeeyyy... Dobra, nieważne. Co to konkretnie jest? Bo kotów z tego co wiem w Las Noches już nie ma. - Grimmi był zazdrosny i wybił wszystkich facetów mających choć zbliżoną formę do kota... - A koty ze Świata Ludzi raczej nie otworzą sobie garganty.
     -  Naprawdę chcesz wiedzieć? - zapytał Espada, miziając zwierzaka pod brodą. - Zamieniliśmy Menosa Grande w posłańca. - zatkało mnie.
     -  To jakiś się zgodził? - Cifer tylko pokręcił głową. - Przynajmniej Grimmjow miał jakąś rozrywkę łapiąc go... - sięgnęłam po deskę do krojenia i nóż. - Ile wykończył przy tym Menosów?
     -  Ze trzy setki. Pomóc ci? W ogóle co ty robisz? Przecież nie potrzebujesz jeść.
     -  Wkopałam się w coś czego nie chcę, a to jedyny sposób, żeby się wyplątać. - wzruszyłam ramionami. - Przy okazji, nie przejmuj się, że nie umiem mówić, po prostu miałam bąbel na gardle i dzisiaj pękł. - podałam mężczyźnie nóż i warzywa. Wyjęłam przepis z rękawa i zaczytałam się. - W kostkę. - wskazałam palcem warzywa. Sama nastawiłam wody i wsypałam do niej łyżeczkę soli. - Kot coś je? Bo lodówkę mam pustą.
     -  Jak na Pustego przystało, kot je dusze. - spojrzałam z ironią na Cifera. - Gdzie to dać? - podałam mu patelnię z rozgrzanym tłuszczem.
     -  Jakim cudem nie płaczesz od siekania cebuli? O papryczce chili nie wspominam... - burknęłam pod nosem.
     -  Kto w ogóle je takie ostre potrawy? - spojrzałam wzrokiem „muszę to mówić?”. Ulquiorra nie odpuścił, nadal oczekiwał odpowiedzi.
     -  Grimmi by mi odpuścił... Kuchiki je coś takiego. - Czwarty uniósł brew, co w jego wykonaniu było równe mojemu opadowi szczęki.
     -  A więc chodzisz na randki. Nie martw się, Grimmjow się nie dowie. - upuściłam paczkę makaronu, którą zamierzałam wsypać do gotującej się wody. Z przekleństwem na ustach rzuciłam się żeby pozbierać rozsypany po całej kuchni makaron.
     -  Idź sobie, po prostu idź. - burknęłam, wypychając arrancara obiema rękami z pomieszczenia. - I nawet mi nie mów, że Grimm się nie dowie, bo i tak mu powiesz. Już ja was znam. Raport przyślę kocią pocztą jak skończę z tym przedstawieniem dzisiaj. A teraz won mi stąd! - chciałam krzyknąć, ale niezbyt głośny charkot tylko wystraszył kota. Maluch nastroszył się i zasyczał. Machnęłam na niego ręką. Espada westchnął i otworzył gargantę. Po chwili w mieszkaniu panowała błogosławiona cisza, którą przerwał syk w kuchni. - Mój makaron! Cholera by to... - rzuciłam się by uratować podstawę mojego dania. Na szczęście się udało. Dopilnowałam warzywa, które grzecznie dusiły się w sosie pomidorowym. Spojrzałam na zegarek. Zostało mi pół godziny do przyjścia zgreda.
Schowałam kopertę z listem od brata, kartki i pióro do komody, a sama ruszyłam ku powieszonemu w łazience kimonu, które dostałam przed ceremonią mianowania od Renjiego.
     -  Hiya-chan. Wiesz, że cię kocham, mendo? - zawołałam w przestrzeń, gdy ubrałam kimono. Stałam bezradnie na środku łazienki, trzymając obi. Po chwili mój Zanpakutō pojawił się przede mną i zabrał mi szeroki pas z rąk. Sprawnie owinął mnie materiałem i zniknął, życząc powodzenia. - Przyda się, żeby nikt się nie otruł.
Skończyłam nakrywać do stołu, gdy rozległo się pukanie. Ruszyłam ku drzwiom i otworzyłam je. Przede mną stał kapitan Kuchiki z niewielką paczką w dłoniach. Spodziewałam się, że ubierze na siebie coś innego niż szatę boga śmierci i kapitańskie haori, ale to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Szlachecki strój był bogaty, ale nie kapał złotem jak wcześniej myślałam. Ciemnofioletowe hakama i szara góra, a do tego białe haori z płatkami wiśni wokół brzegów. Nie miał kenseikanu na włosach, co bardzo mnie zaskoczyło, ale szal i rękawiczki były na swoich miejscach.
     -  Pomyślałem, że raczej nie zdążysz zrobić nic na deser.. - wytłumaczył się, wschodząc do środka. Zabrałam pakunek i zaniosłam go do kuchni.
     - Rozgość się, kapitanie. Zaraz wszystko podam. - Za jakie grzechy ja na to wpadłam... Rozpakowałam papier i powąchałam przyniesione przez Kuchikiego ciasto. Przełożyłam je na talerz i pokroiłam. - Sok czy wino? - zapytałam, wychylając się z kuchni.
     - Sok. - No i po cholerę ja się wykosztowałam na alkohol?- Wino będzie lepsze do ciasta. - nałożyłam makaron na talerze, polałam go sosem i lekko posypałam tartym serem.
     -  Spaghetti wegetariańskie z cebulą i papryczką chili. - zaniosłam potrawy na stół i usiadłam naprzeciwko bruneta. Zabrzmiała cicha muzyka z pożyczonej od Matsumoto wieży. - Smacznego. - uśmiechnęłam się.
     -  Smacznego. - odwzajemnił uśmiech, lekko unosząc kąciki ust.
Muzyka grała w najlepsze, jedzenie smakowało nieźle (jak na mój antytalent kulinarny), a rozmowa towarzysząca konsumpcji była lekka i nawet przyjemna. Kot-Pusty gdzieś się stracił, co nawet mi odpowiadało. Wprawdzie nie czuć było od niego żadnej energii duchowej, ale nie zamierzałam się tłumaczyć dlaczego trzymam zwierzaka w barakach dywizji. Rozległo się donośne miauczenie i po chwili obiekt moich rozmyślań wskoczył na stół, przewracając butelkę z winem. Rzuciłam się, by wytrzeć plamę na stole i dywanie. Poślizgnęłam się i wylądowałam tyłkiem centralnie w środku plamy. Chwyciłam się stołu próbując wstać, ale zamiast tego poślizgnęłam się kolejny raz i wywróciłam na siebie talerz ze spaghetti. Usiadłam zrezygnowana, by spojrzeć na szlachcica, który spokojnie wycierał rozlane wino ze stołu przyniesioną z kuchni ścierką. Spróbowałam wstać po raz trzeci. Udało się, a ja ruszyłam po mopa i wiadro. Niedługi czas później wszystko było uprzątnięte, a nienadające się już do jedzenia spaghetti wylądowało w koszu.
Siedziałam od kilku minut w łazience, nie wiedząc czy mam płakać czy się śmiać za każdym razem, gdy widziałam swoje odbicie w lustrze. Westchnęłam i weszłam pod prysznic próbując zmyć resztki sosu z włosów. Szlachcic zapukał do drzwi łazienki.
     -  Fuyumi, wszystko w porządku? - zapytał z troską. Nie wytrzymałam, wybuchnęłam śmiechem i oparłam się czołem o wykafelkowaną ścianę. Nie potrafiłam się uspokoić, w końcu zaczęłam się krztusić. Po chwili miałam już problemy z oddychaniem, nie potrafiłam złapać powietrza. Drzwi łazienki otworzyły się gwałtownie. Odwróciłam się do ściany, żeby Byakuya nie zobaczył mnie nagiej, ale on podbiegł i złapał mnie w pasie. Już chciałam zaprotestować, gdy pochylił mnie w przód i klepnął w plecy tak mocno, że wyplułam gulę ropy, zalegającą do tej pory w moim gardle. Patrzyłam oszołomiona na spływającą po ścianie zbitą kulkę, łapczywie łapiąc oddech.
     -  Dziękuję. - wreszcie mogłam normalnie mówić. Kruczowłosy odsunął się ode mnie, wziął jakiś ręcznik i wyszedł z łazienki, zostawiając mnie samą. Słyszałam jak oparł się o drzwi.
     -  To przez tą gulę nie mogłaś dzisiaj mówić? - skinęłam głową, dopiero po chwili orientując się, że on tego nie widzi.
     -  Tak, miałam jakiś bąbel w gardle. Pękł dzisiaj i zalał struny głosowe. Kapitan Unohana powiedziała, że do jutra samo by zeszło.
     - Prawdopodobnie do płuc. - o tym nie pomyślałam. Dzisiaj, gdyby nie Kuchiki, prawdopodobnie udusiłabym się, jeśli przyjąć, że Hiyakuma by nie zdążył się zmaterializować. Jeśli ropa zeszłaby w nocy niżej, to udusiłabym się nawet o tym nie wiedząc. Roztrzęsiona sięgnęłam po szampon i szybkimi ruchami zaczęłam myć włosy, palcami wyjmując pojedyncze nitki spaghetti. - A teraz powiedz mi co robi u ciebie kot i czemu męczysz go, farbując mu ogon na niebiesko? - Męczę? No wypraszam sobie, to nie mój pomysł!
     -  Przypałętał się, a ogon już taki był. Próbowałam to zmyć, ale kot nie przejawia chęci do współpracy z wodą. - mężczyzna za drzwiami prychnął rozbawiony, a po chwili usłyszałam mruczenie zadowolonego sierściucha.
     -  Jak go nazwałaś? - zastanowiłam się.
     -  Nie mam pomysłu na imię. Przypałętał się wczoraj, a ja bardziej byłam zajęta zmyciem plamy niż wymyśleniem mu imienia. - wzruszyłam ramionami. - Może ty masz jakiś pomysł?
     -  Może Burashi? - zaproponował Kuchiki.
     -  Pędzel? Może być. - spłukałam głowę i wyszłam spod prysznica. Owinęłam się ręcznikiem. - Mógłbyś przejść do salonu? Chcę się ubrać. - gdy drzwi sypialni zamknęły się cicho wyszłam z łazienki. Kot siedział na moim łóżku i patrzył na mnie. Dopiero teraz zauważyłam, że ma dwie różne tęczówki. Jedną albinotycznie białą, a drugą soczyście zieloną.
     -  Ciebie też pokarali zmianą wyglądu, co? - Burashi tylko zjeżył się. Podeszłam do niego i kucnęłam przed nim, tak, że mieliśmy oczy na tej samej wysokości. - Słuchaj sierściuchu. - wyszeptałam złowrogo. - Nie myśl, że jak tylko wrócisz do Las Noches to mi się odwiniesz. Jestem Cero Espadą, a wiesz co to dla ciebie oznacza. Mogę cię zgnieść jednym palcem. Lepiej bądź grzeczny, to może Grimmjow cię nie zje na śniadanie. - kot położył uszy po sobie. - Lepiej. I złaź z mojego wyrka. Możesz spać na fotelu w salonie, ale srasz na placu. No, a teraz sio. - zwierzę posłusznie zeszło z łóżka i usadowiło się na podłodze, wciąż świdrując mnie wzrokiem. - I nie podglądaj.
     -  Długo ci to jeszcze zajmie? Bo ciasto stygnie coraz bardziej...
     -  To daj je na stół. Ja już idę. - szybko ubrałam strój boga śmierci. - Szkoda, nie mam nic innego. - spojrzałam smętnie w stronę łazienki. Kimono będę musiała wyprać jak kapitan już pójdzie. Weszłam do salonu i jęknęłam żałośnie na widok pobojowiska. - Ile sprzątania... A dywan mogę wyrzucić...
     -  Chodź. - szlachcic stał przy drzwiach wejściowych z koszykiem w dłoni. - Idziemy się przejść. Ciasto zje się po drodze. - niechętnie ruszyłam razem z nim powłóczyć się po Rukongai. - I nie rób takiej miny, obiecuję, że nie powiem nic przez co moglibyśmy się pokłócić, dobrze?
     -  Też to obiecuję. - z koszyka rozległo się miauczenie. - Uchyliłam przykrycie, a moim oczom ukazał się Burashi. Brak ciasta rzucał się w oczy. - Burashi... - kot wyskoczył na drogę oblizując pyszczek. Spojrzał prowokacyjnie w moim kierunku. - Ja cię zamorduję, sierściuchu.! Miałam taką ochotę na to ciasto! - ruszyłam biegiem w kierunku złośliwości na czterech nogach. Zwierzak zaczął uciekać, a ja jedynym co usłyszałam od szlachcica był jego śmiech.
     -  Widać, że kochasz zwierzęta, a one ciebie... - nie słuchałam więcej, po prostu pogoniłam za kotem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz