Dużo mi tego wyszło, nawet się nie spodziewałam xD
~~*~~
...Napisać
odwołanie, opisać przebieg wydarzeń w Świecie Ludzi, poprosić o
złagodzenie lub anulowanie kary.
- Gdyby
jeszcze Karakuri-san mógł zagwarantować, że kara naprawdę
zostanie anulowana... - mruknął pod nosem Kuchiki, siedząc na
łóżku przy mdłym świetle lampki w swoim pokoju. Ascetyczny
wystrój dopełniały chłodne barwy ścian, a jedyne źródło
światła sprawiało, że nieliczne meble wyglądały jak wypaczone,
bezkształtne zjawy. Cienie łóżka, komody, zdjęć stojących na
niej i na półce powyżej, szafki nocnej i biurka z przyborami
pisarskimi przywodziły na myśl kiepski horror albo wizję
dekoratora wnętrz będącego pod wpływem środków
halucynogennych.
Zrezygnowanym wzrokiem rozejrzał się po
pokoju, na dłuższą chwilę zatrzymując się na fotografii żony.
- I
co ja mam teraz zrobić? – mruknął, w połowie do zdjęcia, w
połowie do siebie. Przetarł dłońmi twarz, palcami masując
skronie. Był zmęczony, bycie kapitanem nadwerężało jego nerwy,
co odbijało się na kondycji fizycznej. Jeszcze trochę w tym
tempie i będzie wiedział jak czują się żywe trupy. Westchnął
i położył się na łóżku, nie dbając o zdjęcie ubrania
wizytowego.
* Narracja pierwszoosobowa*
Zamrugałam nerwowo, czując ciepły oddech na
twarzy i promień światła padający idealnie na moje oko.
Otworzyłam to drugie i spojrzałam na Hiyakumę, przytulonego czołem
do mojej skroni. Uśmiechnęłam się połową ust i objęłam go za
kark, obracając się w jego stronę. Cichy szelest z drugiej strony
łóżka postawił mnie w stan gotowości. Obróciłam się szybko,
budząc tym ruchem Zanpakutō, który od razu sięgnął po broń.
- To
tylko ty... - mruknęłam na widok Hanatarō, który przerażony
kulił się na krześle, dopóki uspokojony duch miecza nie odłożył
katany. Odwróciłam się z powrotem do mężczyzny, wtulając głowę
w poduszkę.
- Emmm...
Fuyumi-san...? - zaczął nieśmiało chłopak.
- Czego?
Śpię. Wstanę za jakąś godzinę... Może. - mruknęłam pod
nosem, ustawiając leżącego bokiem Zanpakutō tak, by zasłaniał
ten denerwujący promyk słońca.
- No
bo kapitan Kuchiki cię wzywa. Wysłał Piekielnego Motyla, że za
pół godziny będzie druga rozprawa w sprawie twojej i Hiyakumy...
I jeśli się spóźnicie to osobiście przyjdzie dać wam
nauczkę... - oficer odrobinę zmienił przekaz Kuchikiego, że
„poćwiartuje obydwoje Senbonzakurą, jeśli spóźnią się choć
o sekundę”.
- Rozprawa?
Aha, okey, wpadnę tam jak wstanę... - mruknęłam pod nosem, z
powrotem wpadając do krainy snów. Po chwili jednak uszy
szturchnęły mózg i podniosłam się gwałtownie, zrzucając
Zanpakutō z łóżka. - Chwila, że co? Ale, że niby gdzie? Do
Centrali?
- Chyba
tak... - nim dokończył zdanie do szpitalnej sali wpadł Abarai,
patrząc wściekłym wzrokiem dookoła. Śmierdział sake i potem, a
kimono miał poszarpane na plecach.
- YUKIMORI!
- wrzasnął, a ja podskoczyłam na łóżku. Przemożne pragnienie,
by schować się pod koc i udawać, że wcale mnie tu nie ma,
przybrało na sile. Przeczuwam kłopoty.
Rzeczowy ton Hiyakumy sprawił, że tym bardziej nie chciałam być
widoczna. - Wstawaj natychmiast!
- Tak jest... - wstałam powoli, szykując się
na śmierć. - Psy cię pogryzły, że jesteś taki nerwowy? -
pytanie wymsknęło mi się, nim zdążyłam ugryźć się w język.
Porucznik aż podskoczył i warknął, łapiąc mnie za skraj
szpitalnej piżamy i podnosząc odrobinę.
- Jeśli jeszcze raz będę musiał przez ciebie
oberwać Senbonzakurą to przysięgam ci, że pyłek z ciebie nie
zostanie. - skuliłam się w sobie, szykując na solidny opieprz. -
No już, ubieraj się i idziemy. - powiedział rudzielec już
spokojniej. Zabrałam ubrania i pobiegłam do łazienki, by po
chwili wynurzyć się z niej przypasując katanę do spodni hakama.
- Gotowa.
- Renji skinął jedynie głową i wyszedł, narzucając szybkie
tempo. Wybiegliśmy za nim z Hiyakumą, potrącając ludzi na
korytarzach. Stał już w progu, a gdy tylko dotarliśmy do niego
ruszył ponownie, używając shunpo. Ruszyliśmy śladami jego
reiatsu, przemieszczając się po dachach w stronę Centrali
Czterdziestu Sześciu. Po dłuższej chwili nasza zdyszana trójka
stanęła przed kapitanem Kuchikim, czekającym przed wejściem.
- Fuyumi, wysłałem Piekielnego Motyla ponad
godzinę temu. - zaczął, patrząc na mnie karcąco. - Mam
nadzieję, że masz dobry powód spóźnienia, bo inaczej porucznik
zapewne będzie chciał odbić sobie na tobie przymusowe skrócenie
jego dnia wolnego.
- Spóźniłam się, bo... Bo... - szukałam
jakiejś dobrej wymówki, ale nic nie przychodziło mi do głowy. -
A w ogóle czemu będzie druga rozprawa? Coś się stało? -
przekrzywiłam głowę. Kapitan pokręcił jedynie głową i odesłał
Abaraia gestem, wchodząc do budynku Centrali.
- Zobaczysz. Idziemy.
Nic się tu nie zmieniło od czasu poprzedniej
rozprawy, a nawet od czasu rozprawy z wspomnień Hiyakumy. Wszędzie
szaro, ciemno, za dużo kamienia i za mało ozdób. Od razu widać
brak kobiecej ręki. Nie żeby w pokoju moim i Grimmjowa w Las Noches
były jakieś ozdoby czy inne kurzołapy, no ale arrancarzy nie
potrzebują takich pierdół. Najważniejsze jest ogromne łóżko i
zapas żelków. Chyba odbiegłam od tematu...
Przewodniczący
Yakura siedział na swoim miejscu, gdy nas wprowadzono. Tym razem nie
było żadnych strażników, żadnych
ludzi Onmitsukidō, nikogo poza naszą
trójką i członkami Rady. Na nasz widok rozmowy prowadzone do tej
pory ucichły i wzrok każdego tu obecnego skierował się na mnie. W
myślach Hiyakumy widziałam swój obraz, rozczochranej, w bandażach
sięgających szyi, przesiąkniętych żółtym środkiem
dezynfekującym i znieczulającym, wyzierających spod niedbale
zawiązanego kimona. Nędza i rozpacz, malutka. Obraz jakby
ledwo ściągnęli cię z pola walki, zabandażowali i kazali iść
na rozprawę. A ty tylko spałaś...
Prychnęłam pod nosem.
- Pomijając zbędne formalności, zaczynam proces dotyczący
odwołania lub złagodzenia kary Fuyumi Yukimori i Hiya no Akumy. -
Yakura spojrzał na nas wyczekująco. Z wrażenia po usłyszeniu
tych słów opadła mi szczęka. Spojrzałam na Hiyakumę – jego
reakcja była identyczna. Przenieśliśmy wzrok na kapitana. Kuchiki
postąpił krok do przodu i zaczął przemowę.
- Jak napisałem w odwołaniu, uważam, że w świetle wydarzeń
misji w Świecie Ludzi, zarówno Fuyumi jak i Hiyakuma odkupili
swoje poprzednie winy. Osobną sprawą jest nieposłuszeństwo wobec
rozkazu kapitana, ale gdyby nie ono, zapewne powrót z misji nie
byłby w ogóle możliwy. - skinął Przewodniczącemu głową,
kończąc swoją wypowiedź.
- Zarządzam naradę. - ogłosił krótko Yakura. Otoczyła nas ta
sama bańka jak w czasie pierwszego procesu. Za nią widać było
prawie kłócących się członków Rady, większość podkreślała
swoje racje zamaszystymi gestami. Przysunęłam się bliżej
Hiyakumy, który podejrzliwie obserwował Kuchikiego.
- Nie podoba mi się to, malutka. - szepnął kątem ust, tak cicho,
że tylko moje wyczulone arrancarze uszy mogły to usłyszeć.
Spojrzałam na niego pytająco. - On później będzie czegoś za to
chciał. Nie uwierzę, że robi to bezinteresownie. - skinęłam
głową. Ale jeśli dzięki temu unikniemy chociaż chłosty... Nie
wiem czy przeżyłabym w jednym kawałku kolejną. Zwłaszcza jeśli
Hiyakuma musiałby na to znowu patrzeć. Nim zdążyłam cokolwiek
mu odpowiedzieć, bańka pękła i razem z Hiyakumą zwróciliśmy
swój wzrok na Przewodniczącego, który uciszał ostatnie rozmowy.
- Proszę o spokój. - zwrócił się w naszą stronę. - Rada
ustaliła, że kara nie zostanie anulowana, a jedynie zredukowana do
pracy społecznej na rzecz Rukongai. - odetchnęłam głęboko,
orientując się, że wstrzymywałam oddech. Nie będzie więcej
bólu... Jak dobrze... - Rozprawę uważam za zakończoną. -
Kuchiki skłonił głowę, my z Hiyakumą ukłoniliśmy się lekko i
wyszliśmy na powietrze.
- No to teraz, Fuyumi... - zaczął Kuchiki. Przysunęłam się bliżej
Hiyakumy, patrząc podejrzliwie na szlachcica. - Wypadałoby chociaż
podziękować.
- ...uję... - mruknęłam pod nosem podziękowania.
- I od dziś po każdej służbie spędzasz trzy godziny w Rukongai,
pomagając w odbudowie domów. - dodał kapitan, wyciągając w moją
stronę jakąś karteczkę. - Macie się zgłosić do tego
człowieka, Abarai wszystko już z nim ustalił. - wzięłam od
niego świstek jakby miał wybuchnąć, a on odszedł szybko do
swoich spraw. Prychnęłam na niego gdy odszedł wystarczająco
daleko, by mnie nie słyszeć.
- Macie się zgłosić do tego człowieka... - przedrzeźniałam
szlachcica, naśladując jego głos i ruchy. Hiyakuma pokładał się
ze śmiechu. Westchnęłam ciężko, dając mu szturchańca w bok. -
Mam ochotę się odstresować, idziemy do Rukongai na coś
słodkiego? - zapytałam.
- No to chodź. - Hiyakuma znikąd wyczarował portfel i uśmiechnął
się do mnie.
*Jakiś czas później*
- To sobie kup. - skwitował krótko, zajęty słodkością.
- Ale ja chce je dostać od ciebie. - burknęłam pod nosem. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. - Chcę żelki, żelki, żelki, żelki! - wydarłam się, szarpiąc Zanpakutō za płaszcz, aż biedny przechylał się na boki. - Chcę żelki! - mężczyzna bez namysłu wepchnął mi nadgryzioną tabliczkę czekolady do szeroko otwartych ust, kneblując tym samym moje krzyki. - W sumie też może być. - mruknęłam z pełnymi ustami, podgryzając łakoć. Wyszczerzyłam się do Hiyakumy, który popatrzył na mnie z żądzą mordu i zły na cały świat wepchnął ręce do kieszeni.
*Tymczasem w Las Noches – narracja trzecioosobowa*
Grimmjow stał w sali tronowej Aizena, na środku pustej przestrzeni,
wystawiony na wzrok wszystkich tu zgromadzonych. Sam Aizen siedział
na tronie uśmiechając się łagodnie, zupełnie obojętny na
rzucane w stronę Grimmjowa przekleństwa i warknięcia. Zaraz za
Szóstym stał Tōsen, trzymając wyciągniętą katanę. Pchnął
lekko arrancara, by wszedł w krąg światła.
- Grimmjow... I co ja powinienem z tobą zrobić? - zastanowił się
szatyn. - Chyba wiem co będzie wystarczającą karą. - skinął
dłonią, a Tōsen błyskawicznym ruchem obciął Grimmjowowi lewą
rękę tuż nad łokciem. Wrzask bólu wypełnił pomieszczenie, gdy
Szósty padł na kolana ściskając krwawiący kikut. - Szayel... -
wzywany podszedł, by zatamować krwotok. Po chwili ciszę
przerywało jedynie sapanie niebieskowłosego, pełne niedowierzania
i bólu.- Ty skurwysynu... - rzucił Grimmjow w stronę Aizena. Tōsen kopnął go z całej siły i przydusił nogą do podłogi.
- Nie nazywaj tak Aizen-samy! - mówiąc to zdrapywał numer szósty z pleców arrancara końcem swojej katany. Wściekłe krzyki po raz kolejny wypełniły pomieszczenie. Aizen patrzył na to beznamiętnie, podpierając brodę na dłoni.
- Wiesz co jest najgorsze w całej tej sytuacji? - powiedział półgłosem, gdy krzyki ustały. - Nie to, że właśnie straciłem jednego członka Espady, to się da naprawić... Najgorsze jest to, że uszkodziłeś Torę-chan, co może znacząco wpłynąć na wykonanie jej misji...
- Aizen-sama... – zaczął Tōsen. Aizen powstrzymał go ruchem dłoni od dobicia wciąż leżącego na ziemi Grimmjowa.
- Na szczęście na twoje miejsce mam już kogoś. Pokaż się nam wszystkim, Luppi... - z cienia w kącie sali wychyliła się drobna, niepozorna postać ubrana w za duże ubrania, o ciemnych fioletowych włosach przyciętych równo przy brodzie. Uśmiechała się złośliwie widząc leżącego na ziemi byłego Szóstego.
- Witaj, Aizen-sama... - ciche mruknięcie rozeszło się po sali, gdy nieprzytomny Grimmjow był wyciągany przez fracción Szayela z pomieszczenia.