sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 13

Wlekliśmy się z powrotem do szpitala, krok za krokiem. Tak ściślej to tylko ja się wlokłam. Po wepchnięciu w siebie całej carbonary (no, prawie całej.. Zgred mi część ukradł) nie miałam siły, by iść jakimś super szybkim tempem. Kuchiki był dobre kilka metrów przede mną i co chwilę musiał się zatrzymywać.
     -  Yukimori, nie możesz się pośpieszyć?
     -  Jakbyś kupił NORMALNĄ ilość żarcia to nie ruszałabym się teraz jak beczka. Taka porcja spokojnie starczyłaby dla dwóch osób. - sarknęłam, zupełnie ignorując szlachcica. Po dłuższej chwili stanęłam obok niego dysząc jak po przebiegnięciu maratonu.
     -  Nie moja wina, że jesz tak mało. A później wyglądasz jak zagłodzona.
     -  CO?! WYPRASZAM SOBIE!! - wrzasnęłam. Ludzie aż się za mną obejrzeli.
     -  Mówię co widzę. - miałam ochotę strzelić go w twarz, ale darowałam sobie. W końcu to „szanowny pan kapitan nie dotykaj mnie marny prochu”.
     -  To przestań patrzeć. - ruszyłam przed siebie, próbując iść szybko. Niespecjalnie mi to wychodziło. Odgarnęłam niesforny kosmyk włosów patrząc w niebo i potknęłam się o kamień.
     -  Ciebie naprawdę trzeba pilnować. - rzucił Kuchiki trzymając mnie za ramię. Patrzyłam na ziemię, która była jakieś piętnaście centymetrów niżej niż moja twarz. - Jak można potknąć się na prostej drodze? - postawił mnie na nogi i ponownie ruszył przodem.
     -  Nie twoja sprawa. I nie potrzebuję twojej „troski”. - wyraźnie podkreśliłam ironię. Brunet tylko wzruszył ramionami. Szliśmy w milczeniu.
Byliśmy już pod szpitalem, gdy szlachcic westchnął i rzucił cicho.
     -  Gdyby nie ta kłótnia mogłoby być całkiem miło, nie uważasz?
     -  Może i tak. Nie obchodzi mnie to. - burknęłam. Weszłam do budynku, on zaraz za mną. - Jutro zacznę spłacać dług. Co mam ugotować? - zapytałam jeszcze ciszej niż on.
     - Spaghetti. - zaskoczył mnie tym. Przystanęłam zdziwiona. Popchnął mnie lekko nakazując iść dalej. Byliśmy już na schodach. Posłusznie ruszyłam. - Chcę sprawdzić czy naprawdę jest takie dobre jak mówiłaś. - wytłumaczył i minął mnie. Stanęłam i oparłam się o ścianę. Nie wiem czy ktoś go uderzył, ale chyba mu się pomieszały osoby... Malutka sam ci przecież mówił, że przypominasz mu jego zmarłą żonę... Jak wrócę do domu to zrobię coś Gin-samie i Szayelowi za ten wygląd.  Otrząsnęłam się i ruszyłam ku pokojowi Renjiego. Tak, pokojowi. Nie tak dawno któryś z szeregowców powiedział mi, że ten pokój stoi zawsze pusty właśnie dla porucznika. Miło ze strony kapitan Unohany.
     -  Bracie!
     - Kapitanie Kuchiki! - przerażony głos Renjiego powiedział mi więcej niż bym chciała. Sprężyłam się i najszybciej jak mogłam wbiegłam po schodach. Kapitan stał w drzwiach i powolnym ruchem dłoni wyciągał Senbonzakurę. Efekciarstwo...
     -  Ups, wpadka... - rzuciłam cicho. Mimo zmęczenia udało mi się dobiec do zgreda i położyć rękę na rękojeści jego katany tak, że nie mógł jej wyciągnąć. - Kurde, dłużej się nie dało tego załatwiać? - zapytałam zirytowana Renjiego i Rukię. Oboje siedzieli przytuleni do siebie na jego łóżku. Nic zbereźnego nie robili na moje oko. Po dłuższej chwili milczenia oboje zaczęli chichotać. - I z czego się śmiejecie?
     - Z ciebie. Ładnie wyglądasz tak przytulona do brata... - wyjaśniła Rukia. Dopiero teraz zorientowałam się jak to musi wyglądać. Żeby położyć dłoń na rękojeści katany musiałam sięgnąć „przez” właściciela. Wyglądało to tak jakbym go obejmowała. Cholera by z ich wyobraźnią.
     -  Abarai Renji. - zaczął zimnym głosem szlachcic strząsając moją dłoń z broni i kierując wyciągnięte ostrze w stronę porucznika. - Za obrazę rodu Kuchiki...
     - Wyluzowałbyś trochę... - zupełnie ignorując Rukię błagalnie powtarzającą „Bracie, proszę...” wtrąciłam się w rozpoczęty przez bruneta monolog. - Zabronisz własnej siostrze zaznać szczęścia w życiu? Co z ciebie za brat? - chyba to do niego dotarło, bo nieznacznie opuścił broń. Obeszłam mężczyznę i stanowczym ruchem wyrwałam mu Zanpakutō. - Bądź miłym człowiekiem. – O ile znasz znaczenie tego słowa.  - Daj im cieszyć się szczęściem. - starając się nie pociąć jego kataną skierowałam szlachcica na korytarz. Zamknęłam dokładnie drzwi i ruszyłam do domu.
     - Czy ona naprawdę...? - Rukia urwała w połowie pytania. Prawdopodobnie Renji uciszył ją tym skutecznym sposobem. Uśmiechnęłam się do siebie.
     -  Oddasz mi mój Zanpakutō? - nadal z uśmiechem przyklejonym do ust odwróciłam głowę na chwilę. Nie wiem co strzeliło mi do głowy.
     -  O ile obiecasz, że będziesz grzeczny. - wypaliłam bez zastanowienia. Przyspieszyłam marsz i wyszłam na zewnątrz. Nie czułam typowego chłodu na plecach, który pojawiał się zawsze, gdy Kuchiki szedł za mną. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy bez słowa pojawił się obok mnie. Wyciągnął rękę po Senbonzakurę, którą bez sprzeciwu mu podałam. - To był ciężki dzień. A jeszcze się nawet nie skończył... - mruknęłam pod nosem.
     -  Zostały ci jeszcze raporty do wypełnienia.
     -  Mówiłam ci już, że mnie denerwujesz?
     -  Dzisiaj tak. - mój dobry humor prysł jak bańka mydlana. Rzuciłam tylko idącemu obok mnie mężczyźnie zirytowane spojrzenie.
     - Wracam do biura. Nic nie mów! - zdążyłam dodać zanim Kuchiki rzekł choćby słowo. - Wystarczająco już zepsułeś mi dzień. - pobiegłam w stronę Szóstej Dywizji, zostawiając kruczowłosego za sobą.

W biurze zastałam typowy dla mnie rozpiernicz. Swoją drogą, pomimo upływu kilku godzin nadal czułam tu zapach sake. Skrzywiłam się i szybko otworzyłam okna. Westchnęłam ciężko i sięgnęłam po jedyny ocalały stos kartek. Położyłam go na biurku kapitana przy okazji zwalając wszystkie pozostałe rzeczy z blatu. Trzask porcelany o drewniany parkiet przyprawił mnie o ciarki. Przełknęłam ślinę i spojrzałam na miejsce wypadku. Zgred mnie zamorduje. Jego filiżanka i spodek właśnie poszły... Rzuciłam się by pozbierać i ukryć ślady zbrodni, ale nie zdążyłam. Drzwi do gabinetu otwarły się i stanął w nich właściciel porcelanowej ofiary wypadku. Na widok „zwłok” jego ręka kolejny raz tego dnia sięgnęła ku Senbonzakurze.
     -  Yukimori...
     -  To był wypadek, naprawdę! - po raz pierwszy w moim krótkim życiu jako shinigami wystraszyłam się jego miny, zimnych oczu i tego ruchu ręką. Odruchowo skuliłam się jak tamtego dnia, kiedy poznałam jego i Renjiego. Zamknęłam nawet oczy, żeby nie widzieć szybko zbliżającej się śmierci.
     -  Odpracujesz to. Dobrze, że mam zapasowy zestaw. - szlachcic wyminął mnie i ruszył ku szafce z dokumentacją oddziału. Zdumiona podniosłam głowę i przetarłam oczy. Brunet wyjął kilka stosów teczek i zabrał pudełko znajdujące się na samym końcu jednej z półek. Zabrał z niego jedną filiżankę i jeden spodek po czym odłożył pozostałe rzeczy z powrotem na miejsce. - Nie patrz tak, tylko posprzątaj i wypełnij raporty.
     -  Tak jest. - rzuciłam cicho i szybko sprzątnęłam bałagan. Po dłuższej chwili biuro było czyste, a wcześniej porozwalane dokumenty zostały ułożone w stosy według zawartości. Chwyciłam jeden z większych i ruszyłam ku wyjściu z gabinetu. Kuchiki od kilku dobrych minut zajmował się swoją robotą. Gdy wychodziłam, podniósł głowę i zmierzył mnie spojrzeniem.
     -  Gdzie z tym idziesz? - bez słowa otworzyłam drzwi. Gdy w końcu udało mi się przez nie przejść odwróciłam się przodem do szlachcica i jeszcze ciszej niż poprzednio odpowiedziałam na pytanie.
     -  Będę wypełniać je na dworze. - ktoś zamknął za mnie drzwi. Spojrzałam zdziwiona i zobaczyłam Kirę. - Kira-san, nie trzeba było. - uśmiechnęłam się nieśmiało. Odkąd zabrakło Gina, Aizena i Tōsena to w dywizjach niegdyś przez nich zarządzanych teraz rządzili porucznicy.
     -  Daj, wezmę to. - zabrał mi stos nie zwracając uwagi na moje protesty. - Gdzie mam to zanieść? Prowadź. - ruszyłam przodem nerwowo szarpiąc skraj rękawa. Taras dywizji.
     -  Dziękuję, Kira-san. Coś potrzebujesz, że przychodzisz? - zapytałam, gdy blondyn położył na parkiecie dokumenty. - Renji-sama jest w szpitalu.
     -  Wiem, byłem tam już. Tak po prawdzie to mam sprawę do ciebie... - zająknął się. Spojrzałam wyczekująco. - Słyszałaś może o urodzinach Generała Głównodowodzącego?
     -  Ma być z tej okazji bal, tak? - sięgnęłam po pióro wieczne. Chwyciłam raport i zaczęłam wypełniać kolejne rubryki. Cisza przedłużała się. - Mów proszę, ja słucham cały czas.
     -  Bo chodzi o to, że chciałbym... Chciałbym, żebyś poszła ze mną. - wypalił porucznik trójki. Z wrażenia aż przebiłam kartkę.
     -  Żartujesz, prawda? - zapytałam, powoli wyjmując pióro z dokumentu. Czułam, jak pali mnie twarz. Zerknęłam na siedzącego obok chłopaka. Też był cały czerwony.
     -  Chodzi o to, że Hisagi-kun idzie z Rangiku-san... Kapitan Hitsugaya zaprosił Hinamori-san.. Renji-kun idzie z Rukią-san...
     - Okey, rozumiem... Ale czemu ja, a nie na przykład Isane-san? Albo Nanao-san? Nawet Nemu-san byłaby lepsza... - Nigdy nie zrozumiem męskiej logiki...
     -  Isane ma dyżur.. A Nanao-san idzie z Kyōraku taichio. Co do Nemu..
     - Okey, wybacz. Nemu jest... Niekontaktowa. - rzuciłam cicho. Zamyśliłam się. Chyba nie mam nic na taką okazję...  - Pójdę z tobą. Ale wobec tego nie mam czasu na bieganie po sklepach...
     -  Rangiku-san już zaofiarowała, że w razie czego pożyczy ci coś... - powiedział Kira i zaczerwienił się jeszcze bardziej. Spojrzałam z zażenowaniem na swój biust. Do małych nie należał ale w porównaniu do porucznik dziesiątki to nawet się nie umywał.
     -  Dobra, to są sprawy drugorzędne. Gdzie i o której się spotkamy?
     -  Przyjdę po ciebie godzinę przed balem. - skinęłam głową. Blondyn wstał. - Wobec tego do zobaczenia pojutrze. - pożegnał się i wyszedł.
     -  I w co ja się wpakowałam... - westchnęłam, biorąc do ręki kolejny raport. Ten przebity będę musiała przepisać raz jeszcze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz