Stanęłam przed
nastolatkiem zasłaniając go w ostatniej chwili przed atakiem
różowych płatków. Zdążyłam się też odwrócić plecami do
nich, osłaniając sobą śpiącego na moich ramionach malucha. Czemu
zawsze nadstawiam karku za niewinnych? Syknęłam, gdy większa
część małych ostrzy rozharatała moje plecy prawie do kości.
Podałam śpiącego Hyito Yonece.
-
Szybko wchodź do domu i zamknij
drzwi. - rozkazałam, prostując się z trudem. - Pod żadnym
pozorem nie otwieraj, dopóki on tu będzie, jasne? - odwróciłam
się przodem do szlachcica, który wpatrywał się we mnie
oniemiały. Gdy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, sięgnęłam
po Hiyakumę. Nie wyjmowałam go z sayi, tylko podeszłam do
Kuchikiego. Każdy krok palił moje plecy żywym ogniem, czułam
poruszające się grupy mięśni. Kruczowłosy obserwował mnie z
niedowierzaniem. Adrenalina płynąca w moich żyłach jeszcze
bardziej wyostrzyła wszystkie moje, i tak już wyczulone, zmysły.
Słyszałam krople krwi spadające na piaszczystą ulicę i
przyspieszony oddech kapitana. Widziałam jego rozszerzone źrenice,
czułam zdenerwowanie i przemijający powoli strach obecny w jego
reiatsu i pocie. Jego szlacheckie haori, choć bogate, pokryte było
plamami błota i kurzu. Na włosach nie miał kenseikanu, a grzywka,
zazwyczaj upięta w trzy pasma, przysłaniała mu lekko jedno oko.
Musiał szukać cię przez cały ten czas. Hiyakuma zawsze musiał wyrazić swoje zdanie, chociaż wyglądało
na to, że miał rację. Stanęłam przed kapitanem, patrząc mu
prosto w oczy.
-
Wracamy do Seiretei. - rzucił i odwrócił się, pewny, że podążę
za nim. Zamachnęłam się Hiyakumą i trzasnęłam mężczyznę w
głowę. Drewniana saya zaskrzypiała żałośnie, ale wytrzymała
uderzenie. Tego samego nie można było powiedzieć o szlachcicu.
Odwrócił się trzymając za głowę. Chciał zrobić krok w moją
stronę, najpewniej po to, by mi oddać, ale zamiast tego osunął
się na kolana. Oczy mu pociemniały, gdy podparł się w ostatniej
chwili o Senbonzakurę i spojrzał na mnie groźnie.
-
Zostaję
tutaj. Tu jest lepiej niż w Dworze Czystych Dusz. - odwróciłam
się, by wrócić do domku. Przydałyby
mi się jakieś bandaże... Syknęłam z bólu kolejny raz, gdy mężczyzna chwycił za
poszarpane na plecach kimono, przy okazji dotykając moich
rozciętych pleców. - Puszczaj! To boli! - poruszyłam się
nieostrożnie, a materiał rozerwał się na plecach i zsunął z
moich ramion. Chwyciłam go, zanim zsunął się całkowicie i
przycisnęłam do siebie, zakrywając piersi. Kuchiki patrzył
zdezorientowany to na moje odsłonięte plecy, to na resztki ubrania
w swojej dłoni. Odwróciłam głowę, próbując ocenić obrażenia
na swoich plecach. Kątem oka widziałam jak mężczyzna ściąga z
siebie haori i wyciąga je w moją stronę. Prychnęłam i
odwróciłam głowę. - Nie potrzebuję twojej łaski, durny
szlachcicu.
-
Wykrwawisz się, zanim dojdziemy do Czwartej Dywizji. - powiedział,
zarzucając mi materiał na ramiona. Skraj szaty zahaczał o ziemię,
ale kruczowłosy zdawał się nie zwracać na to uwagi.
-
Jesteś głuchy czy głupi?! Nie wracam tam! Nie mam powodu. -
zrzuciłam jedwabne haori z ramion i zadrżałam. Noc była zimna,
ale próbowałam to ignorować. Drugi raz chciałam wrócić do
domku, ale znowu mi nie pozwolił. Tym razem nie użył siły,
wystarczyło zwykłe pytanie.
-
A jeśli znajdę powód to wrócisz? - wpatrywałam się w niego
szeroko otwartymi oczami. Wyobraźnia podsunęła mi obraz tego, co
się stało przed odebraniem kimona uszytego przez Hiyakumę.
Zamknęłam oczy i odwróciłam się. Pokręciłam głową i
szepnęłam ze zrezygnowaniem.
-
Nie znajdziesz powodu. Nie ma nic co pozwoliłoby mi zapomnieć o...
- urwałam, nie wiedząc jak ubrać myśli w słowa. - No wiesz... -
zakończyłam koślawo, próbując ukryć łzy.
-
A więc to o to chodzi... - mruknął pod nosem. Wściekłam się.
Doskoczyłam ku niemu, próbując uderzyć go w głowę drugi raz,
ale zablokował mnie, łapiąc za nadgarstek.
-
O
to chodzi?! A ty myślałeś, że o co?! - wrzeszczałam, próbując
uderzyć go drugą ręką. Pociemniało mi przed oczami, zachwiałam
się. Straciłaś za dużo krwi. Wyrwałam rękę z uścisku szlachcica i wyjęłam mój Zanpakutō.
- Nē, Hiya-chan... Pomóż mi. - szepnęłam jak w amoku. Nawet nie
krzyczałam ze strachu kiedy miecz zaczął zamarzać, a razem z nim
moja ręka. Po chwili lód otoczył mój tułów, tamując upływ
krwi. Czułam mrowienie, takie samo jak wtedy kiedy leczono mnie z
drobnych ran w czwartej dywizji. Byakuya stał jak wryty wpatrując
się w taflę lodu, otaczającą ściśle moje ciało. Kiedy
stopniała po zakończonym leczeniu, wpadł mi do głowy kolejny
pomysł. Najpierw jednak zawiązałam kimono na karku, na wzór
uniformu Soi Fon.
-
Fuyumi. - zaczął szlachcic ostrożnie, widząc stan w jakim się
znajdowałam. - Uspokój się i wróćmy do Seiretei...
-
Nē,
Hiya-chan, Asobou.*
- uniosłam
poziomo broń na wysokość twarzy i lekko dmuchnęłam na końcówkę
rękojeści. Katana ponownie zamarzła łącznie z moją dłonią aż
do nadgarstka. Na twarz wypełzł mi uśmieszek, który w Las Noches
nigdy nie wróżył nic dobrego. Nauczyłam się go od Grimmiego, a
w jego wykonaniu było to wprost zabójcze. Kolejno dotknęłam
kilku miejsc na trawie, a w tym miejscu „wyrastali” lodowi
wojownicy. Nie zdziwiło mnie, że wszyscy wyglądają jak
pozbawiony kolorów Hiyakuma. Reakcja Kuchikiego była zgoła inna.
Zamiast po prostu wyciągnąć Senbonzakurę i przygotować się do
walki, on wodził drżącym palcem od jednego wojownika do drugiego.
-
To
ty! - wyszeptał w końcu. Spojrzałam zdziwiona, nie takiej jego
reakcji się spodziewałam. - Ty zabrałeś Fuyumi w moim śnie! -
nie powiem, pochlebiło mi, że szlachcic śnił o mnie, ale jego
reakcja na Hiyakumę świadczyła, że nie był to zbyt przyjemny
sen. Wzruszyłam ramionami i mieczem wskazałam wojownikom
Kuchikiego. Równocześnie wyjęli katany i powoli podeszli do
kapitana. Ktoś uderzył mnie w tył głowy. Upadłam do przodu.
Ostatnim co zobaczyłam byli rozpadający się lodowi wojownicy i
Byakuya ruszający szybko w moim kierunku.
-
Daj
spokój. - zamknęłam oczy, odpływając w ciemność.
*
Narracja trzecioosobowa*
Szlachcic
złapał dziewczynę nim upadła na ziemię. Spojrzał na osobnika,
który ją ogłuszył. Renji skrępowany świdrującym go spojrzeniem
rozczochrał swój kucyk, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Rukia
niezrażona wpatrywała się w twarz brata, dopóki ten nie spojrzał
na nią. Przez chwilę w milczeniu wpatrywali się w siebie. W końcu
Byakuya odwrócił się i powoli ruszył w stronę Seiretei.
-
Zadbajcie,
żeby tutaj już nie wróciła. - rozkazał tylko i zniknął,
używając shunpo. Renji prychnął tylko i schylił się po
Zanpakutō dziewczyny.
-
Zadbajcie,
żeby tutaj już nie wróciła. - przedrzeźniał szlachcica Renji,
za co dostał w głowę od Rukii. - Ała, czasami mogłabyś
wyluzować... - rzucił cicho, masując guza na czole. Jak
dobrze, że Fuyumi dała Yonace pieniądze... Obejrzał się za
siebie, na dom dzieciństwa swojego i Rukii.
-
Wiesz,
mimo wszystko... Dobrze było znowu tutaj przyjść. I nie wiem jak
ty, ale ja będę kryć Fuyumi jeśli będzie tu przychodzić. -
zaskoczyła go całkowicie.
-
Spodziewałem
się raczej, że powiesz, że postąpisz zgodnie z życzeniem
twojego brata. - przytulił dziewczynę i oboje wolnym krokiem
ruszyli ku Seiretei.
Słońce
wzeszło na nieboskłon.
Kuchiki
Byakuya stanął w drzwiach swojego pokoju z nieprzytomną dziewczyną
na rękach. Spojrzał to na nią, to na swój futon. Położył ją
delikatnie na posłaniu, a sam wyszedł. Niedługo później wrócił
z drugim futonem i kocem. Położył się na drugim końcu
pomieszczenia i okrył niezbyt grubym materiałem. Jest tutaj,
bezpieczna. Zrobię wszystko, żeby tak zostało. Przymknął
oczy, myśląc o Hisanie. Zmęczony kilkudniowymi poszukiwaniami
szybko zasnął.
*Narracja
pierwszoosobowa*
Ku
swojemu zdumieniu obudziłam się w komnacie braciszka. Przez wielkie
okno wpadała ogromna ilość światła, a ja zmrużyłam oczy z
grymasem niezadowolenia na twarzy. Przeciągnęłam się w wielkim
koszu o kilkumetrowej średnicy, który służył Grimmiemu za łóżko
i zajmował większą część komnaty. Owinęłam się wysłużonym
i wyblakłym kocykiem, słysząc za sobą niewyraźny pomruk śpiącego
obok brata. Przysunął się i objął mnie ramieniem w pasie,
mamrocząc przy tym coś, co zabrzmiało jak „wreszcie bezpieczna”.
Czyżbym przegapiła swój powrót do Las Noches? Kurna, nie
pamiętam, żeby coś takiego miało miejsce, no, ale skoro tutaj
jestem... Pewnie znowu się schlałam i urwał mi się film. Odwróciłam się w jego stronę i wciągnęłam nosem jego zapach.
Pachniał jak mój kochany, niebieskowłosy Grimmjow. W oczach
stanęły mi łzy, przypomniał mi się zapach kilku innych osób,
których zdążyłam polubić. Hiyakuma, Rukia, Renji... I Byakuya.
Wokół mnie uniósł się zapach tego ostatniego i wtedy
zorientowałam się, że to czym się przykryłam nie jest kocykiem,
a kapitańskim haori szlachcica. Szturchnęłam brata.
-
Hey,
Grimmi... Czemu mam to na sobie? - zapytałam Szóstego, gdy
łaskawie otworzył oczy.
-
Sama
to zabrałaś temu trupowi, za cholerę nie wiem po co. - wzruszył
ramionami, podnosząc się do siadu. Poczułam jak krew odpływa mi
z twarzy. Byakuya... Nie żyje?! Łza spłynęła po moim
policzku, gdy zerwałam się i wtuliłam w szeroką i ciepłą pierś
brata. Objął mnie niepewnie, wzdychając z dezaprobatą. -
Zrobiłaś się miękka, tygrysico...
-
Wiem,
ale... Polubiłam go, bardziej niż bym chciała. Nie
zrobiłam tego specjalnie, naprawdę, to jakoś tak... Samo się
stało. - próbowałam wzruszyć ramionami, ale jedyne co uzyskałam to
cichy szloch. Mężczyzna pocałował mnie w czubek głowy opartej o
jego pierś i wyszeptał.
-
Spokojnie,
jestem tutaj. Jestem i będę przy tobie. Będę cię chronił,
pamiętaj. - miałam wrażenie, że każde słowo jest wypowiadane
zarówno przez mojego brata jak i przez kogoś innego, jakby
siedzącego trochę dalej. Ten drugi głos był równie znajomy, ale
nie mogłam skojarzyć do kogo należy. Zamknęłam oczy szukając w
pamięci kogoś o takim cichym, ciepłym głosie.
-
Dziękuję.
- rzuciłam cicho, obejmując Grimmjowa w pasie i wtulając się w
niego jeszcze bardziej. Nawet nie wiedziałam kiedy usiadłam
okrakiem na jego kolanach. Jego ręka gładziła mnie miarowo po
plecach, podczas kiedy drugą podniósł mój podbródek. Spojrzałam
na niego spod półprzymkniętych powiek.
-
Proszę.
- pocałował moje czoło, muśnięciami warg schodząc coraz niżej,
aż zatrzymał się na czubku mojego nosa. Uśmiechnęłam się w
myślach. Oboje czuliśmy do siebie lekką miętę, a fakt, że
jesteśmy przyszywanym rodzeństwem jakoś nam nie przeszkadzał. W
końcu nie łączyło nas żadne pokrewieństwo poza nazwiskiem. -
Mogę? - zapytał tak cicho, że ledwo go usłyszałam.
-
Tak.
- przymknęłam ponownie oczy, czekając na ostatnie dwa muśnięcia.
Mężczyzna nie kazał mi czekać długo. Poczułam jego usta tuż
nad moimi, a zaraz potem na moich wargach.
Oboje
rozkoszowaliśmy się tym czułym pocałunkiem, nie przerywając go
ani nie pogłębiając. Było dobrze tak jak było. W końcu
oderwałam się z westchnieniem od brata i zdecydowałam się
otworzyć oczy.
Ku
mojemu przerażeniu nie byłam w komnacie Szóstego Espady, ani nawet
nie w Las Noches. Byłam w jakimś nieznanym mi pokoju, w którym
zamiast ścian było shoji. Największym zaskoczeniem był jednak
mężczyzna, któremu siedziałam na kolanach, ba, mało tego,
którego przed chwilą pocałowałam.
- Ka-Kapitan?!
- wykrztusiłam z trudem.
______
*
Hey, Hiya-chan, pobawmy się/zagrajmy.
Nooo doczekałam się kontynuacji^^ Genialne ha! Kuchiki nieźle Ją poturbował... Bezmózg... A ten sen, interesujący :D Najlepsze było i tak jej przebudzenie i zaskoczenie :D Ciekawe co na to kapitan ^^ Już nie mogę się doczekać jego reakcji, no i reakcji bohaterki :D Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPS. Popraw kolor czcionki od połowy rozdziały :P
O jaaaaaaaaaa cieeeeeeeeeeeee *o* Geniusz *o* Hah, no nieźle, Niby Grimmi a tu jedup i Bakusław xD Hmm, ciekawet co tam sobie pomyśli kapitan... xD
OdpowiedzUsuńNu, od połowy rozdziału ci się tekst zniszczył, kochanie :(
Krótko, bo wiele czasu nie mam, muszę zaraz mykać już, się zbierać... Już ty wiesz xD
Buziam kochana ~ !
~Reneé
*_* znów cholernie wkurzający moment na przerwanie, ale rozdział był genialny. Jakoś nie mam weny do komentowania, więc na tym zakończę ^^"
OdpowiedzUsuń