Błąkałam się po
Rukongai nie wiedząc gdzie jestem, aż w końcu usłyszałam rozmowę
z której wynikało, że jestem we wschodnim, 60 okręgu dzielnicy
biedy. To wyjaśniało by nieprzychylne spojrzenia, którymi
obdarzali mnie dorośli. Zaczęło padać, więc zmuszona byłam
znaleźć sobie jakąś kryjówkę. Nie próbowałam nawet wejść do
żadnego z domów. Szukałam więc w lesie jakiegoś schronienia.
Trafiłam na jaskinię, w której niedawno ktoś chyba był. Paliło
się w niej ognisko, a na ogniu stał kociołek z czymś smakowicie
pachnącym. Przysiadłam przy ogniu, ale nie próbowałam jeść
zawartości kociołka. Właściciel mógłby się wkurzyć.
Przejrzałam się w
tworzącej się nieopodal kałuży. Zamiast mojego zwykłego wyglądu
miałam półdługie, czarne włosy postrzępione na końcach,
ogromne granatowoszare oczy i wąskie usta, które na chwilę wygięły
się w półuśmiechu. Wyglądałam na niezwykle łagodną, wręcz
niepewną siebie osobę. Moje ciało także było drobne, jakby za
jakimkolwiek mocniejszym uderzeniem miało się złamać. Na
szczęście wiedziałam, że to tylko przykrywka. Byłam bardziej
odporna na ból, rany czy złamania niż niejeden shinigami rangi
powyżej oficera.
Cichy szmer
przerwał moje rozmyślania. Właściciel kociołka wrócił do
jaskini. Udając przestraszoną cofnęłam się i uwolniłam swoje
reiatsu. A przynajmniej część tego co posiadałam, a co w
przypadku genialnego dziecka uważałam za odpowiednią ilość.
Mężczyzna, który właśnie przyszedł spojrzał na mnie z
ciekawością. Miał czerwone, długie włosy związane w kucyk i
tatuaże nad brwiami. Ubrany był w strój boga śmierci, z jakąś
przepaską na ramieniu.
- Nie bij mnie, proszę... -
Skuliłam się zasłaniając głowę rękami. Tak jak myślałam
podszedł i kucnął przede mną. Spojrzałam niepewnie przez palce.
-
Nie bój się. Nie zrobię ci
krzywdy. - Powoli odsłoniłam głowę. Uśmiechał się do mnie
łagodnie. Nie spodziewałam się tego. - Jestem Abarai Renji,
porucznik szóstej dywizji. - Kierowana ciekawością spojrzałam na
jego ramię, te z przepaską. Faktycznie widniała na niej liczba 6.
- A ty jak masz na imię?
-
Fuyumi...
Yukimori
Fuyumi. - Popatrzyłam mu prosto w oczy. Wydawał się być oczarowany
kolorem moich tęczówek. Zaburczało mi głośno w brzuchu.
Mężczyzna zaśmiał się.
-
Kapitanie, ktoś dołączy się do
posiłku. - Powiedział z szacunkiem w stronę wejścia do pieczary.
Wciąż zasłaniał mi widok, więc nie widziałam postaci stojącej
u wejścia. Mogłam słyszeć jedynie głos. - Znalazłem jakieś
dziecko. Ma silną energię duchową.
-
I co z tego? Przygarniesz je,
Abarai? - Chłodny męski głos sprawił, że zadrżałam na całym
ciele. Czerwonowłosy zmarszczył brwi.
-
To dziewczynka, kapitanie. Niech
zostanie i ogrzeje się przy ogniu.
-
Jak chcesz. Byleby nie gadała za
dużo. - Usłyszałam szelest. Wyglądało na to, że tajemniczy
kapitan usiadł przy ogniu.
-
Chodź, zjesz z nami. - Renji
przesunął się w stronę ogniska. Zobaczyłam plecy kapitana.
Wydawał się być szczupłym mężczyzną, miał długie, krucze
włosy. Siedział przodem do ognia.
-
Abarai-sama... - Spuściłam
nieśmiało wzrok. Ten w odpowiedzi poklepał miejsce obok siebie,
naprzeciwko bruneta.
-
Nie bój się. Kapitan nic ci nie
zrobi, jeśli o to chodzi. - Przeszłam szybko odległość która
dzieliła mnie od ogniska i ze wzrokiem wbitym w ziemię usiadłam
obok porucznika. Dostałam małą miseczkę wypełnioną po brzegi
zupą. Spojrzałam na czerwonowłosego siedzącego obok. Uśmiechał
się. Temu to uśmiech chyba nigdy z mordy nie schodzi. Prawie
jak Gin-sama.
-
Dziękuję,
Abarai-sama. - Mruknęłam cicho i pochyliłam się nad miseczką. W
czasie tej czynności kosmyk włosów opadł mi na twarz. Podniosłam
głowę, chcąc go poprawić i napotkałam wzrok oniemiałego
kapitana.
-
Hisana... -
Wyszeptał. Coś zamajaczyło się w mojej głowie, ale zbyt szybko
umknęło. Najwyraźniej moje wspomnienia były wybiórcze..
-
Ja
mam na imię Fuyumi... - Szepnęłam cicho w odpowiedzi. Nagle
brunet otrząsnął się z szoku. Chwilę siedzieliśmy w ciszy.
Nikt nie wiedział gdzie podziać wzrok. Poprawiłam włosy i
spróbowałam zupy. Była gorąca, ale pyszna. Piłam małymi
łyczkami, szybko. Chciałam uciec stąd jak najprędzej. Ta
sytuacja zaczynała robić się niezręczna, a ja się denerwowałam.
To oznaczało, że tracę nad sobą kontrolę. Przez to możliwość
wykrycia moich prawdziwych mocy i prawdziwej osobowości wzrastała
z każdą chwilą. Nawet nie spostrzegłam kiedy z oczu popłynęły
mi łzy.
-
Fuyumi, co
jest? Nie bój się, kapitan nic ci przecież nie zrobi –
Porucznik powtórzył słowa sprzed paru minut. - Po prostu
przypominasz kapitanowi kogoś kto kiedyś bardzo wiele dla niego
znaczył. - Zmarszczyłam brwi zaciekawiona i spojrzałam na
Renjiego. Patrzył na mnie z zamyśleniem. Po chwili wyraz jego
twarzy zmienił się, zupełnie jakby podjął jakąś decyzję.
-
Kuchiki
taichio... Proponuję by zabrać tą małą do Seiretei. Ma ilość
energii duchowej równą niejednemu oficerowi. - Rzucił w
przestrzeń. Wydawało się, że kapitan go nie słucha. Siedział
przed ogniskiem wpatrując się we mnie zamyślony. Odwzajemniłam
spojrzenie, wpijając się oczami w jego oczy, teraz pociemniałe.
Miały piękny odcień szarości. Niemal słyszałam co myśli.
Wygląda jak Hisana... Kimkolwiek ona była, musiała wiele
dla niego znaczyć. To ułatwiało mi zadanie dostania się do Dworu
Czystych Dusz.
-
Wychowam ją.
- Rzucił Kuchiki w przestrzeń. Traktowali mnie jak przedmiot,
jakbym nie miała własnej woli i rozumu. Postanowiłam się
zbuntować.
-
Ale ja nie
chcę... - Powiedziałam głosem dziecka. Brzmiałam tak słodko, że
kilogram waty cukrowej przy moim głosie wymiękał z
niedocukrzenia. - Nawet cię nie znam. - Udawanie dziecka czasem
popłaca. Zwrócenie się na „ty”, bez szacunku do starszej
osoby w większości tylko dzieciom uchodzi na sucho.
-
Kuchiki
taichio, ona ma rację. Fuyumi, gdybyś poznała nas lepiej,
chciałabyś zamieszkać w Seiretei, by później kształcić się
na boga śmierci? - Zapytał mnie czerwonowłosy. Skinęłam głową,
zgadzając się. - Wobec tego, proponuję ci taki układ:
zamieszkasz na razie w Akademii, gdzie nauczą cię podstaw kontroli
reiatsu. Później, gdy poznasz nas lepiej... - Zamyślił się na
chwilę - Być może zamieszkasz z kapitanem Kuchiki.
-
A dlaczego nie
z tobą, Abarai-sama? - Spytałam naiwnie. Ten tylko zawstydził
się. Uroczy jest kiedy się czerwieni. - Jesteś milszy niż
Kuchiki-sama.. Więcej mówisz i się uśmiechasz... - Wyliczałam
na palcach ze wzrokiem wbitym w sufit.
-
Nie mam
warunków, żebyś mogła ze mną mieszkać. - Uciął moją
wyliczankę, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Kuchiki tylko
westchnął.
-
Abarai, zostaw
ją. Niech sobie to przemyśli wszystko. - Zimny głos spowodował u
mnie dreszcze.
-
Abarai-sama...?
Ale... Będziesz mnie odwiedzał w Akademii, prawda? - Perspektywa
znalezienia się wśród tylu shinigami, choćby początkujących,
była niezbyt przyjemna. Poczułam, że oczy same zaczynają mi
łzawić.
-
Oczywiście,
Fuyumi. Obydwaj będziemy cię odwiedzać. - Wygięłam usta w
podkówkę i rzuciłam kapitanowi wymowne spojrzenie „nie chcę
cię znać”. Dopiero teraz zauważyłam, że ma na głowie
porcelanowe spinki i szal owinięty wokół szyi.
-
On jest jakiś
dziwny. - Pokazałam palcem na spinki i szalik. Kuchiki zmarszczył
brwi słysząc to. - Czemu nosi porcelanę na głowie? I szalik w
środku lata?
-
Można by
powiedzieć Fuyumi, że kapitan jest.. - Zaczął mi tłumaczyć
Abarai.
-
Chory na
głowę? - Dokończyłam pytaniem. Brunet wciągnął głośno
powietrze. Biedny porucznik z trudem powstrzymał się od śmiechu.
Pokręcił tylko głową.
-
Kapitan jest
szlachcicem. Kenseikan, czyli porcelanowe spinki i szalik są
oznakami jego szlacheckiego pochodzenia. - Pokiwałam głową i
zamyśliłam się. Po chwili uśmiechnęłam się delikatnie do
szlachcica.
-
Nie mogłeś
od razu powiedzieć, że jesteś bogaty? - Rzuciłam pierwsze co
przyszło mi na język. Abarai już najwyraźniej nie potrafił się
kontrolować, gdyż wybuchnął głośnym śmiechem. Zgodnie z moimi
oczekiwaniami pan kapitan naburmuszył się. - To boli? - Zapytałam
go wprost. Spojrzał na mnie zdziwiony.
-
Co „boli”?
-
Jak się
uśmiechasz. Pytam czy boli cię coś wtedy? - nie mogłam się powstrzymać. Zachmurzył się i nie
odpowiadał dłuższą chwilę. Skłoniłam głowę i wymamrotałam
przeprosiny.
-
Sumimasen, nie
chciałam cię urazić Kuchiki-sama. - Nadal brak odpowiedzi.
Odwróciłam się wobec tego w stronę Renjiego, który prawie leżał
na ziemi i niewiele mu brakowało do uduszenia się. - Abarai-sama?
-
Mów mi Renji.
- Podniósł się do siadu i otarł łezki śmiechu. - Czuję się
stary jak mówisz mi po nazwisku.
-
Renji-sama?
Kiedy pójdę do Akademii? - Spytałam. Domyślałam się ale
wolałam mieć pewność.
-
Hmm.. -
Zamyślił się czerwonowłosy.
-
Abarai
odprowadzi cię jutro z samego rana. - Wtrącił się Kuchiki.
Spojrzałam na niego tak jak on na mnie: wyniośle i chłodno. Chyba
się zorientował, bo przerwał kontakt wzrokowy.
-
Taichio, a
misja?
-
Sam ją
wykonam. Ty masz zadbać o tą małą.
-
Mam imię,
szlachcicu od siedmiu boleści. - Rzuciłam sucho w jego stronę.
Przytuliłam się do ramienia Renjiego.
-
Fuyumi, tak
nie można... - Skarcił mnie szeptem porucznik.
-
On jest dla
mnie niemiły to i ja taka będę. - Powiedziałam na tyle głośno
by szlachcic to usłyszał.
-
Dobrze,
Fuyumi. - Udając obrażoną odwróciłam głowę w drugą stronę.
- Ja z mojej strony obiecuję, że postaram się być dla ciebie
milszy. W zamian za to oczekuję tego samego od ciebie.
-
Zobaczymy co
da się zrobić, Kuchiki-sama. - W końcu odwróciłam się przodem
do niego. - Mogę tobie też mówić po imieniu? - Wypaliłam.
Biedny Kuchiki... Gdyby aktualnie coś jadł lub pił to na pewno by
się udławił... A tak to mógł tylko mało efektownie zejść na
zawał.
-
Żartujesz,
prawda? - Zapytał kiedy w miarę doszedł do siebie. Abarai też
wyglądał na wstrząśniętego.
-
Ani trochę. -
Pokręciłam głową.
-
Serio? -
Czerwonowłosy dorzucił swoje trzy grosisze.
-
Serio, serio..
No to mogę czy nie? - Zapytałam pełna nadziei.
-
Nie. -
Entuzjazm uleciał ze mnie niczym powietrze z przekłutego balonika.
-
Jesteś
wstrętny.