sobota, 16 marca 2013

Rozdział 21

Stanęłam przed nastolatkiem zasłaniając go w ostatniej chwili przed atakiem różowych płatków. Zdążyłam się też odwrócić plecami do nich, osłaniając sobą śpiącego na moich ramionach malucha. Czemu zawsze nadstawiam karku za niewinnych? Syknęłam, gdy większa część małych ostrzy rozharatała moje plecy prawie do kości. Podałam śpiącego Hyito Yonece.
    - Szybko wchodź do domu i zamknij drzwi. - rozkazałam, prostując się z trudem. - Pod żadnym pozorem nie otwieraj, dopóki on tu będzie, jasne? - odwróciłam się przodem do szlachcica, który wpatrywał się we mnie oniemiały. Gdy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, sięgnęłam po Hiyakumę. Nie wyjmowałam go z sayi, tylko podeszłam do Kuchikiego. Każdy krok palił moje plecy żywym ogniem, czułam poruszające się grupy mięśni. Kruczowłosy obserwował mnie z niedowierzaniem. Adrenalina płynąca w moich żyłach jeszcze bardziej wyostrzyła wszystkie moje, i tak już wyczulone, zmysły. Słyszałam krople krwi spadające na piaszczystą ulicę i przyspieszony oddech kapitana. Widziałam jego rozszerzone źrenice, czułam zdenerwowanie i przemijający powoli strach obecny w jego reiatsu i pocie. Jego szlacheckie haori, choć bogate, pokryte było plamami błota i kurzu. Na włosach nie miał kenseikanu, a grzywka, zazwyczaj upięta w trzy pasma, przysłaniała mu lekko jedno oko. Musiał szukać cię przez cały ten czas.  Hiyakuma zawsze musiał wyrazić swoje zdanie, chociaż wyglądało na to, że miał rację. Stanęłam przed kapitanem, patrząc mu prosto w oczy.
    - Wracamy do Seiretei. - rzucił i odwrócił się, pewny, że podążę za nim. Zamachnęłam się Hiyakumą i trzasnęłam mężczyznę w głowę. Drewniana saya zaskrzypiała żałośnie, ale wytrzymała uderzenie. Tego samego nie można było powiedzieć o szlachcicu. Odwrócił się trzymając za głowę. Chciał zrobić krok w moją stronę, najpewniej po to, by mi oddać, ale zamiast tego osunął się na kolana. Oczy mu pociemniały, gdy podparł się w ostatniej chwili o Senbonzakurę i spojrzał na mnie groźnie.
    - Zostaję tutaj. Tu jest lepiej niż w Dworze Czystych Dusz. - odwróciłam się, by wrócić do domku. Przydałyby mi się jakieś bandaże...  Syknęłam z bólu kolejny raz, gdy mężczyzna chwycił za poszarpane na plecach kimono, przy okazji dotykając moich rozciętych pleców. - Puszczaj! To boli! - poruszyłam się nieostrożnie, a materiał rozerwał się na plecach i zsunął z moich ramion. Chwyciłam go, zanim zsunął się całkowicie i przycisnęłam do siebie, zakrywając piersi. Kuchiki patrzył zdezorientowany to na moje odsłonięte plecy, to na resztki ubrania w swojej dłoni. Odwróciłam głowę, próbując ocenić obrażenia na swoich plecach. Kątem oka widziałam jak mężczyzna ściąga z siebie haori i wyciąga je w moją stronę. Prychnęłam i odwróciłam głowę. - Nie potrzebuję twojej łaski, durny szlachcicu.
    - Wykrwawisz się, zanim dojdziemy do Czwartej Dywizji. - powiedział, zarzucając mi materiał na ramiona. Skraj szaty zahaczał o ziemię, ale kruczowłosy zdawał się nie zwracać na to uwagi.
    - Jesteś głuchy czy głupi?! Nie wracam tam! Nie mam powodu. - zrzuciłam jedwabne haori z ramion i zadrżałam. Noc była zimna, ale próbowałam to ignorować. Drugi raz chciałam wrócić do domku, ale znowu mi nie pozwolił. Tym razem nie użył siły, wystarczyło zwykłe pytanie.
    - A jeśli znajdę powód to wrócisz? - wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Wyobraźnia podsunęła mi obraz tego, co się stało przed odebraniem kimona uszytego przez Hiyakumę. Zamknęłam oczy i odwróciłam się. Pokręciłam głową i szepnęłam ze zrezygnowaniem.
    - Nie znajdziesz powodu. Nie ma nic co pozwoliłoby mi zapomnieć o... - urwałam, nie wiedząc jak ubrać myśli w słowa. - No wiesz... - zakończyłam koślawo, próbując ukryć łzy.
    - A więc to o to chodzi... - mruknął pod nosem. Wściekłam się. Doskoczyłam ku niemu, próbując uderzyć go w głowę drugi raz, ale zablokował mnie, łapiąc za nadgarstek.
    - O to chodzi?! A ty myślałeś, że o co?! - wrzeszczałam, próbując uderzyć go drugą ręką. Pociemniało mi przed oczami, zachwiałam się. Straciłaś za dużo krwi.  Wyrwałam rękę z uścisku szlachcica i wyjęłam mój Zanpakutō. - Nē, Hiya-chan... Pomóż mi. - szepnęłam jak w amoku. Nawet nie krzyczałam ze strachu kiedy miecz zaczął zamarzać, a razem z nim moja ręka. Po chwili lód otoczył mój tułów, tamując upływ krwi. Czułam mrowienie, takie samo jak wtedy kiedy leczono mnie z drobnych ran w czwartej dywizji. Byakuya stał jak wryty wpatrując się w taflę lodu, otaczającą ściśle moje ciało. Kiedy stopniała po zakończonym leczeniu, wpadł mi do głowy kolejny pomysł. Najpierw jednak zawiązałam kimono na karku, na wzór uniformu Soi Fon.
    - Fuyumi. - zaczął szlachcic ostrożnie, widząc stan w jakim się znajdowałam. - Uspokój się i wróćmy do Seiretei...
    - Nē, Hiya-chan, Asobou.* - uniosłam poziomo broń na wysokość twarzy i lekko dmuchnęłam na końcówkę rękojeści. Katana ponownie zamarzła łącznie z moją dłonią aż do nadgarstka. Na twarz wypełzł mi uśmieszek, który w Las Noches nigdy nie wróżył nic dobrego. Nauczyłam się go od Grimmiego, a w jego wykonaniu było to wprost zabójcze. Kolejno dotknęłam kilku miejsc na trawie, a w tym miejscu „wyrastali” lodowi wojownicy. Nie zdziwiło mnie, że wszyscy wyglądają jak pozbawiony kolorów Hiyakuma. Reakcja Kuchikiego była zgoła inna. Zamiast po prostu wyciągnąć Senbonzakurę i przygotować się do walki, on wodził drżącym palcem od jednego wojownika do drugiego.
    - To ty! - wyszeptał w końcu. Spojrzałam zdziwiona, nie takiej jego reakcji się spodziewałam. - Ty zabrałeś Fuyumi w moim śnie! - nie powiem, pochlebiło mi, że szlachcic śnił o mnie, ale jego reakcja na Hiyakumę świadczyła, że nie był to zbyt przyjemny sen. Wzruszyłam ramionami i mieczem wskazałam wojownikom Kuchikiego. Równocześnie wyjęli katany i powoli podeszli do kapitana. Ktoś uderzył mnie w tył głowy. Upadłam do przodu. Ostatnim co zobaczyłam byli rozpadający się lodowi wojownicy i Byakuya ruszający szybko w moim kierunku.
    - Daj spokój. - zamknęłam oczy, odpływając w ciemność.

* Narracja trzecioosobowa*
Szlachcic złapał dziewczynę nim upadła na ziemię. Spojrzał na osobnika, który ją ogłuszył. Renji skrępowany świdrującym go spojrzeniem rozczochrał swój kucyk, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Rukia niezrażona wpatrywała się w twarz brata, dopóki ten nie spojrzał na nią. Przez chwilę w milczeniu wpatrywali się w siebie. W końcu Byakuya odwrócił się i powoli ruszył w stronę Seiretei.
    - Zadbajcie, żeby tutaj już nie wróciła. - rozkazał tylko i zniknął, używając shunpo. Renji prychnął tylko i schylił się po Zanpakutō dziewczyny.
    - Zadbajcie, żeby tutaj już nie wróciła. - przedrzeźniał szlachcica Renji, za co dostał w głowę od Rukii. - Ała, czasami mogłabyś wyluzować... - rzucił cicho, masując guza na czole. Jak dobrze, że Fuyumi dała Yonace pieniądze... Obejrzał się za siebie, na dom dzieciństwa swojego i Rukii.
    - Wiesz, mimo wszystko... Dobrze było znowu tutaj przyjść. I nie wiem jak ty, ale ja będę kryć Fuyumi jeśli będzie tu przychodzić. - zaskoczyła go całkowicie.
    - Spodziewałem się raczej, że powiesz, że postąpisz zgodnie z życzeniem twojego brata. - przytulił dziewczynę i oboje wolnym krokiem ruszyli ku Seiretei.
Słońce wzeszło na nieboskłon.
Kuchiki Byakuya stanął w drzwiach swojego pokoju z nieprzytomną dziewczyną na rękach. Spojrzał to na nią, to na swój futon. Położył ją delikatnie na posłaniu, a sam wyszedł. Niedługo później wrócił z drugim futonem i kocem. Położył się na drugim końcu pomieszczenia i okrył niezbyt grubym materiałem. Jest tutaj, bezpieczna. Zrobię wszystko, żeby tak zostało. Przymknął oczy, myśląc o Hisanie. Zmęczony kilkudniowymi poszukiwaniami szybko zasnął.

*Narracja pierwszoosobowa*
Ku swojemu zdumieniu obudziłam się w komnacie braciszka. Przez wielkie okno wpadała ogromna ilość światła, a ja zmrużyłam oczy z grymasem niezadowolenia na twarzy. Przeciągnęłam się w wielkim koszu o kilkumetrowej średnicy, który służył Grimmiemu za łóżko i zajmował większą część komnaty. Owinęłam się wysłużonym i wyblakłym kocykiem, słysząc za sobą niewyraźny pomruk śpiącego obok brata. Przysunął się i objął mnie ramieniem w pasie, mamrocząc przy tym coś, co zabrzmiało jak „wreszcie bezpieczna”. Czyżbym przegapiła swój powrót do Las Noches? Kurna, nie pamiętam, żeby coś takiego miało miejsce, no, ale skoro tutaj jestem... Pewnie znowu się schlałam i urwał mi się film. Odwróciłam się w jego stronę i wciągnęłam nosem jego zapach. Pachniał jak mój kochany, niebieskowłosy Grimmjow. W oczach stanęły mi łzy, przypomniał mi się zapach kilku innych osób, których zdążyłam polubić. Hiyakuma, Rukia, Renji... I Byakuya. Wokół mnie uniósł się zapach tego ostatniego i wtedy zorientowałam się, że to czym się przykryłam nie jest kocykiem, a kapitańskim haori szlachcica. Szturchnęłam brata.
    - Hey, Grimmi... Czemu mam to na sobie? - zapytałam Szóstego, gdy łaskawie otworzył oczy.
    - Sama to zabrałaś temu trupowi, za cholerę nie wiem po co. - wzruszył ramionami, podnosząc się do siadu. Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Byakuya... Nie żyje?! Łza spłynęła po moim policzku, gdy zerwałam się i wtuliłam w szeroką i ciepłą pierś brata. Objął mnie niepewnie, wzdychając z dezaprobatą. - Zrobiłaś się miękka, tygrysico...
    - Wiem, ale... Polubiłam go, bardziej niż bym chciała. Nie zrobiłam tego specjalnie, naprawdę, to jakoś tak... Samo się stało.  - próbowałam wzruszyć ramionami, ale jedyne co uzyskałam to cichy szloch. Mężczyzna pocałował mnie w czubek głowy opartej o jego pierś i wyszeptał.
    - Spokojnie, jestem tutaj. Jestem i będę przy tobie. Będę cię chronił, pamiętaj. - miałam wrażenie, że każde słowo jest wypowiadane zarówno przez mojego brata jak i przez kogoś innego, jakby siedzącego trochę dalej. Ten drugi głos był równie znajomy, ale nie mogłam skojarzyć do kogo należy. Zamknęłam oczy szukając w pamięci kogoś o takim cichym, ciepłym głosie.
    - Dziękuję. - rzuciłam cicho, obejmując Grimmjowa w pasie i wtulając się w niego jeszcze bardziej. Nawet nie wiedziałam kiedy usiadłam okrakiem na jego kolanach. Jego ręka gładziła mnie miarowo po plecach, podczas kiedy drugą podniósł mój podbródek. Spojrzałam na niego spod półprzymkniętych powiek.
    - Proszę. - pocałował moje czoło, muśnięciami warg schodząc coraz niżej, aż zatrzymał się na czubku mojego nosa. Uśmiechnęłam się w myślach. Oboje czuliśmy do siebie lekką miętę, a fakt, że jesteśmy przyszywanym rodzeństwem jakoś nam nie przeszkadzał. W końcu nie łączyło nas żadne pokrewieństwo poza nazwiskiem. - Mogę? - zapytał tak cicho, że ledwo go usłyszałam.
    - Tak. - przymknęłam ponownie oczy, czekając na ostatnie dwa muśnięcia. Mężczyzna nie kazał mi czekać długo. Poczułam jego usta tuż nad moimi, a zaraz potem na moich wargach.
Oboje rozkoszowaliśmy się tym czułym pocałunkiem, nie przerywając go ani nie pogłębiając. Było dobrze tak jak było. W końcu oderwałam się z westchnieniem od brata i zdecydowałam się otworzyć oczy.
Ku mojemu przerażeniu nie byłam w komnacie Szóstego Espady, ani nawet nie w Las Noches. Byłam w jakimś nieznanym mi pokoju, w którym zamiast ścian było shoji. Największym zaskoczeniem był jednak mężczyzna, któremu siedziałam na kolanach, ba, mało tego, którego przed chwilą pocałowałam.
    - Ka-Kapitan?! - wykrztusiłam z trudem.
______
* Hey, Hiya-chan, pobawmy się/zagrajmy.

3 komentarze:

  1. Nooo doczekałam się kontynuacji^^ Genialne ha! Kuchiki nieźle Ją poturbował... Bezmózg... A ten sen, interesujący :D Najlepsze było i tak jej przebudzenie i zaskoczenie :D Ciekawe co na to kapitan ^^ Już nie mogę się doczekać jego reakcji, no i reakcji bohaterki :D Pozdrawiam!
    PS. Popraw kolor czcionki od połowy rozdziały :P

    OdpowiedzUsuń
  2. O jaaaaaaaaaa cieeeeeeeeeeeee *o* Geniusz *o* Hah, no nieźle, Niby Grimmi a tu jedup i Bakusław xD Hmm, ciekawet co tam sobie pomyśli kapitan... xD
    Nu, od połowy rozdziału ci się tekst zniszczył, kochanie :(
    Krótko, bo wiele czasu nie mam, muszę zaraz mykać już, się zbierać... Już ty wiesz xD
    Buziam kochana ~ !
    ~Reneé

    OdpowiedzUsuń
  3. *_* znów cholernie wkurzający moment na przerwanie, ale rozdział był genialny. Jakoś nie mam weny do komentowania, więc na tym zakończę ^^"

    OdpowiedzUsuń