Wspomniej Hiyakumy ciąg dalszy, dzisiaj tylko jedno wspomnienie, ale za to długie. W następnym rozdziale ostatnie z jego wspomnień. I jak sam Hiyakuma ostrzegał, dzieijsze wspomnienie to jedno z tych bardziej brutalnych. Mam nadzieję, że pomimo tego się spodoba.
~~*~~
Zacisnęłam mocno powieki.
-
Podoba ci się?
- usłyszałam.
-
Braciszek? -
otworzyłam oczy i zdziwiłam się. Przed wystawą sklepową,
plecami do mnie stał nikt inny jak Grimmjow. W ludzkim ubraniu, bez
maski, z jakąś dziewczynką u boku. Mała miała włosy równie
niebieskie jak mój brat, soczyście zieloną sukienkę i brązowe
sandałki. Dwa kucyki powiewały na wietrze. Ludzie patrzyli na nich
dziwnie, zapewne przez kolor włosów.
-
Bardzo! Kupisz
mi ją? - zapiszczała wesoło. Ręka Grimmjowa wylądowała na jej
głowie, by pogłaskać ją z roztargnieniem. Sam mężczyzna
wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w odbicie w szybie.
Spojrzałam za siebie. Zaraz za mną stał shinigami z wyciągniętym
mieczem. Wysoki, dobrze zbudowany, o stanowczy rysach twarzy
sprawiał dość nieprzyjemne wrażenie. Widząc małą dziewczynkę
zwracającą się do arrancara per „braciszku”, nieznacznie
opuścił broń.
-
Kupię. Chodź.
- weszłam do sklepu zaraz za niebieskowłosym rodzeństwem.
Hiyakuma został na zewnątrz, spoglądając ze smutkiem na katanę
shinigami. Spojrzałam przelotnie przez ramię: shinigami dzierżył
w dłoniach mojego Zanpakutō. Wzruszyłam ramionami – w końcu
skoro to wspomnienie Hiyakumy to musiał się tutaj pojawić. Miało
być brutalnie, a jak na razie to nie ma żadnej krwi.
-
Poproszę tą
pozytywkę! - ponowie zwróciłam uwagę na dwójkę rodzeństwa.
Grimmjow przegrzebywał kieszenie spodni w poszukiwaniu portfela.
Widziałam jego usta układające się w miotane bezgłośnie
przekleństwa, gdy w kolejnych kieszeniach nie było pieniędzy.
Dziewczynka widząc to smutniała z każdą chwilą coraz bardziej,
jej usta z pełnego uśmiechu coraz bardziej przypominały
wykrzywioną podkówkę.
-
Mam! - rzucił
triumfalnie niebieskowłosy, wyjmując z wewnętrznej kieszeni
kurtki czarny portfel. Uśmiechnął się szeroko, kucając przed
dziewczynką. - Nabrałem cię? - mała rzuciła mu się na szyję.
-
Głupi, głupi
braciszek! - zawołała i wyciągnęła dłoń po pozytywkę.
Grimmjow zapłacił i wyszli ze sklepu. Stanęli znowu pod szybą
wystawową. - Nie nabieraj mnie tak więcej, dobrze? - poprosiła
mała i nakręciła zabawkę. Odrobinę sztuczna, zbyt wesoła
melodia wydawała się oczarowywać dziecko. Nagle podniosła głowę,
prawie nadziewając się na ostrze katany. Pozytywka upadła na
ziemię, postacie znajdujące się na niej zostały strzaskane. -
Braciszku?! - zawołała, ze strachem rozglądając się dookoła.
Niestety Grimmjow otoczony był kilkunastoma innymi shinigami i w
żaden sposób nie mógł pomóc swojej siostrze, chociaż próbował.
-
Trzymaj się
mała. - zawołał i warknął. Nie miał przy sobie żadnej broni,
więc nie mógł pomóc ani sobie ani jej. Wyrwał się z kręgu
otaczających go shinigami i zasłonił sobą siostrę, przyciskając
ją do ściany budynku. - Czego chcecie? - zapytał, mierząc
złowrogim spojrzeniem wojowników przed sobą. Bogowie śmierci
otoczyli zwartym kręgiem dwójkę arrancarów mierząc w nich
swoimi Zanpakutō. Naprzeciwko niebieskowłosych stanął ten sam
mężczyzna, którego zauważyłam na początku.
-
Jej. - wskazał
czubkiem ostrza na kulącą się za Grimmjowem istotę. - To nie
jest arrancar, nie wiem dlaczego jej bronisz.
-
Skoro to nie
arrancar to czego od niej chcecie? - Grimmjow rozglądnął się
dookoła. Hiyakuma podszedł do mnie i położył mi dłoń na
ramieniu, pociągając do tyłu. Skinęłam głową i posłusznie
cofnęłam się kilka kroków.
-
Nie jest
arrancarem, ale stanowi zagrożenie dla ludzi i shinigami. -
dziewczynka rozpłakała się słysząc to.
-
Braciszku...?
To... To prawda? Jestem niebezpieczna? - Grimmjow potrząsnął
głową. Szybko kucnął, odwrócił się tyłem do shinigami i
przytulił siostrę do siebie.
-
Nie jesteś
niebezpieczna dla nikogo. Im chodzi o mnie, kochanie. - wyszeptał,
tuląc do siebie roztrzęsione dziecko. Po chwili puścił ją i
wstał, ponownie zasłaniając swoim ciałem. - Pozwólcie jej
wrócić do domu. W zamian za to pójdę z wami. To chyba uczciwa
wymiana?
-
Do domu? Chyba
żartujesz. - mężczyzna dzierżący Hiyakumę roześmiał się.
Dopiero teraz zauważyłam, że ma insygnia porucznika ósmej
dywizji. Wycelował Zanpakutō w arrancara. - Hiyakuma, wiesz co
robić. - powietrze dookoła arrancarów zaczęło zamarzać,
tworząc klatkę.
-
Braciszku,
nie! - krzyknęła mała, gdy Grimmjow dotknął jednego z prętów,
chcąc go wyłamać. Za późno. Ramię mężczyzny zamarzło, a on
sam nie mógł się ruszyć.
-
Paraliżujący
lód. Miłe uczucie, prawda? Niedługo dojdzie do serca, a wiesz co
wtedy się stanie. - zaśmiał się cicho porucznik.
-
Zostaw
braciszka! - krzyknęła dziewczynka, wyrywając się przed brata.
-
Jasna cholera,
Amane, co ty robisz?! Wracaj tutaj w tej chwili! - warknął na nią
Grimmjow, ale Amane nie przejęła się tym.
-
Posłuszne
dziecko. Chcesz ocalić brata? - niebieskowłosa skinęła głową.
Sięgnęła do paska sukienki. Dopiero teraz zauważyłam tam
malutki sztylecik. Wyciągnęła go szybko i przejechała po nim
dłonią. Zupełnie jak brat po Panterze...
-
Rycz, Lwie! -
mała zmieniła się w dorosłą kobietę, niebieskie włosy
powiewały za nią jak grzywa lwa, ogon z niebieskim pędzlem na
końcu kiwał się na boki. Zamiast rąk miała łapy z pazurami,
stopy także zmieniły się w lwie łapy. Zjeżyła się cała i
warknęła w stronę shinigami. - Zostawcie braciszka! - wszyscy,
poza porucznikiem, cofnęli się, opuszczając katany.
-
Chyba śnisz,
mała. Jeśli pójdziesz grzecznie z nami to być może nie stanie
się mu krzywda. - uśmiechnął się nieprzyjemnie dowódca
wyprawy.
-
Amane, nawet
nie próbuj! Wracaj do Hueco Mundo i nawet stamtąd nosa nie
wychylaj! - wrzeszczał Grimmjow, rozpaczliwie walcząc z lodem
coraz dalej zamrażającym jego ramię. Kobieta miała wyraźny
dylemat pomiędzy ocaleniem brata, a wykonaniem jego żądania.
-
Dobrze, pójdę
z tobą. Wypuść go. - stanęła spokojnie, patrząc poważnym,
odrobinę smutnym wzrokiem na porucznika.
-
Hiyakuma. -
kobietę oplotła lodowa lina, a Grimmjowa dalej więziła lodowa
klatka. - No to idziemy. Brać ją chłopcy. - niebieskowłosa nie
ruszyła się ani o krok. - No ty chyba nie myślałaś, że po
złapaniu ciebie odpuszczę sobie zabicie jeszcze jednego arrancara?
Naiwna idiotka. - jej reiatsu zwaliło go z nóg. Lodowe liny
rozpadły się na kawałki, a klatka więżąca Grimmjowa roztopiła
się. Niestety on sam wyszedł z tego z jedną ręką bezwładną.
-
Braciszku? -
podbiegła do niego, nie zwracając uwagi na to, że ustawia się
plecami do wroga.
-
Nic mi nie
jest. Wracamy. - arrancar otworzył gargantę i już miał w nią
wejść, gdy powstrzymał go krzyk shinigami. - Co do...? - w
ostatniej chwili uchylił się przed atakiem jednego z szeregowców,
który z rozpędu wpadł go garganty. - I tyle go widzieli, nie
dożyje następnej godziny... - Grimmjow wzruszył ramionami i
odwrócił się przodem do szykujących się do ataku bogów
śmierci. - Amane. - kobieta spojrzała pytająco, przygotowana już
do ataku i obrony brata. - Właź do garganty.
-
Mowy nie ma.
-
Coś
powiedziałem.
-
Nie.
-
Amane, do
cholery jasnej! Bez gadania! Właź do tej pieprzonej garganty i nie
próbuj się ze mną kłócić! Nie mam zamiaru nadstawiać za
ciebie tyłka, tak samo jak ty nie powinnaś nadstawiać swojego za
mnie! - mężczyzna gestykulował zawzięcie, zupełnie nie
zwracając uwagi na nic poza swoją siostrą.
-
Braciszku! -
Amane odepchnęła go w ostatniej chwili, przyjmując na siebie
cięcie katany. - Przepraszam, braciszku. - stała jeszcze na
nogach, jednak chwiejąc cię co chwilę. - Zawsze zapominam, że
jeszcze mamy cero... - wycelowała palec w biegnących w ich stronę
shinigami i odpaliła cero. Jasnopomarańczowy promień energii
pomknął ku celom i zmiótł bogów śmierci z powierzchni ziemi.
Wszystkich poza porucznikiem, który, teraz już wściekły, uwolnił
shi kai.
-
Zakończmy to,
Hiya no akuma! - jego katana zamarzła, osłaniając jego dłoń
niewielką, okrągłą tarczą. Uderzył kataną w ziemię,
posyłając w stronę rodzeństwa słup lodu. Uskoczyli oboje w
przeciwne strony, a wtedy porucznik doskoczył do Amane i przebił
jej klatkę piersiową.
-
Amane! Niech
cię szlag, shinigami... - Grimmjow doskoczył do oprawcy siostry i
jednym ruchem oderwał jego rękę od ciała. - Żebyś zdechł w
męczarniach. - porwał kobietę na ręce i już miał wejść do
garganty, gdy dostrzegł, że niewiele brakuje jej do śmierci. -
A-Amane...
-
Przepraszam.
Powinnam była cię posłuchać. - uśmiechnęła się i kaszlnęła
krwią, plamiąc ubranie Grimmjowa. Ten położył ją delikatnie na
ziemi i próbował jakoś zatamować krwotok.
-
Spokojnie,
siostrzyczko. Wytrzymaj jeszcze chwilę, a zaraz zacznie się
regeneracja. - pomimo uspakajającego tonu, Grimmjow sam panikował.
Kobieta podniosła tylko dłoń, by go uciszyć. Arrancar chwycił
jej kończynę i nachylił się nad nią.
-
Nie wyleczę
się. Przebił mi płuco i serce. Przepraszam. Rozsyp mnie na
pustyni, dobrze? - uścisnęła jego dłoń i zamknęła oczy.
Chwilę później rozsypała się w pył, a Grimmjow rozpłakał
się. Pozbierał resztki pyłu, których nie rozwiał wiatr, i
wszedł do garganty.
Stałam zszokowana widokiem płaczącego brata. Miał siostrę.
Młodszą siostrę. Nie potrafiło to dotrzeć do mojego mózgu. Do
tej pory byłam pewna, że jestem jego jedyną siostrą. To
wspomnienie wyjaśniło mi czemu mnie przygarnął. Teraz
zrozumiałam, że dla kolejnej osoby byłam tylko zastępstwem,
przypomnieniem przeszłości. Spuściłam głowę, próbując
powstrzymać łzy cisnące się do oczu.
-
To jeszcze nie
koniec malutka. Wiem, że to trudne, ale musisz to jeszcze zobaczyć.
- skinęłam głową, niezdolna do wypowiedzenie choćby słowa.
Gdybym się odezwała, zaczęłabym płakać. Hiyakuma objął mnie
jedną ręką, drugą delikatnie gładząc po głowie.
-
Żyję
jeszcze? - shinigami leżał na ziemi, wpatrując się w niebo.
Oderwana ręka była kilka kroków od niego. Spojrzał w tamtą
stronę. - Hiyakuma? - spojrzał zdziwiony na materializującego się
Zanpakutō. - Świetnie. Możesz mi pomóc? - podparł się mieczem.
- Ten głupi arrancar oderwał mi lewą rękę... Zaraz przybędą
posiłki, zatamuj tylko krwotok, oni już mi ją jakoś przyszyją.
-
Idiota! -
Hiyakuma podszedł do rannego i kopnął go tak, że shinigami
poleciał kilka metrów. - Mam leczyć kogoś, kto nawet nie myśli
o obronie, gdy atakuje? Na kogo ja ci wyglądam? Na oddział
pierwszej pomocy? Nawet nie licz, że ci pomogę. - prychnął
pogardliwie. - Poczekam aż się wykrwawisz i wrócę do Seiretei. -
duch miecza usiadł na pobliskim krawężniku, patrząc znudzony na
swojego partnera. - Mógłbyś wykrwawiać się szybciej? To robi
się nudne. - westchnął, próbując ignorować jęki bólu
rannego.
-
Masz mi pomóc,
to twój obowiązek jako mojego Zanpakutō! - krzyknął resztką
sił porucznik. Zanpakutō zerwał się na równe nogi, oburzony tym
rozkazem. Doskoczył do właściciela i jednym kopnięciem wbił go
w ziemię, łamiąc mu przy tym żebra.
-
Jedynym moim
obowiązkiem wobec ciebie jest trwanie przy tobie do śmierci. Nikt
nie powiedział, że mam cię chronić ani pomagać. Robię to z
własnej, nieprzymuszonej jak dotąd woli. Uwierz mi, nie chcesz,
żebym robił coś wbrew mojej woli, bo skończy się to dla ciebie
gorzej niż źle. - w ręku ducha miecza pojawiła się lodowa
katana. Wbił ją szybkim ruchem w serce umierającego i uśmiechnął
się szyderczo, widząc uciekające z mężczyzny życie. - No, a
teraz zdychaj. - w tym samym momencie otwarł się Senkaimon, z
którego wyszli porucznicy pozostałych dwunastu oddziałów.
-
Hiya no akuma,
zostajesz zatrzymany pod zarzutem nieudzielenia pomocy i zabicia
partnera. - porucznik pierwszego oddziału wyciągnął Zanpakutō i
wycelował w Hiyakumę. - Nie pierwszego zresztą.
-
No chyba nie.
- czarnowłosy wyciągnął katanę z truchła i strzepnął z niej
zastygłą krew, spływającą grudkami po powierzchni lodu. -
Bankai. - powiedział spokojnie, kierując czubek ostrza ku niebu.
-
Wystarczy,
malutka. - powiedział właściciel wspomnienia. Obraz zaczął się
rozmywać, jak farba spływająca po szybie.
-
Nie, ja chcę
zobaczyć twoje bankai! Tyle technik, a ty nie chcesz tego
pokazać... - jęknęłam żałośnie, patrząc na znajomy już
korytarz galerii. - Zobaczę je sama. I... - uśmiechnęłam się
chytrze do swoich myśli.
-
I nic nie
zobaczysz. Ale dlaczego nie przeraża cię to, że zabiłem kilku
swoich partnerów?
-
Może dlatego,
że traktujesz ich jak Grimmjow i Nnoitra swoich Fracción? Oni co
trochę biorą kogoś nowego, bo poprzedni byli za słabi, więc
zostali zabici. - wzruszyłam ramionami. - Chociaż nie powiem,
trochę brutalnie go potraktowałeś. Łamać mu żebra? Nie mogłeś
od razu karku mu skręcić? Nie cierpiałby tak... - Hiyakuma
wydawał się być załamany moją obojętną postawą. - No, już,
już... - poklepałam go lekko po ramieniu. - Przy okazji to byli
sami faceci, a ja się do rodzaju męskiego nie zaliczam. Więc mam
nadzieję, że mnie to nie czeka... - mężczyzna pokręcił głową
i bez słowa ruszył w głąb korytarza. Po chwili zatrzymał się
gwałtownie, a ja odbiłam się od niego i wylądowałam tyłkiem na
ziemi. - A tobie co?
-
Ciebie to nie
czeka, przyrzekam ci to. - przyklęknął przede mną nad jedno
kolano, zerkając spod ronda cylindra. Zdjęłam kapelusz z jego
głowy i zmierzwiłam mu włosy, uśmiechając się szeroko.
-
Wiem o tym,
głuptasie. Nie potrafiłbyś skrzywdzić kobiety. - Zanpakutō
pomógł mi się podnieść i schylił się, oczekując, że włożę
mu na głowę kapelusz. - Ładnie wyglądam? - przymierzyłam
nakrycie. Spadło mi na nos, zasłaniając widok.
-
Pięknie, ale
oddaj go. - po kilku sekundach znowu widziałam, a Hiyakuma
poprawiał cylinder. - Mam pytanie. - widząc moją uniesioną brew
kontynuował. - Masz jakichś Fracción?
-
Nie, wystarcza
mi brat. Jego Fracción to w praktyce też moi, ale nie lubię ich.
-
Dobrze.
Chodźmy dalej. - mężczyzna nie ruszył się jednak z miejsca, ja
też stałam. - Ale powiem ci jedną rzecz. Lód jest bardzo
plastycznym materiałem dla wyobraźni. - puścił mi oczko,
odwrócił się i zaczął biec, zostawiając mnie zamyśloną.
-
Jak dziecko. -
skomentowałam automatycznie, dopiero po chwili orientując się, że
zostałam sama. - Ej, Hiya-chan! Cholera by cię, nie zostawiaj mnie
tutaj samej! - ruszyłam biegiem w kierunku w którym odbiegł,
wciąż wykrzykując groźby i przekleństwa pod jego adresem.