sobota, 9 marca 2013

Rozdział 19

Okropna biedota. Jak oni mogli mieszkać w czymś takim? Nawet najsłabsi arrancarzy mają w swoich pokojach większy luksus. Im przynajmniej nie rozwala się dach nad głową.
Patrząc na domek, nie, na rozwalającą się budowlę, odnosiło się wrażenie, że jak w bajce wystarczy jedno dmuchnięcie i zostanie sam pył. Pokręciłam głową, patrząc na zgraję dzieciaków, obserwujących mnie tak uważnie jakbym zaraz miała ich pozabijać. Ich spojrzenia początkowo były skierowane na mnie, ale po krótkiej chwili przeniosły się na moją katanę. Przeniosłam ciężar ciała z nogi na nogę tak, by było widać broń w całości.
  - Pseplasam? - spojrzałam w dół. Kilkulatek ciągnął mnie za skraj obszarpanego ubrania. Krótkie, czarne włosy były rozczochrane i tak samo jak jego kimono przypominały o wszechobecnym ubóstwie. Wpatrywał się we mnie niepewnie jasnoszarymi oczami, lekko wykrzywiając małe usta. - Cy pani jest sinigami? - wyseplenił, starając się mówić wyraźnie. Uśmiechnęłam się łagodnie.
  - A po czym to poznałeś? - maluch bez słowa wskazał na katanę. - Tak, jestem shinigami.
  - Renji i Rukia też są shinigami? - zapytało kilku innych, starszych już. Wyglądali na nastolatków, ale przypuszczam, że, w porównaniu do mojego tutejszego ciała, byli sporo starsi.
  - Owszem, z Renjim jestem nawet w jednym oddziale. Oni naprawdę się tu wychowali? - wskazałam rozpadające się coś. Odpowiedziały mi energiczne skinięcia głowami.
  - A ty... Znaczy się pani skąd jest? - machnęłam ręką.
  - Fuyumi. Z sześćdziesiątego. Ale miałam dużo szczęścia i przygarnęli mnie shinigami. - usiadłam na werandzie, zaprowadzona przez kilkanaścioro dzieci.
  - A pani jest tą, o której wszyscy teraz mówią? - przekrzywiłam głowę w bok, podnosząc dziecko, które próbowało wejść mi na kolana. Posadziłam je na swoich kolanach, a maluch przytulił się do mnie. Z rozbawieniem zauważyłam, że to ten sepleniący.  Instynkt macierzyński, malutka? Nawet się nie odzywaj. Po prostu żal mi ich. Ja wiem swoje.  Prychnęłam w myślach i skupiłam się na rozmowie.
    - O co ci chodzi? Ja sobie po prostu chodzę tu i tam... - wzruszyłam ramionami.
    - Ale pokonała pani tamtych trzech przy wejściu do Inuzuri. - rzucił stanowczo jakiś młodzieniec o blond włosach. - Może teraz przestaną nas atakować i okradać z pieniędzy.
    - A wy przypadkiem nie okradacie innych? - rzuciłam patrząc mu prosto w oczy. O dziwo nie ugiął się pod moim spojrzeniem, przeciwnie, wytrzymał je i jeszcze wypiął pierś, jakby był dumny, że to robi.
    - Jakoś musimy utrzymać siebie i młodszych od nas. Nikt nie chce zginąć. Zresztą, kto da takim jak my jakąś pracę? Próbowałem, owszem, ale po przepracowaniu dnia, gdy przychodziłem po zapłatę, przeganiano mnie. - potargał swoje płowe włosy. Milczałam, zastanawiając się czy mogę im pomóc, a jeśli tak to w jaki sposób.
    - Mam propozycję. Będę tu przychodziła raz w miesiącu. Nie, posłuchaj do końca. - rzuciłam szybko widząc, że nastolatek już otwiera usta. - Będę cię uczyć walki mieczem, żebyś mógł się obronić, a w przyszłości sam będziesz uczył inne dzieci. Tydzień później będę przychodzić sprawdzać jak sobie radzisz. Jeśli opanujesz technikę, którą ci pokazałam wcześniej dostaniesz sumę, która pozwoli wam przeżyć do następnej mojej wizyty. Umowa stoi? - wyciągnęłam rękę. Chłopak wahał się przez chwilę po czym uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń. - Zaczynamy od dzisiaj, z tym że już dziś dostaniecie tyle ile potrzeba do przeżycia na tydzień.
    - Dobra. - chłopak pobiegł po jakiś kij, uprzednio mierząc ręką wielkość mojej katany. Gdy stanął już przede mną gotowy do działania, ja delikatnie podałam śpiącego już malucha dziewczynie stojącej obok mnie i stanęłam naprzeciwko chłopaka. Nawet nie zdążył mrugnąć, a jego kij leżał już na ziemi.
    - Za cienki. Znajdź taki, który ma grubość twojego nadgarstka. - rzuciłam chowając katanę do sayi. Gdy wrócił po dłuższej chwili wyciągnęłam rękę po konar i machnęłam nim kilka razy. Oddałam kij chłopakowi i zaprezentowałam dwa podstawowe cięcia. Chłopak był pojętny i po kilku korektach załapał o co chodzi.

Księżyc był w pełni, co przypominało mi wiele nocy spędzonych z bratem na pustyni Hueco Mundo. Westchnęłam ciężko, próbując przypomnieć sobie jego twarz. Chyba minęło za dużo czasu od jego odwiedzin. Umykały mi szczegóły, początkowo nieistotne, ale odbierające moim wspomnieniom tą odrobinę realizmu, sprawiającą, że miałam pewność, że twarz Grimmjowa w moich myślach to nie wymysł mojej wyobraźni, a rzeczywiste wspomnienie.
    - Chcę do domu... - wyszeptałam. Poczułam łzę spływającą po moim policzku. Potrząsnęłam głową, kryjąc twarz za włosami. - Brakuje mi ciebie, braciszku. - szept utonął w nocnej ciszy, a ja odgarnęłam wszystkie włosy z twarzy i zebrałam je w kucyk na czubku głowy. - Niech to już się skończy...
    - Ces jus nas zostawic? - wyseplenił cichutki głosik przy moim uchu. Pokręciłam głową, odwracając się przodem do malca. Nie siliłam się na uśmiech. Byłby sztuczny, a to czego się nauczyłam przez dwa dni spędzone tutaj wystarczyło, żebym wiedziała, że przestraszyłabym tym chłopca.
    - Nie chcę. Tylko bardzo tęsknię za kimś, kto jest daleko stąd. - chłopiec bez słowa podszedł i przytulił mnie, oplatając swoje drobne rączki wokół mojej szyi. A ja, gdy skończy się ta misja, prawdopodobnie będę musiała zabijać takich jak on teraz. Nie panowałam już nad sobą, ta myśl przeważyła moje serce. Liczne, gorące łzy znalazły ujście, gdy tak trwałam przytulona przez dziecko. Malec usadowił się na moich kolanach i nie wyglądało na to, że przeszkadza mu moje prawie dziecięce łkanie. Objęłam go tak, jak matka przytula swoje dziecko i zaczęłam się kołysać w przód i w tył. Po długiej chwili, gdy przestałam już szlochać rozpaczliwie, zorientowałam się, że maluch zasnął wtulony we mnie. Przesunęłam się delikatnie, nie chcąc budzić chłopca ufnie do mnie przytulonego. Oparłam plecy o rozwalającą się balustradę i ponownie spojrzałam na księżyc. Machinalnie głaskałam dziecko i ponownie poczułam łzy zbierające się w kącikach oczu. Nie zatrzymywałam ich, ale wbrew oczekiwaniom z moich ust nie wydostał się kolejny, odbierający oddech szloch.

*Narracja trzecioosobowa*
Zasnęła. Obserwował ją od dłuższego czasu, tłumiąc swoje reiatsu tak głęboko jak tylko potrafił. Był pewien, że niedługo po takim ataku dziewczyna zaśnie dość mocno. Taaak, wbrew temu co zawsze twierdził jego kapitan, rudowłosy był dość domyślnym człowiekiem, ale nie lubił tego po sobie pokazywać. Rozczochrał dłonią kucyk, by po chwili podnieść się ze swojej kryjówki i ruszyć powoli w stronę dziewczyny. Zastanawiało go rozchwianie w jej reiatsu, gdy przytulała to dziecko. Nie wyglądała na osobę z silnym instynktem macierzyńskim... Chociaż, jeśli przypomnieć sobie zachowanie Rukii w stosunku do tamtego dziwnego rodzeństwa, które zniknęło zanim nawet on czy czarnowłosa zdążyli je choć trochę poznać... Dziewczyny były jak rodzone siostry, nawet zachowania miały często podobne. Te podobieństwo mogłoby tłumaczyć czemu nawet przez sen Fuyumi głaskała i tuliła do siebie malucha. Uśmiechnął się lekko, siadając na dziurawych schodkach naprzeciwko Yukimori. Ściągnął z siebie górną część stroju i otulił nią śpiącą dwójkę. Oczywiście mógłby ją ogrzać po prostu przytulając ją, ale nie chciał ryzykować kolejnego „błogosławieństwa” Senbonzakurą. Kapitan też szukał Fuyumi, a czerwonowłosy, chociaż nie rozumiał zbytnio powodów tych poszukiwań, doskonale wiedział co się stanie, gdy Kuchiki zobaczy go obejmującego Fuyumi. Co innego Rukia, która znała ich relacje. Czyste, typowe dla rodzeństwa. Ale kapitan to zupełnie inna bajka. Pomimo tego co wszyscy o nim myśleli, szlachcic był dość porywczym człowiekiem i, choć nie dawał tego po sobie poznać, wolał częściej używać miecza niż spokoju i rozsądku.
Uśmiechnął się wesoło, chociaż czuł się zakłopotany, że siedzi półnagi w towarzystwie siostry. Co z tego, że owa osóbka właśnie spała, w dodatku z dzieckiem na kolanach. Ten widok był uroczy i Renji wiele oddałby w tej chwili za aparat fotograficzny. Dzięki zdjęciu mógłby udowodnić wiecznie zakompleksionej Fuyumi, że gdy jest naturalna wygląda prześlicznie. Pokręcił głową i, podobnie do dziewczyny, oparł się o balustradę. Założył ręce na piersi i przymknął oczy, gotowy obudzić się na każdą, choćby najlżejszą zmianę reiatsu w otoczeniu.

*Narracja pierwszoosobowa*
Pierwszym co zobaczyłam po otworzeniu oczu była duża gromadka dzieci siedzących cicho i wpatrujących się to we mnie to w osobnika naprzeciwko mnie. Nie widziałam go początkowo, bo zgromadzone duszyczki zasłaniały większość widoku. Wzięłam głęboki wdech i usiadłam, przeciągając się nieco. Coś zsunęło się ze mnie, odsłaniając słodko śpiącego malucha. Poczułam znajomy, nawet bardzo znajomy zapach. Co prawda przez to ciało moje arrancarze zmysły były dość mocno przytępione, ale i tak po jednym niuchnięciu rozpoznałam zapach Renjiego. Taki charakterystyczny zapach małpiego futra i przyjaźni, lekko podszytej awanturniczością mojego przyszywanego braciszka.
- Renji-sama. - moje wargi samoistnie rozciągnęły się w uśmiechu. Nawet jeżeli to nie Grimmi, to mam tutaj swojego brata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz