- Nie przywitasz mnie? Nie
widzieliśmy się ponad trzy lata, a ty tak mnie traktujesz?
Krzywdzisz mnie, Tora-chan... - zwiesił głos. Przestał się
uśmiechać, a ręce opuścił wzdłuż ciała.
- Nie o to mi chodzi, braciszku. -
skrzyżowałam ręce na piersi. - Ktoś w ogóle wie, że tu jesteś?
Co zrobisz jeśli cię wykryją? Nie dość, że zawalisz moją
misję to jeszcze nas oboje mogą złapać! - rzuciłam wściekle.
Co jak co, ale Grimmjow stanowczo zachował się nieodpowiedzialnie.
- Grimmi... Nie po to się staram żyć tutaj jak oni, próbując nie
płakać z tęsknoty za tobą...
-
Czyli jednak tęsknisz. Nie martw
się. Jeszcze nie zameldowałem się u Aizena. Teoretycznie nadal
wykonuję moją misję w Świecie Ludzi. Bariera ukrywająca moje
reiatsu nadal działa. Nie wykryją mnie nawet jeśli otworzyłbym
gargantę na środku jakiegoś placu. - poklepał miejsce obok
siebie. Niechętnie usiadłam. Po dłuższej chwili milczenia
wtuliłam się w niego, wdychając znajomy zapach. Łzy puściły
się z moich oczu. - Wrażliwa tygrysica... Dokładnie taka jaka
byłaś przed pójściem na misję. - westchnął cicho szósty
przytulając mnie. - Tylko tak jakoś inaczej teraz wyglądasz.
Chociaż... - chwycił mnie za podbródek. Spojrzałam mu w oczy. Te
kobaltowe tęczówki robiące wrażenie niebieskiej bezdennej
otchłani. Otchłani głupoty?
Zaśmiałam
się cicho. - Nawet ładnie ci tak. Chociaż wolę, kiedy masz swoje
fioletowe włosy, Tora-chan. I uśmiech ozdobiony maską. -
przytulił mnie, oplatając rękami w pasie. Objęłam go za szyję,
całkowicie zrzucając kaptur i drapiąc go lekko po karku.
Zamruczał po kociemu i też mnie pomiział.
- Grimmi, Grimmi... Powinieneś już wracać. W końcu jak Aizen się
dowie... Kto wie co ci zrobi. - brat jednak ani myślał podnieść
się i po prostu wrócić. Rozmruczał się na dobre, puścił mnie
i szykował do zwinięcia się w kulkę z głową na moich kolanach.
- Grimmjow, już! Jako Cero Espada... - uderzyłam go lekko w głowę.
Trafiłam palcami na maskę. Zabolało.
- Dobra, dobra.. Jeszcze chwila, siostrzyczko. - chwycił moją dłoń
i podmuchał. - Już? Nie boli? - pokiwałam głową. Bez słowa
wstał i naciągnął kaptur na głowę.
- Wpadniesz jeszcze? Przepraszam, że musiałeś czekać, ale ten bal
to była duża okazja...
- Spokojnie, nie gniewam się o to. Szkoda tylko, że w lodówce
skończyło się mięso. Zresztą było jakieś takie niesmaczne...
- przejechał językiem po zębach.
- Idioto, to nie było mięso! - podniosłam się szybko i uderzyłam
go w głowę. - To były grillowane warzywa! Przemieliłam je, żeby
łatwiej było nafaszerować kurczaka, którego dopiero kupię! -
mężczyzna złapał się za gardło, jakby właśnie się
dowiedział, że zjadł ponad dwa kilogramy trutki na szczury.
Zaczął też wydawać odgłosy podobne do charczenia. - No nie
przesadzaj, to tylko warzywa... Nie umrzesz tylko dlatego, że
zjadłeś trochę papryki, cebuli czy pieczarek. - klepnęłam go w
plecy raz czy dwa.
- Pieczarki to nie warzywa. - wydusił wciąż trzymając się za
gardło.
- Ale do trujaków też się nie zaliczają. - pokręciłam głową,
krzyżując ręce na piersiach.
- Nigdy więcej nie będę jadł u ciebie. Puści są o wiele
smaczniejsi niż pasza dla bydła.
- Ty się ciesz, że nie dałam sałaty. Zaczęliby cię króliczkiem
nazywać zamiast kociakiem. - zaśmiałam się widząc, jak
niebieskowłosy otrząsa się jak pies... No, jak kot wyjęty z
wody. - Swoją drogą, zawsze narzekałeś, że Puści nie mają
smaku.
- Cicho. - szósty wyprostował się, ostatni raz dotknął dłonią
gardła i otworzył gargantę. - Czekam na ciebie w Las Noches,
tygrysico. - nachylił się i pocałował mnie w policzek. - Wróć
najszybciej jak się da. - wyszeptał przytulając mnie po raz
ostatni. Wczepiłam się w jego płaszcz, próbując się nie
rozpłakać. Przygarnął mnie do siebie mocno, słyszałam jego
serce tłukące się szybko o żebra. - Mała, niewinna Tora-chan...
Moja najukochańsza siostrzyczka. - puścił mnie i zniknął we
wnętrzu garganty.
-
Do zobaczenia, braciszku. - rzuciłam za nim.
Powlokłam się
przygaszona w stronę sypialni. Rozejrzałam się po niej jak co
wieczór. Łóżko pod przeciwległą ścianą zagracało większą
część pomieszczenia, niezbyt dużego swoją drogą. Brak ozdób
na ciemnobeżowych ścianach kontrastował z wzorzystą, kwiatową
pościelą i takimi zasłonami. Obok łóżka stała jedna szafka
nocna, po drugiej stronie niewielkich rozmiarów komoda. Ciemne,
polerowane drewno odbijało światło dochodzące z salonu.
Zapaliłam górne oświetlenie. Spojrzałam na dywan koloru
czerwonego wina. Zaraz potem w oczy rzucił mi się Burashi,
siedzący bezczelnie na moim łóżku. Spojrzałam na niego groźnie,
a kot zeskoczył i ukrył się pod komodą, prychając i sycząc. Z
ulgą zrzuciłam buty i podeszłam do szafki nocnej. Szybko rozwiązałam
obi i ułożyłam je delikatnie na łóżku. To samo zrobiłam z
kimonem. Jutro z samego rana zaniosę je Rukii do Trzynastej
Dywizji. Szybko ubrałam piżamę i przerzuciłam kimono na komodę.
Ruszyłam do łazienki, gasząc po drodze światło w salonie.
Zmyłam makijaż, wzięłam szybki prysznic, ale myślami znów
zaczęłam krążyć wokół słów Kuchikiego. Udawać jego
żonę... Co on sobie myślał? Że jestem aktorką do wynajęcia?!
Potrząsnęłam głową próbując wyrzucić te myśli z umysłu.
Hiyakuma nie odzywał się. Rozważałam czy udać się do
wewnętrznego świata, ale zrezygnowałam. Byłam zbyt zmęczona, a
Szósty Oddział jutro pracował normalnie. W drodze do sypialni
zaczęłam żałować, że poszłam z Kirą na bal. Pokręciłam
głową i, po zgaszeniu światła, weszłam do łóżka.
***
Weszłam do dywizji. Jak zwykle wszyscy uciszyli się na mój widok.
Machnęłam ręką, by sobie nie przeszkadzali w rozmowach i ruszyłam
do gabinetu. W moich myślach pojawiła się góra papierów do
wypełnienia. Po chwili obok pokazała się druga. No tak, w końcu
Renji leczy kaca i muszę wypełniać wszystko za niego. Bez pukania
otworzyłam drzwi gabinetu. No cóż, otworzyłam to może kiepskie
słowo dla kopnięcia w drewno tak, że biedne odrzwia uderzyły po
otwarciu w ścianę. Spodziewałam się zobaczyć chociażby lekko
skrzywionego kacem kapitana, ale ku mojemu zdziwieniu pomieszczenie
było puste. Zastygłam z wciąż uniesioną nogą.
- Kurna... Całe wejście wzięło w łeb. - opuściłam kończynę na
ziemię i z ciężkim westchnieniem weszłam do pokoju. Zamknęłam
za sobą drzwi. Przestawiłam jakąś palmę w doniczce żeby
przysłoniła dziurę w ścianie po klamce. Usiadłam za biurkiem,
odsuwając filiżankę Kuchikiego. Mając w pamięci to co stało
się, gdy stłukłam poprzednią ruszyłam moje cztery litery i
zaniosłam porcelanę do szafki. - Jejku, jejku... Potrzebuję
mocnej kawy. - rozejrzałam się za jakimś kubkiem. Jest! Czysty,
pusty. - A gdzie jest...? - wychyliłam głowę za drzwi. - Macie
może kawę? - zapytałam przechodzących szeregowców. Jeden
zawrócił i po chwili przybiegł z powrotem niosąc małą paczkę
kawy. - Dzięki. - uśmiechnęłam się do niego i zamknęłam
drzwi.
- Miła jest. I ładna. - usłyszałam cichnącą rozmowę. - Szkoda
tylko, że kapitan się na nią uwziął. - zastanowiło mnie to
ostatnie. Co do niego: ciekawe dlaczego jeszcze go nie ma?
Wzruszyłam ramionami i zrobiłam sobie kawy. Już siedziałam przy
biurku i brałam do ręki pierwszy z brzegu dokument, gdy drzwi się
otwarły i do gabinetu wszedł Kuchiki. Nawet na mnie nie spojrzał,
a jedynie usiadł na kanapie bez słowa. Uśmiechnęłam się do
siebie i odstawiłam kubek z głośnym stukotem. Brunet skrzywił
się nieznacznie.
- Nie możesz być ciszej? - zapytał tak cicho, że ledwo go
usłyszałam.
- Ten widok przeszedł moje oczekiwania. - zaśmiałam się głośno.
- Mogę zrobić ci zdjęcie? Ale wiesz, pociesz się, że nie
przyszedłeś przede mną. Bo naprawdę miałbyś ból głowy... -
wstałam i otworzyłam drzwi na korytarz. - Chłopcy! Czy któryś
byłby tak miły i zaniósł mi dwa stosy dokumentów na taras? -
zawołałam w kierunku zebranych w ciasną grupę szeregowców.
Nieśmiało podeszło dwóch. Wskazałam stosiki leżące na biurku,
a sama zabrałam swój kubek i ruszyłam na taras. Mijając grupkę
rzuciłam półgłosem. - Kapitan ma kaca... Lepiej być dzisiaj
cicho. I polować na ten widok. - uśmiechnęłam się szeroko i
puściłam im oczko. Wszyscy wiedzieli, że lubię dokuczać
kruczowłosemu, więc tym bardziej spodobała im się ukryta aluzja
w moim głosie. - Jakby coś to będę na tarasie, okey?
- Tak jest, Fuyumi-san! - zasalutowali raźno, uśmiechając się.
- Bez tego „san”. Wystarczy po imieniu. - poszłam na wspomniane
miejsce, a za mną szeregowcy niosący stosy papierów.
Kawa pomogła, ale na krótko. Zmęczonym wzrokiem patrzyłam na
nieznikającą górę papierzysk. Hiya-chan, mam dość. Pracuj,
pracuj. Mam dla ciebie niespodziankę, kiedy skończysz. Jego
słowa rozpaliły we mnie ciekawość i zapał do pracy. Po długim
czasie skończyłam i ruszyłam ku zacisznej ławeczce w jednym z
kątów dywizji. Usiadam na ziemi w pozycji lotosu i zaczęłam
medytować. Niedługo później znalazłam się w wewnętrznym
świecie.
-
Czemu... CZEMU TO TU JEST?! -
wydarłam się na całą galerię patrząc na jeden z obrazów.
Przedstawiał Kuchikiego w czasie kiedy staliśmy na tarasie podczas
balu urodzinowego Generała. Jego smutny uśmiech i takie samo
spojrzenie nawet na obrazie wydawały się zbyt realne. I
nierzeczywiste jednocześnie. Gdyby mnie wtedy tam nie było, nie
uwierzyłabym, że on może się tak uśmiechać. Chociaż jedno
trzeba mu przyznać... Kiedy się uśmiechnie, obojętnie jak, to
wygląda cholernie pociągająco...
- Pociągający,
czyż nie, Tora-chan? - Hiyakuma wyrósł za mną. Aż podskoczyłam,
kiedy usłyszałam jego szept przy swoim uchu.
- A ty gejem
jesteś, że tak go określasz? - zironizowałam naprędce. Po
spojrzeniu Zanpakutō wiedziałam, że marnie mi to wyszło. Patrzył
na mnie z politowaniem.
- Maleńka... Ja
tylko mówię na głos to, co ty myślisz. - wzruszył ramionami. -
Chcesz herbaty? Coś słodkiego też mam. - ruszył ku swojemu
obrazowi i klęknął przed nim na jedno kolano. Nie lubiłam tego,
ale tylko tak mogłam wejść do jego mieszkania.
- Nauczę się
skakać, obiecuję. - mężczyzna tylko wzruszył ramionami i wskoczył
zaraz za mną.
-
Nie
musisz. Do ciężkich się nie zaliczasz... A ja chyba jestem
masochistą. - uśmiechnął się szeroko. Zaśmiałam się i
odwróciłam przodem do niego. - Zamknij oczy. - zdziwiona spełniłam
polecenie. Jemu mogłam zaufać w stu procentach. Mężczyzna złapał
mnie za ramiona i kilkanaście razy okręcił, aż straciłam
orientację w terenie. - A teraz podejdź tutaj. - ostrożnie
pokierował mnie... Gdzieś. Prawdopodobnie do garderoby. Miał
kilkanaście identycznych kompletów ubrań.
-
Hiya-chan, po
co chcesz mi pokazywać swoje ciuchy? Już je widziałam... - cichy
śmiech mężczyzny za mną sprawił, że nabrałam podejrzeń,
gdzie idziemy.
-
Nie chcę ci
pokazywać moich ciuchów. Mam coś specjalnie dla ciebie, maleńka.
Stop. - zatrzymałam się posłusznie. Kilkakrotnie szarpnęłam
rękaw szaty. - Nie denerwuj się. To nic zbereźnego.
-
Ty cały
jesteś.. Albo nie. Nieważne. - urwałam w połowie zdania.
-
Ja jestem
zbereźny? No wiesz... Otwórz oczy. - otworzyłam oczy i nie mogłam
uwierzyć w to co widzę. - Podoba się? - zapytał Hiyakuma
niepewnie.
-
Żartujesz?
Jest cudowne! - dotknęłam ręką materiału. Przede mną na
manekinie wisiało krótkie, jedwabne kimono. Ozdobione motywem
błękitno-białych sopli na ciemnozielonym tle. Dwa pasy obi
(czarne i ciemnoczerwone) różnej szerokości uzupełniały strój.
Sople były nierównomiernej długości i ciągnęły się od szwów
na barkach po górką krawędź obi. - Jak ty je zrobiłeś? I
kiedy? Przecież wpadam tutaj prawie codziennie i nigdy tego nie
widziałam...
-
Co to dla
mnie. Chociaż bez ofiar się nie obyło. - pokazał mi swoje
dłonie. Widać było, że nigdy wcześniej nie miał igły w
rękach. Przytuliłam go mocno, chcąc zrekompensować ból. -
Maleńka, jeśli chcesz mi to wynagrodzić to zrób herbatę i
opatrz mi dłonie. Apteczka jest w kuchni w szafce nad zlewem. - bez
słowa ruszyłam, by spełnić jego prośby.
Kiedy po półgodzinie siedzieliśmy w salonie z herbatą w dłoniach,
zapytałam ponownie.
- Hiyakuma,
wiesz może czemu Kuchiki pojawił się w moim wspomnieniu?
- Ostrzegałem
cię przecież, że ryzykujesz. - westchnął Zanpakutō i zapatrzył
się w brunatny płyn w kubku. Spojrzałam pytająco. - Sama do tego
dojdziesz. - pokręcił głową i podmuchał herbatę. Siorbnął i
kontynuował. - W końcu takie wspomnienia nie pojawiają się bez
powodu.
- Strasznie
zagadkowy jesteś dzisiaj. - burknęłam. - Mogę je na siebie
ubrać? - zapytałam mając na myśli kimono.
- Jasne. Jak
będziesz potrzebować pomocy przy obi to powiedz. - uśmiechnęłam
się. Świetnie wiedział, że obi to dla mnie koszmar. Zdjęłam
ubranie z manekina i pobiegłam do garderoby.
- Hiya-chan!
Obi... - jęknęłam żałośnie po kilku minutach.
- Idę, idę...
- po chwili poczułam jak mężczyzna owija wokół mnie dość
szeroki pas długiego materiału. - Okey, obróć się wokół
własnej osi. - wykonałam polecenie. Hiyakuma lekko szarpnął
pasem, by mocniej mnie ścisnąć. - Jeszcze raz obrót. Drugie obi.
- powtórzyliśmy całą operację. Ledwo mogłam w tym oddychać.
- Poluzuj lekko.
Duszę się. - mężczyzna spełnił moją prośbę. - Lepiej.
- A teraz sznur.
Trzymaj tutaj. - nakierował moją dłoń na skrawek materiału.
Docisnęłam go do pleców ręką. Zanpakutō sięgnął po sznur
koloru śliwki.
- Po co ci
sznur? Chcesz mnie powiesić? - spanikowałam.
- Nie, głupia.
- rzucił miękko. Obwiązał mnie sznurem i zawiązał go z przodu
robiąc niewielką kokardkę. - Dzięki temu nie będziesz mnie
potrzebować, żeby ściągnąć kimono. Pociągniesz za sznurek, a
obi same opadną. - skinęłam głową. - Idź się zobacz. -
stanęłam przed lustrem i zamarłam.
- To nie ja... -
gdyby nie fryzura i twarz nie uwierzyłabym, że to co widzę to
naprawdę ja. W życiu nie podejrzewałabym, że mam takie długie i
zgrabne nogi.
- Oczywiście,
gdybyś upięła włosy to jestem pewny, że uwiodłabyś każdego...
- Nie upnę włosów! - tupnęłam nogą. Zanpakutō tylko spojrzał w
sufit jakby błagał jakiegoś boga o cierpliwość.
- No to wracaj do siebie. Już cię szukają. - Hiyakuma wcisnął mi
szatę boga śmierci do rąk i pokierował ku wyjściu ze swojego
obrazu.
- Ciekawe skąd ty to wiesz. - mruknęłam zgryźliwie, ale posłusznie
wyskoczyłam za ramę, by po chwili otworzyć oczy i ponownie
znaleźć się na trawie obok ławeczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz