sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 3

Zapomniałam przeprosić, że nie dodałam rozdziałów w zeszłym tygodniu, ale dostałam szlaban na kompa... Dopiero dzisiaj został odwołany oficjalnie, więc czym prędzej poprawiałam dwa kolejne rozdziały. Jeśli nic się nie zmieni to w ciągu ferii będę poprawiać szybciej i dodawać poprawione rozdziały częściej, ale po jednym.

~~*~~

Martwiła mnie jednakże jedna rzecz. Rosłam zbyt szybko na normalne dziecko i po kilku miesiącach wyglądałam na lat jedenaście, nie zaś na osiem z kawałkiem jak powinnam. No tak, Szayel mówił coś o szybszym i skokowym dorastaniu tego ciała. Ale czemu muszą to być tak duże i nieregularne skoki? Że też on nic nie umie zrobić raz, a dobrze, a rzekomo dąży do perfekcji i doskonałości, czy jakoś tak... Na szczęście Abarai nie miał podejrzeń i zwalał winę na ciężkie treningi i niekończące się wykłady, a także na sypianie w akademiku. Jego zdaniem musiałam po prostu szybko dorosnąć, bo sprostać nowym obowiązkom. Z Kuchikim sprawa przedstawiała się inaczej. O wiele bardziej musiałam przy nim uważać. Rzadko coś mówił, jeśli już to był to komentarz dotyczący moich postępów. Zgodnie z obietnicą sprawdzał co jakiś czas moje postępy w Akademii, jednak coraz częściej, zamiast „sprawdzianów” na placu kidō, byłam wzywana do jego dywizji, by tam zdać raport i pokazać co już potrafię. Zauważyłam, że kapitan woli w milczeniu obserwować, gdy ćwiczę szermierkę z Renjim na terenie 6 dywizji. Nie raz żałowałam, że nie potrafię czytać mu w myślach. Był zbyt zagadkowy bym choć na chwilę mogła przestać się kontrolować. Pamiętam nadal co się stało, gdy po roku Renji wyzwał mnie na prawdziwy pojedynek.
     - Fuyumi, pokaż mi jak się poprawiłaś. - Zarzucił półżartem. - Rusz na mnie z całą swoją energią duchową jaką potrafisz uwolnić.
     - Tak jest, Renji-sama. - Uśmiechnęłam się delikatnie ściskając pożyczoną od Kuchikiego katanę. Nie tylko mnie wydawało się dziwne, że mogę używać jego Zanpakutō. Renji zawsze patrzył zdziwiony, gdy dostawałam to ostrze do ręki. Była trochę za duża, ale nadrabiałam to biegłością w posługiwaniu się nią.
Ta pierwsza walka, gdy porucznik poprosił mnie o uwolnienie reiatsu, o mało nie skończyła się tragicznie dla nas obojga. On nie uwalniał shikai, gdyż nie było takiej potrzeby. Ja, ponieważ nie mogłam tego zrobić. W końcu Zanpakutō dostawało się dopiero po ukończeniu egzaminów.
Wtedy byłam zszokowana tym co udało mi się zrobić. Teraz wiem, że to po prostu moja specyficzna, wbudowana zdolność. Walcząc z czerwonowłosym zaczęłam dawkami uwalniać reiatsu, dokładnie w takich ilościach by wydawało się, że nie potrafię do końca nad tym panować. Podpuchę można było wyczuć na kilometr, ale porucznik był zbyt zajęty walką by to zauważyć. W pewnym momencie potknęłam się biegnąc do kolejnego ataku. Wiedziałam, że nie zdążę odsunąć katany, byłam pewna, że nadzieję się wprost na nią. Kątem oka uchwyciłam Renjiego biegnącego w moją stronę i Byakuyę, który zastygł w połowie ruchu. W akcie desperacji krzyknęłam:
     - Chire, Senbonzakura! - Nie wierzyłam, że to coś da, więc tym większe było moje zdziwienie, gdy Zanpakutō kapitana rozproszyło się i umknęło spode mnie. Wylądowałam na twardej ziemi. Później mogłam już tylko patrzeć, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Niekontrolowane płatki rozproszyły się, z własnej inicjatywy atakując Abaraia, gdyż ten trzymał wyciągnięty miecz.
     - Fuyumi! - Krzyknęli mężczyźni. Byakuya wyrwał mi rękojeść Senbonzakury i próbował zapanować nad rozszalałymi ostrzami. Wyglądało na to, że jego Zanpakutō zbuntował się przeciwko właścicielowi.
     - Renji-sama! - W ostatniej chwili wszystkie płatki opadły na ziemię. Kuchikiemu udało się opanować Senbonzakurę, a jego porucznik leżał na brzuchu, poraniony.
Przekręciłam go delikatnie na plecy i pochyliłam się nad czerwonowłosym. Zadrapania na twarzy krwawiły mocno, ale nie były poważne. Reszta ciała była dosyć mocno pocięta. Kuchiki kazał wezwać Unohanę, panią kapitan oddziału czwartego – leczniczego. Przybyła prawie natychmiast i, gdy Renji został zabrany do szpitala, zaczęła wypytywać kapitana co się stało.
     - Wygląda jakby pocięła go twoja Senbonzakura...
     - Bo tak było. - wyjaśnił szlachcic spokojnie.
     - Unohana taichio... To moja wina. To przeze mnie Renji-sama jest ranny. - Pani kapitan spojrzała na mnie zdziwiona. Płakałam, ale nie przejmowałam się tym. Naprawdę było mi żal tego co zrobiłam, pomimo tego, że cały czas pamiętałam o mojej misji. - Ja... Miałam zaatakować... Ale potknęłam się i... I wtedy to się stało... - Tłumaczyłam nieskładnie, a łzy płynęły po mojej twarzy.
     - Usiądź, uspokój się. Kiedy przestaniesz płakać to wtedy mi opowiesz. - Siłą posadzono mnie na ziemi i podano środki uspokajające. Po kilku minutach przestałam łkać, ale łzy nadal płynęły. Obok mnie usiadła Unohana, a Kuchiki stał nad nami z nieprzeniknioną miną. Gdy zaczęłam ponownie mówić, usiadł po mojej drugiej stronie.
     - Potknęłam się i widziałam, że zaraz nadzieję się na katanę od kapitana. Zawsze walczę nią z porucznikiem. - Wyjaśniłam szybko widząc zdziwione spojrzenie lekarki. - Nie wiem czemu, ale chwyciłam się ostatniej deski ratunku jaką wymyśliłam. Jakimś cudem uwolniłam shikai Senbonzakury, a ta zaatakowała porucznika... Ja nie chciałam tego, naprawdę! - Znowu zaczęłam szlochać i nie potrafiłam się uspokoić. Dostałam kolejną dawkę środków uspokajających i zabrano mnie do szpitala. Z tego co zauważyłam zanim mnie zabrali, kapitan mówił coś Unohanie, a ta kiwała potakująco głową.

Obudziłam się w jednej z sal szpitalnych kilkanaście dni później. Nie otwierałam oczu, jedynie zaczęłam wyczuwać reiatsu osób znajdujących się w pobliżu. Renji leżał w sali po mojej lewej, nadal nieprzytomny. Przed jego salą stał Kuchiki wraz z Unohaną. Rozmawiali o czymś, ale zbyt cicho bym mogła to usłyszeć. Po chwili usłyszałam kroki, a drzwi do mojej sali zostały otwarte.
     - Wiem, że odzyskałaś przytomność. - Nie odpowiedziałam szlachcicowi. Oboje wiedzieliśmy, że nie było takiej potrzeby. Otworzyłam jedynie oczy, gapiąc się bezmyślnie w sufit. Kapitan usiadł na moim łóżku, praktycznie na samym jego końcu. - Kim ty jesteś, że Senbonzakura uległ twoim rozkazom?
     - Kuchiki-sama... Ja naprawdę nie wiem jak to się stało... - Nie odwracałam wzroku od gry światła na suficie. Brunet tylko westchnął. Spojrzałam na niego przelotnie i ponownie uciekłam wzrokiem na sufit. - Kuchiki-sama?
     - Jeśli to cię pocieszy to nie, nic mu nie jest. Jutro będą go wybudzać ze sztucznej śpiączki.
     - Dziękuję. - Grimmi, gdybyś tylko mógł mnie teraz widzieć. To żałosne...  - Kuchiki-sama... Jak zostanę ukarana? Wyrzucą mnie z Akademii?
     - Nie. Kara będzie miała raczej wymiar zwiększonej liczby treningów i pracy dodatkowej w Czwartej Dywizji. Kapitan Unohana już się na to zgodziła, tak samo dyrektor Akademii.
     - Ja... Nie chcę. - Szlachcic spojrzał zdziwiony. - Powinnam ponieść karę jaką przewiduje regulamin za zaatakowanie porucznika. - Moje spojrzenie nabrało twardych barw, gdy w końcu nasze oczy się spotkały.
     - Już powiedziałem. - Kapitan wstał. Zakryłam twarz kołdrą, nie chcą pokazywać łez zbierających się pod powiekami. - Pojutrze będziesz mogła odwiedzić Abaraia, jeśli zechcesz. A za tydzień wrócisz do Akademii i zaczniesz pracę tutaj.
     - Nie rządź się tak, nie jestem twoją własnością! - Podniosłam się gwałtownie, zrzucając z siebie pościel. Dopiero wtedy zauważyłam, że mam na sobie jedynie skąpą koszulkę na ramiączkach. A także nieco starsze, piętnastoletnie ciało.. Cholera. Akurat teraz. Szayel mnie popamięta... Przez tą niedoskonałość ciała mogą mnie wykryć. Kuchiki zlustrował mnie wzrokiem i błyskawicznie znalazł się przy mnie, przykładając mi ostrze katany do gardła.
     - Jesteś tego pewna? - Wyszeptał, patrząc na mnie wściekle. Uniosłam wyżej głowę, dając mu do zrozumienia, że nie boję się jego ostrza. - Gdyby nie ja siedziałabyś teraz w więzieniu, czekając, aż Abarai się obudzi. Wiesz co by się wtedy stało? Kazaliby mu ściąć ci głowę, jako karę za atak na niego. Gdyby nie ja dalej gniłabyś w Rukongaiu, o ile nadal byś żyła.
     - Po co ratujesz mi życie? Żeby mi to teraz wypominać?! Nie potrzebuję twojej litości! - Wysyczałam wściekle. W odpowiedzi Kuchiki mocniej przycisnął ostrze do mojej szyi. Poczułam jak stal delikatnie nacina moją skórę, a maleńka strużka krwi płynie w dół, pomiędzy piersi.
     - Gdybym nie powiedział, że zamierzam cię adoptować, od razu wtrąciliby cię do więzienia! Nie dbaliby nawet o to czemu trzymałaś moją katanę. - Jego głos był coraz głośniejszy, ale nie przerodził się w krzyk, tylko w syk, w tonacji podobny do mojego.
     - Więc to tak! Nie ratowałeś mnie tylko swoją szlachecką dupę! - Kuchiki natychmiast się wyprostował, a ja już wiedziałam, że trafiłam w jego czuły punkt.
     - Te słowa nie musiały paść. - Schował ostrze do sayi i odwrócił się by odejść. Zdążył tylko wskazać bandaże na szafce obok łóżka. - Opatrz sobie szyję. Nie chcę, żeby ktoś kogo mam adoptować wyglądał jakby chciał się niewprawnie zabić. - Nie zdążyłam się odezwać, a jego już nie było.
Drań. Pieprzony, zimny drań.

3 komentarze:

  1. Kuchiki, wiedz, iż hejcę cię :3
    Jesteś wredny, chłodny, okropny, ale... Nadal paringuję cię z Fuyumi :3
    A teraz rusz swą szlachecką dupę i ją przepraszaj :3
    Ach, czyż to pierwsza kłótnia zakochanych?
    Bickslow : *Opluwa monitor herbatą* Gdzie ty tam widzisz zakochanych?
    No Bakuś i Fuyumi. A nie? Przecie widać, że się zakochali :3
    Buziam ~ !
    ~Reneé

    OdpowiedzUsuń
  2. Miłość od Pierwszego wejrzenia Normalnie! *o*
    Bakusieek wiem że kochasz Fuyumi i to z wzajemnością..Chyba..xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja Cię kręcę D: Ale czad xD Nie no rozdział miodzio. Zastanawiam się co by się stało z Szayelem jakby się dostał w łapki Fuyumi x3
    Ale ten Bakuś jest okropny ;_; zły i tak dalej ;_; hejty ;_;
    W ogóle to odkryłam w odmętach mojego telefonu po kilkumiesięcznym dzierżeniu go tak zwaną operę mini...która pozwala mi czytać Twego bloga i komentować nawet ze swojego konta O.o a to oznacza że szybciej uda mi się ogarnąć wszystkie rozdziały C:

    OdpowiedzUsuń