Wybaczcie, ale nieogarnięcie życiowe nie pozwala mi chwilowo na pisanie.
Sypie mi się życie rodzinne, uczuciowe, sesją trzeba by się zająć... Mam czas do końca stycznia żeby ogarnąć przedmiot którego nie rozumiem i nie cierpię.
A zastanawianie się i siedzenie nad pustym dokumentem tekstowym następnego rozdziału pochłania za dużo czasu, który mogę poświęcić na wkuwanie fizyki.
Jak zdam sesję to pojawię się z nowym rozdziałem wkrótce po ogłoszeniu wyników. Jak nie zdam, cóż, też się pojawię, też z rozdziałem.
Także trzymajcie za mnie kciuki do odwołania od 9 stycznia (wtedy mam pierwsze kolokwium)
Bye bye nyaaan!
niedziela, 28 grudnia 2014
sobota, 20 grudnia 2014
Rozdział 44
Wybaczcie za spóźnienie, ale wiedza na kolokwia sama do głowy nie wejdzie...
Najważniejsze, że rozdział już jest, a że mam jutro urodziny (Serek starucha, 21 mi stuknie) to możecie przy okazji zrobić mi prezent i napisać pod rozdziałem dużo komentarzy, nyan =^^=
- Za ciepło. - przyciągnął mnie do siebie, wciągając pod swoją kołdrę, a moją odrzucając całkiem na bok. - Lepiej... - mruknęłam pod nosem, zasypiając ponownie.
- Dopóki Hiyakuma nie wróci śpisz ze mną. I nie próbuj protestować. - nie zamierzałam, zwłaszcza po tym, jak objął mnie w pasie i przysunął usta do mojego ucha. - Śniadanie gotowe, idziemy jeść. - nie wiem czy byłabym bardziej zadowolona niż gdyby powiedział mi to zaraz po obudzeniu, ale nie zamierzałam tego sprawdzać w najbliższym czasie.
- Kapitan? Witamy z powrotem, panie kapitanie! - skłonił się głęboko, aż uderzył czołem o blat. To go dopiero obudziło. - Fuyumi? Co ty tu... - zmarszczył brwi. Przez chwilę pozwalał poruszać się trybikom samodzielnie. - Kapitana tu jeszcze nie ma?
- Już był. I gdyby nie ja, znowu leżałbyś w szpitalu. Podziękowania mi się należą.
- A mnie tabletki na kaca i podwyżka, za utrzymanie tej imprezy w obrębie jednej dywizji. - spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. Rozczochrany, śmierdzący przetrawionym alkoholem, w obszarpanym stroju i z przekrwionymi oczami przypominał koszmar abstynenta.
- Posprzątaj tu, zagoń wszystkich pod prysznic, sam też idź, bo nie da się wytrzymać waszego smrodu. - ruszyłam do drzwi.
- A ty gdzie?
- Po tabletki na kaca, alkoholiku. - z korytarza dobiegł mnie jeszcze krzyk w stylu „nie jestem alkoholikiem!” ale nie zwróciłam na niego większej uwagi, zajęta oglądaniem postępów w sprzątaniu i naprawianiu terenu dywizji.
Najważniejsze, że rozdział już jest, a że mam jutro urodziny (Serek starucha, 21 mi stuknie) to możecie przy okazji zrobić mi prezent i napisać pod rozdziałem dużo komentarzy, nyan =^^=
~~*~~
Obudziłam
się w środku nocy. Było mi za ciepło. Dwie kołdry i ramię
kapitana to stanowczo zbyt dużo. Odsunęłam się powoli, ale wtedy
mężczyzna przebudził się z najwyraźniej płytkiego snu. Spojrzał
na mnie zaspany i pocałował lekko.
- Też nie możesz
spać? - pokręciłam głową.- Za ciepło. - przyciągnął mnie do siebie, wciągając pod swoją kołdrę, a moją odrzucając całkiem na bok. - Lepiej... - mruknęłam pod nosem, zasypiając ponownie.
Z
samego rana obudziłam się w pustym łóżku. Zdezorientowana
rozejrzałam się dookoła, ale szlachcica nigdzie nie było widać.
Wstałam z łóżka, zabrałam swoją kołdrę i wyszłam z pokoju,
poprawiając po drodze te elementy odzieży, które przesunęły się
podczas snu. Minęłam się z wracając z łazienki Kuchikim, który
na mój widok przystanął zdziwiony, po czym zdecydowanym ruchem
zabrał mi z rąk kołdrę i wrzucił ją do swojego pokoju.
- Dopóki Hiyakuma nie wróci śpisz ze mną. I nie próbuj protestować. - nie zamierzałam, zwłaszcza po tym, jak objął mnie w pasie i przysunął usta do mojego ucha. - Śniadanie gotowe, idziemy jeść. - nie wiem czy byłabym bardziej zadowolona niż gdyby powiedział mi to zaraz po obudzeniu, ale nie zamierzałam tego sprawdzać w najbliższym czasie.
Po
zjedzeniu siedzieliśmy nadal w kuchni. Ja piłam herbatę, on
wyjątkowo kawę, przyglądając mi się badawczo. Upiłam łyk i
skrzywiłam się, sięgając po cukiernicę i słodząc herbatę
kilkoma kopiatymi łyżeczkami cukru.
- Cukrzycy dostaniesz.
- Zamknij się. -
odpowiedziałam cytatem z „RRRrrrr”, który zdążyłam obejrzeć
w sumie przez przypadek.
- Powinniśmy wracać
już do Seiretei. - wypalił po dłuższej chwili milczenia.
Skinęłam jedynie głową, myśląc o Hiyakumie. Minął dopiero
jeden dzień odkąd poszedł się powłóczyć, a poza przyjściem i
uleczeniem Grimma do tej pory nie odpowiedział na moje pytanie
kiedy wróci. - Spakujesz się do jutra? - miło, że pytał.
- Tylko jeśli ktoś
przyniesie później moją wieżę do Społeczności.
Stojąc
przed otwartym przejściem, zawołałam po raz ostatni Hiyakumę. Nie
odpowiadał, a w wewnętrznym świecie też panowała pustka, gdy
wpadłam tam, żeby się upewnić. Kuchiki spojrzał na mnie pytająco
z przejścia. Jedną nogą przekroczył już granicę. Pokręciłam
głową i westchnęłam ciężko, podążając za nim. Hiya-chan...
Dywizja nie spodziewała się nas tak wcześnie. Wszystko dookoła
nosiło ślady ciągnącej się od tygodni imprezy. Brew kapitana
wystrzeliła do góry, gdy, idąc przodem, oglądał zniszczenia.
Szczytem wszystkiego był śpiący Renji, zwinięty w kulkę na
kapitańskim biurku. Złapałam Byakuyę za rękę i ścisnęłam
mocno. Spojrzał na mnie, a w jego oczach przygasała żądza mordu.
- Doprowadzę tu do porządku. Ale ty musisz stąd iść. Odpocznij,
nabierz sił do użerania się ze mną... - uśmiechnęłam się
lekko, gdy jego dłoń wylądowała na moim policzku. Widziałam w
jego oczach, że chciał nazwać mnie Hisaną, jednak z jego ust nie
wyszło żadne słowo. Nachylił się jedynie i pocałował mnie w
czoło.
Gdy
już zniknął, wzięłam się za budzenie szeregowców i pozostałych
oficerów. Nie wszyscy byli z tego powodu zadowoleni, ale gdy
widzieli mnie, całkiem jasno i szybko uświadamiali sobie, że skoro
wróciłam ja to i kapitan także. Bez dalszej zachęty wzięli się
do sprzątania terenu, pomimo kaca. Czas
na Renjiego.
- Renji. Renji, wstawaj. - potrząsałam porucznika, ale on jak na
złość spał dalej twardym snem. - Renji, kapitan tu idzie, musisz
się ogarnąć. - powiedziałam w końcu, konspiracyjnie
przyciszając głos. To podziałało lepiej niż kubeł zimnej wody.
Rudzielec podskoczył i stanął na baczność przed biurkiem.
Spojrzałam z podziwem, bo nadal spał.
- Kapitan? Witamy z powrotem, panie kapitanie! - skłonił się głęboko, aż uderzył czołem o blat. To go dopiero obudziło. - Fuyumi? Co ty tu... - zmarszczył brwi. Przez chwilę pozwalał poruszać się trybikom samodzielnie. - Kapitana tu jeszcze nie ma?
- Już był. I gdyby nie ja, znowu leżałbyś w szpitalu. Podziękowania mi się należą.
- A mnie tabletki na kaca i podwyżka, za utrzymanie tej imprezy w obrębie jednej dywizji. - spojrzał na mnie przekrwionymi oczami. Rozczochrany, śmierdzący przetrawionym alkoholem, w obszarpanym stroju i z przekrwionymi oczami przypominał koszmar abstynenta.
- Posprzątaj tu, zagoń wszystkich pod prysznic, sam też idź, bo nie da się wytrzymać waszego smrodu. - ruszyłam do drzwi.
- A ty gdzie?
- Po tabletki na kaca, alkoholiku. - z korytarza dobiegł mnie jeszcze krzyk w stylu „nie jestem alkoholikiem!” ale nie zwróciłam na niego większej uwagi, zajęta oglądaniem postępów w sprzątaniu i naprawianiu terenu dywizji.
Wydębienie od Isane leków na kaca nie było łatwe, ale gdy
wyjaśniłam jej, że to dla całej Szóstej Dywizji, pokiwała
jedynie głową, mrucząc pod nosem coś brzmiącego jak „miesięczna
impreza”, i bez dalszych pytań wydała mi odpowiednią liczbę
tabletek.
Gdy szlachcic przyszedł na drugi dzień do Dywizji, kazał zebrać
wszystkich na głównym placu i pierwszym co wyszło z jego ust, był
zakaz picia alkoholu na terenie dywizji aż do odwołania.
Konsekwencje były dla wszystkich jasne i oczywiste.
Ku zdumieniu wszystkich drugim obwieszczeniem był nakaz dla Renjiego
przygotowania gry terenowej. Na jutro. Stałam za kapitanem i
chichotałam cicho, obserwując minę Renjiego. Do czasu.
- … A ty, Fuyumi, masz zakaz brania w niej udziału.
- Ale dlaczego? Nic nie zrobiłam! - Kuchiki patrzył na mnie z góry,
zachowując kamienną minę, jedynie w głębi jego oczu czaiło się
wyzwanie.
- No właśnie, byliśmy na misji, a ty niczego nowego się nie
nauczyłaś.
- No to zacznę doskonalić moje kidō! - zawołałam, a kapitan
zmrużył oczy z zadowoleniem. Wygrałam, chociaż będę musiała
popracować nad sobą, zanim się wykręcę.
- Jesteś tego pewna? - pokiwałam głową. - No to zaraz po grze
zaczynamy pierwszy trening. - skrzywiłam się, a gdy kazał się
rozejść uciekłabym pierwsza, ale zdążył chwycić mnie za
ramię. - Do mojego biura. Renji, ty też. Trzeba omówić zasady.
Siedziałam w ciszy, czekając aż skończą omawiać szczegóły.
Renji stał już w drzwiach i wychodził, więc pomachałam mu na
pożegnanie. Dywizja pogrążyła się w ciszy i w ciemności. Nie
peszyła mnie obecność kapitana, wręcz przeciwnie, przez pustkę w
moim wewnętrznym świecie cieszyłam się, że mogę z nim o tym
porozmawiać.
- Nadal nie odpowiada? - szlachcic podał mi kubek z herbatą,
siadając obok mnie. Pokręciłam głową, patrząc w ciemny napój.
- Ma jeszcze prawie dzień do powrotu, kazał mi się nie martwić.
Ale ta pustka i cisza jest taka okropna... Czuję się, jakbym znowu
nie miała Zanpakutō. Nawet gorzej, bo zanim zostałam shinigami,
nie miałam nawet pojęcia, że jest jakiś wewnętrzny świat, a
teraz... Jakby ktoś wyrwał mi kawałek duszy...- siedzieliśmy w
ciszy, bo nie było nic, co mógłby odpowiedzieć. Dopiero gdy
zaczęłam przysypiać, zapytał czy chcę spać w Dywizji. Skinęłam
jedynie głową, więc poszedł po polowe łóżko i rozłożył je
w gabinecie. Nie doczekałam czy położył się obok mnie czy
wrócił spać do posiadłości.
Renji podzielił nas na 6 drużyn, każdej wręczył inną listę
przedmiotów do znalezienia lub skombinowania na terenie Seiretei.
Kapitan wykręcił się dokumentacją, zmuszając do jej wypełnienia
również Renjiego, ten jednak wybrał miejsce na dworze.
Rozdzieliłam przedmioty pomiędzy członków swojej drużyny, sobie
zostawiając te najgorsze: płaszcz jakiegoś kapitana, gałązkę
wiśni z posiadłości szlacheckiej i długopis Nemu lub Mayuriego z
Dwunastej Dywizji. Postanowiłam zacząć od ostatniej pozycji.
Dojście do Dwunastki było proste, gorzej z wejściem do niej. Po
chwili wymyśliłam, że prościej będzie najpierw wykurzyć stamtąd
Mayuriego. Zaczepiłam przechodzącego akurat oficera.
- Kapitan Głównodowodzący prosi kapitana o przyjście. -
przekazałam fikcyjną wiadomość. Oficer Dwunastki zniknął w
swojej dywizji, a ja czekałam aż kapitan śmignie obok mnie.
Chwilę później z pośpiechem weszłam do środka, kierując się
ku gabinetowi Mayuriego, gdzie wpadłam na Nemu. - Kapitan przysłał
mnie po długopis, którego nie zdążył zabrać. - wydyszałam, a
Nemu po prostu podała mi jeden z kilkunastu długopisów leżących
na biurku. Każdy był podpisany imieniem i nazwiskiem kapitana
Dwunastki.
Gdybym wiedziała wcześniej, że on ma tyle tego, to po prostu
zrobiłabym sama taki...
Gałązka wiśni z posiadłości szlacheckiej była trudniejsza,
Najprościej było udawać Rukię, wejść od strony ogrodu do
posiadłości Kuchikich i ściąć gałązkę na jednej z wielu
wiśni.
Wybrałam tę najbliższą muru, żeby w razie czego szybko się
ewakuować. Kucałam na murze, lustrując wzrokiem ogród. O bogowie,
jakie to piękne. Niby wszystko poukładane w rządki, rabatki,
okręgi i inne takie, ale wyczuwało się pewną ujarzmioną dzikość,
wylewającą się spod tych wypielęgnowanych roślin.
Najwięcej było drzew wiśni, a kiedy się przyjrzało dokładnie
tworzyły znak Szóstej Dywizji. No tak, szlachta... Muszą się
pochwalić. No, ale do roboty, gałąź się sama nie utnie.
Zeskoczyłam z muru, podeszłam do najbliższego drzewa i wyjęłam
katanę. Chwyciłam jedną z bardziej obsypanych kwieciem gałązek i
przecięłam ją szybkim ruchem.
- Rukia-sama, dlaczego ucinasz wiśnie? - dobiegło mnie z kierunku
posiadłości.
- Cholera. - zaklęłam pod nosem, schowałam katanę i wskoczyłam na
mur, a z niego co sił w shunpo popędziłam w kierunku baraków
dywizji.
Fanty trafiły do Renjiego, a ja usiadłam w ukryciu i zastanawiałam
się, który z kapitanów najmniej się wkurzy jeśli zabierze mu się
płaszcz. Po półgodzinie doszłam do wniosku, że nikt nie będzie
z tego powodu zadowolony.
Czas gry miał się ku końcowi, gdy zdecydowałam poprosić o
płaszcz Kuchikiego. Ruszyłam ku jego gabinetowi i zapukałam cicho,
wchodząc od razu po tym.
- Mogę pożyczyć haori? - zapytałam, ledwo zamknęłam za sobą
drzwi. Kapitan spojrzał na mnie pytająco. - Mam to na liście
fantów, jako ostatnią pozycję... I nie chcę przegrać. -
mruknęłam już pod nosem. Mężczyzna podniósł się ze swojego
miejsca i podszedł do mnie.
- Pożyczę, pod jednym warunkiem. - podniosłam głowę, żeby
spojrzeć mu w oczy. - Nie będziesz wykręcać się od ćwiczenia
kidō. - kiwnęłam głową. - Obiecaj.
- Obiecuję. To mogę ten płaszcz? - złapałam połę materiału i
pociągnęłam lekko. Szlachcic uśmiechnął się.
- Za chwilę. - popchnął mnie delikatnie do tyłu, wsunął rękę
pomiędzy moje plecy a ścianę i pocałował. Spokojnie,
nieśpiesznie, bo nikt nie miał zamiaru wchodzić tutaj bez
wyraźnego polecenia i nam przeszkodzić.
- Ucięłam jeszcze gałązkę wiśni z twojej posiadłości. - powiedziałam
cicho, gdy oderwał się na chwilę. - Też była na liście. -
nachylił się do mojego ucha, opierając przedramię o ścianę.
- Dobrze, że się przyznałaś. - mruknął, dociskając mnie do
siebie.
- Po prostu nie chcę, żeby Rukia miała przeze mnie kłopoty. -
zaśmiał się cicho, podczas gdy moje ręce powędrowały na jego
kark i zaczęły zsuwać z jego ramion haori.
- Niecierpliwa. - wpił się w moje usta, tym razem gwałtownie i
zachłannie. Puścił mnie, nie odrywając ust i sam je zdjął.
Założył płaszcz na moje ramiona i pomógł mi go ubrać, od razu
obejmując mnie mocno. Przylgnęłam do niego, zaplatając dłonie
na jego karku i wspinając się na palce. Puścił mnie dopiero po
dłuższej chwili. - Biegnij, bo zaraz się czas skończy. -
pocałował mnie przelotnie.
- Jutro po południu przyjdę na trening, dobrze? - stanęłam w
drzwiach patrząc na niego. Skinął głową i usiadł za biurkiem.
Wybiegłam przed budynek i wpadłam na moją grupę i stojącego
obok Renjiego. - Wygraliśmy!
Zaraz po tym szeregowcy podnieśli mnie i podrzucili kilka razy w
powietrze.
Taaa, wygraliśmy.
niedziela, 2 listopada 2014
Dodatek Halloweenowy - "Happy Holloween"
Pisząc to przyszła mi do głowy taka myśl. A gdyby tak wybiec myślami w przód... Jakby to było gdyby Fuyumi była w związku z Kuchikim i obchodzili razem Halloween w Świecie Żywych, bo "znowu tak jakoś wypadło"?
No i jakoś się to napisało.
A jako dodatek, mały, uroczy arcik dla śmiechu w klimacie Halloween:
No i jakoś się to napisało.
A jako dodatek, mały, uroczy arcik dla śmiechu w klimacie Halloween:
~~*~~
Pobudka,
śniadanie z kapitanem, próby znalezienia sobie zajęcia. Marnie mi
to szło, skoro w radiu i telewizji ciągle nadawali o halloween.
Krew się we mnie gotowała, gdy po zmianie setny raz kanału, znowu
usłyszałam to złe słowo. Gorsze to niż wkurwiony Kuchiki.
- Niech oni
zmienią płytę, mam już dość słuchania o halloween. - jęknęłam
desperacko, rozkładając się na kanapie i wytrącając siedzącemu
obok szlachcicowi książkę z ręki. - Zrób coś żeby mi się nie
nudziło!
- Idź do sklepu,
zaopatrz się w słodycze, póki jeszcze masz czas. Niedługo zaczną
schodzić się dzieciaki prosząc o cukierki. - podał mi portfel.
Prychnęłam, wstając i zbierając się do wyjścia.
- „Cukierek albo psikus”, takiego wała, o! To będą moje
słodycze! - w butach i płaszczu wróciłam do salonu. - A ty
idziesz ze mną! Nie ma mowy, że sama dam radę zatargać te
wszystkie żelki, cukierki i inne pierdoły. - szarpałam za rękaw
kapitana, aż poddał się i wstał.
Sklep
przypominał skrzyżowanie dyni z cmentarzem.. Wszędzie wisiały
pomarańczowo-czarne ozdoby, pełno kotów, dyń i wiedźm na
miotłach szczerzyło ślepia i wykrzywiało się w uśmiechach.
Rzekomo cmentarne wieńce i nagrobki miały dopełniać całości.
Z
każdego głośnika dosłownie wylewało się monotonne „this is
halloween”, doprowadzające mnie na skraj załamania nerwowego.
Gdyby nie dłoń kapitana na moim ramieniu, pourywałabym wszystkie
głośniki. Szedł za mną krok w krok, pilnując żebym nie zrobiła
nic głupiego. Przy okazji kupna cukierków, uzupełniliśmy też
zapasy alkoholu i produktów spożywczych.
- Makaron. - Kuchiki
spojrzał na mnie. - Mam ochotę na spaghetti. - wyjaśniłam, a on
przewrócił oczami.
- Nie mogłaś tego
powiedzieć na początku zakupów?
- Teraz mnie naszło,
nie marudź.
Udało
się jednak skończyć te zakupy bez wybuchu szału z mojej strony i
depresji ze strony kapitana po zobaczeniu rachunku. A w domu czekała
na nas niespodzianka. Bardzo zła niespodzianka. Wszystko było
udekorowane w klimacie halloween.
- Nie, wszystko tylko
nie to! - zasłoniłam rękami oczy i na oślep uciekłam do swojego
pokoju, omijając zdziwionych Rukię i Renjiego i schowałam się
pod kołdrę niczym małe dziecko.
- Fuyumi, wyjdź. Mamy
ciasto... - kapitan zapukał do drzwi i otworzył je nie czekając
na pozwolenie. Podniosłam kołdrę ukazując jedno oko.
- Posprzątali już te
złe rzeczy? - zapytałam, na co kapitan westchnął i usiadł obok
mnie, ściągając mi z głowy kołdrę.
- Właśnie to robią,
jeśli cię to zadowoli. - podniosłam się, a wtedy jego dłoń
wylądowała na mojej głowie. Uśmiechnęłam się lekko, całując
go w policzek. - Wracajmy. Niedługo się ściemni, a wtedy zaczną
schodzić się dzieci po cukierki. No, dalej. - odrzucił kołdrę
gdzieś na bok, wyciągając mnie tak, że prawie spadłam z łóżka.
- Wiem, że lubisz straszyć dzieci.
- Tak, tak i kto to
mówi... - mruknęłam, wstając i czochrając go po włosach. Już
dawno zrezygnował z noszenia kenseikanu, przez co wyglądał na
łagodniejszego. Z drugiej strony łatwiej było go zdenerwować,
choćby przez rozczochranie właśnie.
- Ty mała wiedźmo! -
uciekłam pędem z pokoju, goniona przez wściekłego kapitana.
Mijałam salon, by zabarykadować się w łazience, gdy zadzwonił
dzwonek. Wszyscy z oczekiwaniem wpatrzyli się w drzwi. Jako, że
byłam najbliżej, poszłam otworzyć.
- Cukierek albo psikus!
- wyszczerzyła się do mnie średniego wzrostu dziewczyna, o
szarych włosach i zielonych oczach i na tyle bujnych kształtach
okołopiersiowych by wywołać moją natychmiastową zazdrość.
Trzymała w ręku kociołek w kształcie grubego kota z uciętą
połową czaszki. Ciężkie buty, czarne spodnie i biała koszulka z
jakimś napisem. Chwyciłam ją za nadgarstek i odsunęłam jej
rękę, żeby móc go przeczytać.
- Owoc twojego życia... Podnieś cycki, bo nie widzę reszty
napisu... - dziewczyna chwyciła dół koszulki i napięła ją. -
Owoc twojego życia jeZUS... Co to ma być?
- Horror emeryta. - pokiwałam głową w pełnym niezrozumieniu.
Cofnęłam się do kuchni, złapałam kilka mini paczek cukierków i
podreptałam z powrotem.
- Cukierki zwykłe mogą
być czy jesteś diabetykiem? - zapytałam uprzedzona poprzednimi
latami, gdzie dostałam opiernicz za dobre chęci.
- Pasuje. -
wyszczerzyła się znowu, a gdy cukierki zaszeleściły wrzucone do
kota, zawołała radośnie na odchodne. - Wesołego halloween!
- Taaa, na pewno... -
zamknęłam drzwi. - Z takimi ludźmi...
Kapitanowi
przeszła żądza mordu, więc usiedliśmy we czwórkę, by napić
się herbaty. Ledwo wypiliśmy po łyku, gdy znowu zadzwonił
dzwonek. Gra kamień-papier-nożyce zdecydowała, że otworzyć
pójdzie Renji.
- Cukierek albo psikus!
- wyjrzałam zza pleców porucznika, idąc po cukierki. Kolejna
dziewczyna, tym razem niska, blada, bardzo szczupla. Długie czarne
włosy, na górze spięte w dwa pasma kenseikanem, sięgały pasa, a
czerwone oczy wyglądały na soczewki.
- Kapitanie, ktoś
kapitana skopiował... - odezwał się Abarai do szlachcica.
- Jakie skopiował, to
moja autorska postać! - niecierpliwym gestem poprawiła spadający
z ramienia jasno seledynowy szalik. Reszta stroju dosyć dobrze
przypominała strój kapitana Szóstej Dywizji, chociaż można było
dostrzec kilka uchybień. Całość wyglądała raczej na kombinezon
z płaszczem niż trzy osobne części. - To jak, dostanę te
cukierki? - wspomniane słodycze wylądowały w czarnym, wiedźmim
kociołku.
- No tylko miecz by się
przydał, katana najlepiej. - odezwałam się, uwieszając na
ramieniu Renjiego. - Może z różową rękojeścią... - dodałam
cicho, zanim odciągnął mnie kapitan, zatykając moje usta dłonią.
- Sprzedajesz mój wygląd... To cię może drogo kosztować. -
przełknęłam głośno ślinę, palcem muskając jego dłoń, by
mnie puścił. Westchnął i zrezygnował, zwłaszcza, że ledwo
zamknęły się drzwi za jednym gościem, już rozdzwonił się
dzwonek.
- JA PÓJDĘ! -
wrzasnęłam, zanim ktokolwiek się odezwał. I tylko Byakuya
wiedział czemu jestem taka chętna, żeby otworzyć.
- Cukierek albo psikus!
- myślałam, że zejdę na zawał widząc kto stoi w drzwiach. [nota autora: tak tak, moi mili, to ktoś, kto naraził mi się w
poprzednim rozdziale xD stwierdziłam, że Fuyumi nadal będzie go
pamiętać... A on ją :3 *trololololo*] On też mnie najwyraźniej
rozpoznał, bo cofnął się dwa kroki. - O kurde... Nie będziesz
mną dzisiaj szarpać, prawda? - pokręciłam głową, lustrując
jego przebranie, a raczej jego brak. Ubrany dość swobodnie i lekko
jak na koniec października, w szarą bluzę, czarne spodnie,
najwyraźniej nieśmiertelną skórzaną kurtkę i sportowe buty.
- Ale ty nie masz
stroju... - uniosłam jedną brew, zaglądając do kociołka-dyni.
Była w połowie wypełniona cukierkami w kształcie kotów i
papierosami. - Papierosy?
- Brałem co dawali. -
wzruszył ramionami. - Najwyżej sprzedam. A co do stroju... Jestem
leniwy i przebrałem się za samego siebie.
- Gdzieś już to
słyszałam... - mruknęłam pod nosem, mając na myśli Kuchikiego.
- Poczekaj, coś wykombinuję. - ruszyłam do kuchni, chwyciłam
pierwszą z brzegu paczkę żelek i poczłapłam z powrotem do
drzwi.
- O, żelki. - napalił
się natręt. Wrzuciłam mu je do kociołka.
- Masz i spadaj. -
zatrzasnęłam drzwi. - Jacy oni są namolni... Gorsi niż jechowi
przed Bożym Narodzeniem... - jęknęłam wlokąc się do salonu i
siadając ciężko na kanapie. Chwila ciszy, herbaty i spokoju, z
muzyką w tle i wzajemnymi przytykami Rukii i Renjiego sprawiły, że
rozluźniłam się i oparłam o kapitana, który objął mnie lekko
w pasie, docisnął i natychmiast puścił, przesuwając palcami po
moich plecach. Przeszły mnie dreszcze.
- Fuyumi, a jak tam
twoje stosunki z bratem? - Rukia uśmiechnęła się zagadkowo. - Bo
wiesz, tak często jesteście na misjach tylko we dwoje, że po
Seiretei rozchodzą się plotki, że ukrywacie swój romans... - już
otwierałam usta, żeby odpowiedzieć jej jakąś ripostą, żeby
zajęła się własnym związkiem, gdy znowu zadzwonił dzwonek.
- Nie mam z nim żadnego
romansu. - pokazałam palcem Kuchikiego, wstając i idąc do drzwi.
- Cukierek albo psikus!
- cofnęłam się dwa kroki, niepewna czy mam się śmiać czy
płakać. Mały, gruby banan, z odchodzącą w górnej części
skórką, jakby go ktoś chciał obrać i się rozmyślił, ze
słoikiem nutelli w jednej ręce i kosą w drugiej. Z pomiędzy
skórek wystawała głowa o niebieskich oczach i czarnych włosach.
Nogi miał jakoś dziwnie powykrzywiane, jakby kostium ugniatał go
w kroku.
- Cukierki czy żelki?
- zapytałam, przysłaniając usta dłońmi i próbując się nie
roześmiać. Przybysz wzruszył ramionami, więc w kuchni wzięłam
po dwie paczki cukierków i żelków i rzuciłam do to słoika
nutelli.
- Fuyumi, no pośpiesz
się, przesłuchanie czeka! - zawołała Rukia, ledwo zamknęłam
drzwi. Poczłapałam do kanapy, gdzie szlachcic chwycił mnie w
pasie, posadził na swoich kolanach i pocałował w czoło.
- Już to ze mnie
wydusiła, jest bezlitosna... - mruknął mi do ucha, a ja groźnie
spojrzałam na Rukię.
- To ma nie wyjść
poza obręb tego pokoju. Chcę mieć jeszcze trochę spokoju w
Dywizji i Seiretei, a ostatnie na co mam ochotę to plotki o tym, że
poleciałam na jego kasę... - Byakuya przyciągnął mnie do siebie
mocniej, odbierając mi oddech i wsuwając końcówki palców pod
bluzkę, muskając moją skórę, aż dostałam gęsiej skórki. -
Byaku, przestań. Ja tu próbuję być stanowcza, a ty mnie
rozpraszasz. - jedyne co uzyskałam, to poderwanie się kapitana ze
mną na rekach i wyniesienie do sypialni.
Ledwo
zamknęły się za nami drzwi, a już całowaliśmy się namiętnie,
moje dłonie rozpinały jego koszulę, a jego podnosiły moją
bluzkę. Przeniosł pocałunki na moje opięte stanikiem piersi, gdy
rozległo się pukanie do drzwi.
- Bracie, znowu ktoś
przyszedł. - Byakuya oderwał się ode mnie, co skwitowałam cichym
jękiem zawodu. Musnął ustami moje wargi i wyszeptał cicho.
- Wieczorem to
skończymy, obiecuję. - na potwierdzenie tych słów przyparł mnie
do ściany, naciskając biodrami na moje biodra. Czułam jego
pulsującą męskość. Wiedziona impulsem położyłam dłoń na
jego kroczu i ścisnęłam lekko. - Nie prowokuj, bo nie dam ci w
nocy zasnąć...
- I o to mi chodzi. -
uśmiechnęłam się do niego, przyciągając go do ostatniego
pocałunku. Poszliśmy we dwoje otworzyć.
- Cukierek albo psikus!
- w pierwszej chwili przeżyłam zawał, widząc ostrzyżonego
Nnoitrę, ale do chwili moje oczy przekonały mózg, że to jednak
nie jest Piąty. Wysoki, barczysty chłopak miał na sobie dość
podobny strój do Espady, ale nie miał typowego dla Nnoitry kaptura
ani przepaski na oku. Zamiast Zanpakutō trzymał pustą w środku
latarnię zawieszoną na długim kiju. Bez słowa ruszyłam po
cukierki. Byakuya skrzywił się, że zostawiam go sam na sam z
przybyszem. Po chwili cukierki wylądowały w latarni, a chłopak
skłonił się i odszedł cicho.
- Wyglądał jak
arrancar... - skomentowałam cicho, gdy Kuchiki zamykał drzwi.
- Najpierw jak ja,
teraz arrancar... Nic mnie nie zdziwi jak zaraz przyjdzie ktoś
przebrany za menosa grande. - ledwo odeszliśmy, dzwonek znowu się
rozdzownił. - Oby to już była ostatnia osoba. - spojrzałam na
zegar. Dochodziła dwudziesta druga. Zza drzwi rozległo się
zafałszowane „mam tę moc” wrzeszczane na całe gardło.
- Na pewno chcemy
otworzyć? Tylko pijaka nam brakuje... - mruknęłam do szlachcica,
on jednak bez zastanowienia otworzył drzwi. To co wzięłam za
pijanego faceta, okazało się być przebraną za męską Elsę
dziewczyną, z bardzo mocno rozszerzonymi źrenicami. Jak nic była
naćpana. Nie pytam jakie cukierki już dostała...
- Cukierek albo
szmok... - rzuciła niezbyt przytomnie.
- Znaczy my ci mamy dać
smoka czy ty go nam dasz? - zapytałam skołowana, gdy kapitan
oddalił się do kuchni po słodycze. Dziewczyna wyciągnęła spod
peleryny rudego kociaka, który miauknął żałośnie. Rukia
rzuciła się do drzwi.
- Jaaaaaaakiiiiiii
uroczyyyyyy! Ja go wezmę! - męska Elsa otrzeźwiała odrobinę.
- Ma na imię Smok. -
wyjaśniła. Rukia już tuliła do siebie zwierzątko, zupełnie
ignorując fakt, że kot zostawia kłęby sierści na jej ubraniach.
- Rukia, nie możemy
trzymać kota w posiadłości. - Kuchiki stanął za siostrą.
Zarówno ona jak i kot spojrzeli na niego błagalnie. Widać było
jak kapitan mięknie. Argumentem przesądzającym było chyba to, że
ja też pogłaskałam kota. - Ale ty po nim sprzątasz i czyścisz
nasze mundury. - Rukia pokiwała głową, nie przestając molestować
wtulonego w nią zwierzaka.
- A dla ciebie mamy
trochę cukierków. - wrzuciłam je do szklanej miski w kształcie
kuli, którą trzymała dziewczyna. Do cukierków dołączyła mała
butelka wody. - Żebyś nie ochrypła...
Kiedy
za Elsą zamknęły się drzwi, odetchnęłam z ulgą. Koniec na
dziś, nikomu już nie otworzymy. Rukia z Renjim też już zbierali
się do powrotu do Seiretei.
A pół
godziny później, gdy zostaliśmy sami, Byakuya dotrzymał danego
słowa i pozwolił mi zasnąć dopiero nad ranem.
poniedziałek, 20 października 2014
Ogłoszenie
Ano, jak w tytule: ogłoszenie pojawiło się także na fanpejdżu, treść jest następująca:
"Będę szczera - nie chce mi się pisać rozdziału, ale za to mam inną propozycję:
mogę wrzucić rozdział halloweenowy z zeszłego roku w tegoroczne Halloween ALBO napisać średniej długości bonus z waszą obecnością.
Jeśli ktoś chce opcję drugą to łapka w górę i dodać mi tutaj komentarz z krótkim opisem postaci i motywem kostiumu na Halloween xD"
A zatem zachęcam do komentowania tutaj lub na fanpejdżu :)
Do napisania :3
"Będę szczera - nie chce mi się pisać rozdziału, ale za to mam inną propozycję:
mogę wrzucić rozdział halloweenowy z zeszłego roku w tegoroczne Halloween ALBO napisać średniej długości bonus z waszą obecnością.
Jeśli ktoś chce opcję drugą to łapka w górę i dodać mi tutaj komentarz z krótkim opisem postaci i motywem kostiumu na Halloween xD"
A zatem zachęcam do komentowania tutaj lub na fanpejdżu :)
Do napisania :3
środa, 15 października 2014
Rozdział 43
I wreszcie nowy rozdział. Przez wczorajsze problemy z internetem (tak, Serku, możesz pobrać wszystko co chcesz, ale nie możesz nic wrzucić - WTH internecie?) nie udało mi się wrzucić rozdziału w terminie, ale mam nadzieję, że się nie gniewacie...
A jak ktoś mnie znowu będzie molestował kiedy kolejny rozdział to skończy jak jeden z czytelników - wrzucony do opowieści i źle potraktowany przez Fuyumi.
Miłego czytania *wyszczerz*
A jak ktoś mnie znowu będzie molestował kiedy kolejny rozdział to skończy jak jeden z czytelników - wrzucony do opowieści i źle potraktowany przez Fuyumi.
Miłego czytania *wyszczerz*
~~*~~
Po
przedwczorajszych wydarzeniach cały wczorajszy dzień spędziłam na
leżeniu, obżeraniu się słodyczami i kłótniach z Kuchikim o
bałagan i lenistwo – najlepszy sposób na odreagowanie stresu.
Serio. Zwłaszcza kiedy kapitanowi zaczyna brakować argumentów,
żebym w końcu ogarnęła pokój. Hiyakuma wyszedł wczoraj się
powłóczyć, mówiąc, że mam się nie przejmować, jeśli nie
wróci do trzech dni.
A dzisiaj...
Dzisiaj już nie jest tak kolorowo. Może to przez deszcz. Albo przez
brak słodyczy. Albo to, że zamiast „dzień dobry” czy innego
takiego usłyszałam tylko „idziemy na patrol”.
I wszystkie moje
argumenty na „nie” poległy w starciu z kapitańskim:
- Fuyumi, nie jesteśmy tutaj na
urlopie. - nadal siedział spokojnie przy stole, dojadając resztki
ciasta z wczorajszego dnia.
- Jak to nie?! Sam mówiłeś, że
trzeba mnie odizolować żebym wypoczęła! I zostaw moje ciasto! -
zabrałam mu talerzyk sprzed nosa, palcami zbierając okruszki i
zjadając je pośpiesznie. Spojrzał na mnie, odkładając widelczyk
na trzymany przeze mnie talerzyk.
- Jak na moje oko to już
wystarczająco ci się polepszyło. I masz stanowczo za dużo
wypoczynku, bo znowu robisz się pyskata.
- Przywyknij. - położyłam
naczynie na stół i wyszłam z kuchni. - I dopóki na tym stole nie
pojawi się kolejne ciacho do zjedzenia, nigdzie nie wyjdę.
Zwłaszcza w taką pogodę. - dodałam na odchodne.
A jednak niedługo
po powrocie do pokoju, ktoś zastukał do mych wrót. Po otworzeniu
prawie padłam na zawał. Kuchiki stał z reklamówką w ręku. Jego
ubranie było przemoczone, a z włosów kapała woda, tworząc ślad
od wejścia do domu aż do mojego pokoju.
- Jak ty wyglądasz?! - zawołałam
zamiast podziękowania. Skrzywił się, gdy wypchnęłam go z pokoju
w stronę łazienki, po drodze zabierając mu zakupy i rzucając je
na podłogę. - I to ja jestem ta głupia i nieodpowiedzialna!
Przecież mamy parasol, ba, nawet dwa! - trzepnęłam szlachcica po
głowie, aż jęknął. Dopchałam go do łazienki i zamknęłam za
nim drzwi. - Zdejmij te ubrania, zaraz przyniosę ci ręczniki i coś
na przebranie. I weź gorący prysznic czy coś w ten deseń.
- W szafie na samym dole! -
usłyszałam na odchodne.
Klnąc pod nosem na
swoją odruchową reakcję ruszyłam ku sypialni kapitana. Wzięłam
stosik ręczników, położyłam je na łóżko i zaczęłam
przeszukiwać szafę w poszukiwaniu ubrań. Nic, zero, ani jednego
ciucha. Co z nim nie tak? Codziennie biega do Społeczności po
ubrania? Poddałam się i
ruszyłam z ręcznikami z powrotem do łazienki.
Zapukałam
i, nie czekając na odpowiedź, weszłam. Kuchiki stał pod
prysznicem, osłonięty przed wzrokiem wchodzących zasłonką w
żółte słoneczniki. Jeden umieszczony był akurat na wysokości
jego krocza. A szkoda, popatrzyłabym sobie...
Położyłam ręczniki na pokrywie kosza na pranie.
- Zostawiam ci
ręczniki. Ubrania musisz sam sobie znaleźć, bo nie chciałam
robić tornada w pokoju.
- Fuyumi. -
zatrzymałam się z ręką na klamce. - W reklamówce było
ciasto... - nim skończył zdanie, ja już wystrzeliłam z łazienki
niby z procy, zbierając z podłogi torbę i ratując te kawałki
ciasta, które były w miarę duże i całe. Szarlotka z kruszonką
i lukrem... O ja... To będzie niebo w gębie... Przełożyłam
co się dało na talerz i zjadłam pozostałe kawałki.
- Coś długo go
nie ma. Utopił się czy jak? - spekulowałam na głos wycierając
podłogę wziętym ze schowka mopem. Skończywszy, zapukałam do
łazienkowych drzwi. - Żyjesz tam?
- Zaraz wyjdę.
- wzruszyłam ramionami i ruszyłam do swojego pokoju się przebrać
do wyjścia. Skoro on zrobił co chciałam, uczciwie i grzecznie
pójdę z nim na patrol.
Taaaa, grzecznie... Mowy nie ma!
No dobra, przez pewien czas wszystko było spokojne (czyli nudne) i
przewidywalne (serio wiało nudą). Przemieszczaliśmy się z
kapitanem jako shinigami po dachach, dosyć szybko i zwinnie, chociaż
w moim przypadku niekoniecznie cicho. Po kolejnym moim skoku z dachu
na dach, w akompaniamencie wrzasku przerażenia, Kuchiki poddał się
i zeszliśmy na dół.
Spokojnym tempem przemierzaliśmy kolejne ulice, dopóki szlachcic
nie chwycił mnie za ramię i skierował w inną stronę.
- Odtąd zaczyna
się teren przydzielony innym shinigami. Na patrolu się tu nie
zapuszczamy, w czasie wolnym zazwyczaj chodzimy gdzie chcemy –
skinęłam głową na znak, że rozumiem.
Ruszyliśmy dalej. Rozglądałam się dookoła, oglądając dzielnicę
miasta, którą widziałam po raz pierwszy. Trafiliśmy w okolice
przystanku autobusowego. Wszyscy ludzie wypatrywali autobusu. Wróć.
Wszyscy poza jednym mężczyzną. Ten patrzył w przeciwnym kierunku,
na mnie i na kapitana. Miał długie ciemne włosy spięte w kucyk,
krótką bródkę, jakieś ciemne ubranie z prawdopodobnie skórzaną
kurtką trzymaną pod ręką.
- Zobacz, on się
na mnie patrzy! - zawołałam wskazując mężczyznę palcem.
Kuchiki przymknął oczy, najprawdopodobniej klnąc w myślach na
moją niewiedzę...
- Czasem tak się
zdarza, że ktoś obdarzony większą mocą duchową może... nas...
zoba... - kapitan przerwał wypowiedź po otwarciu oczu.
- Ktoś kazał
ci się gapić?! No, odpowiadaj! Może ja nie chcę, żebyś mnie
widział?! - wrzeszczałam, targając faceta za ubranie w przód i w
tył, zupełnie ignorując fakt, że był ode mnie o głowę wyższy.
Dla odsuwających się od niego ludzi wyglądało to pewnie jak
jakiś atak. - Masz stracić tę moc!
- Przepraszam,
przepraszam! - wołał przerażony mieszkaniec Świata Ludzi.
- Yukimori,
natychmiast zostaw tego człowieka! - kapitan złapał mnie za
kołnierz szaty i szarpnął do tyłu odrywając moje ręce od
ubrania faceta, a także urywając spory kawałek pleców mojej
szaty. Szybkim ruchem złapałam za opadający z przodu materiał.
- Zboczeniec!
Znowu chcesz mnie molestować w czasie pracy! - używając shunpo
uciekłam do domu.
W domu jedyne czego się doczekałam to wiadomości od szlachcica, że
po patrolu idzie się odstresować, bo przeze mnie teraz on
potrzebuje odpoczynku. Przeze mnie, jasne! Pfff, kretyn. No ale skoro
i ja mam w takim razie wolne... Przytargałam wieżę razem z
głośnikami z pokoju do salonu, podłączyłam do prądu i zalałam
mieszkanie dźwiękami muzyki.
Otwierając po kolei szafki, półki i zaglądając w zakamarki
salonu odkryłam barek wypełniony prawie po brzegi ledwie
napoczętymi trunkami. Wysokoprocentowymi trunkami. Uśmiechnęłam
się szeroko, wyciągając na chybił-trafił kilka butelek i
sprawdzając zawartość alkoholu. Żaden nie schodził poniżej 50%.
Gdyby było to możliwe, mój uśmiech poszerzyłby się jeszcze
bardziej.
Jednak nim zdążyłam choćby postawić którąś na stoliku, na
środku pokoju otworzyła się garganta. Bez żadnego śladu
duchowego, nawet bez charakterystycznego dźwięku dartego materiału.
Ze środka wyszedł Grimmjow, bez gigai, ale też nie dało się od
niego wyczuć ani grama reiatsu.
Uśmiechnął się szeroko, ale jakoś tak bez przekonania. Wyglądał
jakby zapadł się w sobie, tracąc swój buntowniczy sposób bycia,
pewność siebie i tą uroczą zadziorność. Tatuaż zdrapany został
tak głęboko, że blizna po nim dochodziła do mięśni, ukazując
każde ich ściągnięcie czy rozluźnienie.
- Grimm... -
poczułam szczypiące łzy cisnące się do oczu. Bez słowa
podszedł do mnie i potarł mój policzek kciukiem. - Co oni ci
zrobili... - wtuliłam się w brata, obejmując go w pasie
najmocniej jak umiałam.
- Nie mam dużo
czasu, zmusiłem Szayela żeby ukrył całe reiatsu z mojego
przyjścia tutaj, ale mam tylko kilkanaście minut. - szepnął,
kładąc dłoń na moim karku i dociskając delikatnie moją głowę
do swojego barku, drugą ręką obejmując mnie tak mocno jakby
pięścią chciał wybić w moim brzuchu odpowiednik swojej dziury
hollowa. Skinęłam głową, odsuwając się by pobiec do sypialni
po Zanpakutō.
- Hiya-chan,
Grimm potrzebuje pomocy... - szepnęłam do miecza, powtarzając to
samo zdanie w przekazie telepatycznym.
Duch miecza pojawił się chwilę później, odrobinę poszarpany i
zmęczony, ale wyraźnie zadowolony. Machnął ręką w geście „nie
pytaj” i ruszył do salonu. Gdy tam weszłam, pas Grimmjowa
okrywała warstwa lodu, a on sam drżał z zimna. Pomimo szczękania
zębami i nerwowych tików, gdy odbudowywana tkanka kłuła nerwy
impulsami bólu, podniósł kciuk w górę na mój widok.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i wtuliłam w jego objęcia,
ogrzewając go na tyle na ile mogłam. Niedługo później proces
leczenia się zakończył, a Hiyakuma, po cmoknięciu mnie w czoło,
wyskoczył przez okno, znowu znikając nie wiadomo gdzie. Grimmjow
podziwiał w łazienkowym lustrze swój przywrócony numer.
- Teraz mu
dokopię. - uśmiechnął się szeroko. Cały jego charakter
powrócił w jednej chwili, z całą okazałością i ostentacją na
jaką było stać Grimmjowa. - Dziękuję tygrysico.
- Proszę. Kim
jest ten komu chcesz dokopać? - zapytałam, podchodząc blisko i
stając na palcach, by poczochrać niebieską czuprynę. Arrancar
podniósł mnie i posadził na zabudowanej półce z umywalką.
Teraz mogłam spokojnie dosięgnąć jego włosów by go miziać.
Mruczał cicho, stojąc obok i tuląc mnie do siebie.
- Zastąpił
mnie w Espadzie gdy straciłem numer. Nie martw się, maleńka, to
dla mnie żaden przeciwnik, ale bez numeru... Sama wiesz jakby to
wyglądało. - skinęłam głową. Odsunął się i otworzył
gargantę. - Wpadnę jeszcze kiedyś, moja mała tygrysico. - na
odchodne dostałam buziaka w policzek i już go nie było. Ruszyłam
do salonu, przestawiłam dwa pierwsze rzędy butelek z barku na
stolik i wzięłam w dłoń szklankę. Nalałam do niej alkoholu i
wzniosłam toast.
- Powodzenia,
braciszku. - wypiłam zawartość jednym haustem.
Kolejne porcje trunków przeszły przez moje gardło bardzo szybko, a
z każdą wypitą szklanką mój humor zmierzał w kierunku depresji.
Niedługo później już pociągałam nosem, czując płynące po
policzkach łzy. Najgorsze było to, że nie potrafiłam powiedzieć
czemu płaczę.
I kiedy nastał późny wieczór, właśnie taką rozciągniętą na
kanapie, zapłakaną i wpatrującą się w półpełną alkoholu
szklankę zastał mnie po powrocie Kuchiki. Sam był w niewiele
lepszym stanie. Chwiał się na nogach, chociaż wzrok miał jeszcze
przytomny. Pijany, ale nie na tyle, żeby niczego po obudzeniu się
nie pamiętać. Dokładnie tak jak ja. Chociaż wciąż nad tym
pracowałam. Uniosłam dłoń do ust, by się napić, gdy szklankę
nakryła dłoń kapitana. Patrzył na mnie z dziwnym ogniem w oczach,
zabrał mi szklankę, dopił jej zawartość i usiadł obok mnie.
Chwilę później siedziałam na jego kolanach, oplatając jego kark
ramionami i wypłakując się w jego bark. Obejmował mnie mocno, nie
odzywając się słowem. W końcu zaczęłam przysypiać,więc
posadził mnie obok siebie, podniósł się chwiejnie i podtrzymując
mnie, pomógł mi wstać.
- Idziesz spać,
ja zresztą też. - powiedział cicho, zanim jego usta wylądowały
na moim nosie. Celował pewnie w czoło, ale najwyraźniej nie
trafił. Odprowadził mnie pod drzwi mojej sypialni, ale tam
wczepiłam się palcami w jego ubranie.
- Nie chcę spać
sama... Hiyakuma gdzieś się włóczy, a łóżko jest za duże...
- szlachcic westchnął i oparł mnie plecami o ścianę, kładąc
podbródek na czubku mojej głowy, jakby zastanawiać się co ze mną
począć.
- Idź, weź
kołdrę. Skoro ci tak zależy to możesz spać w moim łóżku. -
ruszył przodem, zapewne by zrobić dla mnie miejsce.
Gdy weszłam do jego pokoju, leżał już bliżej ściany, przykryty
kołdrą. Byłam pewna, że zasnął, dopóki sama nie położyłam
się obok. Wtedy poruszył się, nakrywając mnie częścią swojej
kołdry i wsuwając rękę pod moją, by przyciągnąć mnie blisko
siebie.
- Byakuya... -
odwróciłam się przodem do niego. Uśmiechnął się lekko czując,
że sama go obejmuję.
- Dla mnie to
łóżko też jest za duże... - pocałował mnie zachłannie,
przewracając się na plecy i wciągając mnie na siebie.
Odpowiedziałam żywiołowo, świadoma, że rano będę wszystko pamiętać.
Skoczyło się na tym, że zasnęłam oparta głową o jego klatkę
piersiową, słuchając jego oddechu i bicia serca. Byłam głaskana po włosach i obejmowana przez gorące ramiona. I było mi z tym
dobrze.
niedziela, 28 września 2014
Rozdział 42
Przepraszam za tak długą nieobecność, ale problemy z weną, z samooceną, remont, wyjazd do Anglii i studia trochę mi namieszały w planach pisarskich...
Ale teraz już jest okey, zaczęły się studia, więc (żeby uniknąć nauki) będę regularnie sprzątać i pisać. A przynajmniej to drugie xD
- Tylko jeśli zagadują pierwsze. - puściłam mu oczko. Przeskoczyłam przez niski murek i stanęłam zaraz przy klatce. Tygrys od razu skoczył w moim kierunku, opierając się na kracie.
- Fuyumi, uważaj! - wrzasnął szlachcic, chcąc przeskoczyć murek i zabrać mnie spod klatki. Ostrzegawcze warknięcie kazało mu jednak zostać na miejscu.
- On mi nic nie zrobi, zobacz jaki przymilny... - skomentowałam, wsadzając dłoń pomiędzy pręty i drapiąc zwierzaka za uchem. Zupełnie jakby w odpowiedzi tygrys wyciągnął łapę i położył ją na mojej głowie. Przygięłam kolana, bo nacisk łapy był znaczny, nie przestałam jednak głaskać wielkiej głowy. Samiec obracał łbem, by moja dłoń trafiła na wybrane przezeń punkty. - O, popatrz, nawet do zdjęć może zapozować. - wokół klatki zrobił się spory tłum.
- Fuyumi, wydaje mi się, że on ma ochotę nie tylko na drapanie za uchem... - zaczął niepewnie szlachcic.
- Skąd to wiesz? - zapytałam zdziwiona, próbując odejść od klatki. Potężna łapa złapała mnie w pasie i przygarnęła z powrotem, dociskając do prętów. Na pośladkach poczułam nacisk czegoś, co w postaci Adjuchasa bardzo by mnie ucieszyło. - Nie, zły tygrys, nie wolno! Zostaw mnie! - krzyczałam rozpaczliwie, bijąc zwierzaka po nosie, wystającym spoza prętów. - No już, zostaw! Głowa mnie boli, nie mam ochoty na seks! - użyłam pierwszego argumentu jaki przyszedł mi do głowy. Ku zdziwieniu mojemu i zgromadzonej publiki, zwierzak mruknął zawiedziony i odpuścił, odchodząc w głąb klatki i szturchając nosem samice. Od każdej dostawał po łbie.
- Fuyumi, chodź tu czym prędzej. - rozkazał Kuchiki.
- Biedaczek przeze mnie dostał od koleżanek... - mruknęłam pod nosem, przeskakując nad murkiem i stając obok szlachcica. Objął mnie mocno w pasie i docisnął do siebie. - A ty co robisz? - zapytałam cicho. Szlachcic pociągnął mnie na skraj przejścia, jak najdalej od klatki. Jego ręka drżała lekko, gdy trzymał ją na mojej talii, podczas gdy na twarzy nie zadrgał żaden mięsień.
- To na wszelki wypadek, żebyś przy kolejnych wybiegach nie zrobiła znowu takich numerów. - z mojego gardła wyrwał się nerwowy chichot, zaraz po tym zaczęłam drżeć, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, co mogło mi się stać.
- P-Przepraszam, że zniszczę ci koszulę... - rzuciłam tylko, nim wtuliłam się w mężczyznę i rozpłakałam. Trzymałam ciemny materiał w dłoniach, mocząc go łzami. Kuchiki jednak, zamiast się zirytować, docisnął mnie mocno do siebie, drugą dłonią gładząc uspokajająco po włosach. Mruczał do mojego ucha cichym, spokojnym tonem słowa ukojenia. Niedługo później, już spokojna, przestałam płakać, chociaż wciąż wtulałam się czołem w szyję bruneta. On też nie przejawiał chęci wypuszczenia mnie z objęć. - Chodźmy dalej. Tym razem będę grzeczna. - powiedziałam w końcu, odrobinę się odsuwając i od razu wkładając dłoń w zgięcie łokcia kapitana.
- Rozumiem, że teraz będziesz cały czas na odległość ręki? - spojrzał znacząco na niewielki dystans jaki mógł nas teraz podzielić.
- Tylko do końca wycieczki w zoo. - westchnął, oswabadzając rękę, jednak nim zdążyłam się odsunąć, objął mnie z powrotem w pasie. Nie protestowałam, bo dzięki temu nie wspominał o plamach na ubraniu, które kosztowało pewnie więcej niż moja pensja.
- To teraz wracamy na lody, a później inną trasą dojdziemy do mini zoo. Tam nie powinno się ci stać nic groźnego. - ruszył, pociągając mnie za sobą.
- Tylko nie próbuj uciekać. - przypomniał cicho, zamykając oczy. Uśmiechnęłam się do siebie.
- Przepraszam, mogłaby pani zrobić nam zdjęcie?
Ale teraz już jest okey, zaczęły się studia, więc (żeby uniknąć nauki) będę regularnie sprzątać i pisać. A przynajmniej to drugie xD
~~*~~
Stałam przed
wejściem, czekając aż kapitan kupi bilety i dołączy do mnie.
Napis „ZOO” wykonano z metalu i zawieszono jakiś metr nad bramą.
Ktoś kiedyś nieudolnie próbował nadać mu wesoły wygląd, ale
kolorowe farby złuszczyły się i odpadły płatami. Pomimo tego
wszystkiego kolejka do kasy była imponująca. Może to jedyny taki
obiekt w bliższej i dalszej okolicy...
Przykleiłam się
do mapki, umieszczonej pomiędzy wejściem a kasą. Gdzieś tam w
głębi labiryntu ośrodka zostały ukryte wielkie drapieżniki,
które chciałam zobaczyć. Żywe pantery... I tygrysy... I lwy. I
jaguary. Iiii... Jakie są jeszcze duże kotowate, Hiya-chan? Ty
i Grimmjow?
Prychnęłam na głos, nadal wpatrując się w mapkę. „Mini zoo”
w zoo? Kuchiki stanął zaraz za mną, z biletami w dłoni.
- Chcę tam iść! - pokazałam palcem odpowiednie miejsce na mapie.
Brunet zmarszczył brwi.
- Ile ty masz lat? To dobre dla dzieci... - odpowiedział ze śladami
ironii w głosie.
- I tak chcę! Bo powiem Renjiemu, że mnie maltretowałeś
psychicznie! I Generałowi też powiem! - szlachcic wykonał
klasyczny już facepalm, kręcąc z zażenowaniem głową.
-
Dobra, tylko nie krzycz. - mruknął, podnosząc na mnie wzrok i
przenosząc go na mapkę. - Ale zanim dojdziemy tam po drodze mamy
prawie całe zoo. Może najpierw wybierz inny cel podróży.
- Kotowate! - prawie wrzasnęłam z podekscytowania. Podskakiwałam w
miejscu ledwo unosząc stopy nad ziemię, dociskając zaciśnięte
pięści do szyi. - Kotowate, kotowate, koto... - powtarzałabym tak
w nieskończoność, gdyby nie ręka kapitana, zatykająca moje usta
i przyciągająca mnie bliżej niego, plecami do jego torsu.
- Jeśli zaraz nie skończysz zachowywać się jak dzieciak z
nadmiarem cukru we krwi, przyrzekam ci, że jak tylko wrócimy do
Społeczności, dostaniesz taki wycisk na treningu ze mną, że
odechce ci się szaleć na długi czas. - zastygłam w bezruchu,
myśląc co zrobić, żeby się uwolnić. Zgodzenie się na jego
żądanie było zbyt proste. W bezmyślnym odruchu wyciągnęłam
język, żeby zwilżyć spierzchnięte wargi. Mężczyzna odskoczył
niczym oparzony, gdy jego dłoni dotknął mój język. Oblizałam
usta, odwracając się do niego. W panice szukał czegoś w co mógłby
wytrzeć ręce.
Ubrany dość swobodnie jak na niego wyglądał komicznie
przetrzepując jedną ręką kieszenie, drugą trzymając jak
najdalej od siebie. Czarna koszula zapięta od drugiego guzika i
ciemne jeansy podkreślały jego szczupłą sylwetkę, a włosy
spięte w niski kucyk sprawiały, że wyglądał na surowego i
jeszcze bardziej zimnego niż zazwyczaj.
Znalazł chusteczkę i bardzo dokładnie wytarł wnętrze dłoni.
Poprawił kołnierz i ruszył w stronę wejścia, podając mi jeden z
biletów. Ruszyłam za nim, z wyszczerzem przyklejonym do twarzy na
myśl o ilości kotowatych wlepiających we mnie swoje ślepia.
Po półgodzinie odechciało mi się wszystkiego. Większość
zwierząt, które mijaliśmy spała albo zajmowała się sobą.
Wyczuwając mój zapach zazwyczaj uciekały – zwłaszcza zebry,
antylopy i inne podobne do nich. Praktycznie nie miałam możliwości
ich poobserwować. A nawet nie doszliśmy do lwów i innych takich...
Powłóczyłam nogami, zła na zbyt wrażliwy węch zwierząt, ciągle
kierując się ku jednemu z dwóch upragnionych celów – ku
wybiegom z kotowatymi.
Ryk lwa było słychać już z daleka. Do klatek pozostały jeszcze
jakieś dwa wybiegi, co jak na dźwięk było imponującym wyczynem –
zagłuszył pozostałe zwierzęta. Poczuł, że idę.
Ucieszyłam się strasznie na tą myśl i wyrwałam się biegiem w
stronę ryku. Kapitan zawołał coś za mną, ale nie usłyszałam.
Zatrzymałam się dopiero przy klatce z tygrysami. Wylegiwały się w
promieniach słońca przebijających się przez liście rachitycznych
drzewek zdobiących wybieg osłonięty grubymi kratami. Stałam
przodem do zwierząt, czekając aż któreś mnie zauważy. Albo aż
zdyszany kapitan dołączy do mnie z mordem w oczach. Obie te rzeczy
wydarzyły się prawie równocześnie. Ledwo Kuchiki stanął przy
moim boku, największy z tygrysów podniósł głowę i spojrzał na
mnie.
- Mówiłem ci, żebyś poczekała na mnie. - zaczął szlachcic, ale
przerwał mu niski pomruk zwierzęcia.
Tygrys usiadł dokładnie naprzeciwko mnie, prezentując okazałe
klejnoty rodowe i próbował mruczeć przymilnie. Gdy spojrzałam w
jego ślepia, pomruk przybrał na sile, a on sam machnął łapą w
moim kierunku. Miauknęłam w odpowiedzi, naśladując koty z
Rukongai. Przeciągły dźwięk, jaki wydostał się z gardła samca,
mógł byś tylko i wyłącznie miauczeniem.
- Rozmawiasz z kotami? - zapytał Kuchiki, patrząc zdziwiony na
wymianę zdań po kociemu.- Tylko jeśli zagadują pierwsze. - puściłam mu oczko. Przeskoczyłam przez niski murek i stanęłam zaraz przy klatce. Tygrys od razu skoczył w moim kierunku, opierając się na kracie.
- Fuyumi, uważaj! - wrzasnął szlachcic, chcąc przeskoczyć murek i zabrać mnie spod klatki. Ostrzegawcze warknięcie kazało mu jednak zostać na miejscu.
- On mi nic nie zrobi, zobacz jaki przymilny... - skomentowałam, wsadzając dłoń pomiędzy pręty i drapiąc zwierzaka za uchem. Zupełnie jakby w odpowiedzi tygrys wyciągnął łapę i położył ją na mojej głowie. Przygięłam kolana, bo nacisk łapy był znaczny, nie przestałam jednak głaskać wielkiej głowy. Samiec obracał łbem, by moja dłoń trafiła na wybrane przezeń punkty. - O, popatrz, nawet do zdjęć może zapozować. - wokół klatki zrobił się spory tłum.
- Fuyumi, wydaje mi się, że on ma ochotę nie tylko na drapanie za uchem... - zaczął niepewnie szlachcic.
- Skąd to wiesz? - zapytałam zdziwiona, próbując odejść od klatki. Potężna łapa złapała mnie w pasie i przygarnęła z powrotem, dociskając do prętów. Na pośladkach poczułam nacisk czegoś, co w postaci Adjuchasa bardzo by mnie ucieszyło. - Nie, zły tygrys, nie wolno! Zostaw mnie! - krzyczałam rozpaczliwie, bijąc zwierzaka po nosie, wystającym spoza prętów. - No już, zostaw! Głowa mnie boli, nie mam ochoty na seks! - użyłam pierwszego argumentu jaki przyszedł mi do głowy. Ku zdziwieniu mojemu i zgromadzonej publiki, zwierzak mruknął zawiedziony i odpuścił, odchodząc w głąb klatki i szturchając nosem samice. Od każdej dostawał po łbie.
- Fuyumi, chodź tu czym prędzej. - rozkazał Kuchiki.
- Biedaczek przeze mnie dostał od koleżanek... - mruknęłam pod nosem, przeskakując nad murkiem i stając obok szlachcica. Objął mnie mocno w pasie i docisnął do siebie. - A ty co robisz? - zapytałam cicho. Szlachcic pociągnął mnie na skraj przejścia, jak najdalej od klatki. Jego ręka drżała lekko, gdy trzymał ją na mojej talii, podczas gdy na twarzy nie zadrgał żaden mięsień.
- To na wszelki wypadek, żebyś przy kolejnych wybiegach nie zrobiła znowu takich numerów. - z mojego gardła wyrwał się nerwowy chichot, zaraz po tym zaczęłam drżeć, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, co mogło mi się stać.
- P-Przepraszam, że zniszczę ci koszulę... - rzuciłam tylko, nim wtuliłam się w mężczyznę i rozpłakałam. Trzymałam ciemny materiał w dłoniach, mocząc go łzami. Kuchiki jednak, zamiast się zirytować, docisnął mnie mocno do siebie, drugą dłonią gładząc uspokajająco po włosach. Mruczał do mojego ucha cichym, spokojnym tonem słowa ukojenia. Niedługo później, już spokojna, przestałam płakać, chociaż wciąż wtulałam się czołem w szyję bruneta. On też nie przejawiał chęci wypuszczenia mnie z objęć. - Chodźmy dalej. Tym razem będę grzeczna. - powiedziałam w końcu, odrobinę się odsuwając i od razu wkładając dłoń w zgięcie łokcia kapitana.
- Rozumiem, że teraz będziesz cały czas na odległość ręki? - spojrzał znacząco na niewielki dystans jaki mógł nas teraz podzielić.
- Tylko do końca wycieczki w zoo. - westchnął, oswabadzając rękę, jednak nim zdążyłam się odsunąć, objął mnie z powrotem w pasie. Nie protestowałam, bo dzięki temu nie wspominał o plamach na ubraniu, które kosztowało pewnie więcej niż moja pensja.
- To teraz wracamy na lody, a później inną trasą dojdziemy do mini zoo. Tam nie powinno się ci stać nic groźnego. - ruszył, pociągając mnie za sobą.
Szłam z kapiącymi lodami w ręce, próbując nie ubrudzić siebie,
Byakuyi ani nie pozwalając skapnąć choć odrobinie słodyczy na
ziemię. Z punktu widzenia Kuchikiego musiało wyglądać to
przekomicznie, bo ciągle uśmiechał się pod nosem, od czasu do
czasu pomrukując, że nie wiedział, że jego oficer to taka
niezdara. Niestety, groźne, zastraszające spojrzenie to jednak
kiepski pomysł kiedy ma się wystawiony język i próbuje się
zlizać z dłoni spływające po niej lody. Kapitan śmiał się do
rozpuku na swój chłodny sposób, uśmiechając się odrobinę
szerzej niż dotychczas.
Ale zemsta była już blisko. Mini zoo pełne wrzeszczących z
radości dzieci i znudzonych dorosłych. Najpierw usiadłam na ławce,
żeby na spokojnie dokończyć lody i rozejrzeć się dookoła. Kozy,
świnki, świnki morskie, króliczki. To jest to – króliczki!
Wprawdzie żal mi się robiło małych zwierzątek na myśl o tym, co
zrobi z nimi szlachcic, ale cel uświęca środki.
Dopiero kiedy ostatni kęs wafelka zniknął w czeluściach mojego
żołądka, podniosłam się i pociągając za sobą zaintrygowanego
moim zaciętym wyrazem twarzy szlachcica, ruszyłam realizować mój
plan.
- Zamknij oczy i nie ruszaj się stąd, dobrze? - usadziłam go na
ławce w zagrodzie z króliczkami.- Tylko nie próbuj uciekać. - przypomniał cicho, zamykając oczy. Uśmiechnęłam się do siebie.
Pomału podniosłam jednego króliczka i położyłam go obok
szlachcica. Drugiego położyłam po drugiej stronie. Trzeci
wylądował na kapitańskich kolanach, a czwarty i piąty – na
barkach. Szósty, ostatni – trafił na głowę szlachcica. Siedział
grzecznie poruszając wąsikami. Wyciągnęłam aparat.
- Otwórz oczy! - zawołałam do Kuchikiego. Gdy wypełnił polecenie,
pstryknęłam mu zdjęcie. Powoli podeszłam, by zdjąć króliczka
z jego głowy, gdy złapał mnie za rękę, pociągając i sadzając
mnie obok siebie. Zdjął zwierzaki z głowy i ramion, sadzając je
na moich kolanach. Zabrał mi aparat i podał go stojącej nieopodal
kobiecie.- Przepraszam, mogłaby pani zrobić nam zdjęcie?
I w ten sposób dorobiłam się zdjęcia z Kuchikim i królikami...
środa, 13 sierpnia 2014
Rozdział 41
Nyaaaa, wybaczcie opóźnienia, ale Anglia, siostrzenica i paskudna pogoda odbierają mi wenę i chęci do życia...
I jestem tutaj samotna, niech ktoś Serka wspomoże mentalnie, bo psychika mi siada...
Może chociaż wam się mordki uśmieją czytając o nowych przygodach Fuyumi.
Z dedykacją dla pewnego Gumisia, który niecierpliwie stał nade mną z batem i popędzał pisanie...
Muzyka do rozdziału to kolejno:
Nightwish - While Your Lips Are Still Red
Lordi - Would you love a monsterman
I jestem tutaj samotna, niech ktoś Serka wspomoże mentalnie, bo psychika mi siada...
Może chociaż wam się mordki uśmieją czytając o nowych przygodach Fuyumi.
Z dedykacją dla pewnego Gumisia, który niecierpliwie stał nade mną z batem i popędzał pisanie...
Muzyka do rozdziału to kolejno:
Nightwish - While Your Lips Are Still Red
Lordi - Would you love a monsterman
~~*~~
Obudziły mnie
promienie słońca. I cisza. Hiyakuma zapewne wyłączył wieżę,
kiedy zasnęłam. Podniosłam się do siadu, czując delikatne
mrowienie na skórze. Szybko obejrzałam ciało, ale nie znalazłam
żadnych śladów pazurów Grimmiego. Ten sen był odrobinę zbyt
realistyczny. Potarłam dłonią senne majaki, ale uczucie nie
zniknęło. Otrząsnęłam się, ignorując dziwne wrażenie.
Spoglądając w okno, machinalnie przeczesałam palcami włosy.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że moja lewa ręka jest w pełni
sprawna. Spoglądałam na nią, obracając ją przed oczami, jakby
nie należała do mnie. Z nikłym uśmiechem zwróciłam wzrok ku
oknu. Kwatera była na pierwszym piętrze, ale oba okna znajdujące
się pod moim były zakratowane. Moje ciało zastępcze leżało
spokojnie pod ścianą, zachęcając do używania.
Nie zastanawiałam
się zbytnio. W szafie znalazłam duży plecak, gdzie po chwili
szarpania została schowana katana. Do kieszeni schowałam skradzione
ze sklepu mp3, na które przy pomocy wieży przegrałam zawartość
płyt. Przerzuciłam plecak przez okno i upuściłam go w miarę
delikatnie, czego nie można było powiedzieć o jego lądowaniu, bo
Hiyakuma wrzeszczał, że starszych się szanuje.
Przerzuciłam obie
nogi przez parapet, obracając się na brzuch i szukając stopami
punktu oparcia. Nie znajdowałam nic, więc zsunęłam się tak, że
wisiałam na rękach. Po chwili wleczącej się w nieskończoność
udało mi się wsunąć stopę w kratę okna poniżej. Oddychając
głęboko i pokładając ufność w swoim szczęściu, puściłam
parapet. Gwałtownie poleciałam w tył, ledwo powstrzymując krzyk.
Byłam już pewna, że się nie uda, gdy rąbnęłam plecami o kraty.
Nogi miałam zgięte w kolanach, by nie połamać kości ani nie
zerwać ścięgien. Stopa w której pokładałam nadzieję, że
zablokuje się w kracie w czasie tego ruchu, faktycznie to zrobiła.
Pozostało tylko ją uwolnić. Wisiałam głową w dół, jakieś
półtora metra nad ziemią, więc jeden nieostrożny ruch i mogę
stracić zęby.
Po pierwsze
chwyciłam się jedną dłonią kraty i podciągnęłam. Drugą
dłonią chwyciłam się trochę wyżej i powoli wyciągnęłam
stopę. Zawisłam na obu rękach, z nogami dyndającymi pół metra
nad ziemią. Odpychając się od krat skoczyłam i wylądowałam w
miarę pewnie na nogach.
Zarzucając plecak
na ramiona pośpiesznie oddalałam się od kwatery. Ze słuchawkami w
uszach niezbyt zwracałam uwagę na otoczenie, dopóki na środku
mojej drogi nie usiadł prowokacyjnie biały kot. Patrzył na mnie z
wyzwaniem, machając ogonem z prawej na lewą i z powrotem. Ogonem z
niebieską końcówką. Burashi?
Zmarszczyłam brwi, prychając z niezadowoleniem i
ruszyłam w jego kierunku.
Kot wskoczył na najbliższy
murek, a z niego na moje ramię, wbijając pazury w plecak.
Kierowana
przez kota, który pokazywał mi kierunki drapiąc moje ramię,
zawędrowałam do parku na
obrzeżach miasta. Był zarośnięty i opuszczony, z poprzewracanymi
ławkami leżącymi w chaszczach. Kojarzyło mi się to z czymś, ale
gdy próbowałam się skupić, skojarzenia umykały.
- Więc co chciałeś mi pokazać, sierściuchu? - zapytałam
Burashiego, który zdążył już ze mnie zeskoczyć i rozłożyć
się w słońcu na jednej z ławek. Nie spojrzał na mnie, odwracając
łeb z pogardą. Już miałam kopnąć go za wyprowadzenie mnie na
manowce, gdy w krzakach po drugiej stronie parku coś zaszeleściło.
Szybciej
niż byłoby to możliwe dla człowieka wyjęłam z plecaka katanę,
i szarpnęłam sayę,
odrzucając ją na bok i kierując ostrze ku źródłu
dźwięków.
Ku mojemu szokowi zza
krzaków, z odrobinę poszarpanymi ubraniami, wyszli niektórzy
członkowie Espady. Zaliczyłam opad szczęki widząc poprawiającą
ubranie Harribel, wściekłego Nnoitrę dogadującego Ulquiorze i
Szayelowi i ziewającego Starrka z próbującą go rozruszać
Lilynette. Wszyscy nosili gigai ukrywające ich maski i reiatsu.
- Tier! - rzuciłam się w jej stronę, wsadzając w międzyczasie
katanę za pasek spodni. Wtuliłam się w jej ogromne piersi, czując
jak dociska mnie do siebie. - Jak ja za tobą tęskniłam... Jakim
cudem tu jesteście?
-
Ja za tobą też, Tora. Aizen
pozwolił nam wpaść i przekazać ci pozdrowienia. Podobno niedługo
dostaniesz pozwolenie na rozpoczęcie misji.
- czułam na sobie spojrzenie
Szayela. Przewiercał mnie wzrokiem, chrząkając znacząco.
Oderwałam się od Harribel, zbliżając się do naukowca.
- CO JEST Z GRIMMJOWEM?! - wrzasnęłam, zaraz po tym strzelając
Ósmemu soczystego liścia, po którym cofnął się dwa kroki.
Nnoitra trzymał go za ramiona, unieruchamiając, na wypadek, gdybym
chciała się jeszcze powyżywać.
-
Tora-san...
- jąkał się Szayel. Reszta
przyglądała mu się w ciszy. Nawet Burashi milczał, wskakując z
powrotem na moje ramię i patrząc na niego złowrogo różnokolorowymi
tęczówkami.
-
Grimmjow stracił
lewą rękę i swój numer. Za
atak na ciebie. - wyjaśnił w końcu Ulquiorra. Kot z miauknięciem
przeniósł się na jego ramię.
-
Jego ręką już się
zająłem... - wtrącił naukowiec, nie znajdując jednak moich
przeprosin.
-
Ale... Ale to wcale nie było tak! - zawołałam, czując zbierające
się pod powiekami łzy. Harribel przygarnęła mnie do siebie,
pozwalając się wypłakać i gestem odganiając pozostałych. - To
moja wina, przeze mnie Grimmi... Grimmi stracił, stracił... -
wybuchnęłam płaczem, znowu wtulając się w biust Trzeciej. Nic
nie mówiła, pozwalając się mi wypłakać i nieskładnie
opowiedzieć całe zdarzenie, naginając lekko fakty. Nie chroniłam
zatem Kuchikiego jako kapitana, tylko, próbując powstrzymać Rukię,
sama wypadłam zza naszej osłony.
-
Biedna Tora... - Tier głaskała mnie po włosach, by po chwili
odsunąć mnie od siebie i zlustrować z góry na dół. - O, masz
Zanpakutō.
Potrafisz już go uwalniać? - zmieniła temat, czym zachęciła
pozostałych do podejścia z wcześniejszej bezpiecznej odległości.
-
No ba, że potrafię, za kogo
ty mnie masz? - uśmiechnęłam się szeroko, chwilowo spychając w
dal myśli o Grimmjowie. Wyciągnęłam zza paska katanę i
dmuchnęłam na końcówkę rękojeści, unosząc miecz przed twarzą.
- Nē,
Hiya-chan, asobou... -
mruknęłam.
-
Walcz ze mną, chcę się odegrać za poprzedni pojedynek! - wrzasnął
Nnoitra, szykując się do zrzucenia gigai. Uderzyłam go w głowę
zamarzającym Zanpakutō,
w ostatniej chwili posyłając go w gigai na ziemię.
-
Jeśli teraz się ujawnisz to wszyscy będziemy musieli stąd
zwiewać. A zwłaszcza ja. W obecnej chwili nikomu z nas nie są
potrzebne kłopoty. - rzuciłam sucho. Moja
dłoń pokryła już się lodem, mogłam się więc popisać moim
shikai. Dotknęłam czubkiem
ostrza wolnego kawałka ziemi obok siebie, patrząc zafascynowana na
wyrastającego lodowego wojownika. Twór
odwrócił się w moją stronę i przyklęknął na jedno kolano,
kłaniając mi się i zastygając w tej pozie.
Hiya-chan, czy mogę stworzyć inne formy, które będą potrafiły
się ruszać? Oczywiście, malutka. Jakie tylko sobie wymyślisz.
Uśmiechnęłam się do siebie, uśmiechem Grimmjowa. Espada widząc
wyraz mojej twarzy odsunęła się kilka kroków. Po kilku
dotknięciach ziemi ostrzem dookoła mnie pojawiło się stado
lodowych tygrysów. Sześć sztuk potężnych zwierząt otoczyło
mnie i położyło się, broniąc dostępu do mojej osoby.
Gdzieś
na granicy wyczuwania poruszyło się dobrze znane mi reiatsu.
Arrancarzy dookoła mnie zastygli w bezruchu, wyczuwając to samo co
ja. Skinęłam głową w stronę z której przyszli, dając im znak
do odwrotu. Ulquiorra zamiast tego otworzył gargantę i spojrzał na
mnie, przepuszczając pozostałych przodem. Burashi na jego ramieniu
ocierał się głową o róg maski.
- Grimmjow niedługo się obudzi, ale wątpię czy jest coś co
przywróci mu miejsce w Espadzie. - spojrzałam na Czwartego przez
łzy.
- Po prostu przyślij go do mnie. W gigai. - Cifer westchnął i
wszedł do garganty, zamykając ją zaraz za sobą.
Odwołałam lodowego wojownika.
Hiya-chan... Duch
miecza pojawił się z
pytaniem w oczach. Zanim odważyłam się zapytać długo formowałam
pytanie w myślach, siadając na ziemi i opierając się o jednego z
lodowych zwierzaków. Hiyakuma
poszedł w moje ślady, siadając po drugiej stronie okręgu i
również opierając się o
mój twór. Reiatsu wciąż
się zbliżało,
przyspieszając.
- Czy potrafiłbyś go... uleczyć?
Przywrócić mu jego numer? - zapytałam Zanpakutō,
tak cicho, ze prawie
niesłyszalnie.
- Nie wiem, maleńka, nie jestem w
stanie powiedzieć nic pewnego. - zagryzłam wargi,
słysząc to. - Możemy
spróbować, jeśli ci na tym zależy. - poderwałam się i uwiesiłam
na jego szyi, tuląc się policzkiem do jego policzka.
- Jesteś przekochany. - poklepał
mnie dłonią po głowie, po chwili zmieniając ten ruch w głaskanie.
Mruczałam wprost do jego
ucha, wtulona w niego, gdy tygrysy dookoła nas zacieśniły swój
krąg.
Nagle Zanpakutō
podniósł się i podał mi
dłoń. Znikąd popłynęła melodia, przy wtórze której wczoraj
zasnęłam. Jedyna spokojna i powolna w całej dyskografii, na którą
naciągnęłam Kuchikiego. Stawiając
kroki w tańcu pełnym skłonów i obrotów, gdzie Hiyakuma kierował
mnie podsuwanymi obrazami kolejnych figur, ledwo dotykałam palcami
dłoni partnera. Kierowana
impulsem i zręcznością mężczyzny tańczyłam kolejno na każdym
z tygrysów, zmuszając je wszystkie do wstania.
Nieświadomie, pochłonięta muzyką,
zaczęłam zmieniać otoczenie dookoła siebie, zamrażając
najbliższą dostępną przestrzeń. Hiyakuma
dotrzymywał mi w tym kroku, nie pozwalając mi przestać patrzeć mu
w oczy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie tańczę już na
tygrysach, ale stoję na ziemi w otoczeniu sześciu panter. Park też
nie był parkiem, a salą tronową Las Noches.
Mój
oddech zamieniał się w parę, gdy lustrowałam nowe otoczenie,
zauważając kolejne szczegóły. Każdy arrancar z Espady siedział
w którejś z niby jaskiń
zdobiących salę, niewidoczny na pierwszy rzut oka. Moja była
pusta. Używając shunpo znalazłam się obok lodowej rzeźby
Grimmjowa. Jedna z panter skoczyła za mną i położyła się obok.
Hiyakuma zniknął, zapewne
wracając do mojego wewnętrznego świata by odpocząć.
Siedząc w seiza, oparłam się
głową o ramię brata i głaskałam lodowego zwierzaka, który nie
protestował, gdy zmieniałam jego wygląd według własnej wizji.
- Would you love a monsterman? Could
you understand the beauty of the beast? - nuciłam pod nosem, kończąc
proces tworzenia. Po chwili pantera spojrzała na mnie, kiwając
ogonem na boki. Sugerowałam się tym co pokazywali mi Ulquiorra i
Szayel, jeszcze w czasie pobytu w Las Noches. Moja
pantera była więc mniejszą wersją Grimmjowa
jako adjuchasa. Przez posiadanie tylko jednego koloru nie można było
odróżnić czerni i bieli w porównaniu do oryginału, ale maska
okrywała łeb zwierzęcia, a nakładające się na siebie pasy,
przypominające kościane, chroniły skórę. Kręgosłup okrywała
dodatkowa tkanka, wybrzuszająca się nad nim.
Uznając
dzieło za skończone, machnęłam ręką, by pantera odeszła.
Wyczuwając zbliżające się zbyt szybko reiatsu, pozwoliłam
pomieszczeniu rozpaść się na lodowy pył, sama zeskoczyłam
pomiędzy pantery. Sześć lodowych rzeźb otoczyło mnie, broniąc
przed przybyszem, którym okazał się nikt inny jak Kuchiki.
- Fuyumi, możesz mi powiedzieć co
ty wyprawiasz? - spytał zamiast przywitania, lustrując wzrokiem
park pokryty szronem i lodem.
- Odpoczywam i cieszę się cudownie
uzdrowioną ręką, nie widać? - pomachałam mu lewą ręką. - I
popatrz co umiem zrobić! Śliczne są, prawda? - wskazałam na
pantery, zgromadzone dookoła mnie i warczące bezdźwięcznie.
Kuchiki wyglądał na załamanego.
- Jeśli chciałaś iść do zoo
wystarczyło powiedzieć, a nie tworzyć sobie własne.
wtorek, 22 lipca 2014
Rozdział 40 [mocno 18+]
Z dedykacją dla:
- Emi, za motywowanie muzyką (chociaż nie wyszło) i swoimi erotykami (to pomogło)
- Mikiego, za przypomnienie, że arrancarzy to jednak nie ludzie i nie mają ludzkich ograniczeń
- Aleksandra - za fanpejdżową zagadkę
Muzyka: klik 1, klik 2, klik 3, klik 4
- Chcę tam zostać! - zaprotestowała dziewczyna, wbijając mu z całej siły pazury w kark. Syknął, w odpowiedzi dając jej mocnego klapsa w pośladek.
- Ja tutaj rządzę! - warknął na nią, zrzucając ją na łóżko i odwracając tyłem do siebie.
- Ale ty ciągle robisz coś nie tak!
- Ja robię coś nie tak? Faktycznie, nie krzyczysz. - sięgnął po hakamę i urwał z niej pas. Związał jej ręce, podniósł ją całą i podszedł do wbitego w ścianę haka. Zawiesił dziewczynę na nim, tak, że palcami stóp ledwo dotykała podłogi. Chłód ściany sprawił, że dostała gęsiej skórki, a on podszedł do niej i, opierając się jedną dłonią o ścianę, drugą podniósł jej podbródek by spojrzała na niego. Wciąż przewyższał ją o głowę, nawet jeśli stała na czubkach palców. - Ja tutaj rządzę, skarbie. Spokojnie, to nie potrwa długo. - pocałował ją namiętnie i odsunął się. Wyjął spod łóżka Panterę i przejechał po niej pazurami. Przemienił się, ale nie było to pełne Resurrección. Wydłużyły mu się włosy, dłonie i stopy zmieniły się w łapy, pazury urosły, tak jak i jego męskość. Spojrzała na niego, oglądając zmiany w jego wyglądzie. Gdy dotarła do męskości, przełknęła ze strachem ślinę.
- Grimm, nie wejdzie... Jest za duży... - niebieskowłosy zdawał się nie przejmować jej lękiem. Klęknął przed nią, uniósł jej nogi i założył sobie na barki. Poczuła jego gorący oddech na swojej kobiecości. - Grimm, co ty... - koniec zdania pochłonęło donośne jęknięcie, gdy jego język wsunął się pomiędzy płatki jej sekretu.
- Emi, za motywowanie muzyką (chociaż nie wyszło) i swoimi erotykami (to pomogło)
- Mikiego, za przypomnienie, że arrancarzy to jednak nie ludzie i nie mają ludzkich ograniczeń
- Aleksandra - za fanpejdżową zagadkę
Muzyka: klik 1, klik 2, klik 3, klik 4
~~*~~
*Narracja
trzecioosobowa*
Jak okazało się
następnego dnia, poprawa stanu Fuyumi była tylko chwilowa. Byakuya
zgrzytał zębami z irytacji, widząc zamknięte drzwi do sypialni
Fuyumi, wibrujące za każdym razem, gdy ich dotykał. Po
wczorajszych nocnych atakach, gdy nawet Hiyakuma nie potrafił
ułagodzić całego bólu, dziewczyna zamknęła się w pokoju od
wewnątrz, nie reagując na żadne prośby, rozkazy i groźby
Kuchikiego, by otwarła drzwi. Jedyne co uzyskał to Hiyakuma, który
wyszedł z pomieszczenia wśród ogłuszającego łoskotu i wycia
informując, że Fuyumi nie czuje się na siłach, by prowadzić
życie towarzyskie. Klnąc pod nosem, kolejny raz w ciągu pobytu
tutaj, sięgnął po książkę.
*Las Noches,
laboratorium Szayela*
Grimmjow leżał
na wielkim, chromowanym stole, podłączony do niezliczonej ilości
rurek, przewodów i kroplówek zawierających płynne reiatsu. Poza
oświetlonym lampą stołem i stojącym nieopodal stolikiem z
różnokolorowymi miksturami w fiolkach i kolbach, całe
pomieszczenie było pogrążone w ciemnościach.
Lewa ręka byłego
Szóstego odrosła już prawie w całości. Na kościach dłoni
zaczynały tworzyć się zaczątki mięśni wyrastające od
nadgarstka. Czasami ręka drgała szaleńczo, gdy proces odrastania
przyspieszał po podaniu kolejnej porcji reiatsu w kroplówce.
Powoli wykazywał
oznaki budzenia się, od ruchów gałek ocznych, po sapnięcia czy
głębsze oddechy, aż do pojedynczych drgnięć nóg, głowy czy
prawej ręki. W pomieszczeniu rozległy się kroki i w kręgu światła
pojawił się Szayel. Zbliżył się do stołu i spojrzał na
Grimmjowa.
- Jeszcze tylko dzień albo dwa.
Aizen-sama z pewnością będzie chciał cię zobaczyć, Grimmjow. -
naukowiec nie potrafił rozpoznać czy grymas na twarzy
niebieskowłosego spowodowany był usłyszeniem imienia swojego czy
Aizena.
***
Otworzył oczy i
pierwszym co zobaczył była jej twarz. Uśmiechała się patrząc mu
w oczy. Chwilę mu zajęło zlokalizowanie jej ciała w stosunku do
swojego. Trzymała dłonie na jego barkach, przedramionami opierając
się o klatkę piersiową. Siedziała mu na biodrach. Czuł to bardzo
dobrze, zwłaszcza, że jego penis był teraz twardy i naprężony,
jak po każdym obudzeniu zresztą. Objął ją w pasie, przesuwając
dłonią po jej plecach. Zaskoczony dotykiem nagiej skóry pod
palcami spojrzał niżej. Była naga. Cała. On w sumie, poza
prześcieradłem zakrywającym strategiczną część ciała, też
był nagi.
Nie przestawała
się uśmiechać w taki sam sposób jak on zazwyczaj. Poczuł
łaskoczący dotyk na masce. Gładziła ją opuszką palca, dokładnie
przejeżdżając po każdym milimetrze znaku jego rasy. Przeniósł
jedną dłoń na jej policzek, gładząc go kciukiem. Położyła
brodę na jego klatkę piersiową, łaskocząc jego szyję ciepłym
oddechem. Przełożył dłoń z jej policzka na kark, drapiąc po nim
delikatnie palcami. Przymknęła oczy mrucząc cicho i rozluźniając
się całkowicie.
Przewrócił się
na bok, zrzucając ją obok i zasłaniając jej światło dnia.
Położyła dłoń na jego karku i oparła głowę o jego pierś.
Przyciągnął ją do siebie jedną ręką, drugą podpierając
głowę, by móc lustrować jej sylwetkę wzrokiem. Spokojny,
zrelaksowany uśmiech błąkał się na jej twarzy, piersi unosiły
się lekko w rytm oddechu, a biodra dociśnięte do jego bioder
emanowały ciepłem i zachęcały do dotykania. Dłoń z karku
zjechała niżej, na plecy i, znacząc paznokciami jej ciało wzdłuż
kręgosłupa, dotarła do biodra. Zacisnął palce na jej skórze,
lekko wbijając w nie paznokcie, na co odpowiedziała, znacząc jego
pierś śladami po swoich pazurkach.
Na taki znak
uśmiechnął się szeroko i wpił w jej usta, przewracając ją na
plecy i przygniatając sobą. Oplotła wolną nogą jego nogę, a on
poczuł wilgoć spływającą spomiędzy jej ud. Oderwał się od
niej, pozwalając jej złapać oddech i uśmiechnął się
łobuziersko, samym spojrzeniem sugerując, że to dopiero początek.
Przyciągnęła jego głowę do siebie, wbijając paznokcie w jego
kark i szepcząc mu wprost do ucha:
- Nawet nie próbuj przestawać w
takim momencie... - przygryzł jej szyję, słysząc ciche
westchnienie, gdy jego dłoń z pośladków przesunęła się na jej
brzuch. - Jestem napalona, Grimm... - jęknęła głośniej, gdy
robił jej malinkę na szyi i przesunęła wbitymi wcześniej
paznokciami od jego karku aż na bark.
Syknął z bólu,
wgryzając się w jej szyję i zostawiając na niej krwawiący ślad
swoich zębów. Gwałtownie położył ją na plecach, podnosząc jej
ręce i dociskając je razem do poduszki nad jej głową.
Przytrzymywał je jedną dłonią, drugą rozchylił jej nogi i
mruknął zadowolony widząc jak soki jej podniecenia wypływają z
niej strużką. Klęknął między jej nogami, puszczając jej ręce
i paznokciami obu dłoni przesuwając mocno po jej skórze,
zostawiając na niej czerwone ślady. Od szyi, przez piersi, brzuch i
łono, aż do nóg, które zadrapując, ponosił jednocześnie ku
górze, by ułatwić sobie dostęp do pieszczenia jej.
Wiła się pod
nim, pojękując, gdy znaczył jej ciało jak swoją własność.
Podobały mu się te jęki, uwielbiał, kiedy kobieta potrafiła
pokazać, że czerpie przyjemność z tego jak ją pieścił. Widząc
ją tak rozpaloną, przesunął dłonią od jej pośladków w górę,
nawilżając palce jej sokami i przygotowując na ciąg dalszy.
Położył przedramię drugiej ręki obok jej głowy i oparł się na
nim, całując ją namiętnie. Objęła go za szyję, wpychając mu
swój język do ust i rozszerzając jeszcze bardziej nogi.
Podgryzając jej wargi gwałtownym ruchem dłoni włożył w nią od
razu trzy palce. Ten ruch wyrwał jej powietrze z płuc, a ciało
poderwało się gwałtownie, reagując na wtargnięcie.
Nie czekał aż
przywyknie do rozpychającego ją uczucia, ale powtórzył ten ruch,
tak samo mocno jak przed chwilą. Przez jej twarz przebiegł grymas
bólu zmieszanego z rozkoszą, a ciało drgnęło w oczekiwaniu.
Zniżył głowę i przygryzał jej szyję, przyspieszając ruchy
palców w jej wnętrzu. Jej palce zaciskały się na jego karku i
barkach, bezwiednie drapiąc jego skórę do krwi, gdy spazm za
spazmem szarpał jej ciałem. Uśmiechając się do siebie, obniżył
się jeszcze trochę i przygryzł jej sutek. Zacisnęła nogi na jego
dłoni i przygryzła wargi, tłumiąc krzyk. Jednak mimo tego wplotła
palce w jego włosy, przyciągając jego głowę do swoich piersi.
Wyciągnął palce
z jej łona i ponownie szeroko rozchylił jej nogi. Podniósł głowę,
by na nią spojrzeć. Zamglone spojrzenie, błagające o więcej i
więcej, zaczerwienione policzki, szybszy oddech, odrobinę
zachrypnięte jęki wydobywające się spomiędzy jej warg. O tak, to
mu się podobało. Przesunął wilgotnym od jej soków palcem po jej
wargach, na co oblizała się zachłannie. Podciągnął ją do
siadu, rozszerzając swoje nogi tak, że jej były teraz szeroko
rozsunięte i niezdolne do zsunięcia się razem. Spojrzała w dół,
widząc swoje mokre od soków łono i jego męskość, wilgotną od
jego własnego podniecenia. Podciągnął jej głowę wyżej, by
patrzyła mu w oczy, a następnie powolnym ruchem wsunął w jej usta
trzy palce, te same, którymi pieścił ją wcześniej.
Patrzyła na niego
tym zamglonym z rozkoszy wzrokiem, ssąc posłusznie jego palce,
trzymając obiema dłońmi jego dłoń. Poczuł dreszcze w okolicach
podbrzusza, ten widok był tak niesamowicie podniecający, że czuł,
że jeszcze trochę i niechybnie dojdzie. Jakby wyczuwając jego
stan, do zaciskających się na palcach ust dołączył język,
którym oblizywała dokładnie jego palce po wyjęciu ich z ust. To
było dla niego za dużo. Przyparł ją do ściany za nią, łapiąc
jej dłonie i trzymając je nad jej głową. Jej piersi podniosły
się, a sutki sterczały wyzywająco, gdy kierował mokrą dłoń
ponownie w stronę jej łona. Krzyknęła, czując jego gwałtowne
wejście. Przestał się bawić w delikatność. Penetrował ją całą
dłonią, słuchając jak krzyki bólu, zmieniają się w krzyki
przyjemności, a ona walczy o uwolnienie jej rąk. Uwolnił je,
przypierając ją swoim ciałem do ściany i całując zachłannie.
Wyjął dłoń z jej łona i położył na jej pośladku, tak jak
trzymał drugą rękę. Czuł jej pulsujące gorącem łono, gdy
docisnęła je do jego penisa, podczas gdy on sięgnął dłonią od
tyłu, dotykając jej łechtaczki palcem. Trafił za pierwszym razem,
naciskając mocno ten czuły narząd. Zacisnęła zęby na jego
barku, by powstrzymać krzyk.
- Chcę cię słyszeć. - warknął
do jej ucha, zdobiąc jej szyję kolejną malinką. Pchnął
biodrami w przód. Zadrżała przez chłód ściany, odchylając
głowę, by ułatwić mu przygryzanie szyi. Następne ruchy jego
palca doprowadziły ją do orgazmu, w trakcie którego straciła
świadomość gdzie jest i co się z nią dzieje.
Ocknęła się
leżąc na nim. Czuła pulsujące gorąco na swoim brzuchu. Podniosła
głowę, tylko po to, by zaraz ją opuścić pod naporem jego
spojrzenia. Błękit jego oczu zdawał się płonąć z pożądania,
gdy podciągnął do góry jej głowę, unosząc ręką jej
podbródek.
- No, maleńka, twoja kolej. Wysil
się odpowiednio, a dostaniesz sowitą nagrodę. - puścił jej
oczko, oblizując się perwersyjnie i podciągnął ją do siadu.
Przygryzła wargę czując jak jego męskość naciska na jej
łechtaczkę. Zacisnął swoje dłonie wokół jej nadgarstków i
poruszał przez chwilę biodrami, pokazując o jaki wysiłek mu
chodzi i wprawiając partnerkę w odpowiedni rytm.
Czuła
przechodzące po kręgosłupie dreszcze przyjemności, za każdym
razem, gdy synchronizacja ich ruchów zwiększała tarcie między ich
ciałami. Przymknął oczy, puszczając jej dłonie i chwytając za
pośladki, pomagając ruszać się szybciej i szybciej. Docisnęła
swoje ciało do jego, pochylając się w przód i wtedy to usłyszała.
Gardłowy jęk na granicy słyszalności, świadczący o jego
przyjemności. Chwilę później oddychał głęboko przez otwarte
usta, wciąż zaciskając dłonie na jej pośladkach. Zsunęła się
niżej, odsłaniając jego męskość, wciąż sztywną, chociaż już
po pierwszym dojściu.
- Ja mam być głośna, to ty też
musisz. - oparła się o jego klatkę piersiową, chwytając w dłoń
jego penisa i poruszając nią szybko. Jęk, który przetoczył się
po pokoju, daleki był od cichego.
Złapał ją w
pasie i podciągnął do góry, by gwałtownie na siebie nadziać.
Zacisnęła mięśnie wewnątrz siebie, więżąc go w tej pozycji.
Oboje warknęli na siebie, próbując ustalić dominację. Mierząc
się wzrokiem, próbowali zmusić tego drugiego do choćby
mrugnięcia.
- Tańcz dla mnie, tygrysico. -
klepnął ją delikatnie w pośladek, aż podskoczyła zaskoczona.
Uśmiechnął się zadowolony, widząc malejący w jej oczach opór,
gdy poruszał biodrami w górę i w dół, by poruszać się w niej.
Chwycił mocno jej kark i przyciągnął ją do namiętnego
pocałunku. Poczuł to. - O taaaak, właśnie tak, maleńka. -
poddała się całkiem przyjemności i sama zaczęła go ujeżdżać,
od razu narzucając szybkie tempo. Jego dłonie powędrowały na jej
piersi, ugniatając je w rytm jej ruchów.
Wystarczyło kilka
minut, by znudził się prawie bezczynnym leżeniem i podziwianiem,
więc podniósł się do siadu, prawie zrzucając z siebie
dziewczynę. W ostatniej chwili złapała go za kark i wpiła się w
jego usta. Pomagał jej utrzymać tempo, podnosząc ją i opuszczając
na siebie, czując jej zaciskające się wewnątrz mięśnie. Przy
każdym ruchu zaczęła ocierać się o niego piersiami, znak, że
była bliska spełnienia.
- Przyspiesz... - zamruczała mu do
ucha, przygryzając je delikatnie. Zaśmiał się gardłowo i na
przekór jej zwolnił tempo, przytrzymując ją siłą, by nie mogła
sama poruszać się w odpowiadającym jej rytmie.
Zadowolony słuchał
jej pełnych żalu jęków i próśb, by przyspieszył, a jego
ramiona rozdrapywane były prawie do krwi przez niezaspokojoną
tygrysicę. Gdy, mimo powolnych ruchów, wyczuł pierwsze drgania jej
ciała, przewrócił ją na plecy i założył sobie jej nogi na
barki, wchodząc w nią mocno i głęboko. Ręce oparł po obu bokach
jej głowy, by móc patrzeć na zmieniające się pod wpływem
pożądania oczy. Kilka pchnięć i mógł obserwować jak wije się
pod nim, krzycząc ogłuszająco, prawie wyjąc z rozkoszy. Nie
przestawał jednak jej pieprzyć, powarkując cicho przy każdym
pchnięciu.
Jeszcze parę
pchnięć i doszedł, wychodząc z niej w ostatniej chwili i
zalewając jej podbrzusze swoim spełnieniem. Ciężko oparł się na
rękach, oddychając powoli i patrząc jej w oczy. Objęła jego
głowę dłońmi i przyciągnęła ją do swoich piersi. Uwolnił jej
nogi i chwilowo zaspokojony ułożył się na niej. Przymknął oczy,
czując jej palce błądzące we włosach. Mruczał, słuchając
szybkiego bicia jej serca, i dreszczem reagując na jej pazurki,
schodzące na kark i przesuwające się po nim ledwo go muskając.
Koło ust miał
jeden z jej sutków, wystarczyłoby mu wysunąć język i go polizać.
Powstrzymał się jednak, miał lepsze plany, a łóżko już go
znudziło. Objęła go ramionami, zamykając w gorącym uścisku,
przez co rozluźnił się i rozmruczał na dobre. Wsunął rękę pod
jej plecy, przyciągając jej ciało jeszcze bliżej swojego.
Podniósł się na jednej ręce, tak, że zawisła podtrzymywana
przez niego, trzymając stopy na łóżku. Musnął językiem jej
pierś i mruknął cicho, sadzając ją. Spojrzała zdziwiona,
widząc, że podnosi się i wyciąga rękę w jej stronę.
Zlustrowała go z góry do dołu i zaśmiała się cicho, widząc, że
pobrudzony jest własnym nasieniem.
- Śmiej się, śmiej, ty wyglądasz
tak samo. - chwyciła jego wyciągniętą rękę i została
wciągnięta w jego ramiona. Dopadł jej ust, całując je
łapczywie, a rękami błądził po jej ciele, gdy ona grzecznie
zaplotła swoje na jego karku.
Prowadził ją
krok po kroku do łazienki, nie odrywając się od jej warg. Oparł
się o drzwi, które otworzyły się do środka i zaraz zatrzasnął
je za sobą. Pozwolił zaczerpnąć jej oddech, z zadowoleniem
zauważając zarumienione policzki, zamglone spojrzenie i wilgoć,
znaczącą jej uda. Pokierował ją pod prysznic i obserwował, gdy
odkręciła wodę i obmywała swoje ciało. Spojrzała na niego przez
ramię, więc dołączył do niej, stając zaraz za jej plecami i
łapiąc w dłonie jej piersi. Jej skóra była namydlona, przez co
jego dłonie ślizgały się lekko. Oparła się o niego, pomrukując
cicho i ocierając się pośladkami o jego znów sztywną męskość.
Popchnął ją na
ścianę, tak, że przylgnęła piersiami do zimnych kafelków.
Syknęła cicho, czując chłód. Przywarł mocniej biodrami do jej
pośladków, jedną dłonią schodząc niżej i dotykając jej
łechtaczki. Z jękiem odchyliła głowę w tył, palcami drapiąc
kafelki. Czuła jego dłoń, rozchylającą jej pośladki i jego
penis wślizgujący się między jej nogi. Szósty poruszał
biodrami, by nawilżyć swoją męskość jej sokami, nie przestając
doprowadzać jej palcami na skraj orgazmu. Już miała ugiąć
kolana, by opaść na brodzik, ale przytrzymał ją i mocno do siebie
docisnął.
- Zabraniam ci słabnąć, maleńka.
- przygryzał jej kark, odwracając ją do siebie i oplatając wokół
swojej szyi jej ręce. Pochylił się i złapał ją za pośladki,
wynosząc z łazienki.- Chcę tam zostać! - zaprotestowała dziewczyna, wbijając mu z całej siły pazury w kark. Syknął, w odpowiedzi dając jej mocnego klapsa w pośladek.
- Ja tutaj rządzę! - warknął na nią, zrzucając ją na łóżko i odwracając tyłem do siebie.
- Ale ty ciągle robisz coś nie tak!
- Ja robię coś nie tak? Faktycznie, nie krzyczysz. - sięgnął po hakamę i urwał z niej pas. Związał jej ręce, podniósł ją całą i podszedł do wbitego w ścianę haka. Zawiesił dziewczynę na nim, tak, że palcami stóp ledwo dotykała podłogi. Chłód ściany sprawił, że dostała gęsiej skórki, a on podszedł do niej i, opierając się jedną dłonią o ścianę, drugą podniósł jej podbródek by spojrzała na niego. Wciąż przewyższał ją o głowę, nawet jeśli stała na czubkach palców. - Ja tutaj rządzę, skarbie. Spokojnie, to nie potrwa długo. - pocałował ją namiętnie i odsunął się. Wyjął spod łóżka Panterę i przejechał po niej pazurami. Przemienił się, ale nie było to pełne Resurrección. Wydłużyły mu się włosy, dłonie i stopy zmieniły się w łapy, pazury urosły, tak jak i jego męskość. Spojrzała na niego, oglądając zmiany w jego wyglądzie. Gdy dotarła do męskości, przełknęła ze strachem ślinę.
- Grimm, nie wejdzie... Jest za duży... - niebieskowłosy zdawał się nie przejmować jej lękiem. Klęknął przed nią, uniósł jej nogi i założył sobie na barki. Poczuła jego gorący oddech na swojej kobiecości. - Grimm, co ty... - koniec zdania pochłonęło donośne jęknięcie, gdy jego język wsunął się pomiędzy płatki jej sekretu.
Lizał zawzięcie,
dopóki miała siłę przeżywać kolejne spazmy przechodzące po jej
ciele. Gdy pół bezwładnie zawisła na haku, przerwał i podniósł
się, przytrzymując jej nogi na wysokości swojego pasa. Otworzyła
przymknięte dotąd oczy, czując jego wilgotne wargi na swoich.
Pocałował ją, wdzierając się językiem do jej ust, pokazując
jej jak smakuje. Oplotła go nogami w pasie, na co zareagował pełnym
aprobaty mruknięciem. Podtrzymywał ją za pośladki, płynnym
ruchem wchodząc w nią od razu w całości. Wbrew jego oczekiwaniom
nie krzyknęła z bólu, jedynie zacisnęła mocno powieki, spod
których wymknęło się kilka łez. Dał jej chwilę na
przywyknięcie i pchnął mocno, podnosząc ją i opuszczając na
siebie w tym samym momencie.
Wzmocniony
przypływem reiatsu po przemianie, przyspieszył zarówno własne
ruchy jak i podnoszenie i opuszczanie na siebie Tory. Zatracił się
w tym rytmie, słysząc tylko szaleńcze bicie swojego serca i jej
jęki, pełne przyjemności, błagające swym wydźwiękiem o więcej.
Puścił jej pośladki, nie przerywając pchnięć i szarpnął jej
ręce, wciąż zawieszone na haku za pomocą pasa z hakamy. Materiał
pękł z trzaskiem, a dziewczyna tylko dzięki zręczności chwyciła
Grimmjowa za kark, nabijając się na niego z całej siły.
Doszli
równocześnie, ona od siły pchnięcia, on – tylko dzięki jej
orgazmowi. Opadł na kolana, z nią wtuloną w siebie, obejmując ją
obiema rękami. Oddychali ciężko, odzyskując zmysły i siły po
ogromnym wysiłku. Tora popchnęła Grimmjowa na podłogę, kładąc
się na nim. Sięgnął ku jej dłoniom, wciąż obwiązanych
materiałem i delikatnie go odwijał. Podciągnął ją do góry,
tylko po to, by obcałować otarcia na jej nadgarstkach. Westchnął
ciężko i podniósł się do siadu, biorąc ją na ręce. Wstał i
położył ją na łóżko, delikatnie całując w czoło.
- Dziękuję, maleńka. -
odpowiedzią był jedynie senny uśmiech tygrysicy. Zakończył
Resurrección i odrzucił Panterę gdzieś na bok. Opadł na łóżko
i prawie natychmiast zasnął, zdążył jednak objąć ją mocno w
biodrach i położyć głowę na jej brzuchu. Podrapała go
delikatnie po karku, sama zasypiając.
Subskrybuj:
Posty (Atom)