*Narracja
trzecioosobowa*
Siedział w swoim
gabinecie, dochodziła trzecia po południu. Kolejny dzień z rzędu
upływał spokojnie, bez kobiecych krzyków, jęków czy zażaleń...
Po prostu kolejny dzień bez Fuyumi. Lubił ciszę i nie miał ochoty
przerywać tego błogiego stanu, ale nie mógł po prostu zignorować
faktu, że jego podkomendna zniknęła bez żadnych wieści. Nikt o
niej nie wspominał, wszyscy zdawali się o niej nie pamiętać,
nawet Renji i Rukia zachowywali się jakby nie byli razem. Ten
ostatni fakt go nieco zdziwił, miał nawet podejrzenia czy
przypadkiem ktoś jakimś magicznym sposobem nie cofnął czasu.
Rozumiał fakt, że
dziewczyna mogła być na niego wściekła, ale bez przesady,
odebranie kimona to nie jest jakaś wielka zbrodnia, żeby zniknąć
na prawie miesiąc. Chyba, że... Dopadły go wątpliwości czy aby
na pewno ta długa nieobecność spowodowana jest wyłącznie przez
nią. Zaczął mieć podejrzenia, że coś jej się stało. Nie, żeby
go to obchodziło, ale jeśli coś jej się stanie to tylko on będzie
odpowiadał przed Generałem dlaczego do tego dopuścił.
-
Kapitanie! - jeden z szeregowców,
o których wiedział, że podkochiwali się w jego czwartej oficer,
wpadł do gabinetu nie patrząc nawet na to, że zakłóca pracę
kapitana. Byakuya spojrzał na niego chłodno, ale ten nie zwracał
na to większej uwagi. Coś musiało się stać. Przemknęło przez umysł szlachcica. - Znaleźliśmy Fuyumi-san! -
wstał bez słowa, częściowo zmieszany, ale oczekujący dalszych
informacji. - Ale ona chyba już... - szeregowiec urwał w połowie
zdania, niepewny czy ma mówić.
- Co „już”?
- ponaglił go kruczowłosy. Miał coraz gorsze przeczucia.
- Chyba już nie
żyje, kapitanie. Znaleźliśmy ją w wannie pełnej lodu, częściowo
zanurzoną w tej bryle... - młodszy shinigami coś mówił, ale
Byakuya nie słuchał. Przed oczami stanęła mu wizja na wpół
zamrożonej Fuyumi. Sam nie wiedział czemu, ale coś w nim drgnęło.
Ruszył ku wyjściu z gabinetu, a gdy tylko znalazł się na
otwartej przestrzeni użył shunpo, by jak najszybciej znaleźć się
w małym domku oficer.
Roztrącał młodszych rangą, przedzierając się do łazienki. Ręką
dał znak, że wszyscy mają opuścić to pomieszczenie. W ciągu
niespełna kilku minut został sam w nienaturalnie cichym mieszkaniu.
Powoli, pełen obaw ruszył w kierunku łazienki. Już z salonu
widział smugę wody, którą prawdopodobnie roznieśli szeregowcy.
I co,
szlachcicu? Nagle zacząłeś się o nią martwić? Ale czy na pewno
o nią czy tylko o to jakie konsekwencje wyciągnie wobec ciebie
Generał, gdy dowie się o jej śmierci?
Kuchiki rozejrzał się podejrzliwie słysząc ten głęboki, męski
głos. Miodowy baryton został przyćmiony przez gorycz i ironię
przebijającą z każdego słowa. Nie zauważył jednak posiadacza
tego głosu. Rozejrzał się jeszcze raz, ale wyglądało na to, że
naprawdę nikogo tu nie ma. Wszedł do łazienki i pierwszym co
zauważył była Fuyumi leżąca na podłodze w kałuży wody. Była
w swoim jedynym i najlepszym kimonie, tym samym, które miała na
ceremonii zakończenia Akademii Shinigami. Czerwony materiał był
zamrożony. Kilka zadrapań na sinej skórze świadczyło o próbach
rozłupania kawałka lodu, który więził jej brzuch i ręce. Sina
skóra. Patrzył, niezdolny do ruchu. Szukał choć odrobiny życia w
tych bezwładnych kończynach, patrzących w dal oczach, wpół
ukrytych pod powiekami. Nawet nie wiedział kiedy uklęknął obok
nieżywej dziewczyny ani kiedy wziął ją w ramiona, rozcierając
jej ręce, by przywrócić im choć trochę ciepła.
Wyczuł! Wyczuł słabe, ledwo pulsujące reiatsu. Z nowymi siłami
pocierał jej skórę, próbował też nią potrząsać.
- Obudź się. Obudź się, przecież wiem, że masz siłę do życia.
- szeptał gorączkowo, samemu nie wiedząc czemu tak zależy mu na
tym, by dziewczyna wróciła do świadomości.
- Może i ma siłę. Ale nie ma powodu. - Kuchiki podniósł głowę,
tuląc w ochronnym geście ciało Fuyumi. Na krawędzi wanny pełnej
lodu siedział najdziwniejszy osobnik jakiego szlachcic kiedykolwiek
spotkał. Miał ubranie w czarno-zielonej kolorystyce, owinięte
kilkoma łańcuchami. Miał też czarne włosy, przenikliwe białe
tęczówki i czarną łzę namalowaną pod lewym okiem. W jednej z
dłoni trzymał odwrócony cylinder z piórkiem, z którego
promieniowała jasna poświata. - Nawet nie wiesz ile razy ta
dziewczyna próbowała ci zaufać... - przybysz nie zaszczycił
sinego ciała w objęciach szlachcica nawet jednym spojrzeniem,
patrzył za to ze smutkiem w zawartość swojego kapelusza. - Tyle
razy, ile zranień. Wiesz, ona była strasznie wrażliwa. Pomimo
tego, że nie cierpiała twojego zimnego tonu i pomimo, że raniły
ją twoje słowa i czyny.... Ona próbowała ci zaufać. - pokręcił
głową i podniósł z kapelusza coś, co okazało się był malutką
Fuyumi śpiącą na jego dłoni. - Ale przegiąłeś ostatnim razem.
- To przecież tylko kimono... - zaprotestował szlachcic. Zanim się
zorientował, nieznajomy przyciskał ostrze lodowego miecza do jego
krtani, zabraniając mu mówić.
- Tylko kimono?! Czy myślisz, że ja mówię o kimonie, które
własnoręcznie dla niej uszyłem?! Nie! - razem z ostatnim słowem
z lodu pozostałego w wannie utworzyły się kolejne ostrza, które
celowały w szlachcica. - Mówię o tym co stało się zanim
zabrałeś jej to kimono! - jedno z ostrzy przebiło dłoń
szlachcica, nie przebijając jednak ciała dziewczyny. - To jeszcze
dziecko w porównaniu do ciebie! A ty pokazałeś jej coś czego
powinna zaznać za jakieś sto lat! I to w dodatku od mężczyzny,
który nie zrobiłby tego, bo „cel uświęca środki”! Powinna
wiedzieć czym jest pożądanie dopiero wtedy, kiedy byłaby pewna,
że ten, który stoi naprzeciwko niej jest tym właściwym, a nie
jakimś palantem, który kocha tylko własną, dawno zmarłą żonę
i właśnie znalazł sobie jej identyczną z wyglądu kopię! -
wściekłość władającego lodowymi ostrzami osiągnęła apogeum.
Stał nad szlachcicem, w jednej ręce delikatnie trzymając śpiącą
Fuyumi, a drugą podnosząc za szaty bruneta. Ten zaś nawet nie
protestował, kiedy kolejne uderzenia pięści spadały na niego.
- Ja nawet nie wiedziałem. - powiedział w końcu Kuchiki, kiedy ten
cudak wyładował na nim wściekłość. - Gdybym tylko wiedział,
że to popchnie ją...
- Ale pomimo tego, że wiedziałeś, że jeszcze nigdy nie obcowała w
ten sposób z mężczyzną, to i tak zrobiłeś to w ten sposób!
Nie mogłeś powiedzieć jej, że ma się przebrać? - nieznajomy
usiadł znowu na brzegu wanny. - Gdybyś to powtórzył ze dwa razy
to wykonałaby polecenie. - pokręcił głową. Spojrzał jeszcze
raz na osóbkę leżącą na jego dłoni. - Wypraw jej godny pogrzeb
chociaż. - zniknął bez śladu, razem z widmem dziewczyny.
- Fuyumi... - wyszeptał szlachcic.
***
Zerwał się z futonu, wciąż szepcząc jej imię. To był sen?
Tylko sen? Nie potrafił w to uwierzyć. Wiedział, że już nie
zaśnie. Wyszedł do ogrodu, słońce właśnie wschodziło. To
już miesiąc od tego zdarzenia. Nie miał pretensji do siostry,
Renjiego i Fuyumi, że go unikają. Doskonale wiedział, że
zwierzyła im się z tego co zaszło pomiędzy nim i nią. Westchnął
i wrócił do sypialni. Położył się na futonie wierząc, że uda
mu się jeszcze zasnąć, chociażby na chwilę. W końcu jest
sobota, nikogo w dywizji i tak nie ma. Przekręcił się kilka razy i
zrezygnowany przetarł twarz dłonią. Pod powiekami wciąż miał
obraz sinego, martwego ciała Fuyumi. Otworzył oczy, bezmyślnie
wpatrując się w nieskazitelnie biały sufit. Leżał tak długi
czas, słońce było już wysoko na niebie, gdy ktoś cicho zapukał
do drzwi. Tylko Rukia pukała w ten sposób. Usiadł i pozwolił jej
wejść. Przysiadła przy samych drzwiach, wpatrując się w podłogę.
Szlachcic patrzył na nią wyczekująco.
- Fuyumi zniknęła. - powiedziała cicho dziewczyna. - Uznaliśmy z
Renjim, że powinieneś o tym wiedzieć. - dodała szybko, zanim
brunet zdążył otworzyć usta. - Nie ma jej od zeszłego
popołudnia. - skinęła bratu głową i wyszła z pomieszczenia.
Siedział przez kilka minut jak sparaliżowany, a przez jego umysł
przebiegały najróżniejsze myśli. Sen się spełnia. To
stwierdzenie nadeszło znikąd i równie niespodziewanie zniknęło.
Po chwili poderwał się i szybko narzucił na siebie jakiekolwiek
haori. Nie zaprzątał sobie głowy zakładaniem kenseikanu, zajęłoby
to za dużo cennego czasu.
Nie było jej w domu. Uznał to za pocieszające, ale na dłuższą
metę nie zmniejszało to jego obaw. Swoją drogą, jak bezmyślnym
trzeba być, żeby zostawiać swoje mieszkanie otwarte? Przecież
każdy mógł tu wejść i ją... Przerwał rozmyślania i
rozejrzał się. No tak, jej nie ma nawet z czego okraść.
Jedyną cenną rzeczą jaką zauważył były złote spinki, które
jej podarował. Wyszedł z domu i starannie zamknął za sobą drzwi.
Gdzie teraz?
***Narracja pierwszoosobowa***
Szłam powolnym krokiem po miejscu, w którym wylądowałam na
początku mojej misji. Sześćdziesiąty okręg Rukongai. Miałam na
sobie jakieś obszarpane kimono, które kupiłam w pierwszym okręgu,
i zdążyłam potargać je po drodze tutaj, tak by wyglądało na
zniszczone i znoszone. Wysiłek opłacił się, nie zaczepiał mnie
nikt, z kim naprawdę nie musiałam walczyć. Katana była ukryta
bezpiecznie pod ubraniem, ale jednocześnie mogłam ją szybko
wyciągnąć i się obronić.
Trafiłam na ryneczek. Chyba właśnie wywiązała się bijatyka, bo
cały rynek zajmowało kółeczko gapiów otaczające jakąś
kurzawę. Miałam szczęście, że zaniepokojeni arrancarzym
reiatsu shinigami szybko mnie znaleźli. Gdybym miała czekać na
odpowiedni wiek, w którym mogłam zostać przyjęta do Akademii...
To miałabyś tak wredny charakter, że szybko by cię
stamtąd wyrzucili. To co powiesz o mieszkańcach Zaraki? Hiyakuma nie odezwał się więcej, a ja przepychałam się przez
tłum, by stanąć jak najbliżej zamieszania. No tak, dwóch facetów
okładało się pięściami, a kobieta stojąca obok nich prosiła,
by przestali. Zastanowiłam się przez chwilę czy warto się
wtrącać. Wkroczyłam na środek i rozdzieliłam walczących za
pomocą ostrza miecza. Patrzyli zdziwieni na stal pomiędzy swoimi
twarzami, a kobieta pisnęła przerażona i zemdlała.
- Jeszcze jeden ruch, a obydwaj będziecie oddychać przez usta. -
powiedziałam na tyle cicho, że usłyszeli mnie tylko oni.
Zwiększyłam odrobinę moje reiatsu tak, że mężczyźni odczuli
wyraźny spadek temperatury, niewyczuwalny dla stojących dalej. - A
teraz odsuńcie się od siebie i przeproście. Nie chcę wiedzieć o
co poszło, macie się przeprosić. I nie bić w najbliższej
przyszłości. - dodałam i odsunęłam katanę. Zmniejszyłam też
moje reiatsu, by powietrze odzyskało poprzednią temperaturę.
Mężczyźni odsunęli się od siebie, ukłonili się zarówno mnie
jak i sobie po czym zniknęli w tłumie. Podeszłam do nieprzytomnej
kobiety i bez zbytniej delikatności uderzyłam ją w ramię. Tak
jak myślałam udawała tylko omdlenie. - Wstawaj i nie rób
większych scen niż tamci. - rzuciłam sucho i odeszłam w stronę
bramy do sześćdziesiątego pierwszego okręgu.
Postanowiłam odwiedzić Inuzuri. Wycieczka jak na razie zapowiadała
się ciekawie i bez większych przeszkód dotarłam do odpowiedniego
kręgu. Wtedy drogę zastawiło mi trzech rosłych mężczyzn, każdy
miał katanę przy boku. Ja mojej też już nie chowałam, w końcu
wieść o mnie szybko się rozniosła.
- Dalej nie pójdziesz. Wracaj tam, gdzie twoje miejsce, kobieto. - ten
stojący pośrodku splunął mi pod nogi. Najgorsza obelga w Zaraki
(lubiłam jak Ikkaku i Madarame opowiadali jak to spotkali w Zaraki
Kenpachiego) widać tutaj też obowiązywała.
- Nie ma szans, osiłku. Obiecałam sobie powalczyć w Zaraki i taki
tępak jak ty na pewno mnie nie zatrzyma. - rzuciłam swobodnie
kładąc dłoń na rękojeści katany. Uśmiechnęłam się też
pewna siebie. W końcu ci idioci nie wiedzieli, że używam do
obrony zimna. Tego żadna plotka nie głosiła, a jak dotąd
słyszałam ich wiele.
-
Więc
idziesz walczyć? - równocześnie wyciągnęli katany. Ładna
synchronizacja. Z nami
i tak nie mają szans dopóki myślą, że jesteś tylko dobrze
wyglądającą bronią. - Nawet dobrze się składa, my też mamy taką ochotę.
- Jaka stawka? - zapytałam spokojnie, nawet nie wyjmując broni.
Widać nie spodziewali się tego, bo zbaranieli. - A, czyli nie
wiecie. Idę walczyć w Zaraki za pieniądze. Najniższa to chyba
100 jenów za potyczkę z najsłabszym stamtąd... - zamyśliłam
się. - Więc ile stawiacie? Ponieważ to Inuzuri myślę, że
zadowolę się 20 jenami.
- Nie doceniasz nasz! Stawiam 70 jenów, że przegrasz po minucie
walcząc ze mną. - rzucił buńczucznie najniższy z całej trójki.
Szef skinął głową i wyjął z mieszka odpowiednią ilość
pieniędzy. Również sięgnęłam do mojego i rzuciłam na ziemię
monety. Zaraz po tym na wszelki wypadek otoczyłam się niewielkim
słupem lodowatego reiatsu i wyciągnęłam katanę.
Walka rozpoczęła się.
Po dziesięciu minutach dziękowałam Renjiemu i Ikkaku za gnojenie
mnie na treningach, nauczycielom Akademii też dziękowałam. Teraz
doceniłam ich krzyki i brak przerw. Chyba tylko dzięki temu udało
mi się uniknąć wielu ataków i jednocześnie wyprowadzić
kilkanaście swoich. Przeciwnik okazał się wrażliwy na zimno, ale
nie dał tego po sobie poznać, dopóki nie padł wyczerpany na
ziemię i nie zaczął się trząść. Schyliłam się po monety
należące do mnie. Minęłam zdziwionych mężczyzn i ruszyłam
przed siebie, by znaleźć dom, o którym słyszałam od Rukii i
Renjiego. Dom ich dzieciństwa.
- A tych nie bierzesz? - ktoś rzucił za mną mieszkiem z pieniędzmi.
- Nie potrzebuję ich! Wygram w Zaraki kilkanaście razy tyle. -
odrzuciłam mieszek. - Na razie! - podniosłam dłoń na pożegnanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz