sobota, 9 marca 2013

Rozdział 18

*Narracja trzecioosobowa*
Siedział w swoim gabinecie, dochodziła trzecia po południu. Kolejny dzień z rzędu upływał spokojnie, bez kobiecych krzyków, jęków czy zażaleń... Po prostu kolejny dzień bez Fuyumi. Lubił ciszę i nie miał ochoty przerywać tego błogiego stanu, ale nie mógł po prostu zignorować faktu, że jego podkomendna zniknęła bez żadnych wieści. Nikt o niej nie wspominał, wszyscy zdawali się o niej nie pamiętać, nawet Renji i Rukia zachowywali się jakby nie byli razem. Ten ostatni fakt go nieco zdziwił, miał nawet podejrzenia czy przypadkiem ktoś jakimś magicznym sposobem nie cofnął czasu.
Rozumiał fakt, że dziewczyna mogła być na niego wściekła, ale bez przesady, odebranie kimona to nie jest jakaś wielka zbrodnia, żeby zniknąć na prawie miesiąc. Chyba, że... Dopadły go wątpliwości czy aby na pewno ta długa nieobecność spowodowana jest wyłącznie przez nią. Zaczął mieć podejrzenia, że coś jej się stało. Nie, żeby go to obchodziło, ale jeśli coś jej się stanie to tylko on będzie odpowiadał przed Generałem dlaczego do tego dopuścił.
     -  Kapitanie! - jeden z szeregowców, o których wiedział, że podkochiwali się w jego czwartej oficer, wpadł do gabinetu nie patrząc nawet na to, że zakłóca pracę kapitana. Byakuya spojrzał na niego chłodno, ale ten nie zwracał na to większej uwagi. Coś musiało się stać.  Przemknęło przez umysł szlachcica. - Znaleźliśmy Fuyumi-san! - wstał bez słowa, częściowo zmieszany, ale oczekujący dalszych informacji. - Ale ona chyba już... - szeregowiec urwał w połowie zdania, niepewny czy ma mówić.
     -  Co „już”? - ponaglił go kruczowłosy. Miał coraz gorsze przeczucia.
     -  Chyba już nie żyje, kapitanie. Znaleźliśmy ją w wannie pełnej lodu, częściowo zanurzoną w tej bryle... - młodszy shinigami coś mówił, ale Byakuya nie słuchał. Przed oczami stanęła mu wizja na wpół zamrożonej Fuyumi. Sam nie wiedział czemu, ale coś w nim drgnęło. Ruszył ku wyjściu z gabinetu, a gdy tylko znalazł się na otwartej przestrzeni użył shunpo, by jak najszybciej znaleźć się w małym domku oficer.
Roztrącał młodszych rangą, przedzierając się do łazienki. Ręką dał znak, że wszyscy mają opuścić to pomieszczenie. W ciągu niespełna kilku minut został sam w nienaturalnie cichym mieszkaniu. Powoli, pełen obaw ruszył w kierunku łazienki. Już z salonu widział smugę wody, którą prawdopodobnie roznieśli szeregowcy.
I co, szlachcicu? Nagle zacząłeś się o nią martwić? Ale czy na pewno o nią czy tylko o to jakie konsekwencje wyciągnie wobec ciebie Generał, gdy dowie się o jej śmierci?
Kuchiki rozejrzał się podejrzliwie słysząc ten głęboki, męski głos. Miodowy baryton został przyćmiony przez gorycz i ironię przebijającą z każdego słowa. Nie zauważył jednak posiadacza tego głosu. Rozejrzał się jeszcze raz, ale wyglądało na to, że naprawdę nikogo tu nie ma. Wszedł do łazienki i pierwszym co zauważył była Fuyumi leżąca na podłodze w kałuży wody. Była w swoim jedynym i najlepszym kimonie, tym samym, które miała na ceremonii zakończenia Akademii Shinigami. Czerwony materiał był zamrożony. Kilka zadrapań na sinej skórze świadczyło o próbach rozłupania kawałka lodu, który więził jej brzuch i ręce. Sina skóra. Patrzył, niezdolny do ruchu. Szukał choć odrobiny życia w tych bezwładnych kończynach, patrzących w dal oczach, wpół ukrytych pod powiekami. Nawet nie wiedział kiedy uklęknął obok nieżywej dziewczyny ani kiedy wziął ją w ramiona, rozcierając jej ręce, by przywrócić im choć trochę ciepła.
Wyczuł! Wyczuł słabe, ledwo pulsujące reiatsu. Z nowymi siłami pocierał jej skórę, próbował też nią potrząsać.
     -  Obudź się. Obudź się, przecież wiem, że masz siłę do życia. - szeptał gorączkowo, samemu nie wiedząc czemu tak zależy mu na tym, by dziewczyna wróciła do świadomości.
     -  Może i ma siłę. Ale nie ma powodu. - Kuchiki podniósł głowę, tuląc w ochronnym geście ciało Fuyumi. Na krawędzi wanny pełnej lodu siedział najdziwniejszy osobnik jakiego szlachcic kiedykolwiek spotkał. Miał ubranie w czarno-zielonej kolorystyce, owinięte kilkoma łańcuchami. Miał też czarne włosy, przenikliwe białe tęczówki i czarną łzę namalowaną pod lewym okiem. W jednej z dłoni trzymał odwrócony cylinder z piórkiem, z którego promieniowała jasna poświata. - Nawet nie wiesz ile razy ta dziewczyna próbowała ci zaufać... - przybysz nie zaszczycił sinego ciała w objęciach szlachcica nawet jednym spojrzeniem, patrzył za to ze smutkiem w zawartość swojego kapelusza. - Tyle razy, ile zranień. Wiesz, ona była strasznie wrażliwa. Pomimo tego, że nie cierpiała twojego zimnego tonu i pomimo, że raniły ją twoje słowa i czyny.... Ona próbowała ci zaufać. - pokręcił głową i podniósł z kapelusza coś, co okazało się był malutką Fuyumi śpiącą na jego dłoni. - Ale przegiąłeś ostatnim razem.
     -  To przecież tylko kimono... - zaprotestował szlachcic. Zanim się zorientował, nieznajomy przyciskał ostrze lodowego miecza do jego krtani, zabraniając mu mówić.
     -  Tylko kimono?! Czy myślisz, że ja mówię o kimonie, które własnoręcznie dla niej uszyłem?! Nie! - razem z ostatnim słowem z lodu pozostałego w wannie utworzyły się kolejne ostrza, które celowały w szlachcica. - Mówię o tym co stało się zanim zabrałeś jej to kimono! - jedno z ostrzy przebiło dłoń szlachcica, nie przebijając jednak ciała dziewczyny. - To jeszcze dziecko w porównaniu do ciebie! A ty pokazałeś jej coś czego powinna zaznać za jakieś sto lat! I to w dodatku od mężczyzny, który nie zrobiłby tego, bo „cel uświęca środki”! Powinna wiedzieć czym jest pożądanie dopiero wtedy, kiedy byłaby pewna, że ten, który stoi naprzeciwko niej jest tym właściwym, a nie jakimś palantem, który kocha tylko własną, dawno zmarłą żonę i właśnie znalazł sobie jej identyczną z wyglądu kopię! - wściekłość władającego lodowymi ostrzami osiągnęła apogeum. Stał nad szlachcicem, w jednej ręce delikatnie trzymając śpiącą Fuyumi, a drugą podnosząc za szaty bruneta. Ten zaś nawet nie protestował, kiedy kolejne uderzenia pięści spadały na niego.
     -  Ja nawet nie wiedziałem. - powiedział w końcu Kuchiki, kiedy ten cudak wyładował na nim wściekłość. - Gdybym tylko wiedział, że to popchnie ją...
     -  Ale pomimo tego, że wiedziałeś, że jeszcze nigdy nie obcowała w ten sposób z mężczyzną, to i tak zrobiłeś to w ten sposób! Nie mogłeś powiedzieć jej, że ma się przebrać? - nieznajomy usiadł znowu na brzegu wanny. - Gdybyś to powtórzył ze dwa razy to wykonałaby polecenie. - pokręcił głową. Spojrzał jeszcze raz na osóbkę leżącą na jego dłoni. - Wypraw jej godny pogrzeb chociaż. - zniknął bez śladu, razem z widmem dziewczyny.
     -  Fuyumi... - wyszeptał szlachcic.
***
Zerwał się z futonu, wciąż szepcząc jej imię. To był sen? Tylko sen? Nie potrafił w to uwierzyć. Wiedział, że już nie zaśnie. Wyszedł do ogrodu, słońce właśnie wschodziło. To już miesiąc od tego zdarzenia. Nie miał pretensji do siostry, Renjiego i Fuyumi, że go unikają. Doskonale wiedział, że zwierzyła im się z tego co zaszło pomiędzy nim i nią. Westchnął i wrócił do sypialni. Położył się na futonie wierząc, że uda mu się jeszcze zasnąć, chociażby na chwilę. W końcu jest sobota, nikogo w dywizji i tak nie ma. Przekręcił się kilka razy i zrezygnowany przetarł twarz dłonią. Pod powiekami wciąż miał obraz sinego, martwego ciała Fuyumi. Otworzył oczy, bezmyślnie wpatrując się w nieskazitelnie biały sufit. Leżał tak długi czas, słońce było już wysoko na niebie, gdy ktoś cicho zapukał do drzwi. Tylko Rukia pukała w ten sposób. Usiadł i pozwolił jej wejść. Przysiadła przy samych drzwiach, wpatrując się w podłogę. Szlachcic patrzył na nią wyczekująco.
     -  Fuyumi zniknęła. - powiedziała cicho dziewczyna. - Uznaliśmy z Renjim, że powinieneś o tym wiedzieć. - dodała szybko, zanim brunet zdążył otworzyć usta. - Nie ma jej od zeszłego popołudnia. - skinęła bratu głową i wyszła z pomieszczenia.
Siedział przez kilka minut jak sparaliżowany, a przez jego umysł przebiegały najróżniejsze myśli. Sen się spełnia. To stwierdzenie nadeszło znikąd i równie niespodziewanie zniknęło. Po chwili poderwał się i szybko narzucił na siebie jakiekolwiek haori. Nie zaprzątał sobie głowy zakładaniem kenseikanu, zajęłoby to za dużo cennego czasu.
Nie było jej w domu. Uznał to za pocieszające, ale na dłuższą metę nie zmniejszało to jego obaw. Swoją drogą, jak bezmyślnym trzeba być, żeby zostawiać swoje mieszkanie otwarte? Przecież każdy mógł tu wejść i ją... Przerwał rozmyślania i rozejrzał się. No tak, jej nie ma nawet z czego okraść. Jedyną cenną rzeczą jaką zauważył były złote spinki, które jej podarował. Wyszedł z domu i starannie zamknął za sobą drzwi. Gdzie teraz?

***Narracja pierwszoosobowa***
Szłam powolnym krokiem po miejscu, w którym wylądowałam na początku mojej misji. Sześćdziesiąty okręg Rukongai. Miałam na sobie jakieś obszarpane kimono, które kupiłam w pierwszym okręgu, i zdążyłam potargać je po drodze tutaj, tak by wyglądało na zniszczone i znoszone. Wysiłek opłacił się, nie zaczepiał mnie nikt, z kim naprawdę nie musiałam walczyć. Katana była ukryta bezpiecznie pod ubraniem, ale jednocześnie mogłam ją szybko wyciągnąć i się obronić.
Trafiłam na ryneczek. Chyba właśnie wywiązała się bijatyka, bo cały rynek zajmowało kółeczko gapiów otaczające jakąś kurzawę. Miałam szczęście, że zaniepokojeni arrancarzym reiatsu shinigami szybko mnie znaleźli. Gdybym miała czekać na odpowiedni wiek, w którym mogłam zostać przyjęta do Akademii... To miałabyś tak wredny charakter, że szybko by cię stamtąd wyrzucili. To co powiesz o mieszkańcach Zaraki? Hiyakuma nie odezwał się więcej, a ja przepychałam się przez tłum, by stanąć jak najbliżej zamieszania. No tak, dwóch facetów okładało się pięściami, a kobieta stojąca obok nich prosiła, by przestali. Zastanowiłam się przez chwilę czy warto się wtrącać. Wkroczyłam na środek i rozdzieliłam walczących za pomocą ostrza miecza. Patrzyli zdziwieni na stal pomiędzy swoimi twarzami, a kobieta pisnęła przerażona i zemdlała.
     -  Jeszcze jeden ruch, a obydwaj będziecie oddychać przez usta. - powiedziałam na tyle cicho, że usłyszeli mnie tylko oni. Zwiększyłam odrobinę moje reiatsu tak, że mężczyźni odczuli wyraźny spadek temperatury, niewyczuwalny dla stojących dalej. - A teraz odsuńcie się od siebie i przeproście. Nie chcę wiedzieć o co poszło, macie się przeprosić. I nie bić w najbliższej przyszłości. - dodałam i odsunęłam katanę. Zmniejszyłam też moje reiatsu, by powietrze odzyskało poprzednią temperaturę. Mężczyźni odsunęli się od siebie, ukłonili się zarówno mnie jak i sobie po czym zniknęli w tłumie. Podeszłam do nieprzytomnej kobiety i bez zbytniej delikatności uderzyłam ją w ramię. Tak jak myślałam udawała tylko omdlenie. - Wstawaj i nie rób większych scen niż tamci. - rzuciłam sucho i odeszłam w stronę bramy do sześćdziesiątego pierwszego okręgu.
Postanowiłam odwiedzić Inuzuri. Wycieczka jak na razie zapowiadała się ciekawie i bez większych przeszkód dotarłam do odpowiedniego kręgu. Wtedy drogę zastawiło mi trzech rosłych mężczyzn, każdy miał katanę przy boku. Ja mojej też już nie chowałam, w końcu wieść o mnie szybko się rozniosła.
     -  Dalej nie pójdziesz. Wracaj tam, gdzie twoje miejsce, kobieto. - ten stojący pośrodku splunął mi pod nogi. Najgorsza obelga w Zaraki (lubiłam jak Ikkaku i Madarame opowiadali jak to spotkali w Zaraki Kenpachiego) widać tutaj też obowiązywała.
     -  Nie ma szans, osiłku. Obiecałam sobie powalczyć w Zaraki i taki tępak jak ty na pewno mnie nie zatrzyma. - rzuciłam swobodnie kładąc dłoń na rękojeści katany. Uśmiechnęłam się też pewna siebie. W końcu ci idioci nie wiedzieli, że używam do obrony zimna. Tego żadna plotka nie głosiła, a jak dotąd słyszałam ich wiele.
     -  Więc idziesz walczyć? - równocześnie wyciągnęli katany. Ładna synchronizacja. Z nami i tak nie mają szans dopóki myślą, że jesteś tylko dobrze wyglądającą bronią.  - Nawet dobrze się składa, my też mamy taką ochotę.
     -  Jaka stawka? - zapytałam spokojnie, nawet nie wyjmując broni. Widać nie spodziewali się tego, bo zbaranieli. - A, czyli nie wiecie. Idę walczyć w Zaraki za pieniądze. Najniższa to chyba 100 jenów za potyczkę z najsłabszym stamtąd... - zamyśliłam się. - Więc ile stawiacie? Ponieważ to Inuzuri myślę, że zadowolę się 20 jenami.
     -  Nie doceniasz nasz! Stawiam 70 jenów, że przegrasz po minucie walcząc ze mną. - rzucił buńczucznie najniższy z całej trójki. Szef skinął głową i wyjął z mieszka odpowiednią ilość pieniędzy. Również sięgnęłam do mojego i rzuciłam na ziemię monety. Zaraz po tym na wszelki wypadek otoczyłam się niewielkim słupem lodowatego reiatsu i wyciągnęłam katanę.
Walka rozpoczęła się.
Po dziesięciu minutach dziękowałam Renjiemu i Ikkaku za gnojenie mnie na treningach, nauczycielom Akademii też dziękowałam. Teraz doceniłam ich krzyki i brak przerw. Chyba tylko dzięki temu udało mi się uniknąć wielu ataków i jednocześnie wyprowadzić kilkanaście swoich. Przeciwnik okazał się wrażliwy na zimno, ale nie dał tego po sobie poznać, dopóki nie padł wyczerpany na ziemię i nie zaczął się trząść. Schyliłam się po monety należące do mnie. Minęłam zdziwionych mężczyzn i ruszyłam przed siebie, by znaleźć dom, o którym słyszałam od Rukii i Renjiego. Dom ich dzieciństwa.
     -  A tych nie bierzesz? - ktoś rzucił za mną mieszkiem z pieniędzmi.
     -  Nie potrzebuję ich! Wygram w Zaraki kilkanaście razy tyle. - odrzuciłam mieszek. - Na razie! - podniosłam dłoń na pożegnanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz