Wlekliśmy się z
powrotem do szpitala, krok za krokiem. Tak ściślej to tylko ja się
wlokłam. Po wepchnięciu w siebie całej carbonary (no, prawie
całej.. Zgred mi część ukradł) nie miałam siły, by iść
jakimś super szybkim tempem. Kuchiki był dobre kilka metrów przede
mną i co chwilę musiał się zatrzymywać.
- Yukimori, nie możesz się
pośpieszyć?
- Jakbyś kupił NORMALNĄ ilość
żarcia to nie ruszałabym się teraz jak beczka. Taka porcja
spokojnie starczyłaby dla dwóch osób. - sarknęłam, zupełnie
ignorując szlachcica. Po dłuższej chwili stanęłam obok niego
dysząc jak po przebiegnięciu maratonu.
- Nie moja wina, że jesz tak mało.
A później wyglądasz jak zagłodzona.
- CO?! WYPRASZAM SOBIE!! -
wrzasnęłam. Ludzie aż się za mną obejrzeli.
- Mówię co widzę. - miałam
ochotę strzelić go w twarz, ale darowałam sobie. W końcu to
„szanowny pan kapitan nie dotykaj mnie marny prochu”.
- To przestań patrzeć. - ruszyłam
przed siebie, próbując iść szybko. Niespecjalnie mi to
wychodziło. Odgarnęłam niesforny kosmyk włosów patrząc w niebo
i potknęłam się o kamień.
- Ciebie naprawdę trzeba pilnować.
- rzucił Kuchiki trzymając mnie za ramię. Patrzyłam na ziemię,
która była jakieś piętnaście centymetrów niżej niż moja
twarz. - Jak można potknąć się na prostej drodze? - postawił
mnie na nogi i ponownie ruszył przodem.
- Nie twoja sprawa. I nie potrzebuję
twojej „troski”. - wyraźnie podkreśliłam ironię. Brunet
tylko wzruszył ramionami. Szliśmy w milczeniu.
Byliśmy już pod
szpitalem, gdy szlachcic westchnął i rzucił cicho.
- Gdyby nie ta kłótnia mogłoby
być całkiem miło, nie uważasz?
- Może i tak. Nie obchodzi mnie to.
- burknęłam. Weszłam do budynku, on zaraz za mną. - Jutro zacznę
spłacać dług. Co mam ugotować? - zapytałam jeszcze ciszej niż
on.
-
Spaghetti. - zaskoczył mnie tym.
Przystanęłam zdziwiona. Popchnął mnie lekko nakazując iść
dalej. Byliśmy już na schodach. Posłusznie ruszyłam. - Chcę
sprawdzić czy naprawdę jest takie dobre jak mówiłaś. -
wytłumaczył i minął mnie. Stanęłam i oparłam się o ścianę.
Nie wiem czy ktoś go uderzył, ale chyba mu się pomieszały
osoby... Malutka sam ci przecież mówił, że
przypominasz mu jego zmarłą żonę... Jak
wrócę do domu to zrobię coś Gin-samie i Szayelowi za ten wygląd. Otrząsnęłam się i ruszyłam ku pokojowi Renjiego. Tak, pokojowi.
Nie tak dawno któryś z szeregowców powiedział mi, że ten pokój
stoi zawsze pusty właśnie dla porucznika. Miło ze strony kapitan
Unohany.
- Bracie!
-
Kapitanie Kuchiki! - przerażony głos Renjiego powiedział mi
więcej niż bym chciała. Sprężyłam się i najszybciej jak
mogłam wbiegłam po schodach. Kapitan stał w drzwiach i powolnym
ruchem dłoni wyciągał Senbonzakurę. Efekciarstwo...
- Ups, wpadka... - rzuciłam cicho. Mimo zmęczenia udało mi się
dobiec do zgreda i położyć rękę na rękojeści jego katany tak,
że nie mógł jej wyciągnąć. - Kurde, dłużej się nie dało
tego załatwiać? - zapytałam zirytowana Renjiego i Rukię. Oboje
siedzieli przytuleni do siebie na jego łóżku. Nic zbereźnego nie
robili na moje oko. Po dłuższej chwili milczenia oboje zaczęli
chichotać. - I z czego się śmiejecie?
-
Z
ciebie. Ładnie wyglądasz tak przytulona do brata... - wyjaśniła
Rukia. Dopiero teraz zorientowałam się jak to musi wyglądać.
Żeby położyć dłoń na rękojeści katany musiałam sięgnąć
„przez” właściciela. Wyglądało to tak jakbym go obejmowała.
Cholera by z ich
wyobraźnią.
- Abarai Renji. - zaczął zimnym głosem szlachcic strząsając moją
dłoń z broni i kierując wyciągnięte ostrze w stronę
porucznika. - Za obrazę rodu Kuchiki...
-
Wyluzowałbyś
trochę... - zupełnie ignorując Rukię błagalnie powtarzającą
„Bracie, proszę...” wtrąciłam się w rozpoczęty przez
bruneta monolog. - Zabronisz własnej siostrze zaznać szczęścia w
życiu? Co z ciebie za brat? - chyba to do niego dotarło, bo
nieznacznie opuścił broń. Obeszłam mężczyznę i stanowczym
ruchem wyrwałam mu Zanpakutō. - Bądź miłym człowiekiem. – O
ile znasz znaczenie tego słowa. - Daj im cieszyć się szczęściem. - starając się nie pociąć
jego kataną skierowałam szlachcica na korytarz. Zamknęłam
dokładnie drzwi i ruszyłam do domu.
-
Czy
ona naprawdę...? - Rukia urwała w połowie pytania. Prawdopodobnie
Renji uciszył ją tym skutecznym sposobem. Uśmiechnęłam się do
siebie.
- Oddasz mi mój Zanpakutō? - nadal z uśmiechem przyklejonym do ust
odwróciłam głowę na chwilę. Nie wiem co strzeliło mi do głowy.
- O ile obiecasz, że będziesz grzeczny. - wypaliłam bez
zastanowienia. Przyspieszyłam marsz i wyszłam na zewnątrz. Nie
czułam typowego chłodu na plecach, który pojawiał się zawsze,
gdy Kuchiki szedł za mną. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy
bez słowa pojawił się obok mnie. Wyciągnął rękę po
Senbonzakurę, którą bez sprzeciwu mu podałam. - To był ciężki
dzień. A jeszcze się nawet nie skończył... - mruknęłam pod
nosem.
- Zostały ci jeszcze raporty do wypełnienia.
- Mówiłam ci już, że mnie denerwujesz?
- Dzisiaj tak. - mój dobry humor prysł jak bańka mydlana. Rzuciłam
tylko idącemu obok mnie mężczyźnie zirytowane spojrzenie.
-
Wracam do biura. Nic nie mów! - zdążyłam dodać zanim Kuchiki
rzekł choćby słowo. - Wystarczająco już zepsułeś mi dzień. -
pobiegłam w stronę Szóstej Dywizji, zostawiając kruczowłosego
za sobą.
W
biurze zastałam typowy dla mnie rozpiernicz. Swoją drogą, pomimo
upływu kilku godzin nadal czułam tu zapach sake. Skrzywiłam się i
szybko otworzyłam okna. Westchnęłam ciężko i sięgnęłam po
jedyny ocalały stos kartek. Położyłam go na biurku kapitana przy
okazji zwalając wszystkie pozostałe rzeczy z blatu. Trzask
porcelany o drewniany parkiet przyprawił mnie o ciarki. Przełknęłam
ślinę i spojrzałam na miejsce wypadku. Zgred
mnie zamorduje. Jego filiżanka i spodek właśnie poszły... Rzuciłam się by pozbierać i ukryć ślady zbrodni, ale nie
zdążyłam. Drzwi do gabinetu otwarły się i stanął w nich
właściciel porcelanowej ofiary wypadku. Na widok „zwłok” jego
ręka kolejny raz tego dnia sięgnęła ku Senbonzakurze.
- Yukimori...
- To był wypadek, naprawdę! - po raz pierwszy w moim krótkim życiu jako shinigami
wystraszyłam się jego miny, zimnych oczu i tego ruchu ręką.
Odruchowo skuliłam się jak tamtego dnia, kiedy poznałam jego i
Renjiego. Zamknęłam nawet oczy, żeby nie widzieć szybko
zbliżającej się śmierci.
- Odpracujesz to. Dobrze, że mam zapasowy zestaw. - szlachcic wyminął
mnie i ruszył ku szafce z dokumentacją oddziału. Zdumiona
podniosłam głowę i przetarłam oczy. Brunet wyjął kilka stosów
teczek i zabrał pudełko znajdujące się na samym końcu jednej z
półek. Zabrał z niego jedną filiżankę i jeden spodek po czym
odłożył pozostałe rzeczy z powrotem na miejsce. - Nie patrz tak,
tylko posprzątaj i wypełnij raporty.
- Tak jest. - rzuciłam cicho i szybko sprzątnęłam bałagan. Po
dłuższej chwili biuro było czyste, a wcześniej porozwalane
dokumenty zostały ułożone w stosy według zawartości. Chwyciłam
jeden z większych i ruszyłam ku wyjściu z gabinetu. Kuchiki od
kilku dobrych minut zajmował się swoją robotą. Gdy wychodziłam,
podniósł głowę i zmierzył mnie spojrzeniem.
- Gdzie z tym idziesz? - bez słowa otworzyłam drzwi. Gdy w końcu
udało mi się przez nie przejść odwróciłam się przodem do
szlachcica i jeszcze ciszej niż poprzednio odpowiedziałam na
pytanie.
- Będę wypełniać je na dworze. - ktoś zamknął za mnie drzwi.
Spojrzałam zdziwiona i zobaczyłam Kirę. - Kira-san, nie trzeba
było. - uśmiechnęłam się nieśmiało. Odkąd zabrakło Gina,
Aizena i Tōsena to w dywizjach niegdyś przez nich zarządzanych
teraz rządzili porucznicy.
- Daj, wezmę to. - zabrał mi stos nie zwracając uwagi na moje
protesty. - Gdzie mam to zanieść? Prowadź. - ruszyłam przodem
nerwowo szarpiąc skraj rękawa. Taras dywizji.
- Dziękuję, Kira-san. Coś potrzebujesz, że przychodzisz? -
zapytałam, gdy blondyn położył na parkiecie dokumenty. -
Renji-sama jest w szpitalu.
- Wiem, byłem tam już. Tak po prawdzie to mam sprawę do ciebie... -
zająknął się. Spojrzałam wyczekująco. - Słyszałaś może o
urodzinach Generała Głównodowodzącego?
- Ma być z tej okazji bal, tak? - sięgnęłam po pióro wieczne.
Chwyciłam raport i zaczęłam wypełniać kolejne rubryki. Cisza
przedłużała się. - Mów proszę, ja słucham cały czas.
- Bo chodzi o to, że chciałbym... Chciałbym, żebyś poszła ze mną.
- wypalił porucznik trójki. Z wrażenia aż przebiłam kartkę.
- Żartujesz, prawda? - zapytałam, powoli wyjmując pióro z
dokumentu. Czułam, jak pali mnie twarz. Zerknęłam na siedzącego
obok chłopaka. Też był cały czerwony.
- Chodzi o to, że Hisagi-kun idzie z Rangiku-san... Kapitan Hitsugaya
zaprosił Hinamori-san.. Renji-kun idzie z Rukią-san...
-
Okey,
rozumiem... Ale czemu ja, a nie na przykład Isane-san? Albo
Nanao-san? Nawet Nemu-san byłaby lepsza... - Nigdy
nie zrozumiem męskiej logiki...
- Isane ma dyżur.. A Nanao-san idzie z Kyōraku taichio. Co do Nemu..
-
Okey,
wybacz. Nemu jest... Niekontaktowa. - rzuciłam cicho. Zamyśliłam
się. Chyba nie
mam nic na taką okazję... - Pójdę z tobą. Ale wobec tego nie mam czasu na bieganie po
sklepach...
- Rangiku-san już zaofiarowała, że w razie czego pożyczy ci coś...
- powiedział Kira i zaczerwienił się jeszcze bardziej. Spojrzałam
z zażenowaniem na swój biust. Do małych nie należał ale w
porównaniu do porucznik dziesiątki to nawet się nie umywał.
- Dobra, to są sprawy drugorzędne. Gdzie i o której się spotkamy?
- Przyjdę po ciebie godzinę przed balem. - skinęłam głową.
Blondyn wstał. - Wobec tego do zobaczenia pojutrze. - pożegnał
się i wyszedł.
- I w co ja się wpakowałam... - westchnęłam, biorąc do ręki
kolejny raport. Ten przebity będę musiała przepisać raz jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz