niedziela, 31 marca 2013

Rozdział 23

    - Boże... - jęknęłam łapiąc się za głowę. Bolała mnie niemiłosiernie, jakbym była na kacu. Rozejrzałam się niepewnie dookoła. Znajdowałam się w rozwalającym się pokoju. Rukongai? Przecież całkiem niedawno byłam...  Zalała mnie fala wspomnień o ostatnich wydarzeniach. W tym momencie dziurawe shoji się odsunęło, wpuszczając do małego, ciemnego pomieszczenia odrobinę światła. Do pokoju kocim krokiem wsunął się Hiyakuma. - Hiya-chan... Jakim cudem jesteśmy w Rukongai? I nie trzaskaj tak, głowa mnie strasznie boli. - skrzywiłam się, gdy mężczyzna zamknął drzwi z cichym stuknięciem. Usiadł koło mnie i przytulił, kładąc mi rękę na czole. Poczułam orzeźwiający i łagodzący ból chłód. Westchnęłam, obejmując go w pasie i przytulając się na chwilę. - Dziękuję. A teraz: jak się tu znaleźliśmy i ile spałam? - podał mi wodę, którą wypiłam łapczywie.
    - Przyniosłem cię tu. Chociaż zanim wszystkie obrażenia się zaleczyły... Zdążyłem wygrać w shōgi z Kuchikim. Co jak co, ale jest świetnym graczem. Trochę minęło zanim rozpracowałem jego strategię. - zasępił się, zupełnie jakby długie myślenie nad strategią było ujmą na honorze. - W każdym razie wygrałem. Co do drugiego pytania... Przespałaś cały dzień i całą noc. - zamilkł, nie wiedząc jak zareaguję.
    - No cóż, w końcu i tak postanowiłam odejść z Gotei. Tylko jak ja to przekażę Aizen-samie... On każe mnie zabić... - zamyśliłam się. W ogóle czułam się jakby te słowa wypowiadał ktoś inny. Było mi szczerze obojętne co się ze mną stanie.
    - Malutka. - Zanpakutō od kilku chwil bezskutecznie próbował zwrócić moją uwagę.
    - Hm? Coś mówiłeś? - zapytałam półprzytomnie, myślami błądząc wokół reakcji Grimmjowa na moją śmierć.
    - Tak, mówiłem, że Jidanbō pytał jak się czujesz. - spojrzałam na niego zaskoczona.
    - Byłam pewna, że jesteśmy w Inuzuri. - wykrztusiłam po dłuższej chwili.
    - Kuchiki na odchodne powiedział, że wrócisz do Dworu Czystych Dusz, choćby miał cię tam sprowadzić siłą. A gdzie zacząłby poszukiwania, zwłaszcza po ostatnim? - fakt, miał rację.
    - Ale tam jest Yoneka! Przecież zgred go zamorduje, jeśli chłopak nie powie gdzie jestem. - spanikowałam. Zerwałam się z posłania z zamiarem pójścia do Inuzuri, gdy ręka silnie obejmująca mnie w pasie powaliła mnie na ziemię.
    - To już jest załatwione. Yoneka ma powiedzieć, że poszłaś do Zaraki. Już? Spokojnie, wszystko pozałatwiałem. - Uspokoiłam się nieco, widząc, że takimi wybuchami tylko straszę Hiyakumę. - Malutka, Kuchiki był tutaj niecałą godzinę temu, więc na razie jesteśmy bezpieczni. Pytał o ciebie Jidanbō, na szczęście ten zachował się zgodnie z planem i powiedział, że widział cię zmierzającą do następnego okręgu. - westchnęłam z ulgą, już całkowicie spokojna. - Na razie przebierz się, później pomyślimy co dalej. I powinnaś podziękować Jidanbō za pomoc. - upomniał mnie Zanpakutō, zupełnie jakbym była dzieckiem. Cóż, w porównaniu do niego pewnie byłam. Skinęłam jedynie głową, a Zanpakutō wyszedł, zasuwając drzwi i zostawiając mnie samą w pokoju. Ubrałam kimono, zapewne przemocą odzyskane od zgreda i wyszłam z pokoju, uprzednio porządkując go. Zaraz przed domem zastałam Jidanbō, który skinął mi głową na powitanie i uśmiechnął się przyjaźnie.
    - Dziękuję, Jidanbō. - nie zdążyłam dokończyć, gdyż mężczyzna podniósł mnie jedną ręką i posadził na swoim ramieniu. Widziałam kolejne okręgi Rukongai, co było imponującym widokiem. - Wow, ty masz zawsze taki widok... Niesamowite. - Zachwyciłam się i rozglądałam uważnie. Nagle zauważyłam duży obłok kurzu nad jedną z dalszych dzielnic Rukongai. - Jidanbō, a co to tam jest? Który to okręg? - zapytałam olbrzyma.
    - Gdzie? - wskazałam dłonią kierunek. Mężczyzna przyjrzał się uważniej, a po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. - Inuzuri, Fuyumi. - powiedział cicho, a moje serce zamarło. W jednej chwili zeskoczyłam i wbiegłam do domku po katanę. W czasie biegu do siedemdziesiątego drugiego okręgu przywiązałam ją do obi i przyspieszyłam bieg.
    - Fuyumi, co ty robisz? - krzyczał za mną Hiyakuma, ale nie słuchałam. Skupiłam się na biegu i wyciszeniu energii duchowej. Nagle widok po bokach rozmazał się, a ja znalazłam się dobrych kilkadziesiąt metrów dalej niż powinnam być po zwykłym biegu. Zatrzymałam się gwałtownie.
    - Czy ja właśnie... Użyłam shunpo? - zapytałam sama siebie. W tej formie powinno być to niemożliwie, w końcu Aizen-sama poza reiatsu ograniczył wszystkie moje umiejętności. Nawet wywołanie shikai powinno być niemożliwie. Wzruszyłam ramionami. Może Hiya-chan coś o tym wie. Ruszyłam dalej, co jakiś czas używając shunpo. Dotarłam dopiero do 71 okręgu, a już czułam przytłaczającą wszystko energię duchową szlachcica. Gdy dotarłam do dawnego domku Renjiego i Rukii, pierwszym co zobaczyłam był szlachcic trzymający Yonekę za ubranie i potrząsający nim z groźną miną. Na szczęście nie wyjął jeszcze Zanpakutō.
    - Wiem doskonale, że ona nie poszła do Zaraki. Czego miałaby tam szukać? Każ jej wyjść. - usłyszałam, gdy podeszłam wystarczająco blisko. Yoneka zauważył mnie, już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy palcem położonym na usta nakazałam mu ciszę. Widać było, że chłopak atakowany taką ilością reiatsu jest na skraju wyczerpania. Podeszłam najciszej jak się dało do szlachcica i trzasnęłam go sayą po głowie. Deja vu...  Puścił chłopaka i osunął się na ziemię. Po chwili jego energia duchowa było prawie niewyczuwalna.
    - Zabiłaś go, zabiłaś! - wydarł się Yoneka. Pokręciłam głową, kopiąc lekko szlachcica w bok. Głośne jęknięcie przesądziło sprawę.
    - Jest tylko niezdolny do ruchu, trafiłam w punkt witalny. - wzruszyłam ramionami. - Dla twojej informacji, zgredzie: byłam w pierwszym okręgu, praktycznie pod twoim nosem. Nie trzeba było wiele, żeby Hiyakuma cię rozszyfrował. - spojrzałam ponownie na blondyna stojącego w szoku. - Wybacz Yoneka. Chyba nie wszystko poszło po myśli Hiyakumy... - chłopak machnął ręką, odwracając wzrok. - Coś nie tak?
    - Twoje kimono, Fuyumi. Jest chyba za słabo zawiązane... - spojrzałam. Faktycznie, było zbyt luźne przez co widać było kawałek piersi. Szybko je poprawiłam modląc się, by przybył tutaj mój Zanpakutō. - Daj, pomogę ci. - odwróciłam się plecami do Yoneki pozwalając, by zacisnął mocniej pasy obi. - Już. - odsunął się szybko, widząc, że poturbowany szlachcic zaczyna żwawiej się ruszać i próbuje się podnieść.
    - Miałeś znaleźć powód dla którego miałabym wrócić na Dwór Czystych Dusz, a nie zaciągać mnie tam siłą. - szepnęłam, pochylając się nad szlachcicem. Znieruchomiał. - Czyli nie znalazłeś nic takiego. Wobec tego możesz wracać do posiadłości. - odwróciłam się, by odejść gdziekolwiek, gdy kruczowłosy się odezwał.
    - Jeszcze nie spłaciłaś do końca długu. Myślisz, że jeden posiłek wszystko załatwił?
    - Taki bogaty, a tylko o kasie myśli. - zironizowałam, truchlejąc jednak ze strachu. Znalazł powód. Cholercia, mam przechlapane...
    - Zostawisz Rukię i Renjiego? Tak bez żadnych emocji powiesz im, że odchodzisz z Gotei?
    - Zrozumieją. Muszą zrozumieć. - wycedziłam przez zęby. - Zresztą tu nie chodzi o nich.
    - A o kogo? - spojrzałam przez ramię na szlachcica. Wstał już i otrzepywał swoje kimono z kurzu. - Myślisz, że wszyscy będą dla ciebie tak wyrozumiali jak Renji i Rukia? Generał na pewno nie będzie. Wiesz co robi się z nielegalnymi dezerterami? Jestem pewny, że wiesz. - wiedziałam. Wrzucano ich do dołu zrobionego w całości z kamienia wysysającego energię duchową i zostawiano, żeby umarli z wycieńczenia, głodu, chłodu i pragnienia. - I jestem pewny, że gdy dowie się o twojej ucieczce ucierpisz na tym nie tylko ty. Cały szósty oddział zostanie skazany na więzienie. Nie tylko ja i Renji. Wszyscy, nawet ci dopiero przyjęci. - mówił to bez cienia emocji, jakby nie zależało mu na tym, co stanie się z nim i jego oddziałem.
    - A jeśli dezerter będzie martwy? - stanęłam przodem do niego, chcąc zobaczyć jego reakcję. Po jego twarzy przebiegł jakiś grymas, ni to strachu ni wściekłości. Nie odezwał się jednak, co potwierdziło moje przypuszczenia. - Rozumiem. Wobec tego problem rozwiązał się sam. - ukłoniłam się lekko i zniknęłam, używając shunpo. A raczej miałam taki zamiar, bo kilkanaście metrów dalej dołączył do mnie szlachcic. Kręciło mi się w głowie i czułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Przebiegłam kilka kroków w bok, by w końcu wylądować na kolanach i zwymiotować wodę, którą wypiłam wcale mnie tak dawno temu. Trzęsłam się na całym ciele i nie mogłam tego opanować, dodatkowo wciąż wymiotowałam, chociaż praktycznie nie miałam już czym. Hiyakuma pojawił się obok mnie i położył mi dłoń na czole.
    - Masz gorączkę i ani odrobiny reiatsu. - pokręcił głową i spojrzał na Kuchikiego. Ewidentnie nie podobała mu się jego obecność. - Chyba za długo przebywałem tutaj, używając twojej energii duchowej. Masz się nią zająć. - wstał i rozkazał kapitanowi. Podszedł do niego bliżej i wyszeptał. - I nawet nie próbuj się do niej dobierać. Jeden zły ruch, a będą musieli amputować ci obie ręce. - Malutka, ja znikam. Jeśli będziesz mnie potrzebować... - skinęłam głową i zwymiotowałam po raz kolejny. Zamroczyło mnie na chwilę, ale resztką woli zachowałam świadomość.
    - Hiya-chan. Chcę do szpitala. - wyszeptałam i upadłam do przodu.
    - Zaniosę ją. Znikaj już. - Kuchiki kucał za mną i trzymał mnie za ramiona, żebym nie upadła we własne wymiociny. Poczułam lekką ulgę, gdy Hiyakuma zdematerializował się. Moje reiatsu przestało być tak obciążone. - I co on z tobą zrobił? Jak można być tak lekkomyślnym? Ty też nie jesteś lepsza. Nikt ci nie mówił, że zmaterializowana forma duchowa Zanpakutō czerpie z energii duchowej partnera, a nie ze swojej?
    - Ty mnie miałeś uczyć o Zanpakutō i kidō, ale odwoływałeś co chwilę treningi, zapomniałeś już? - szlachcic podniósł mnie i przeniósł kilka kroków, by posadzić na ziemi i spojrzeć na moją twarz. Usiadł przede mną, żeby w razie czego szybko mnie złapać. Świadczyło o tym też to, że trzymał dłonie na moich ramionach.
    - Jesteś strasznie rozpalona. I nadal się trzęsiesz. - zdjął górę szlacheckiego stroju i okrył mnie nim. Zapatrzyłam się na jego wyrzeźbioną klatkę piersiową. W tej chwili cieszyłam się, że mam wypieki z gorączki. Nagle Kuchiki napiął mięśnie brzucha, a mnie zrobiło się słabo na ten widok. - Podoba ci się? Nie musisz się aż tak czerwienić.
    - W-Wcale się nie czerwienię! To z gorączki! - zaprotestowałam. Po chwili nieśmiało wyciągnęłam dłoń i dotknęłam jednego z mięśni. Był twardy niczym stal. - Robisz brzuszki czy po prostu masz taką budowę? - zapytałam, dotykając palcem kolejnych mięśni. Wszystkie były identycznie napięte. Ku mojemu zdumieniu szlachcic odwrócił wzrok i rozluźnił się. Wstał i wziął mnie na ręce.
    - Musisz wytrzymać, jeśli użyję shunpo szybciej znajdziemy się w szpitalu. Lepiej ci już? - skinęłam głową, zdezorientowana nagłą zmianą tematu. Pewnie Hisana zapytała go kiedyś o to samo.
 Przed szpitalem Kuchiki postawił mnie na ziemi, zabrał z moich ramion swoje kimono i założył je na siebie. Weszliśmy do środka, a po chwili przyszła Unohana. Wystarczył jej jeden rzut oka na moją twarz, by zdecydowała się przyjąć mnie na oddział.

sobota, 23 marca 2013

Rozdział 22

    - Błagam, niech ktoś mnie obudzi trzeci raz... - jęknęłam, kiedy już doszedł do mnie absurd tej sytuacji. Siedziałam na kolanach kapitana, przed chwilą pocałowałam go myśląc, że to Grimmjow. Co najgorsze mój chwilowy pobyt w Las Noches, w sypialni brata, okazał się niczym innym jak tylko snem. - Boże... - zsunęłam się z kolan szlachcica, zakrywając twarz rękami. - To był sen... Tylko sen. Cholera by to! - zaklęłam, wstając i ruszając ku wyjściu. Po chwili szarpania się z shoji zauważyłam, że te na pewno się nie otworzą.
    - Wytłumacz mi: co ty robisz? - obejrzałam się na mężczyznę. Siedział tam, gdzie wcześniej, a poza tym, że odwrócił głowę w moją stronę nic nie sugerowało, że się poruszył.
    - Próbuję znaleźć drzwi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, ruszając wzdłuż fałszywej ściany i szukając drzwi. W końcu! Otworzyłam je na całą szerokość... - Piździ! - zatrzasnęłam je szybko, drżąc z zimna. Wciąż miałam na sobie poharatane kimono, a jesienny poranek nie był zbyt zachęcający. Szron na drzewach i trawie mówił sam za siebie. Spojrzałam jeszcze raz na szlachcica. - Jeśli mam do wyboru ciebie i zimno to jednak wolę zimno. - otworzyłam drzwi i, próbując nie zwracać uwagi na prawie lodowaty wiatr, wyszłam na zewnątrz. Zaraz też zostałam wciągnięta z powrotem do pomieszczenia, a drzwi zostały zamknięte.
    - Poczekaj aż się ociepli. Zaraz każę przynieść ci jakieś ubranie. - mężczyzna puścił moje ramię i ruszył ku drzwiom znajdującym się na drugim końcu pomieszczenia.
    - Służba będzie plotkować, że sprowadzasz kobiety na noc. - rzuciłam kąśliwie, sięgając ku shoji. Zatrzymał się, ale nie odwrócił.
    - Raczej pomyślą, że Hisana ożyła. I nie próbuj otwierać tamtych drzwi. - dodał kiedy prawie udało mi się je bezszelestnie otworzyć. Opuściłam rękę, obiecując sobie, że kiedy tylko wyjdzie to ja też. W drugą stronę.

***
Mamusiu, której nie znałam... Za co mnie tak pokarali? Stałam na środku pokoju, ubierana przez kilkanaście służących, które za nic miały moje protesty. Temu wszystkiemu przyglądał się z boku szlachcic, który wszedł zaraz po tym, gdy ubrano mnie w pierwsze kimono. I co najgorsze wszystkie bez wyjątku zwracały się do mnie...
    - Hisana-sama, które spinki wolisz? - już mnie nerwica brała, gdy to słyszałam. Jak Hisana to wytrzymywała?
    - Mówiłam już, że nie jestem Hisaną. Mam na imię Fuyumi. - wysyczałam wściekle, przez co kobieta cofnęła się kilka kroków. Inna natomiast powiedziała uspokajającym tonem.
    - Oczywiście, Hisana-sama. - spojrzałam wściekle na szlachcica, prawie pewna, że nie będzie chciał kontynuować tej farsy.
    - Hisano, proszę, uspokój się... - powiedział łagodnie, podchodząc i wyciągając do mnie rękę, by pomóc mi zejść z niewielkiego stołeczka. Miarka się przebrała.
    - Ja ci dam „Hisano” ty głupi, wredny szlachciku! - zeskoczyłam z mebla, celując w mężczyznę oskarżycielsko palcem. - Jeszcze mnie popamiętasz, niech ja tylko dostanę z powrotem mojego Zanpakutō!     - Właśnie! Oddawaj Hiyakumę! - Kuchiki wydawał się w ogóle nie przejmować moimi groźbami i żądaniami co rozjuszyło mnie jeszcze bardziej. Zamachnęłam się chcąc uderzyć go drugą ręką.
    - Spokojnie, przecież nic złego ci się nie dzieje. - mówił do mnie jak do jakiegoś rozeźlonego zwierzaka. Chwycił moją wyciągniętą dłoń i ucałował moje palce. Zatkało mnie i przystanęłam z pięścią w połowie drogi do jego twarzy. Odesłał służbę, która pośpiesznie wyszła. Wtedy natychmiast puścił moją dłoń. - Twojego Zanpakutō ma Renji, nie ja. - patrzyłam na niego nie rozumiejąc. W ogóle zacięłam się jeszcze na pocałunku w dłoń i fakty docierały do mnie ze sporym opóźnieniem.
    - Czekaj, mojego Zanpakutō ma Renji? To czemu wyczuwam go tutaj...? - z wahaniem położyłam dłoń tam gdzie zazwyczaj spoczywał Hiyakuma. Moja dłoń zatrzymała się na powietrzu, tak jakby faktycznie znajdował się tam mój miecz. Wyjęłam go tak jak zwykle, a szlachcic patrzył zdziwiony co robię. - Skoro go czuję to on musi tu być. - zaczęłam skupiać swoje reiatsu tam, gdzie powinna być katana. Po chwili powietrze zrobiło się zimniejsze niż to na dworze, a shoji zamarzły, nie dopuszczając zaalarmowanych zimnem służących do pokoju. Także powietrze udające Hiyakumę zamarzło, tworząc cienką warstwę lodu okalającą niewidzialną katanę. - Hey, Hiya-chan. Przestań się bawić i pokaż się. - sama nie wiedziałam czemu traktuję mojego Zanpakutō jak krnąbrne dziecko, ale podziałało. - Lód w całym pokoju zelżał i roztopił się, a ja wycelowałam zmaterializowanym mieczem w szlachcica. - Oddawaj kimono Hiyakumy. - w tym samym momencie do pokoju wpadły służące. Widząc mnie grożącą Kuchikiemu wpadły w popłoch i zaczęły krzyczeć.
    - Hisana-sama, skąd ty masz miecz?! Czemu atakujesz Kuchikiego-dono?! - spojrzałam na nie zimno, po czym ignorując ich wrzaski ponownie skupiłam się na kruczowłosym. Ten zaś podniósł dłoń i spokojnym głosem, zupełnie ignorując miecz celujący w jego gardło, powiedział.
    - Przynieście to krótkie, zielono-błękitne kimono. - służące spojrzały po sobie. - Tak, właśnie to. Należy do niej. - lekko wskazał mnie dłonią. Prychnęłam pogardliwie, uwalniając jeszcze więcej mojego reiatsu.
    - Pośpieszcie się, bo kiedy ściany zamarzną to on padnie martwy. - dodałam cicho, a lód, jakby na potwierdzenie moich słów, zaczął powoli przesuwać się od moich stóp w kierunku shoji. Kobiety wybiegły przerażone, a ja uśmiechnęłam się jak Grimmjow. Tym razem nie zrobiło to żadnego wrażenia na stojącym przede mną mężczyźnie. Prychnęłam z udawaną pogardą i usiadłam na podłodze. Hiyakuma chyba miał ochotę się pobawić, bo, gdy tylko położyłam go na ziemi, zaczął lewitować okrążając szlachcica. Ten nic sobie z tego nie robił, patrzył jedynie na mnie chłodno. Po chwili przeniósł wzrok gdzieś za mnie, usiadł na piętach i zamyślił się. Zignorowałam go, wciąż patrząc na lewitującego Hiyakumę. Był zaraz za szlachcicem. Temperatura w pokoju obniżyła się o kilka stopni, a ja zauważyłam zarys dłoni na mojej katanie. Po chwili zorientowałam się, że to Hiyakuma postanowił pojawić się tutaj. Gdy zmaterializował się cały, wstrzymałam oddech. Palcem przyłożonym do ust nakazał mi ciszę, po czym przykucnął za kapitanem i złowrogo wyszeptał wprost do jego ucha.
    - Niespodzianka. - Kuchiki krzyknął zaskoczony, zerwał się na równe nogi i chwycił za serce. Sięgnął po Senbonzakurę, jednak nie znalazł jej u swojego boku. Hiyakuma przyłożył mu katanę do gardła sprawnie rzucając kapitańskie Zanpakutō w moją stronę. Złapałam miecz i wyjęłam go z sayi. - Jeden zły ruch, a twoja głowa potoczy się po podłodze. - powiedział duch miecza, patrząc na mnie. Skinęłam głową i skierowałam koniec ostrza Senbonzakury w stronę szlachcica.
    - Za wcześnie na triumf, Hiya-chan. Nie ma się z czego cieszyć dopóki on nie padnie martwy. - wzruszyłam ramionami, zauważając zadowolony uśmiech Zanpakutō i przerażoną twarz kapitana. Chyba pierwszy raz grożono mu śmiercią otwarcie, w sytuacji, w której faktycznie był bezsilny. - Skrępuj mu ręce, bo jeszcze użyje kidō, a nie chcę, żeby coś ci zrobił. - dodałam po chwili, patrząc jak szlachcic układa dłoń w charakterystyczny sposób. Chwilę później lód więził jego dłonie. - Gdzie te kimono? Chcę je tylko odzyskać i sobie pójdę. - warknęłam zdenerwowana. Upuściłam Senbonzakurę na podłogę. Auć, trochę delikatniej, jestem kapitańskim Zanpakutō.  - Nerwowy też jesteś, jak na Zanpakutō. - mruknęłam pod nosem, a Kuchiki spojrzał zdziwiony.
    - Do kogo mówisz? - zapytał kruczowłosy, a Hiyakuma tylko uśmiechnął się, słysząc to pytanie. Odwróciłam się plecami do szlachcica.
    - Z Senbonzakurą. Ty nie potrafisz rozmawiać z innymi Zanpakutō? Myślałam, że kapitanowie mają pełny serwis umiejętności... - prychnęłam zdegustowana.
    - Jak na razie jesteś jedyną osobą, która uwalnia cudze shikai i rozmawia z cudzymi Zanpakutō. - wzruszyłam ramionami, ale pochlebiła mi ta uwaga.
    - Hiya-chan... Pobawmy się z nim trochę. Nudzę się. - ponownie podniosłam broń. Puściłam swojemu Zanpakutō oczko. - Chire, Senbonzakura. - powiedziałam naśladując sposób mówienia Kuchikiego. Różowe ostrza przypominające płatki kwiatów zatańczyły wokół mnie, otaczając mnie zwartym okręgiem. Zafascynowana ich pięknem wyciągnęłam dłoń, by dotknąć jednego z nich, gdy nagle szlachcic wyrwał się Hiyakumie. Drgnęłam zaskoczona, a koncentracja pozwalająca na utrzymanie w ryzach płatków rozpadła się. - Hiya-chan! - krzyknęłam nim wszystkie ostrza zaatakowały mnie równocześnie. Jedyne co czułam w tej chwili to ogromy ból, paraliżujący mnie.
    - Fuyumi! - krzyknęli równocześnie obaj bruneci. Ostatnim co zapamiętałam był chłodny, okalający mnie zewsząd lód.

*Narracja trzecioosobowa*
Lód pokrył poharatane ciało dziewczyny. Przypominała raczej zakrwawiony ochłap mięsa niż człowieka, ale Hiyakuma miał nadzieję, że uda mu się zapobiec wszelkim bliznom. Nie mógłby spojrzeć sobie w twarz, gdyby na jej ciele został choćby najdrobniejszy ślad po ataku kapitańskiego Zanpakutō. Pieprzony Senbonzakura. Zaklął w myślach, patrząc na zmagania szlachcica z różowymi ostrzami. Kiedy udało się ogarnąć całą sytuację, a dziewczyna leżała bezpiecznie pod grubą warstwą leczącego ją lodu, panowie spojrzeli po sobie z nieukrywaną wrogością.
    - To twoja wina. - powiedzieli równocześnie. Zaraz też zaczęli się wykłócać kto naprawdę jest winny temu zdarzeniu.
    - To ty się wyrwałeś i to przez ciebie tygrysica straciła koncentrację!
    - Gdybyś nie rzucił jej mojego Zanpakutō w ogóle by do tego nie doszło! Chwila. Jak ją nazwałeś? - zapytał szlachcic groźnie.
    - Tygrysicą, a tobie nic do tego. - odpowiedział Zanpakutō z mrożącym krew w żyłach błyskiem w oku. - I nie patrz na nią jakbyś chciał ją zaraz zgwałcić! - dodał rozwścieczony, widząc jak kapitan patrzy na nieprzytomną Fuyumi.
    - Głodnemu chleb na myśli! - odgryzł się szybko szlachcic.
Dziewczyna poruszyła się lekko, a lód zaczął topnieć.
-  Cholera, jeszcze nie wszystko się zaleczyło. - zaklął pod nosem Hiyakuma rzucając się ku topniejącemu lodowi. - Leż, malutka. Jeszcze chwilę, i nie będzie po tym nawet śladu. - odetchnął z ulgą widząc, że jej ciało i twarz wyglądają na nienaruszone. Dziewczyna nie odezwała się słowem, jedynie zamknęła oczy i ponownie odpłynęła w niebyt.

sobota, 16 marca 2013

Rozdział 21

Stanęłam przed nastolatkiem zasłaniając go w ostatniej chwili przed atakiem różowych płatków. Zdążyłam się też odwrócić plecami do nich, osłaniając sobą śpiącego na moich ramionach malucha. Czemu zawsze nadstawiam karku za niewinnych? Syknęłam, gdy większa część małych ostrzy rozharatała moje plecy prawie do kości. Podałam śpiącego Hyito Yonece.
    - Szybko wchodź do domu i zamknij drzwi. - rozkazałam, prostując się z trudem. - Pod żadnym pozorem nie otwieraj, dopóki on tu będzie, jasne? - odwróciłam się przodem do szlachcica, który wpatrywał się we mnie oniemiały. Gdy usłyszałam trzask zamykanych drzwi, sięgnęłam po Hiyakumę. Nie wyjmowałam go z sayi, tylko podeszłam do Kuchikiego. Każdy krok palił moje plecy żywym ogniem, czułam poruszające się grupy mięśni. Kruczowłosy obserwował mnie z niedowierzaniem. Adrenalina płynąca w moich żyłach jeszcze bardziej wyostrzyła wszystkie moje, i tak już wyczulone, zmysły. Słyszałam krople krwi spadające na piaszczystą ulicę i przyspieszony oddech kapitana. Widziałam jego rozszerzone źrenice, czułam zdenerwowanie i przemijający powoli strach obecny w jego reiatsu i pocie. Jego szlacheckie haori, choć bogate, pokryte było plamami błota i kurzu. Na włosach nie miał kenseikanu, a grzywka, zazwyczaj upięta w trzy pasma, przysłaniała mu lekko jedno oko. Musiał szukać cię przez cały ten czas.  Hiyakuma zawsze musiał wyrazić swoje zdanie, chociaż wyglądało na to, że miał rację. Stanęłam przed kapitanem, patrząc mu prosto w oczy.
    - Wracamy do Seiretei. - rzucił i odwrócił się, pewny, że podążę za nim. Zamachnęłam się Hiyakumą i trzasnęłam mężczyznę w głowę. Drewniana saya zaskrzypiała żałośnie, ale wytrzymała uderzenie. Tego samego nie można było powiedzieć o szlachcicu. Odwrócił się trzymając za głowę. Chciał zrobić krok w moją stronę, najpewniej po to, by mi oddać, ale zamiast tego osunął się na kolana. Oczy mu pociemniały, gdy podparł się w ostatniej chwili o Senbonzakurę i spojrzał na mnie groźnie.
    - Zostaję tutaj. Tu jest lepiej niż w Dworze Czystych Dusz. - odwróciłam się, by wrócić do domku. Przydałyby mi się jakieś bandaże...  Syknęłam z bólu kolejny raz, gdy mężczyzna chwycił za poszarpane na plecach kimono, przy okazji dotykając moich rozciętych pleców. - Puszczaj! To boli! - poruszyłam się nieostrożnie, a materiał rozerwał się na plecach i zsunął z moich ramion. Chwyciłam go, zanim zsunął się całkowicie i przycisnęłam do siebie, zakrywając piersi. Kuchiki patrzył zdezorientowany to na moje odsłonięte plecy, to na resztki ubrania w swojej dłoni. Odwróciłam głowę, próbując ocenić obrażenia na swoich plecach. Kątem oka widziałam jak mężczyzna ściąga z siebie haori i wyciąga je w moją stronę. Prychnęłam i odwróciłam głowę. - Nie potrzebuję twojej łaski, durny szlachcicu.
    - Wykrwawisz się, zanim dojdziemy do Czwartej Dywizji. - powiedział, zarzucając mi materiał na ramiona. Skraj szaty zahaczał o ziemię, ale kruczowłosy zdawał się nie zwracać na to uwagi.
    - Jesteś głuchy czy głupi?! Nie wracam tam! Nie mam powodu. - zrzuciłam jedwabne haori z ramion i zadrżałam. Noc była zimna, ale próbowałam to ignorować. Drugi raz chciałam wrócić do domku, ale znowu mi nie pozwolił. Tym razem nie użył siły, wystarczyło zwykłe pytanie.
    - A jeśli znajdę powód to wrócisz? - wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami. Wyobraźnia podsunęła mi obraz tego, co się stało przed odebraniem kimona uszytego przez Hiyakumę. Zamknęłam oczy i odwróciłam się. Pokręciłam głową i szepnęłam ze zrezygnowaniem.
    - Nie znajdziesz powodu. Nie ma nic co pozwoliłoby mi zapomnieć o... - urwałam, nie wiedząc jak ubrać myśli w słowa. - No wiesz... - zakończyłam koślawo, próbując ukryć łzy.
    - A więc to o to chodzi... - mruknął pod nosem. Wściekłam się. Doskoczyłam ku niemu, próbując uderzyć go w głowę drugi raz, ale zablokował mnie, łapiąc za nadgarstek.
    - O to chodzi?! A ty myślałeś, że o co?! - wrzeszczałam, próbując uderzyć go drugą ręką. Pociemniało mi przed oczami, zachwiałam się. Straciłaś za dużo krwi.  Wyrwałam rękę z uścisku szlachcica i wyjęłam mój Zanpakutō. - Nē, Hiya-chan... Pomóż mi. - szepnęłam jak w amoku. Nawet nie krzyczałam ze strachu kiedy miecz zaczął zamarzać, a razem z nim moja ręka. Po chwili lód otoczył mój tułów, tamując upływ krwi. Czułam mrowienie, takie samo jak wtedy kiedy leczono mnie z drobnych ran w czwartej dywizji. Byakuya stał jak wryty wpatrując się w taflę lodu, otaczającą ściśle moje ciało. Kiedy stopniała po zakończonym leczeniu, wpadł mi do głowy kolejny pomysł. Najpierw jednak zawiązałam kimono na karku, na wzór uniformu Soi Fon.
    - Fuyumi. - zaczął szlachcic ostrożnie, widząc stan w jakim się znajdowałam. - Uspokój się i wróćmy do Seiretei...
    - Nē, Hiya-chan, Asobou.* - uniosłam poziomo broń na wysokość twarzy i lekko dmuchnęłam na końcówkę rękojeści. Katana ponownie zamarzła łącznie z moją dłonią aż do nadgarstka. Na twarz wypełzł mi uśmieszek, który w Las Noches nigdy nie wróżył nic dobrego. Nauczyłam się go od Grimmiego, a w jego wykonaniu było to wprost zabójcze. Kolejno dotknęłam kilku miejsc na trawie, a w tym miejscu „wyrastali” lodowi wojownicy. Nie zdziwiło mnie, że wszyscy wyglądają jak pozbawiony kolorów Hiyakuma. Reakcja Kuchikiego była zgoła inna. Zamiast po prostu wyciągnąć Senbonzakurę i przygotować się do walki, on wodził drżącym palcem od jednego wojownika do drugiego.
    - To ty! - wyszeptał w końcu. Spojrzałam zdziwiona, nie takiej jego reakcji się spodziewałam. - Ty zabrałeś Fuyumi w moim śnie! - nie powiem, pochlebiło mi, że szlachcic śnił o mnie, ale jego reakcja na Hiyakumę świadczyła, że nie był to zbyt przyjemny sen. Wzruszyłam ramionami i mieczem wskazałam wojownikom Kuchikiego. Równocześnie wyjęli katany i powoli podeszli do kapitana. Ktoś uderzył mnie w tył głowy. Upadłam do przodu. Ostatnim co zobaczyłam byli rozpadający się lodowi wojownicy i Byakuya ruszający szybko w moim kierunku.
    - Daj spokój. - zamknęłam oczy, odpływając w ciemność.

* Narracja trzecioosobowa*
Szlachcic złapał dziewczynę nim upadła na ziemię. Spojrzał na osobnika, który ją ogłuszył. Renji skrępowany świdrującym go spojrzeniem rozczochrał swój kucyk, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok. Rukia niezrażona wpatrywała się w twarz brata, dopóki ten nie spojrzał na nią. Przez chwilę w milczeniu wpatrywali się w siebie. W końcu Byakuya odwrócił się i powoli ruszył w stronę Seiretei.
    - Zadbajcie, żeby tutaj już nie wróciła. - rozkazał tylko i zniknął, używając shunpo. Renji prychnął tylko i schylił się po Zanpakutō dziewczyny.
    - Zadbajcie, żeby tutaj już nie wróciła. - przedrzeźniał szlachcica Renji, za co dostał w głowę od Rukii. - Ała, czasami mogłabyś wyluzować... - rzucił cicho, masując guza na czole. Jak dobrze, że Fuyumi dała Yonace pieniądze... Obejrzał się za siebie, na dom dzieciństwa swojego i Rukii.
    - Wiesz, mimo wszystko... Dobrze było znowu tutaj przyjść. I nie wiem jak ty, ale ja będę kryć Fuyumi jeśli będzie tu przychodzić. - zaskoczyła go całkowicie.
    - Spodziewałem się raczej, że powiesz, że postąpisz zgodnie z życzeniem twojego brata. - przytulił dziewczynę i oboje wolnym krokiem ruszyli ku Seiretei.
Słońce wzeszło na nieboskłon.
Kuchiki Byakuya stanął w drzwiach swojego pokoju z nieprzytomną dziewczyną na rękach. Spojrzał to na nią, to na swój futon. Położył ją delikatnie na posłaniu, a sam wyszedł. Niedługo później wrócił z drugim futonem i kocem. Położył się na drugim końcu pomieszczenia i okrył niezbyt grubym materiałem. Jest tutaj, bezpieczna. Zrobię wszystko, żeby tak zostało. Przymknął oczy, myśląc o Hisanie. Zmęczony kilkudniowymi poszukiwaniami szybko zasnął.

*Narracja pierwszoosobowa*
Ku swojemu zdumieniu obudziłam się w komnacie braciszka. Przez wielkie okno wpadała ogromna ilość światła, a ja zmrużyłam oczy z grymasem niezadowolenia na twarzy. Przeciągnęłam się w wielkim koszu o kilkumetrowej średnicy, który służył Grimmiemu za łóżko i zajmował większą część komnaty. Owinęłam się wysłużonym i wyblakłym kocykiem, słysząc za sobą niewyraźny pomruk śpiącego obok brata. Przysunął się i objął mnie ramieniem w pasie, mamrocząc przy tym coś, co zabrzmiało jak „wreszcie bezpieczna”. Czyżbym przegapiła swój powrót do Las Noches? Kurna, nie pamiętam, żeby coś takiego miało miejsce, no, ale skoro tutaj jestem... Pewnie znowu się schlałam i urwał mi się film. Odwróciłam się w jego stronę i wciągnęłam nosem jego zapach. Pachniał jak mój kochany, niebieskowłosy Grimmjow. W oczach stanęły mi łzy, przypomniał mi się zapach kilku innych osób, których zdążyłam polubić. Hiyakuma, Rukia, Renji... I Byakuya. Wokół mnie uniósł się zapach tego ostatniego i wtedy zorientowałam się, że to czym się przykryłam nie jest kocykiem, a kapitańskim haori szlachcica. Szturchnęłam brata.
    - Hey, Grimmi... Czemu mam to na sobie? - zapytałam Szóstego, gdy łaskawie otworzył oczy.
    - Sama to zabrałaś temu trupowi, za cholerę nie wiem po co. - wzruszył ramionami, podnosząc się do siadu. Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Byakuya... Nie żyje?! Łza spłynęła po moim policzku, gdy zerwałam się i wtuliłam w szeroką i ciepłą pierś brata. Objął mnie niepewnie, wzdychając z dezaprobatą. - Zrobiłaś się miękka, tygrysico...
    - Wiem, ale... Polubiłam go, bardziej niż bym chciała. Nie zrobiłam tego specjalnie, naprawdę, to jakoś tak... Samo się stało.  - próbowałam wzruszyć ramionami, ale jedyne co uzyskałam to cichy szloch. Mężczyzna pocałował mnie w czubek głowy opartej o jego pierś i wyszeptał.
    - Spokojnie, jestem tutaj. Jestem i będę przy tobie. Będę cię chronił, pamiętaj. - miałam wrażenie, że każde słowo jest wypowiadane zarówno przez mojego brata jak i przez kogoś innego, jakby siedzącego trochę dalej. Ten drugi głos był równie znajomy, ale nie mogłam skojarzyć do kogo należy. Zamknęłam oczy szukając w pamięci kogoś o takim cichym, ciepłym głosie.
    - Dziękuję. - rzuciłam cicho, obejmując Grimmjowa w pasie i wtulając się w niego jeszcze bardziej. Nawet nie wiedziałam kiedy usiadłam okrakiem na jego kolanach. Jego ręka gładziła mnie miarowo po plecach, podczas kiedy drugą podniósł mój podbródek. Spojrzałam na niego spod półprzymkniętych powiek.
    - Proszę. - pocałował moje czoło, muśnięciami warg schodząc coraz niżej, aż zatrzymał się na czubku mojego nosa. Uśmiechnęłam się w myślach. Oboje czuliśmy do siebie lekką miętę, a fakt, że jesteśmy przyszywanym rodzeństwem jakoś nam nie przeszkadzał. W końcu nie łączyło nas żadne pokrewieństwo poza nazwiskiem. - Mogę? - zapytał tak cicho, że ledwo go usłyszałam.
    - Tak. - przymknęłam ponownie oczy, czekając na ostatnie dwa muśnięcia. Mężczyzna nie kazał mi czekać długo. Poczułam jego usta tuż nad moimi, a zaraz potem na moich wargach.
Oboje rozkoszowaliśmy się tym czułym pocałunkiem, nie przerywając go ani nie pogłębiając. Było dobrze tak jak było. W końcu oderwałam się z westchnieniem od brata i zdecydowałam się otworzyć oczy.
Ku mojemu przerażeniu nie byłam w komnacie Szóstego Espady, ani nawet nie w Las Noches. Byłam w jakimś nieznanym mi pokoju, w którym zamiast ścian było shoji. Największym zaskoczeniem był jednak mężczyzna, któremu siedziałam na kolanach, ba, mało tego, którego przed chwilą pocałowałam.
    - Ka-Kapitan?! - wykrztusiłam z trudem.
______
* Hey, Hiya-chan, pobawmy się/zagrajmy.

sobota, 9 marca 2013

Rozdział 20

Małe ogłoszenie: rozdział 20 (stary 19) kończy epokę "poprawianych" rozdziałów. Historia za tydzień ruszy dalej razem z rozdziałem 21. Tak jak mówiłam wcześniej, wycofuję się z romansu (co nie oznacza, że porzucam go całkowicie) na rzecz kilku bardziej istotnych kwestii.
Dowiemy się, chociaż nie od razu, co nieco o tajemniczej przeszłości Hiyakumy.
Następnie: Fuyumi wreszcie dostanie pozwolenie na rozpoczęcie misji właściwej, ale o tym ciii...
Mam nadzieję, że się spodoba to co zaplanowałam ^U^
Ah, jeszcze jedno. Drogi Senbonzakuro Kekaboyoshi, ogromnie miło mi, że doceniasz mój marny i jedyny talent życiowy ^^.
Taios, moja droga, kochana beto, nie musisz robić awantury o każdy dziwny komentarz dotyczący opisów, ale jeśli chcesz zrobię ci specjalną podstronę, żebyś tam mogła się wyżyć, co ty na to?
Rozdział dedykuję Taios i Renee. Tej pierwszej w podzięce za trud włożony w betowanie "tego gówna, które nazywam opisem", a Renee za wiarę w moje wątpliwe umiejętności pisarskie i rysownicze.
Arigatō  gozaimasu, dziewczyny! :*

~~*~~

  - Hey, braciszku... - zaczęłam, kiedy szliśmy w stronę Zaraki. Renji spojrzał na mnie, nie przerywając wygwizdywania wesołej melodii. Splótł ręce za głową, a jego górna część stroju boga śmierci była luźno zarzucona na ramiona, odsłaniając tatuaże na brzuchu i klatce piersiowej. - Rukia wie, że tu jesteś?
  - Sama mnie tu wysłała. - wzruszył ramionami i powrócił do swojego zajęcia. Od czasu do czasu przybijał piątkę napotkanym ludziom. Ci zazwyczaj przystawali przyglądając mi się uważnie. Pewnie zastanawiają się czy ja to Rukia... - Ale wiesz, kapitan też cię szuka. I raczej wątpię czy będzie zadowolony, gdy cię znajdzie albo dowie się co robiłaś w Rukongai...
  - Pfff. Nie wiem po co mu o tym powiedzieliście. - prychnęłam ze złością. - Zastanawiam się w ogóle po czyjej stronie jesteście: mojej czy jego? - nie odpowiedział, jedynie westchnął ciężko i opuścił ramiona wzdłuż ciała.
  - Rukia jak dotąd chciała, żebyś była z kapitanem. - przystanęłam, otwierając i zamykając usta jak ryba wyjęta z wody. Zabrakło mi słów na jej głupotę. - Ale po tym co nam opowiedziałaś chyba trochę zrewidowała swój pogląd na temat idealnego Kuchiki Byakuyi. - tym razem to Renji prychnął zniesmaczony.   - Machnęłam ręką i przytuliłam się do niego. Miałam ochotę się kolejny raz rozpłakać. - No, już, już. Nie rób scen na środku drogi... - pogłaskał mnie po włosach i delikatnie oderwał od siebie.
  - Jak tylko znajdziemy się przed Zaraki, będę musiała chwilę pomedytować. - rzuciłam ruszając szybkim krokiem przed siebie. Przetarłam twarz rękawem kimona i spojrzałam na Abaraia. - A ty będziesz musiał kupić sobie jakieś inne ciuchy. Nasze katany wystarczająco ściągają wzrok ludzi, dodatkowo ty paradujesz w uniformie jak jakiś strażnik... A ja tu przyszłam walczyć incognito. - rzuciłam dobitnie. Renji skrzywił się na samą myśl o zostawieniu gdzieś w krzakach swojego stroju. - Spokojnie, kupi się jakąś chustę i zawinę ci ciuchy w nią. Nie po to uczyłam się furoshiki [sztuka składania chust, dop. aut], żeby z tego nie korzystać... - mruknęłam pod nosem.

***
Siedziałam w ramie obrazu Hiyakumy smętnie wpatrując się w kubek z herbatą. Majtałam bez przekonania nogami, uderzając w ścianę i robiąc w niej niewielkie dziury. Nie wiedzieć czemu z każdym kopnięciem czułam się lepiej. Poczułam dłoń Zanpakutō na ramieniu i uśmiechnęłam się ponuro, zwracając ku niemu głowę. Usiadł obok mnie. Nie odzywaliśmy się w ogóle. Mężczyzna objął mnie i przytulił lekko.
  - Tora-chan... Wracaj do Seiretei. Skoro kapitan cię szuka... - nie dokończył. Wpatrywał się w przeciwległy koniec galerii, ukryty w ciemnościach. Swoją drogą nigdy jeszcze tam nie byłam.
  - Jeszcze nie mam po co wracać. - zeskoczyłam z ramy i wróciłam do rzeczywistości.
***
Stawka po kolejnej walce poszła sporo w górę. Spojrzałam na stos monet leżący na ziemi. 750 jenów za walkę. Nieźle nam idzie. Nam? Tylko ty się tutaj bawisz... Przewróciłam oczami i ponownie skupiłam uwagę na mężczyźnie stojącym naprzeciwko mnie. Wyglądał dość znajomo, ale nie umiałam skojarzyć wyglądu, bo zasłaniał większą część twarzy długimi włosami. Szczerzył się nieprzyjemnie trzymając luźno katanę. Widać było, że dopiero co przyszedł. Inaczej nie stałby taki rozluźniony. Czekałam tylko na sygnał do rozpoczęcia walki. Gdy w końcu usłyszałam niepewne „możecie zaczynać” i gdy tylko sędzia usunął się z pola ataku ruszyłam w stronę mężczyzny. Pierwsze uderzenie nie było specjalnie mocne, chciałam tylko sprawdzić w jaki sposób się obroni. Ku mojemu zdziwieniu zamiast zablokować mój atak i dopiero wtedy wyprowadzić kontrę, on zaatakował, pozwalając, by moja katana rozharatała jego klatkę piersiową. Rana nie była głęboka, ale okropnie krwawiła. Facet uśmiechnął się szaleńczo i polizał nadgarstek na który spadło kilka kropel krwi. Znałam ten gest, widziałam go niejednokrotnie... Ale to było w Las Noches! Moja świadomość wrzeszczała rozpaczliwie, a ja już nie hamowałam mojej wściekłości. Nnoitra nie był człowiekiem (czy arrancarem), który ustąpi mi pierwszeństwa w walce. Skinęłam mu jedynie głową, że go poznałam. Walka dopiero się zaczęła. Szybkość, którą przybraliśmy przy wymianie ciosów, była na tyle duża, że to Renji zaczął komentować co robimy, ale nawet i on miał problem z relacjonowaniem na czas akcji. Obydwoje po kilku minutach broczyliśmy krwią, ale Nnoitra dopiero teraz zorientował się, że w tym ciele regeneracja nie następuje tak szybko jak u arrancarów. Jego tempo zaczęło zwalniać, ale nie na tyle, by zauważyli to postronni. Uśmiechnęłam się lekko, co wyraźnie go rozwścieczyło. Kosmyk opadający mi na twarz został odcięty, gdy okazało się, że byłam za wolna na unik. Masz przejebane, Nnoitra. Teraz i jak wrócę do domu. Polubiłam ten kosmyk. Moja energia duchowa zaczęła rosnąć, a ziemia pod moimi stopami zaczęła pokrywać się cienką warstwą lodu. Piąty spojrzał zdziwiony na lód, a ja w tym samym momencie odcięłam płynnym ruchem ponad połowę jego włosów, odsłaniając niezbyt przystojną twarz. Patrzył na spadające jeszcze włosy. Gdy pasma dotknęły ziemi ryknął jak zranione zwierzę i ruszył do ataku. Stracił panowanie nad sobą. Przebiegł obok mnie i stanął jak wryty, kiedy ostrze Hiyakumy lekko nacięło jego policzek. W tym samym momencie wyczerpały się też zapasy jego energii, bo padł bez życia na ziemię.
    - Wygrała Fuyumi! - Renji schylił się po pieniądze, gdy czarnowłosy podparł się na rękach i próbował się podnieść.
    - Nie wygrała, walka się jeszcze nie skończyła. Nie przegram z kobietą, nieważne kim ona jest. - szeptał desperacko, z grymasem wściekłości na ustach. Podeszłam do niego i bez litości kopnęłam go w bok, tak, że ponownie rozłożył się na ziemi.
    - Leż, ruch tylko ci zaszkodzi. - nachyliłam się nad nim. - Jeśli podniesiesz się i spróbujesz mnie zaatakować to gwarantuję ci, że to ciało padnie martwe, a ty razem z nim. - docisnęłam go stopą do ziemi i kontynuowałam szeptem. - Jeśli idzie o raport to powiedz, że wszystko idzie zgodnie z planem Aizen-samy. I zapytaj co mam robić z Kuchikim. Aizen-sama będzie wiedział o co chodzi. Przy okazji dodaj, że mogłabym już zacząć to co było ustalane od początku, czekanie jest strasznie nudne. - widząc, że mężczyzna nie stawia już oporu, spokojnie usiadłam obok niego i sięgnęłam po magię leczącą. Zasklepiając po kolei jego rany, prowadziłam z nim pozornie beztroską rozmowę. Już normalnym głosem wypytywałam o powód wzięcia udziału w walkach, skąd pochodzi i inne pierdoły.
Odpoczywałam po walkach, licząc wygrane pieniądze. Hiyakuma leżał obok mnie, a Renji drzemał oparty plecami o drzewo. Zastanawiałam się na ile czasu starczy dzieciakom wygrana przeze mnie suma. Mnie dwa i pół tysiąca jenów*, przy zbójeckich cenach w Seiretei wystarczało akurat do przeżycia miesiąca i wyjścia kilka razy do pubu czy kosmetyczki. A zarobiłam prawie sześć tysięcy*. Postanowiłam zapytać o to Renjiego. Szturchnęłam go, ale bez większych rezultatów. Wsadziłam mu łokieć w brzuch i dopiero wtedy uzyskałam odpowiednią reakcję.
    - Co się..?! Boli... - zaczął masować obolałe miejsce. - Mogłabyś czasem nie zachowywać się jak Rukia. - rzucił z wyrzutem.
    - Mógłbyś czasem budzić się za pierwszym szturchnięciem. - odgryzłam się.
    - O, Rukia też to mówi! - zakryłam oczy dłonią, w niemym geście dezaprobaty.
    - Sześć tysięcy jenów. Na ile starczy to w Inuzuri? - Renji podrapał się po głowie w zastanowieniu. Po chwili wyciągnął przed siebie obie swoje dłonie i coś liczył. Chwilę później wyciągnął też moje ręce w górę i na nich też liczył. Niedługo później skończył.
  - Na jakieś pięć do sześciu miesięcy. O ile ceny nie poszły w górę. - skinęłam głową. Nie dam im tego od razu. Mogą ich okraść. To może idź z nimi i kup im na ten tydzień jedzenie i inne potrzebne rzeczy? Pomysł niezły. Temu blondynowi można by kupić katanę... Jak on miał na imię? Chyba Yoneka...
Szliśmy już do Inuzuri, by kupić tam podstawowe rzeczy, gdy drogę zagrodziło nam trzech typków, których spotkałam wcześniej. Westchnęłam ze zrezygnowaniem.
    - Jeśli chcecie przejść dalej musicie nam zapłacić. - zaczął pierwszy z chytrym uśmieszkiem. - Albo nas pokonać. - dodał po chwili namysłu patrząc na Renjiego.
    - Naprawdę muszę znowu z wami walczyć? To będzie nudne... - jęknęłam desperacko i uniosłam dłoń ku czołu. Mężczyźni spojrzeli na mnie i zbili się w ciasną kupkę. Po krótkiej dyskusji między sobą ukłonili się mi i ostentacyjnie zaczęli wykonywać nogami takie ruchy jakby zamiatali piaskową ulicę. Po krótkiej chwili i niewielkim tumanie kurzu usunęli się mnie i Abaraiowi z drogi. - Ale wiecie, jeśli chcecie kasy to mogę wam ją dać. - wszyscy uśmiechnęli się z nadzieją. - Pod warunkiem, że pomożecie mi zanieść kilka rzeczy. - ich uśmiechy zgasły, ale dzielnie próbowali trzymać fason.
Gdy stanęliśmy pod rozwalającym się domkiem i, po zapłacie, pozwoliłam mężczyznom odejść, zawołałam mieszkańców małego baraku. Wybiegli przed dom, nie wierząc w to co widzą. Materiały budowlane do naprawy dachu, na który się skarżyli. Żywność i ubrania, nowe posłania i koce. I katana dla najstarszego z nich, blondyna o imieniu Yoneka. Jednak największa niespodzianka przygotowana była dla mnie i porucznika. Ledwo zdążył się przebrać w szaty boga śmierci, z domku wyszła Rukia. Czerwonowłosy spojrzał na nią zbaraniałym wzrokiem.
    - Co ty tu robisz? - zapytał, nawet nie licząc na odpowiedź. Po prostu stał i czekał, aż jego dziewczyna podejdzie i walnie go w łeb za głupie pytania. Rukia, owszem, podeszła, ale wyczekiwany cios nie nastąpił.
    - Przyszłam pomóc. - wzruszyła ramionami. Skinęliśmy głowami i zabraliśmy się ostro do pracy. Nasza trójka wraz z piątką najstarszych dzieciaków dość sprawnie uwijała się z robotą, w końcu do zachodu słońca nie zostało wiele czasu.
Dzieciaki już spały, gdy kończyliśmy zbijać ostatnie deski, tworzące nową balustradę. Renji i Rukia poszli nad rzekę wykąpać się z tego całego brudu i pyłu. Przybijałam właśnie gwoździa, gdy ktoś stanął za mną. Bardziej go wyczułam niż usłyszałam, ale nawet to było tak niespodziewane, że straciłam równowagę i upadłam do tyłu, prosto na tego kogoś. Spodziewając się upadku na twarde deski, wprost otworzyłam usta ze zdziwienia, gdy zostałam złapana. Spojrzałam na twarz sprawcy całego tego zamieszania.
    - Yoneka, czemu nie śpisz? Za bardzo hałasuję? - blondyn ostrożnie postawił mnie na werandzie i narzucił koc na moje ramiona.
    - Hyito boi się zasnąć. - mały chłopczyk wyszedł zza drzwi w których dotychczas się ukrywał. Podszedł do mnie i wyciągnął rączki w górę. Bez słowa wzięłam go na ręce i usiadłam na schodkach, sadzając malucha na kolanach.
    - Doblanoc. - wyseplenił i przytulił się do mnie. Pogłaskałam jego czarne włosy i przytuliłam opatulając przy tym kocem.
    - Dobranoc, Hyito-chan. - spojrzałam na Yonekę. - Ty też powinieneś iść spać. - skinął głową i zrobił coś, czego w życiu bym się nie spodziewała po nastolatku.
    - Dobranoc, Fuyumi. - nachylił się i delikatnie musnął ustami moje czoło. Przypomniał mi się Grimmjow, który też całował mnie tak na dobranoc co wieczór w Las Noches. Odwrócił się, by wejść do domku, gdy zatrzymał go zimny i spokojny głos.
  - Chire, Senbonzakura.
________________________
* przykładowa suma, potraktowałam jeny jak złotówki.

Rozdział 19

Okropna biedota. Jak oni mogli mieszkać w czymś takim? Nawet najsłabsi arrancarzy mają w swoich pokojach większy luksus. Im przynajmniej nie rozwala się dach nad głową.
Patrząc na domek, nie, na rozwalającą się budowlę, odnosiło się wrażenie, że jak w bajce wystarczy jedno dmuchnięcie i zostanie sam pył. Pokręciłam głową, patrząc na zgraję dzieciaków, obserwujących mnie tak uważnie jakbym zaraz miała ich pozabijać. Ich spojrzenia początkowo były skierowane na mnie, ale po krótkiej chwili przeniosły się na moją katanę. Przeniosłam ciężar ciała z nogi na nogę tak, by było widać broń w całości.
  - Pseplasam? - spojrzałam w dół. Kilkulatek ciągnął mnie za skraj obszarpanego ubrania. Krótkie, czarne włosy były rozczochrane i tak samo jak jego kimono przypominały o wszechobecnym ubóstwie. Wpatrywał się we mnie niepewnie jasnoszarymi oczami, lekko wykrzywiając małe usta. - Cy pani jest sinigami? - wyseplenił, starając się mówić wyraźnie. Uśmiechnęłam się łagodnie.
  - A po czym to poznałeś? - maluch bez słowa wskazał na katanę. - Tak, jestem shinigami.
  - Renji i Rukia też są shinigami? - zapytało kilku innych, starszych już. Wyglądali na nastolatków, ale przypuszczam, że, w porównaniu do mojego tutejszego ciała, byli sporo starsi.
  - Owszem, z Renjim jestem nawet w jednym oddziale. Oni naprawdę się tu wychowali? - wskazałam rozpadające się coś. Odpowiedziały mi energiczne skinięcia głowami.
  - A ty... Znaczy się pani skąd jest? - machnęłam ręką.
  - Fuyumi. Z sześćdziesiątego. Ale miałam dużo szczęścia i przygarnęli mnie shinigami. - usiadłam na werandzie, zaprowadzona przez kilkanaścioro dzieci.
  - A pani jest tą, o której wszyscy teraz mówią? - przekrzywiłam głowę w bok, podnosząc dziecko, które próbowało wejść mi na kolana. Posadziłam je na swoich kolanach, a maluch przytulił się do mnie. Z rozbawieniem zauważyłam, że to ten sepleniący.  Instynkt macierzyński, malutka? Nawet się nie odzywaj. Po prostu żal mi ich. Ja wiem swoje.  Prychnęłam w myślach i skupiłam się na rozmowie.
    - O co ci chodzi? Ja sobie po prostu chodzę tu i tam... - wzruszyłam ramionami.
    - Ale pokonała pani tamtych trzech przy wejściu do Inuzuri. - rzucił stanowczo jakiś młodzieniec o blond włosach. - Może teraz przestaną nas atakować i okradać z pieniędzy.
    - A wy przypadkiem nie okradacie innych? - rzuciłam patrząc mu prosto w oczy. O dziwo nie ugiął się pod moim spojrzeniem, przeciwnie, wytrzymał je i jeszcze wypiął pierś, jakby był dumny, że to robi.
    - Jakoś musimy utrzymać siebie i młodszych od nas. Nikt nie chce zginąć. Zresztą, kto da takim jak my jakąś pracę? Próbowałem, owszem, ale po przepracowaniu dnia, gdy przychodziłem po zapłatę, przeganiano mnie. - potargał swoje płowe włosy. Milczałam, zastanawiając się czy mogę im pomóc, a jeśli tak to w jaki sposób.
    - Mam propozycję. Będę tu przychodziła raz w miesiącu. Nie, posłuchaj do końca. - rzuciłam szybko widząc, że nastolatek już otwiera usta. - Będę cię uczyć walki mieczem, żebyś mógł się obronić, a w przyszłości sam będziesz uczył inne dzieci. Tydzień później będę przychodzić sprawdzać jak sobie radzisz. Jeśli opanujesz technikę, którą ci pokazałam wcześniej dostaniesz sumę, która pozwoli wam przeżyć do następnej mojej wizyty. Umowa stoi? - wyciągnęłam rękę. Chłopak wahał się przez chwilę po czym uśmiechnął się i uścisnął moją dłoń. - Zaczynamy od dzisiaj, z tym że już dziś dostaniecie tyle ile potrzeba do przeżycia na tydzień.
    - Dobra. - chłopak pobiegł po jakiś kij, uprzednio mierząc ręką wielkość mojej katany. Gdy stanął już przede mną gotowy do działania, ja delikatnie podałam śpiącego już malucha dziewczynie stojącej obok mnie i stanęłam naprzeciwko chłopaka. Nawet nie zdążył mrugnąć, a jego kij leżał już na ziemi.
    - Za cienki. Znajdź taki, który ma grubość twojego nadgarstka. - rzuciłam chowając katanę do sayi. Gdy wrócił po dłuższej chwili wyciągnęłam rękę po konar i machnęłam nim kilka razy. Oddałam kij chłopakowi i zaprezentowałam dwa podstawowe cięcia. Chłopak był pojętny i po kilku korektach załapał o co chodzi.

Księżyc był w pełni, co przypominało mi wiele nocy spędzonych z bratem na pustyni Hueco Mundo. Westchnęłam ciężko, próbując przypomnieć sobie jego twarz. Chyba minęło za dużo czasu od jego odwiedzin. Umykały mi szczegóły, początkowo nieistotne, ale odbierające moim wspomnieniom tą odrobinę realizmu, sprawiającą, że miałam pewność, że twarz Grimmjowa w moich myślach to nie wymysł mojej wyobraźni, a rzeczywiste wspomnienie.
    - Chcę do domu... - wyszeptałam. Poczułam łzę spływającą po moim policzku. Potrząsnęłam głową, kryjąc twarz za włosami. - Brakuje mi ciebie, braciszku. - szept utonął w nocnej ciszy, a ja odgarnęłam wszystkie włosy z twarzy i zebrałam je w kucyk na czubku głowy. - Niech to już się skończy...
    - Ces jus nas zostawic? - wyseplenił cichutki głosik przy moim uchu. Pokręciłam głową, odwracając się przodem do malca. Nie siliłam się na uśmiech. Byłby sztuczny, a to czego się nauczyłam przez dwa dni spędzone tutaj wystarczyło, żebym wiedziała, że przestraszyłabym tym chłopca.
    - Nie chcę. Tylko bardzo tęsknię za kimś, kto jest daleko stąd. - chłopiec bez słowa podszedł i przytulił mnie, oplatając swoje drobne rączki wokół mojej szyi. A ja, gdy skończy się ta misja, prawdopodobnie będę musiała zabijać takich jak on teraz. Nie panowałam już nad sobą, ta myśl przeważyła moje serce. Liczne, gorące łzy znalazły ujście, gdy tak trwałam przytulona przez dziecko. Malec usadowił się na moich kolanach i nie wyglądało na to, że przeszkadza mu moje prawie dziecięce łkanie. Objęłam go tak, jak matka przytula swoje dziecko i zaczęłam się kołysać w przód i w tył. Po długiej chwili, gdy przestałam już szlochać rozpaczliwie, zorientowałam się, że maluch zasnął wtulony we mnie. Przesunęłam się delikatnie, nie chcąc budzić chłopca ufnie do mnie przytulonego. Oparłam plecy o rozwalającą się balustradę i ponownie spojrzałam na księżyc. Machinalnie głaskałam dziecko i ponownie poczułam łzy zbierające się w kącikach oczu. Nie zatrzymywałam ich, ale wbrew oczekiwaniom z moich ust nie wydostał się kolejny, odbierający oddech szloch.

*Narracja trzecioosobowa*
Zasnęła. Obserwował ją od dłuższego czasu, tłumiąc swoje reiatsu tak głęboko jak tylko potrafił. Był pewien, że niedługo po takim ataku dziewczyna zaśnie dość mocno. Taaak, wbrew temu co zawsze twierdził jego kapitan, rudowłosy był dość domyślnym człowiekiem, ale nie lubił tego po sobie pokazywać. Rozczochrał dłonią kucyk, by po chwili podnieść się ze swojej kryjówki i ruszyć powoli w stronę dziewczyny. Zastanawiało go rozchwianie w jej reiatsu, gdy przytulała to dziecko. Nie wyglądała na osobę z silnym instynktem macierzyńskim... Chociaż, jeśli przypomnieć sobie zachowanie Rukii w stosunku do tamtego dziwnego rodzeństwa, które zniknęło zanim nawet on czy czarnowłosa zdążyli je choć trochę poznać... Dziewczyny były jak rodzone siostry, nawet zachowania miały często podobne. Te podobieństwo mogłoby tłumaczyć czemu nawet przez sen Fuyumi głaskała i tuliła do siebie malucha. Uśmiechnął się lekko, siadając na dziurawych schodkach naprzeciwko Yukimori. Ściągnął z siebie górną część stroju i otulił nią śpiącą dwójkę. Oczywiście mógłby ją ogrzać po prostu przytulając ją, ale nie chciał ryzykować kolejnego „błogosławieństwa” Senbonzakurą. Kapitan też szukał Fuyumi, a czerwonowłosy, chociaż nie rozumiał zbytnio powodów tych poszukiwań, doskonale wiedział co się stanie, gdy Kuchiki zobaczy go obejmującego Fuyumi. Co innego Rukia, która znała ich relacje. Czyste, typowe dla rodzeństwa. Ale kapitan to zupełnie inna bajka. Pomimo tego co wszyscy o nim myśleli, szlachcic był dość porywczym człowiekiem i, choć nie dawał tego po sobie poznać, wolał częściej używać miecza niż spokoju i rozsądku.
Uśmiechnął się wesoło, chociaż czuł się zakłopotany, że siedzi półnagi w towarzystwie siostry. Co z tego, że owa osóbka właśnie spała, w dodatku z dzieckiem na kolanach. Ten widok był uroczy i Renji wiele oddałby w tej chwili za aparat fotograficzny. Dzięki zdjęciu mógłby udowodnić wiecznie zakompleksionej Fuyumi, że gdy jest naturalna wygląda prześlicznie. Pokręcił głową i, podobnie do dziewczyny, oparł się o balustradę. Założył ręce na piersi i przymknął oczy, gotowy obudzić się na każdą, choćby najlżejszą zmianę reiatsu w otoczeniu.

*Narracja pierwszoosobowa*
Pierwszym co zobaczyłam po otworzeniu oczu była duża gromadka dzieci siedzących cicho i wpatrujących się to we mnie to w osobnika naprzeciwko mnie. Nie widziałam go początkowo, bo zgromadzone duszyczki zasłaniały większość widoku. Wzięłam głęboki wdech i usiadłam, przeciągając się nieco. Coś zsunęło się ze mnie, odsłaniając słodko śpiącego malucha. Poczułam znajomy, nawet bardzo znajomy zapach. Co prawda przez to ciało moje arrancarze zmysły były dość mocno przytępione, ale i tak po jednym niuchnięciu rozpoznałam zapach Renjiego. Taki charakterystyczny zapach małpiego futra i przyjaźni, lekko podszytej awanturniczością mojego przyszywanego braciszka.
- Renji-sama. - moje wargi samoistnie rozciągnęły się w uśmiechu. Nawet jeżeli to nie Grimmi, to mam tutaj swojego brata.

Rozdział 18

*Narracja trzecioosobowa*
Siedział w swoim gabinecie, dochodziła trzecia po południu. Kolejny dzień z rzędu upływał spokojnie, bez kobiecych krzyków, jęków czy zażaleń... Po prostu kolejny dzień bez Fuyumi. Lubił ciszę i nie miał ochoty przerywać tego błogiego stanu, ale nie mógł po prostu zignorować faktu, że jego podkomendna zniknęła bez żadnych wieści. Nikt o niej nie wspominał, wszyscy zdawali się o niej nie pamiętać, nawet Renji i Rukia zachowywali się jakby nie byli razem. Ten ostatni fakt go nieco zdziwił, miał nawet podejrzenia czy przypadkiem ktoś jakimś magicznym sposobem nie cofnął czasu.
Rozumiał fakt, że dziewczyna mogła być na niego wściekła, ale bez przesady, odebranie kimona to nie jest jakaś wielka zbrodnia, żeby zniknąć na prawie miesiąc. Chyba, że... Dopadły go wątpliwości czy aby na pewno ta długa nieobecność spowodowana jest wyłącznie przez nią. Zaczął mieć podejrzenia, że coś jej się stało. Nie, żeby go to obchodziło, ale jeśli coś jej się stanie to tylko on będzie odpowiadał przed Generałem dlaczego do tego dopuścił.
     -  Kapitanie! - jeden z szeregowców, o których wiedział, że podkochiwali się w jego czwartej oficer, wpadł do gabinetu nie patrząc nawet na to, że zakłóca pracę kapitana. Byakuya spojrzał na niego chłodno, ale ten nie zwracał na to większej uwagi. Coś musiało się stać.  Przemknęło przez umysł szlachcica. - Znaleźliśmy Fuyumi-san! - wstał bez słowa, częściowo zmieszany, ale oczekujący dalszych informacji. - Ale ona chyba już... - szeregowiec urwał w połowie zdania, niepewny czy ma mówić.
     -  Co „już”? - ponaglił go kruczowłosy. Miał coraz gorsze przeczucia.
     -  Chyba już nie żyje, kapitanie. Znaleźliśmy ją w wannie pełnej lodu, częściowo zanurzoną w tej bryle... - młodszy shinigami coś mówił, ale Byakuya nie słuchał. Przed oczami stanęła mu wizja na wpół zamrożonej Fuyumi. Sam nie wiedział czemu, ale coś w nim drgnęło. Ruszył ku wyjściu z gabinetu, a gdy tylko znalazł się na otwartej przestrzeni użył shunpo, by jak najszybciej znaleźć się w małym domku oficer.
Roztrącał młodszych rangą, przedzierając się do łazienki. Ręką dał znak, że wszyscy mają opuścić to pomieszczenie. W ciągu niespełna kilku minut został sam w nienaturalnie cichym mieszkaniu. Powoli, pełen obaw ruszył w kierunku łazienki. Już z salonu widział smugę wody, którą prawdopodobnie roznieśli szeregowcy.
I co, szlachcicu? Nagle zacząłeś się o nią martwić? Ale czy na pewno o nią czy tylko o to jakie konsekwencje wyciągnie wobec ciebie Generał, gdy dowie się o jej śmierci?
Kuchiki rozejrzał się podejrzliwie słysząc ten głęboki, męski głos. Miodowy baryton został przyćmiony przez gorycz i ironię przebijającą z każdego słowa. Nie zauważył jednak posiadacza tego głosu. Rozejrzał się jeszcze raz, ale wyglądało na to, że naprawdę nikogo tu nie ma. Wszedł do łazienki i pierwszym co zauważył była Fuyumi leżąca na podłodze w kałuży wody. Była w swoim jedynym i najlepszym kimonie, tym samym, które miała na ceremonii zakończenia Akademii Shinigami. Czerwony materiał był zamrożony. Kilka zadrapań na sinej skórze świadczyło o próbach rozłupania kawałka lodu, który więził jej brzuch i ręce. Sina skóra. Patrzył, niezdolny do ruchu. Szukał choć odrobiny życia w tych bezwładnych kończynach, patrzących w dal oczach, wpół ukrytych pod powiekami. Nawet nie wiedział kiedy uklęknął obok nieżywej dziewczyny ani kiedy wziął ją w ramiona, rozcierając jej ręce, by przywrócić im choć trochę ciepła.
Wyczuł! Wyczuł słabe, ledwo pulsujące reiatsu. Z nowymi siłami pocierał jej skórę, próbował też nią potrząsać.
     -  Obudź się. Obudź się, przecież wiem, że masz siłę do życia. - szeptał gorączkowo, samemu nie wiedząc czemu tak zależy mu na tym, by dziewczyna wróciła do świadomości.
     -  Może i ma siłę. Ale nie ma powodu. - Kuchiki podniósł głowę, tuląc w ochronnym geście ciało Fuyumi. Na krawędzi wanny pełnej lodu siedział najdziwniejszy osobnik jakiego szlachcic kiedykolwiek spotkał. Miał ubranie w czarno-zielonej kolorystyce, owinięte kilkoma łańcuchami. Miał też czarne włosy, przenikliwe białe tęczówki i czarną łzę namalowaną pod lewym okiem. W jednej z dłoni trzymał odwrócony cylinder z piórkiem, z którego promieniowała jasna poświata. - Nawet nie wiesz ile razy ta dziewczyna próbowała ci zaufać... - przybysz nie zaszczycił sinego ciała w objęciach szlachcica nawet jednym spojrzeniem, patrzył za to ze smutkiem w zawartość swojego kapelusza. - Tyle razy, ile zranień. Wiesz, ona była strasznie wrażliwa. Pomimo tego, że nie cierpiała twojego zimnego tonu i pomimo, że raniły ją twoje słowa i czyny.... Ona próbowała ci zaufać. - pokręcił głową i podniósł z kapelusza coś, co okazało się był malutką Fuyumi śpiącą na jego dłoni. - Ale przegiąłeś ostatnim razem.
     -  To przecież tylko kimono... - zaprotestował szlachcic. Zanim się zorientował, nieznajomy przyciskał ostrze lodowego miecza do jego krtani, zabraniając mu mówić.
     -  Tylko kimono?! Czy myślisz, że ja mówię o kimonie, które własnoręcznie dla niej uszyłem?! Nie! - razem z ostatnim słowem z lodu pozostałego w wannie utworzyły się kolejne ostrza, które celowały w szlachcica. - Mówię o tym co stało się zanim zabrałeś jej to kimono! - jedno z ostrzy przebiło dłoń szlachcica, nie przebijając jednak ciała dziewczyny. - To jeszcze dziecko w porównaniu do ciebie! A ty pokazałeś jej coś czego powinna zaznać za jakieś sto lat! I to w dodatku od mężczyzny, który nie zrobiłby tego, bo „cel uświęca środki”! Powinna wiedzieć czym jest pożądanie dopiero wtedy, kiedy byłaby pewna, że ten, który stoi naprzeciwko niej jest tym właściwym, a nie jakimś palantem, który kocha tylko własną, dawno zmarłą żonę i właśnie znalazł sobie jej identyczną z wyglądu kopię! - wściekłość władającego lodowymi ostrzami osiągnęła apogeum. Stał nad szlachcicem, w jednej ręce delikatnie trzymając śpiącą Fuyumi, a drugą podnosząc za szaty bruneta. Ten zaś nawet nie protestował, kiedy kolejne uderzenia pięści spadały na niego.
     -  Ja nawet nie wiedziałem. - powiedział w końcu Kuchiki, kiedy ten cudak wyładował na nim wściekłość. - Gdybym tylko wiedział, że to popchnie ją...
     -  Ale pomimo tego, że wiedziałeś, że jeszcze nigdy nie obcowała w ten sposób z mężczyzną, to i tak zrobiłeś to w ten sposób! Nie mogłeś powiedzieć jej, że ma się przebrać? - nieznajomy usiadł znowu na brzegu wanny. - Gdybyś to powtórzył ze dwa razy to wykonałaby polecenie. - pokręcił głową. Spojrzał jeszcze raz na osóbkę leżącą na jego dłoni. - Wypraw jej godny pogrzeb chociaż. - zniknął bez śladu, razem z widmem dziewczyny.
     -  Fuyumi... - wyszeptał szlachcic.
***
Zerwał się z futonu, wciąż szepcząc jej imię. To był sen? Tylko sen? Nie potrafił w to uwierzyć. Wiedział, że już nie zaśnie. Wyszedł do ogrodu, słońce właśnie wschodziło. To już miesiąc od tego zdarzenia. Nie miał pretensji do siostry, Renjiego i Fuyumi, że go unikają. Doskonale wiedział, że zwierzyła im się z tego co zaszło pomiędzy nim i nią. Westchnął i wrócił do sypialni. Położył się na futonie wierząc, że uda mu się jeszcze zasnąć, chociażby na chwilę. W końcu jest sobota, nikogo w dywizji i tak nie ma. Przekręcił się kilka razy i zrezygnowany przetarł twarz dłonią. Pod powiekami wciąż miał obraz sinego, martwego ciała Fuyumi. Otworzył oczy, bezmyślnie wpatrując się w nieskazitelnie biały sufit. Leżał tak długi czas, słońce było już wysoko na niebie, gdy ktoś cicho zapukał do drzwi. Tylko Rukia pukała w ten sposób. Usiadł i pozwolił jej wejść. Przysiadła przy samych drzwiach, wpatrując się w podłogę. Szlachcic patrzył na nią wyczekująco.
     -  Fuyumi zniknęła. - powiedziała cicho dziewczyna. - Uznaliśmy z Renjim, że powinieneś o tym wiedzieć. - dodała szybko, zanim brunet zdążył otworzyć usta. - Nie ma jej od zeszłego popołudnia. - skinęła bratu głową i wyszła z pomieszczenia.
Siedział przez kilka minut jak sparaliżowany, a przez jego umysł przebiegały najróżniejsze myśli. Sen się spełnia. To stwierdzenie nadeszło znikąd i równie niespodziewanie zniknęło. Po chwili poderwał się i szybko narzucił na siebie jakiekolwiek haori. Nie zaprzątał sobie głowy zakładaniem kenseikanu, zajęłoby to za dużo cennego czasu.
Nie było jej w domu. Uznał to za pocieszające, ale na dłuższą metę nie zmniejszało to jego obaw. Swoją drogą, jak bezmyślnym trzeba być, żeby zostawiać swoje mieszkanie otwarte? Przecież każdy mógł tu wejść i ją... Przerwał rozmyślania i rozejrzał się. No tak, jej nie ma nawet z czego okraść. Jedyną cenną rzeczą jaką zauważył były złote spinki, które jej podarował. Wyszedł z domu i starannie zamknął za sobą drzwi. Gdzie teraz?

***Narracja pierwszoosobowa***
Szłam powolnym krokiem po miejscu, w którym wylądowałam na początku mojej misji. Sześćdziesiąty okręg Rukongai. Miałam na sobie jakieś obszarpane kimono, które kupiłam w pierwszym okręgu, i zdążyłam potargać je po drodze tutaj, tak by wyglądało na zniszczone i znoszone. Wysiłek opłacił się, nie zaczepiał mnie nikt, z kim naprawdę nie musiałam walczyć. Katana była ukryta bezpiecznie pod ubraniem, ale jednocześnie mogłam ją szybko wyciągnąć i się obronić.
Trafiłam na ryneczek. Chyba właśnie wywiązała się bijatyka, bo cały rynek zajmowało kółeczko gapiów otaczające jakąś kurzawę. Miałam szczęście, że zaniepokojeni arrancarzym reiatsu shinigami szybko mnie znaleźli. Gdybym miała czekać na odpowiedni wiek, w którym mogłam zostać przyjęta do Akademii... To miałabyś tak wredny charakter, że szybko by cię stamtąd wyrzucili. To co powiesz o mieszkańcach Zaraki? Hiyakuma nie odezwał się więcej, a ja przepychałam się przez tłum, by stanąć jak najbliżej zamieszania. No tak, dwóch facetów okładało się pięściami, a kobieta stojąca obok nich prosiła, by przestali. Zastanowiłam się przez chwilę czy warto się wtrącać. Wkroczyłam na środek i rozdzieliłam walczących za pomocą ostrza miecza. Patrzyli zdziwieni na stal pomiędzy swoimi twarzami, a kobieta pisnęła przerażona i zemdlała.
     -  Jeszcze jeden ruch, a obydwaj będziecie oddychać przez usta. - powiedziałam na tyle cicho, że usłyszeli mnie tylko oni. Zwiększyłam odrobinę moje reiatsu tak, że mężczyźni odczuli wyraźny spadek temperatury, niewyczuwalny dla stojących dalej. - A teraz odsuńcie się od siebie i przeproście. Nie chcę wiedzieć o co poszło, macie się przeprosić. I nie bić w najbliższej przyszłości. - dodałam i odsunęłam katanę. Zmniejszyłam też moje reiatsu, by powietrze odzyskało poprzednią temperaturę. Mężczyźni odsunęli się od siebie, ukłonili się zarówno mnie jak i sobie po czym zniknęli w tłumie. Podeszłam do nieprzytomnej kobiety i bez zbytniej delikatności uderzyłam ją w ramię. Tak jak myślałam udawała tylko omdlenie. - Wstawaj i nie rób większych scen niż tamci. - rzuciłam sucho i odeszłam w stronę bramy do sześćdziesiątego pierwszego okręgu.
Postanowiłam odwiedzić Inuzuri. Wycieczka jak na razie zapowiadała się ciekawie i bez większych przeszkód dotarłam do odpowiedniego kręgu. Wtedy drogę zastawiło mi trzech rosłych mężczyzn, każdy miał katanę przy boku. Ja mojej też już nie chowałam, w końcu wieść o mnie szybko się rozniosła.
     -  Dalej nie pójdziesz. Wracaj tam, gdzie twoje miejsce, kobieto. - ten stojący pośrodku splunął mi pod nogi. Najgorsza obelga w Zaraki (lubiłam jak Ikkaku i Madarame opowiadali jak to spotkali w Zaraki Kenpachiego) widać tutaj też obowiązywała.
     -  Nie ma szans, osiłku. Obiecałam sobie powalczyć w Zaraki i taki tępak jak ty na pewno mnie nie zatrzyma. - rzuciłam swobodnie kładąc dłoń na rękojeści katany. Uśmiechnęłam się też pewna siebie. W końcu ci idioci nie wiedzieli, że używam do obrony zimna. Tego żadna plotka nie głosiła, a jak dotąd słyszałam ich wiele.
     -  Więc idziesz walczyć? - równocześnie wyciągnęli katany. Ładna synchronizacja. Z nami i tak nie mają szans dopóki myślą, że jesteś tylko dobrze wyglądającą bronią.  - Nawet dobrze się składa, my też mamy taką ochotę.
     -  Jaka stawka? - zapytałam spokojnie, nawet nie wyjmując broni. Widać nie spodziewali się tego, bo zbaranieli. - A, czyli nie wiecie. Idę walczyć w Zaraki za pieniądze. Najniższa to chyba 100 jenów za potyczkę z najsłabszym stamtąd... - zamyśliłam się. - Więc ile stawiacie? Ponieważ to Inuzuri myślę, że zadowolę się 20 jenami.
     -  Nie doceniasz nasz! Stawiam 70 jenów, że przegrasz po minucie walcząc ze mną. - rzucił buńczucznie najniższy z całej trójki. Szef skinął głową i wyjął z mieszka odpowiednią ilość pieniędzy. Również sięgnęłam do mojego i rzuciłam na ziemię monety. Zaraz po tym na wszelki wypadek otoczyłam się niewielkim słupem lodowatego reiatsu i wyciągnęłam katanę.
Walka rozpoczęła się.
Po dziesięciu minutach dziękowałam Renjiemu i Ikkaku za gnojenie mnie na treningach, nauczycielom Akademii też dziękowałam. Teraz doceniłam ich krzyki i brak przerw. Chyba tylko dzięki temu udało mi się uniknąć wielu ataków i jednocześnie wyprowadzić kilkanaście swoich. Przeciwnik okazał się wrażliwy na zimno, ale nie dał tego po sobie poznać, dopóki nie padł wyczerpany na ziemię i nie zaczął się trząść. Schyliłam się po monety należące do mnie. Minęłam zdziwionych mężczyzn i ruszyłam przed siebie, by znaleźć dom, o którym słyszałam od Rukii i Renjiego. Dom ich dzieciństwa.
     -  A tych nie bierzesz? - ktoś rzucił za mną mieszkiem z pieniędzmi.
     -  Nie potrzebuję ich! Wygram w Zaraki kilkanaście razy tyle. - odrzuciłam mieszek. - Na razie! - podniosłam dłoń na pożegnanie.

sobota, 2 marca 2013

Rozdział 17

     -  Fuyumi-san! - dobiegło mnie wołanie szeregowców. Darli się jakby ich kto ze skóry obdzierał. Zabiłabym ich za to „san”, gdyby nie to, że oni też, nie patrząc na konsekwencje, denerwują skacowanego zgreda. Malutka, wiesz, że oni będą mieć gorsze problemy niż ty? Chociaż... Im wystarczy twój szeroki i wdzięczny uśmiech i zapomną o wszystkim... Takiś pewny, Hiya-chan?  - Fuyumi-san! Kapitan Kuchiki cię wzywa!
     -  Tutaj jestem! - zawołałam i ruszyłam w kierunku wołających. Pod pachą trzymałam szaty boga śmierci. Uśmiechnęłam się do pomysłu podsuniętego przez Zanpakutō i przybrałam na twarz słodki uśmiech.
     -  Fuyumi-san... - grupka szeregowców zamarła na mój widok. Kilku złapało się za twarze, zapewne by zatamować krwotok z nosa. - Eee... Kapitan... - wydusił z siebie jeden z bardziej elokwentnych osobników płci męskiej.
     -  Tak, słyszałam. Ale nie wiem czy mogę tak iść do kapitana... - zwiesiłam głos robiąc zmartwioną minę i przykładając palec do ust w zamyśleniu. Kolejni mężczyźni gwałtownie zaczęli poszukiwać chusteczek. Bawiło mnie to przedstawienie. - Jak myślicie, ładnie wyglądam? - powoli okręciłam się na pięcie.
     -  Bardzo ładnie, Fuyumi-san. - dygnęłam dziękując za komplement.
     -  No to idę. - pomachałam im na pożegnanie i szybkim krokiem ruszyłam do gabinetu zgreda. Nadal miałam na twarzy ten słodki uśmiech, który sprawiał, że mijani szeregowcy obracali się za mną. - Dzień dobry, Renji-sama! - zawołałam do idącego kilka metrów przede mną porucznika. Ten odwrócił się i zmrużył oczy na chwilę. Stanął jak wryty, gdy mnie rozpoznał.
     -  Fuyumi? - uśmiechnęłam się szeroko i puściłam mu oczko. Na szczęście nie zadziałało to na niego. Rukia chyba by mnie zabiła, gdyby to zobaczyła. Zmieniłam uśmiech na tak wredny i złowieszczy jak tylko potrafiłam. Renji szybko domyślił się moich planów. - Fuyumi... Ja nie będę cię bronić. Swoją drogą, skoro chcesz go wypróbować i podszyć się pod jego żonę... To nie powinnaś robić tego w nocy i w koronkowej bieliźnie? - zapytał szeptem, pochylając się ku mnie.
     - Nie, tak będzie ciekawiej. Jeśli uda mi się go otumanić teraz to cała dywizja będzie to widzieć. A mnie chodzi właśnie o to. - uśmiechnęłam się lisim uśmiechem i przymknięciem oczu na wzór Gina. Renji wzdrygnął się na ten widok. - Okey, nieważne. Możemy wejść? Bo niektórzy już się ślinią na mój widok... - zaczęłam się zastanawiać czy to był dobry pomysł. Jeszcze nie daj boże dopadną mnie i zgwałcą na środku dywizji i nikt mi nie pomoże... Ja chcę być dziewicą! Nikt cie nie zgwałci. Już ja o to zadbam. Uspokojona zapewnieniem Hiyakumy czekałam tylko na odpowiedź Renjiego.
     -  Jasne, chodź. Ale co zrobisz kiedy kapitan też okaże jakąś reakcję na twój widok? - zapytał sceptycznie. Wyciągnęłam z rękawa aparat fotograficzny pożyczony kilka dni wcześniej od Matsumoto.
     -  Zrobię mu zdjęcia i pokażę wszystkim! - zawołałam radośnie chowając sprzęt z powrotem. Po chwili spoważniałam. Puściłam Renjiemu oczko i przybrałam na twarz słodki uśmiech. Stanęliśmy przed gabinetem Kuchikiego. - Wchodzimy? - nie czekając na odpowiedź zapukałam do drzwi gabinetu. Renji wyglądał jakby intensywnie nad czymś myślał.
     -  Wchodzę pierwszy, ty kryjesz się za mną, a dopiero jak każe ci wyjść to się pokażesz, jasne? Też chcę to widzieć. - wyszeptał i otworzył drzwi po usłyszeniu „proszę”. Weszliśmy zgodnie z ustalonym wcześniej planem. Niczego nie podejrzewający Kuchiki spojrzał na Renjiego.
     - Fuyumi, przestań się kryć. Nie jestem zły o twój... - urwał zastanawiając się nad określeniem mojej złośliwości. - Żart. - wysunęłam głowę zza ramienia porucznika, patrząc co robi kapitan. Ten zaś sięgnął po filiżankę herbaty i już miał się napić, gdy pokazałam się w całości. Niestety dla niego, zdążył już upić łyk i właśnie nim się zakrztusił. Co jak co, ale tak żywiołowej reakcji się po nim nie spodziewałam.  Spojrzałam z ukosa na czerwonowłosego, który miał tą trudną do określenia minę, kiedy człowiek chce się śmiać, ale wie, że nie może. Sama uśmiechnęłam się oszczędnie i zrobiłam kapitanowi ukradkiem kilka zdjęć.
     - Dobrze się czujesz, kapitanie? - zapytałam z troską, pogłębiając efekt jaki na nim wywarłam. Po kilku ciągnących się minutach Kuchiki uspokoił się na tyle, by wstać i znowu przybrać swój kamienny wyraz twarzy.
     - Gdzie jest twój uniform boga śmierci, Fuyumi? - zapytał, przewiercając mnie wzrokiem. Czy tylko mnie się wydaje czy on naprawdę powstrzymuje się przed patrzeniem na twoje nogi, malutka? Zaśmiałam się w myślach na to stwierdzenie, ale po bliższym przyjrzeniu się kapitanowi musiałam przyznać Hiyakumie rację.
     -  Trzymam go tutaj. - pokazałam materiał, który trzymałam w rękach. - Ale to jest ładniejsze. I lepiej w tym wyglądam. - obróciłam się powoli prezentując całe kimono. Kiedy ponownie spojrzałam na twarz szlachcica dostrzegłam jego lekko zaczerwienione policzki.
     -  Nieważne. Jesteś w dywizji, ubierz się odpowiednio do swojej rangi. - wstał i przeszedł pod okno. - Renji. - porucznik stanął na baczność. - Kapitan Unohana prosiła żebyś przyszedł do niej na chwilę. - Abarai skłonił się i wyszedł, zostawiając mnie i Kuchikiego samych.
     -  Tak się czepiasz o zwykłe kimono. - pokręciłam głową, siadając na kanapie i zakładając nogę na nogę. Kruczowłosy nie odpowiedział, zajęty wyglądaniem przez okno. - Ciekawe co byś zrobił jakbyś się dowiedział, że pod spodem mam prześwitującą, koronkową bieliznę... - rzuciłam jakby od niechcenia, pilnie obserwując mężczyznę spod półprzymkniętych powiek. Zauważyłam jedynie lekki skurcz przebiegający po jego twarzy i zaciśniętą na chwilę pięść.
     -  Twoja bielizna to nie moja sprawa. Ale faktem jest, że nie masz w czasie pracy stroju do niej odpowiedniego. - wzruszył ramionami, chociaż na moje oko ta obojętność sporo go kosztowała. - Poza tym, nie powinnaś przyjmować takich kimon od nieznajomych ludzi.
     -  Hiyakuma nie jest nieznajomym! - zaprotestowałam może odrobinę za głośno. Byakuya odwrócił się gwałtownie przodem do mnie. - Hiya-chan zna mnie lepiej niż ja sama! Chyba od własnego Zanpakutō mogę przyjąć podarunek, co? - założyłam ręce na piersi, wpatrując się wściekle w szlachcica. - I nawet taki szlachcic, tfu! Co ja mówię? Taki dupek jak ty nie będzie mi mówił co mogę, a czego nie! - wstałam i zamierzałam wyjść z gabinetu. Zamierzałam, ale Kuchiki chwycił mnie za ramię. Ścisnął mocno aż syknęłam z bólu. - Puść mnie! - szarpnęłam się, ale to wywołało jedynie kolejną falę bólu. Ustawił mnie przodem do siebie łapiąc za oba ramiona i potrząsając mocno.
     -  Czy ty słyszysz sama siebie? Kim on jest dla ciebie, żeby móc sprawiać ci takie prezenty? - syknął. Zacisnęłam zęby, uścisk jego dłoni zaczynał robić się nieznośnie bolesny. Szarpnęłam się kolejny raz, ale bez większych nadziei na oswobodzenie się.
     -  Jest wystarczająco ważny, żebym mogła mu zaufać. - niespodziewanie szlachcic puścił moje ramiona i nim zdążyłam zareagować w jakikolwiek sposób, przyciągnął mnie do siebie. Moje ręce złapał za mną tak, abym nie mogła mu się wyrwać. W jego oczach widziałam dziwną determinację, której zaczęłam się bać. - Co ty chcesz zrobić? Puść mnie. - głos mi się załamywał i ostatnie słowa byłby już tylko błagalną prośbą, a nie stanowczym żądaniem. Nie przejął się tym.
     - Nie chciałaś przyjąć nic ode mnie, pomimo mojej pozycji i bogactwa. - zaczął już spokojniej. Przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej tak, że nie mogłam patrzeć mu w oczy. Musiałam też oprzeć głowę o jego klatkę piersiową. Słyszałam szybkie bicie jego serca. Niestety nadal trzymał mnie za nadgarstki i nie mogłam się uwolnić. Po chwili poczułam jak moje serce również przyspiesza, a ciało wypełnia to samo gorąco, które czułam, gdy Kuchiki przytulał mnie na tarasie Pierwszej Dywizji. - Nie wiem dlaczego. Ale skoro nie chcesz nic materialnego to przyjmij chociaż to. - spojrzałam na niego, wyginając głowę do tyłu.
Uśmiechnął się lekko i puścił moje ręce tylko po to, by delikatnie objąć mnie w pasie. Ciche westchnienie wydostało się z moich ust. Nie poruszałam się, wciąż mając ręce za plecami a głowę odchyloną w tył. Kuchiki pochylił głowę i chociaż wiedziałam co zaraz nastąpi to i tak drgnęłam, zaskoczona pocałunkiem. Jego czułość w pierwszej chwili mnie zaskoczyła. Zaskoczyła na tyle, że nieświadomie położyłam dłonie na jego przedramionach, kierując się w górę w rytm powolnej pieszczoty naszych ust. Czułam pod palcami jego napięte mięśnie, jakbym w każdym momencie miała wyrwać się i uciec. Po dłuższej chwili splotłam dłonie na jego karku, a on mruknął zadowolony, przyciągając mnie do siebie jeszcze mocniej. Pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, z każdą minutą rosło gorąco wewnątrz mojego ciała. Kuchiki przestał silić się na delikatność. Wdarł się językiem do moich ust i badał ich wnętrze. Odpowiedziałam tym samym. Po moim policzku spłynęła strużka śliny. Szlachcic oderwał się ode mnie na zaledwie kilka sekund, tylko po to, by scałować tą strużkę i ponownie wpić się w moje usta. Jęknęłam cicho i jeszcze bardziej przyciągnęłam jego głowę do siebie. On też przyciągnął mnie do siebie bardziej. Popchnął mnie na przeciwległą ścianę. Szłam posłusznie, wierząc, że nie pozwoli mi upaść. Kiedy oparłam się plecami o zimny beton, przeszły mnie dreszcze, ale kapitan szybko zadbał o to, żebym przestała się tym przejmować. Zsunął jedną dłoń na mój pośladek, a ja zaczęłam na oślep szukać pasa od jego hakamy. Docisnął mnie jeszcze mocniej do ściany, chwytając moją dłoń mocującą się z jego pasem. Położył ją sobie na piersi, samemu sięgając ku sznurowi podtrzymującemu moje obi. Po chwili oba pasy materiału opadły na ziemię, a moje kimono rozchyliło się zachęcająco, ukazując kawałek koronkowego stanika. Wplotłam obie dłonie w jego włosy, pozwalając, by mężczyzna ściągnął ze mnie ubranie. Po chwili staliśmy na środku pokoju, a ja opierałam się o biurko. Szlachcic oderwał się ode mnie.
     -  Dlaczego przestałeś? - zapytałam, próbując złapać oddech. Moje wargi wygięte były w lekkim uśmiechu, czułam też, że mam zaczerwienioną twarz. Jego spojrzenie znowu stało się zimne, na powrót przybrał też kamienny wyraz twarzy. Podniósł leżący na podłodze strój boga śmierci, który upuściłam, gdy potrząsnął mną. Podał mi go bez słowa, a sam zebrał moje kimono.
     -  Ubierz się. - powiedział lodowatym głosem. Mój uśmiech zbladł, a po chwili całkiem zniknął. Ubrałam się szybko, spojrzenie kapitana zaczynało mnie krępować. - Konfiskuję to kimono. Dostaniesz je, kiedy na to zasłużysz. - ruszył do wyjścia, zabierając prezent od Hiyakumy.
     -  Czemu mnie pocałowałeś? - zapytałam drżącym głosem, nie próbując nawet ukryć tego, że zranił mnie tą nagłą zmianą.
     -  Cel uświęca środki. - moje oczy wypełniły się łzami dopiero wtedy, gdy drzwi za Kuchikim zamknęły się.
 To ja miałam zabawić się jego kosztem.