sobota, 2 marca 2013

Rozdział 16

     -  Co ty tu robisz? - zapytałam ostro, widząc postać siedzącą na kanapie. Spod czarnego płaszcza wystawały białe spodnie hakama. Kaptur został zsunięty na tył głowy odsłaniając szaleńczo uśmiechnięte oblicze. Niebieskie włosy jak zwykle sterczały zawadiacko, a oczy przybysza patrzyły na mnie na wpół rozbawione. Mężczyzna rozłożył ramiona jak do przytulenia.
     -  Nie przywitasz mnie? Nie widzieliśmy się ponad trzy lata, a ty tak mnie traktujesz? Krzywdzisz mnie, Tora-chan... - zwiesił głos. Przestał się uśmiechać, a ręce opuścił wzdłuż ciała.
     -  Nie o to mi chodzi, braciszku. - skrzyżowałam ręce na piersi. - Ktoś w ogóle wie, że tu jesteś? Co zrobisz jeśli cię wykryją? Nie dość, że zawalisz moją misję to jeszcze nas oboje mogą złapać! - rzuciłam wściekle. Co jak co, ale Grimmjow stanowczo zachował się nieodpowiedzialnie. - Grimmi... Nie po to się staram żyć tutaj jak oni, próbując nie płakać z tęsknoty za tobą...
     - Czyli jednak tęsknisz. Nie martw się. Jeszcze nie zameldowałem się u Aizena. Teoretycznie nadal wykonuję moją misję w Świecie Ludzi. Bariera ukrywająca moje reiatsu nadal działa. Nie wykryją mnie nawet jeśli otworzyłbym gargantę na środku jakiegoś placu. - poklepał miejsce obok siebie. Niechętnie usiadłam. Po dłuższej chwili milczenia wtuliłam się w niego, wdychając znajomy zapach. Łzy puściły się z moich oczu. - Wrażliwa tygrysica... Dokładnie taka jaka byłaś przed pójściem na misję. - westchnął cicho szósty przytulając mnie. - Tylko tak jakoś inaczej teraz wyglądasz. Chociaż... - chwycił mnie za podbródek. Spojrzałam mu w oczy. Te kobaltowe tęczówki robiące wrażenie niebieskiej bezdennej otchłani. Otchłani głupoty? Zaśmiałam się cicho. - Nawet ładnie ci tak. Chociaż wolę, kiedy masz swoje fioletowe włosy, Tora-chan. I uśmiech ozdobiony maską. - przytulił mnie, oplatając rękami w pasie. Objęłam go za szyję, całkowicie zrzucając kaptur i drapiąc go lekko po karku. Zamruczał po kociemu i też mnie pomiział.
     -  Grimmi, Grimmi... Powinieneś już wracać. W końcu jak Aizen się dowie... Kto wie co ci zrobi. - brat jednak ani myślał podnieść się i po prostu wrócić. Rozmruczał się na dobre, puścił mnie i szykował do zwinięcia się w kulkę z głową na moich kolanach. - Grimmjow, już! Jako Cero Espada... - uderzyłam go lekko w głowę. Trafiłam palcami na maskę. Zabolało.
     -  Dobra, dobra.. Jeszcze chwila, siostrzyczko. - chwycił moją dłoń i podmuchał. - Już? Nie boli? - pokiwałam głową. Bez słowa wstał i naciągnął kaptur na głowę.
     -  Wpadniesz jeszcze? Przepraszam, że musiałeś czekać, ale ten bal to była duża okazja...
     -  Spokojnie, nie gniewam się o to. Szkoda tylko, że w lodówce skończyło się mięso. Zresztą było jakieś takie niesmaczne... - przejechał językiem po zębach.
     -  Idioto, to nie było mięso! - podniosłam się szybko i uderzyłam go w głowę. - To były grillowane warzywa! Przemieliłam je, żeby łatwiej było nafaszerować kurczaka, którego dopiero kupię! - mężczyzna złapał się za gardło, jakby właśnie się dowiedział, że zjadł ponad dwa kilogramy trutki na szczury. Zaczął też wydawać odgłosy podobne do charczenia. - No nie przesadzaj, to tylko warzywa... Nie umrzesz tylko dlatego, że zjadłeś trochę papryki, cebuli czy pieczarek. - klepnęłam go w plecy raz czy dwa.
     -  Pieczarki to nie warzywa. - wydusił wciąż trzymając się za gardło.
     -  Ale do trujaków też się nie zaliczają. - pokręciłam głową, krzyżując ręce na piersiach.
     -  Nigdy więcej nie będę jadł u ciebie. Puści są o wiele smaczniejsi niż pasza dla bydła.
     -  Ty się ciesz, że nie dałam sałaty. Zaczęliby cię króliczkiem nazywać zamiast kociakiem. - zaśmiałam się widząc, jak niebieskowłosy otrząsa się jak pies... No, jak kot wyjęty z wody. - Swoją drogą, zawsze narzekałeś, że Puści nie mają smaku.
     -  Cicho. - szósty wyprostował się, ostatni raz dotknął dłonią gardła i otworzył gargantę. - Czekam na ciebie w Las Noches, tygrysico. - nachylił się i pocałował mnie w policzek. - Wróć najszybciej jak się da. - wyszeptał przytulając mnie po raz ostatni. Wczepiłam się w jego płaszcz, próbując się nie rozpłakać. Przygarnął mnie do siebie mocno, słyszałam jego serce tłukące się szybko o żebra. - Mała, niewinna Tora-chan... Moja najukochańsza siostrzyczka. - puścił mnie i zniknął we wnętrzu garganty.
     - Do zobaczenia, braciszku. - rzuciłam za nim.
Powlokłam się przygaszona w stronę sypialni. Rozejrzałam się po niej jak co wieczór. Łóżko pod przeciwległą ścianą zagracało większą część pomieszczenia, niezbyt dużego swoją drogą. Brak ozdób na ciemnobeżowych ścianach kontrastował z wzorzystą, kwiatową pościelą i takimi zasłonami. Obok łóżka stała jedna szafka nocna, po drugiej stronie niewielkich rozmiarów komoda. Ciemne, polerowane drewno odbijało światło dochodzące z salonu. Zapaliłam górne oświetlenie. Spojrzałam na dywan koloru czerwonego wina. Zaraz potem w oczy rzucił mi się Burashi, siedzący bezczelnie na moim łóżku. Spojrzałam na niego groźnie, a kot zeskoczył i ukrył się pod komodą, prychając i sycząc. Z ulgą zrzuciłam buty i podeszłam do szafki nocnej. Szybko rozwiązałam obi i ułożyłam je delikatnie na łóżku. To samo zrobiłam z kimonem. Jutro z samego rana zaniosę je Rukii do Trzynastej Dywizji. Szybko ubrałam piżamę i przerzuciłam kimono na komodę. Ruszyłam do łazienki, gasząc po drodze światło w salonie. Zmyłam makijaż, wzięłam szybki prysznic, ale myślami znów zaczęłam krążyć wokół słów Kuchikiego. Udawać jego żonę... Co on sobie myślał? Że jestem aktorką do wynajęcia?! Potrząsnęłam głową próbując wyrzucić te myśli z umysłu. Hiyakuma nie odzywał się. Rozważałam czy udać się do wewnętrznego świata, ale zrezygnowałam. Byłam zbyt zmęczona, a Szósty Oddział jutro pracował normalnie. W drodze do sypialni zaczęłam żałować, że poszłam z Kirą na bal. Pokręciłam głową i, po zgaszeniu światła, weszłam do łóżka.

***
Weszłam do dywizji. Jak zwykle wszyscy uciszyli się na mój widok. Machnęłam ręką, by sobie nie przeszkadzali w rozmowach i ruszyłam do gabinetu. W moich myślach pojawiła się góra papierów do wypełnienia. Po chwili obok pokazała się druga. No tak, w końcu Renji leczy kaca i muszę wypełniać wszystko za niego. Bez pukania otworzyłam drzwi gabinetu. No cóż, otworzyłam to może kiepskie słowo dla kopnięcia w drewno tak, że biedne odrzwia uderzyły po otwarciu w ścianę. Spodziewałam się zobaczyć chociażby lekko skrzywionego kacem kapitana, ale ku mojemu zdziwieniu pomieszczenie było puste. Zastygłam z wciąż uniesioną nogą.
     -  Kurna... Całe wejście wzięło w łeb. - opuściłam kończynę na ziemię i z ciężkim westchnieniem weszłam do pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi. Przestawiłam jakąś palmę w doniczce żeby przysłoniła dziurę w ścianie po klamce. Usiadłam za biurkiem, odsuwając filiżankę Kuchikiego. Mając w pamięci to co stało się, gdy stłukłam poprzednią ruszyłam moje cztery litery i zaniosłam porcelanę do szafki. - Jejku, jejku... Potrzebuję mocnej kawy. - rozejrzałam się za jakimś kubkiem. Jest! Czysty, pusty. - A gdzie jest...? - wychyliłam głowę za drzwi. - Macie może kawę? - zapytałam przechodzących szeregowców. Jeden zawrócił i po chwili przybiegł z powrotem niosąc małą paczkę kawy. - Dzięki. - uśmiechnęłam się do niego i zamknęłam drzwi.
     -  Miła jest. I ładna. - usłyszałam cichnącą rozmowę. - Szkoda tylko, że kapitan się na nią uwziął. - zastanowiło mnie to ostatnie. Co do niego: ciekawe dlaczego jeszcze go nie ma? Wzruszyłam ramionami i zrobiłam sobie kawy. Już siedziałam przy biurku i brałam do ręki pierwszy z brzegu dokument, gdy drzwi się otwarły i do gabinetu wszedł Kuchiki. Nawet na mnie nie spojrzał, a jedynie usiadł na kanapie bez słowa. Uśmiechnęłam się do siebie i odstawiłam kubek z głośnym stukotem. Brunet skrzywił się nieznacznie.
     -  Nie możesz być ciszej? - zapytał tak cicho, że ledwo go usłyszałam.
     -  Ten widok przeszedł moje oczekiwania. - zaśmiałam się głośno. - Mogę zrobić ci zdjęcie? Ale wiesz, pociesz się, że nie przyszedłeś przede mną. Bo naprawdę miałbyś ból głowy... - wstałam i otworzyłam drzwi na korytarz. - Chłopcy! Czy któryś byłby tak miły i zaniósł mi dwa stosy dokumentów na taras? - zawołałam w kierunku zebranych w ciasną grupę szeregowców. Nieśmiało podeszło dwóch. Wskazałam stosiki leżące na biurku, a sama zabrałam swój kubek i ruszyłam na taras. Mijając grupkę rzuciłam półgłosem. - Kapitan ma kaca... Lepiej być dzisiaj cicho. I polować na ten widok. - uśmiechnęłam się szeroko i puściłam im oczko. Wszyscy wiedzieli, że lubię dokuczać kruczowłosemu, więc tym bardziej spodobała im się ukryta aluzja w moim głosie. - Jakby coś to będę na tarasie, okey?
     -  Tak jest, Fuyumi-san! - zasalutowali raźno, uśmiechając się.
     -  Bez tego „san”. Wystarczy po imieniu. - poszłam na wspomniane miejsce, a za mną szeregowcy niosący stosy papierów.

Kawa pomogła, ale na krótko. Zmęczonym wzrokiem patrzyłam na nieznikającą górę papierzysk. Hiya-chan, mam dość. Pracuj, pracuj. Mam dla ciebie niespodziankę, kiedy skończysz. Jego słowa rozpaliły we mnie ciekawość i zapał do pracy. Po długim czasie skończyłam i ruszyłam ku zacisznej ławeczce w jednym z kątów dywizji. Usiadam na ziemi w pozycji lotosu i zaczęłam medytować. Niedługo później znalazłam się w wewnętrznym świecie.
     - Czemu... CZEMU TO TU JEST?! - wydarłam się na całą galerię patrząc na jeden z obrazów. Przedstawiał Kuchikiego w czasie kiedy staliśmy na tarasie podczas balu urodzinowego Generała. Jego smutny uśmiech i takie samo spojrzenie nawet na obrazie wydawały się zbyt realne. I nierzeczywiste jednocześnie. Gdyby mnie wtedy tam nie było, nie uwierzyłabym, że on może się tak uśmiechać. Chociaż jedno trzeba mu przyznać... Kiedy się uśmiechnie, obojętnie jak, to wygląda cholernie pociągająco...
     -  Pociągający, czyż nie, Tora-chan? - Hiyakuma wyrósł za mną. Aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam jego szept przy swoim uchu.
     -  A ty gejem jesteś, że tak go określasz? - zironizowałam naprędce. Po spojrzeniu Zanpakutō wiedziałam, że marnie mi to wyszło. Patrzył na mnie z politowaniem.
     -  Maleńka... Ja tylko mówię na głos to, co ty myślisz. - wzruszył ramionami. - Chcesz herbaty? Coś słodkiego też mam. - ruszył ku swojemu obrazowi i klęknął przed nim na jedno kolano. Nie lubiłam tego, ale tylko tak mogłam wejść do jego mieszkania.
     -  Nauczę się skakać, obiecuję. - mężczyzna tylko wzruszył ramionami i wskoczył zaraz za mną.
     - Nie musisz. Do ciężkich się nie zaliczasz... A ja chyba jestem masochistą. - uśmiechnął się szeroko. Zaśmiałam się i odwróciłam przodem do niego. - Zamknij oczy. - zdziwiona spełniłam polecenie. Jemu mogłam zaufać w stu procentach. Mężczyzna złapał mnie za ramiona i kilkanaście razy okręcił, aż straciłam orientację w terenie. - A teraz podejdź tutaj. - ostrożnie pokierował mnie... Gdzieś. Prawdopodobnie do garderoby. Miał kilkanaście identycznych  kompletów ubrań.
     - Hiya-chan, po co chcesz mi pokazywać swoje ciuchy? Już je widziałam... - cichy śmiech mężczyzny za mną sprawił, że nabrałam podejrzeń, gdzie idziemy.
     - Nie chcę ci pokazywać moich ciuchów. Mam coś specjalnie dla ciebie, maleńka. Stop. - zatrzymałam się posłusznie. Kilkakrotnie szarpnęłam rękaw szaty. - Nie denerwuj się. To nic zbereźnego.
     - Ty cały jesteś.. Albo nie. Nieważne. - urwałam w połowie zdania.
     - Ja jestem zbereźny? No wiesz... Otwórz oczy. - otworzyłam oczy i nie mogłam uwierzyć w to co widzę. - Podoba się? - zapytał Hiyakuma niepewnie.
     - Żartujesz? Jest cudowne! - dotknęłam ręką materiału. Przede mną na manekinie wisiało krótkie, jedwabne kimono. Ozdobione motywem błękitno-białych sopli na ciemnozielonym tle. Dwa pasy obi (czarne i ciemnoczerwone) różnej szerokości uzupełniały strój. Sople były nierównomiernej długości i ciągnęły się od szwów na barkach po górką krawędź obi. - Jak ty je zrobiłeś? I kiedy? Przecież wpadam tutaj prawie codziennie i nigdy tego nie widziałam...
     - Co to dla mnie. Chociaż bez ofiar się nie obyło. - pokazał mi swoje dłonie. Widać było, że nigdy wcześniej nie miał igły w rękach. Przytuliłam go mocno, chcąc zrekompensować ból. - Maleńka, jeśli chcesz mi to wynagrodzić to zrób herbatę i opatrz mi dłonie. Apteczka jest w kuchni w szafce nad zlewem. - bez słowa ruszyłam, by spełnić jego prośby.

Kiedy po półgodzinie siedzieliśmy w salonie z herbatą w dłoniach, zapytałam ponownie.
     -  Hiyakuma, wiesz może czemu Kuchiki pojawił się w moim wspomnieniu?
     -  Ostrzegałem cię przecież, że ryzykujesz. - westchnął Zanpakutō i zapatrzył się w brunatny płyn w kubku. Spojrzałam pytająco. - Sama do tego dojdziesz. - pokręcił głową i podmuchał herbatę. Siorbnął i kontynuował. - W końcu takie wspomnienia nie pojawiają się bez powodu.
     -  Strasznie zagadkowy jesteś dzisiaj. - burknęłam. - Mogę je na siebie ubrać? - zapytałam mając na myśli kimono.
     -  Jasne. Jak będziesz potrzebować pomocy przy obi to powiedz. - uśmiechnęłam się. Świetnie wiedział, że obi to dla mnie koszmar. Zdjęłam ubranie z manekina i pobiegłam do garderoby.
     -  Hiya-chan! Obi... - jęknęłam żałośnie po kilku minutach.
     -  Idę, idę... - po chwili poczułam jak mężczyzna owija wokół mnie dość szeroki pas długiego materiału. - Okey, obróć się wokół własnej osi. - wykonałam polecenie. Hiyakuma lekko szarpnął pasem, by mocniej mnie ścisnąć. - Jeszcze raz obrót. Drugie obi. - powtórzyliśmy całą operację. Ledwo mogłam w tym oddychać.
     -  Poluzuj lekko. Duszę się. - mężczyzna spełnił moją prośbę. - Lepiej.
     -  A teraz sznur. Trzymaj tutaj. - nakierował moją dłoń na skrawek materiału. Docisnęłam go do pleców ręką. Zanpakutō sięgnął po sznur koloru śliwki.
     -  Po co ci sznur? Chcesz mnie powiesić? - spanikowałam.
     -  Nie, głupia. - rzucił miękko. Obwiązał mnie sznurem i zawiązał go z przodu robiąc niewielką kokardkę. - Dzięki temu nie będziesz mnie potrzebować, żeby ściągnąć kimono. Pociągniesz za sznurek, a obi same opadną. - skinęłam głową. - Idź się zobacz. - stanęłam przed lustrem i zamarłam.
     -  To nie ja... - gdyby nie fryzura i twarz nie uwierzyłabym, że to co widzę to naprawdę ja. W życiu nie podejrzewałabym, że mam takie długie i zgrabne nogi.
     -  Oczywiście, gdybyś upięła włosy to jestem pewny, że uwiodłabyś każdego...
     -  Nie upnę włosów! - tupnęłam nogą. Zanpakutō tylko spojrzał w sufit jakby błagał jakiegoś boga o cierpliwość.
     -  No to wracaj do siebie. Już cię szukają. - Hiyakuma wcisnął mi szatę boga śmierci do rąk i pokierował ku wyjściu ze swojego obrazu.
     -  Ciekawe skąd ty to wiesz. - mruknęłam zgryźliwie, ale posłusznie wyskoczyłam za ramę, by po chwili otworzyć oczy i ponownie znaleźć się na trawie obok ławeczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz