~~*~~
Martwiła mnie
jednakże jedna rzecz. Rosłam zbyt szybko na normalne dziecko i po
kilku miesiącach wyglądałam na lat jedenaście, nie zaś na osiem
z kawałkiem jak powinnam. No tak, Szayel mówił coś o szybszym
i skokowym dorastaniu tego ciała. Ale czemu muszą to być tak duże
i nieregularne skoki? Że też on nic nie umie zrobić raz, a dobrze,
a rzekomo dąży do perfekcji i doskonałości, czy jakoś tak... Na szczęście Abarai nie miał podejrzeń i zwalał winę na ciężkie
treningi i niekończące się wykłady, a także na sypianie w
akademiku. Jego zdaniem musiałam po prostu szybko dorosnąć, bo
sprostać nowym obowiązkom. Z Kuchikim sprawa przedstawiała się
inaczej. O wiele bardziej musiałam przy nim uważać. Rzadko coś
mówił, jeśli już to był to komentarz dotyczący moich postępów.
Zgodnie z obietnicą sprawdzał co jakiś czas moje postępy w
Akademii, jednak coraz częściej, zamiast „sprawdzianów” na
placu kidō, byłam wzywana do jego dywizji, by tam zdać raport i
pokazać co już potrafię. Zauważyłam, że kapitan woli w
milczeniu obserwować, gdy ćwiczę szermierkę z Renjim na terenie 6
dywizji. Nie raz żałowałam, że nie potrafię czytać mu w
myślach. Był zbyt zagadkowy bym choć na chwilę mogła przestać
się kontrolować. Pamiętam nadal co się stało, gdy po roku Renji
wyzwał mnie na prawdziwy pojedynek.
-
Fuyumi,
pokaż mi jak się poprawiłaś. - Zarzucił półżartem. - Rusz na
mnie z całą swoją energią duchową jaką potrafisz uwolnić.
- Tak jest, Renji-sama. -
Uśmiechnęłam się delikatnie ściskając pożyczoną od
Kuchikiego katanę. Nie tylko mnie wydawało się dziwne, że mogę
używać jego Zanpakutō. Renji zawsze patrzył zdziwiony, gdy
dostawałam to ostrze do ręki. Była trochę za duża, ale
nadrabiałam to biegłością w posługiwaniu się nią.
Ta pierwsza walka,
gdy porucznik poprosił mnie o uwolnienie reiatsu, o mało nie
skończyła się tragicznie dla nas obojga. On nie uwalniał shikai,
gdyż nie było takiej potrzeby. Ja, ponieważ nie mogłam tego
zrobić. W końcu Zanpakutō dostawało się dopiero po ukończeniu
egzaminów.
Wtedy byłam
zszokowana tym co udało mi się zrobić. Teraz wiem, że to po
prostu moja specyficzna, wbudowana zdolność. Walcząc z
czerwonowłosym zaczęłam dawkami uwalniać reiatsu, dokładnie w
takich ilościach by wydawało się, że nie potrafię do końca nad
tym panować. Podpuchę można było wyczuć na kilometr, ale
porucznik był zbyt zajęty walką by to zauważyć. W pewnym
momencie potknęłam się biegnąc do kolejnego ataku. Wiedziałam,
że nie zdążę odsunąć katany, byłam pewna, że nadzieję się
wprost na nią. Kątem oka uchwyciłam Renjiego biegnącego w moją
stronę i Byakuyę, który zastygł w połowie ruchu. W akcie
desperacji krzyknęłam:
-
Chire, Senbonzakura! - Nie
wierzyłam, że to coś da, więc tym większe było moje
zdziwienie, gdy Zanpakutō kapitana rozproszyło się i umknęło
spode mnie. Wylądowałam na twardej ziemi. Później mogłam już
tylko patrzeć, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Niekontrolowane
płatki rozproszyły się, z własnej inicjatywy atakując Abaraia,
gdyż ten trzymał wyciągnięty miecz.
-
Fuyumi!
- Krzyknęli mężczyźni. Byakuya wyrwał mi rękojeść
Senbonzakury i próbował zapanować nad rozszalałymi ostrzami.
Wyglądało na to, że jego Zanpakutō zbuntował się przeciwko
właścicielowi.
-
Renji-sama! - W ostatniej chwili
wszystkie płatki opadły na ziemię. Kuchikiemu udało się
opanować Senbonzakurę, a jego porucznik leżał na brzuchu,
poraniony.
Przekręciłam go
delikatnie na plecy i pochyliłam się nad czerwonowłosym.
Zadrapania na twarzy krwawiły mocno, ale nie były poważne. Reszta
ciała była dosyć mocno pocięta. Kuchiki kazał wezwać Unohanę,
panią kapitan oddziału czwartego – leczniczego. Przybyła prawie
natychmiast i, gdy Renji został zabrany do szpitala, zaczęła
wypytywać kapitana co się stało.
-
Wygląda jakby pocięła go twoja
Senbonzakura...
-
Bo tak było. - wyjaśnił
szlachcic spokojnie.
-
Unohana taichio... To moja wina.
To przeze mnie Renji-sama jest ranny. - Pani kapitan spojrzała na
mnie zdziwiona. Płakałam, ale nie przejmowałam się tym. Naprawdę
było mi żal tego co zrobiłam, pomimo tego, że cały czas
pamiętałam o mojej misji. - Ja... Miałam zaatakować... Ale
potknęłam się i... I wtedy to się stało... - Tłumaczyłam
nieskładnie, a łzy płynęły po mojej twarzy.
-
Usiądź, uspokój się. Kiedy
przestaniesz płakać to wtedy mi opowiesz. - Siłą posadzono mnie
na ziemi i podano środki uspokajające. Po kilku minutach
przestałam łkać, ale łzy nadal płynęły. Obok mnie usiadła
Unohana, a Kuchiki stał nad nami z nieprzeniknioną miną. Gdy
zaczęłam ponownie mówić, usiadł po mojej drugiej stronie.
-
Potknęłam się i widziałam, że
zaraz nadzieję się na katanę od kapitana. Zawsze walczę nią z
porucznikiem. - Wyjaśniłam szybko widząc zdziwione spojrzenie
lekarki. - Nie wiem czemu, ale chwyciłam się ostatniej deski
ratunku jaką wymyśliłam. Jakimś cudem uwolniłam shikai
Senbonzakury, a ta zaatakowała porucznika... Ja nie chciałam tego,
naprawdę! - Znowu zaczęłam szlochać i nie potrafiłam się
uspokoić. Dostałam kolejną dawkę środków uspokajających i
zabrano mnie do szpitala. Z tego co zauważyłam zanim mnie zabrali,
kapitan mówił coś Unohanie, a ta kiwała potakująco głową.
Obudziłam się w
jednej z sal szpitalnych kilkanaście dni później. Nie otwierałam
oczu, jedynie zaczęłam wyczuwać reiatsu osób znajdujących się w
pobliżu. Renji leżał w sali po mojej lewej, nadal nieprzytomny.
Przed jego salą stał Kuchiki wraz z Unohaną. Rozmawiali o czymś,
ale zbyt cicho bym mogła to usłyszeć. Po chwili usłyszałam
kroki, a drzwi do mojej sali zostały otwarte.
-
Wiem, że odzyskałaś
przytomność. - Nie odpowiedziałam szlachcicowi. Oboje
wiedzieliśmy, że nie było takiej potrzeby. Otworzyłam jedynie
oczy, gapiąc się bezmyślnie w sufit. Kapitan usiadł na moim
łóżku, praktycznie na samym jego końcu. - Kim ty jesteś, że
Senbonzakura uległ twoim rozkazom?
-
Kuchiki-sama... Ja naprawdę nie
wiem jak to się stało... - Nie odwracałam wzroku od gry światła
na suficie. Brunet tylko westchnął. Spojrzałam na niego
przelotnie i ponownie uciekłam wzrokiem na sufit. - Kuchiki-sama?
-
Jeśli to cię pocieszy to nie,
nic mu nie jest. Jutro będą go wybudzać ze sztucznej śpiączki.
-
Dziękuję. - Grimmi, gdybyś
tylko mógł mnie teraz widzieć. To żałosne... - Kuchiki-sama... Jak zostanę ukarana? Wyrzucą mnie z Akademii?
-
Nie. Kara
będzie miała raczej wymiar zwiększonej liczby treningów i pracy
dodatkowej w Czwartej Dywizji. Kapitan Unohana już się na to
zgodziła, tak samo dyrektor Akademii.
-
Ja... Nie
chcę. - Szlachcic spojrzał zdziwiony. - Powinnam ponieść karę
jaką przewiduje regulamin za zaatakowanie porucznika. - Moje
spojrzenie nabrało twardych barw, gdy w końcu nasze oczy się
spotkały.
-
Już
powiedziałem. - Kapitan wstał. Zakryłam twarz kołdrą, nie chcą
pokazywać łez zbierających się pod powiekami. - Pojutrze
będziesz mogła odwiedzić Abaraia, jeśli zechcesz. A za tydzień
wrócisz do Akademii i zaczniesz pracę tutaj.
-
Nie
rządź się tak, nie jestem twoją własnością! - Podniosłam się
gwałtownie, zrzucając z siebie pościel. Dopiero wtedy zauważyłam,
że mam na sobie jedynie skąpą koszulkę na ramiączkach. A także
nieco starsze, piętnastoletnie ciało.. Cholera. Akurat
teraz. Szayel mnie popamięta... Przez tą niedoskonałość ciała
mogą mnie wykryć. Kuchiki
zlustrował mnie wzrokiem i błyskawicznie znalazł się
przy mnie, przykładając mi ostrze katany do gardła.
-
Jesteś tego
pewna? - Wyszeptał, patrząc na mnie wściekle. Uniosłam wyżej
głowę, dając mu do zrozumienia, że nie boję się jego ostrza. -
Gdyby nie ja siedziałabyś teraz w więzieniu, czekając, aż
Abarai się obudzi. Wiesz co by się wtedy stało? Kazaliby mu ściąć
ci głowę, jako karę za atak na niego. Gdyby nie ja dalej gniłabyś
w Rukongaiu, o ile nadal byś żyła.
-
Po co ratujesz
mi życie? Żeby mi to teraz wypominać?! Nie potrzebuję twojej
litości! - Wysyczałam wściekle. W odpowiedzi Kuchiki mocniej
przycisnął ostrze do mojej szyi. Poczułam jak stal delikatnie
nacina moją skórę, a maleńka strużka krwi płynie w dół,
pomiędzy piersi.
-
Gdybym nie
powiedział, że zamierzam cię adoptować, od razu wtrąciliby cię
do więzienia! Nie dbaliby nawet o to czemu trzymałaś moją
katanę. - Jego głos był coraz głośniejszy, ale nie przerodził
się w krzyk, tylko w syk, w tonacji podobny do mojego.
-
Więc to tak!
Nie ratowałeś mnie tylko swoją szlachecką dupę! - Kuchiki
natychmiast się wyprostował, a ja już wiedziałam, że trafiłam
w jego czuły punkt.
-
Te słowa nie
musiały paść. - Schował ostrze do sayi i odwrócił się by
odejść. Zdążył tylko wskazać bandaże na szafce obok łóżka.
- Opatrz sobie szyję. Nie chcę, żeby ktoś kogo mam adoptować
wyglądał jakby chciał się niewprawnie zabić. - Nie zdążyłam
się odezwać, a jego już nie było.
Drań.
Pieprzony, zimny drań.
Kuchiki, wiedz, iż hejcę cię :3
OdpowiedzUsuńJesteś wredny, chłodny, okropny, ale... Nadal paringuję cię z Fuyumi :3
A teraz rusz swą szlachecką dupę i ją przepraszaj :3
Ach, czyż to pierwsza kłótnia zakochanych?
Bickslow : *Opluwa monitor herbatą* Gdzie ty tam widzisz zakochanych?
No Bakuś i Fuyumi. A nie? Przecie widać, że się zakochali :3
Buziam ~ !
~Reneé
Miłość od Pierwszego wejrzenia Normalnie! *o*
OdpowiedzUsuńBakusieek wiem że kochasz Fuyumi i to z wzajemnością..Chyba..xD
Ja Cię kręcę D: Ale czad xD Nie no rozdział miodzio. Zastanawiam się co by się stało z Szayelem jakby się dostał w łapki Fuyumi x3
OdpowiedzUsuńAle ten Bakuś jest okropny ;_; zły i tak dalej ;_; hejty ;_;
W ogóle to odkryłam w odmętach mojego telefonu po kilkumiesięcznym dzierżeniu go tak zwaną operę mini...która pozwala mi czytać Twego bloga i komentować nawet ze swojego konta O.o a to oznacza że szybciej uda mi się ogarnąć wszystkie rozdziały C: