sobota, 30 maja 2015

Rodział 46

Wybaczcie takie... ekdużehem! opóźnienie... Ale ten tego, praca i takie tam... Już wiem dlaczego jestem aspołeczną miernotą XD nie nadaję się do tej pracy

W każdym razie, dziś w programie:
- jak się kończy zostawienie Zanpakuto samego na dłuższy czas [wykład z przykładami]
- gdzie w końcu włóczył się Hiyakuma [krótki wykład]
oraz gwóźdź programu (może i do trumny nawet, w tym tempie...):
- jak szybko (na standardy shinigami) nauczyć Fuyumi nowej techniki walki i jakich środków trzeba do tego użyć? [warsztaty praktyczne]
- jakie wady miała poprzednia technika? [Analiza wykonana przez mistrza]

PS: Autorce genialnego pomysłu i podpowiedzi dziękuję :) wpisz na stronie albo w komentarzu jaki ma to być rozdział bonusowy (od razu zaznaczam, będzie zupełnie niezwiązany z aktualną fabułą)

~~*~~

Cisza. Żadnych dźwięków, ruchów, brak wyczuwalnego reiatsu. Staliśmy tyłem do drzwi sypialni Kuchikiego, nasłuchując i szukając reiatsu. Po kilku minutach zrezygnowana opuściłam głowę i powlokłam się do salonu. Skręciłam za róg i zobaczyłam skuloną postać w kącie pomieszczenia. Czarny cylinder nie zostawiał wątpliwości.
     - Hiya-chan... - Zanpakutō podniósł głowę na mój szept. Podkrążone oczy, zapadłe policzki... Zerwał się z energią o jaką nie podejrzewałabym go w tym stanie.
     - Tygrysico! - zgnieciona przez jego ramiona, z czołem wciśniętym w męską szyję wdychałam jego zapach, czując napływające łzy.
     - Hiya-chan... Tęskniłam... - rozryczałam się, wtulając się w niego jeszcze mocniej i obejmując go w pasie.
     - Mała, pokaż się tu. - odsunął się odrobinę i przycisnął usta do mojego czoła. Nagły zawrót głowy, spowodowany gwałtownym przepływem moich wspomnień do jego umysłu. Ostatnie dni w szalonym tempie przesunęły mi się przed oczami. Zachwiałam się na nogach, ale trzymał mnie mocno, morderczym wzrokiem wpatrując się w szlachcica.
     - Hiya-chan? - opuścił wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, ścierając z jego policzków moje łzy. Wziął głęboki oddech, przez chwilę analizując moje wspomnienia. Widziałam, że szukał jakiejkolwiek oznaki, że moje chwilowe zbratanie ze szlachcicem było winą zbyt mocnego nacisku Kuchikiego. Hiya-chan... Sama tego chciałam. Ale teraz mam z powrotem ciebie, to najważniejsze. Więcej cię nie zostawię. Ani na chwilę.
     - Dziękuję, że się nią zająłeś. - mruknął do kapitana prawie niesłyszalnie. Ten skinął głową i zostawił nas samych.
Mruczał pod nosem, tuląc mnie do siebie i głaszcząc kciukiem moje palce splecione ze swoimi. Siedzieliśmy tak już dobrych parę godzin, zdążyłam w międzyczasie nawet przysnąć, ale on nie miał najmniejszego zamiaru mnie puszczać. Ja jego też nie. Jest tylko mój.
     - Nee, Hiya-chan, co robiłeś jak cię nie było? - Zanpakutō zaśmiał się cicho, uśmiechając do własnych myśli. - Pokaż, sama zobaczę! - poderwałam się, ale szybko usadził mnie z powrotem na swoich kolanach.
     - O nie, tego ci nie pokażę. Zobaczysz jak przyjdzie czas. Ale możesz być pewna, że przyda ci się w przyszłości. I może nawet będzie dobrze wyglądać, bo potrzebne ci będzie tamto krótkie kimono na początek. - prychnęłam zła na taką tajemnicę.
     - Dobrze, że jutro wracamy do Społeczności. Zamiast treningów z kapitanem będę trenować znowu z tobą. - położyłam głowę na jego barku z zamiarem zaśnięcia, jednak Hiyakuma wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka.
     - Oczywiście mała, nikt inny nie ma prawa się do ciebie teraz zbliżyć. - szeptał mi do ucha, gdy zasypiałam wtulona w niego, z ręką oplecioną łańcuchami jego płaszcza.

***
Czas spędzony w świecie Zanpakutō, wśród innych dusz mieczy, zaowocował nietypowym pomysłem, przy którym Hiyakuma nadal miał wątpliwości co do jego wprowadzenia w życie. O ile użyteczność nie zostawiała wątpliwości, tak zdolności Tory w kwestii koordynacji ruchowej były powodem zmartwienia nie tylko jego.
Wiele Zanpakutō widząc Hiyakumę ćwiczącego ruchy i porównując to z jego opowieściami o swojej partnerce było pewnym, że dziewczyna nie podoła wymysłowi czarnowłosego. Ten tylko uśmiechał się i mruczał pod nosem, że opracował na nią sposób.

***
Byliśmy gdzieś w Rukongai, na jakiejś polanie, w zapomnianym przez bogów śmierci zakątku osiemdziesiątego okręgu. Na rozgrzewkę, jak to nazwał Hiyakuma, musiałam pozabijać wszystkie Hollowy w promieniu dziesięciu kilometrów. Dopiero po tym Hiyakuma pokazał mi swój pomysł.
Byłam wykończona powtarzaniem układu tanecznego raz po raz, wciąż i wciąż myląc te same kroki, obracając się w złą stronę i źle układając dłonie.
Owszem, na początku było fajnie, zwłaszcza kiedy Hiya-chan stworzył dwa leciutkie lodowe wachlarze, wyglądające jak utkane z koronki i pajęczyny. Teraz z każdą minutą ciążyły mi niby z ołowiu, dłonie miałam sine z zimna i ogólnie zapowiadało się na poważną grypę.
     - Niby posiadam lodowego Zanpakutō, ale w kwestii odporności nic się nie zmieniło... - pociągnęłam nosem. - Jakim cudem Rukia nigdy nie jest chora, nawet jeśli trenuje z Sode no Shirayuki codziennie?
     - Wracaj do ćwiczeń mała, jeszcze raz. - Hiyakuma stanął przede mną, poprawiając po raz setny moje dłonie do właściwej pozycji.
     - Mam deja vu, cholerne deja vu... Prawie tak paskudny jak Kuchiki się zrobiłeś. - prychnęłam na niego, opuszczając ręce. - Żądam przerwy, jestem wykończona. I głodna. I śpiąca. A ty jesteś wredny.
     - Niech ci będzie, ale po przerwie zaczynamy jeszcze raz, tym razem ci pomogę.

     - Co to ma być, normalny ty jesteś?! - wrzasnęłam, kiedy ogromny lodowy kolec o mało nie przebił mojej czaszki od tyłu. Kolec nadal wyrastał z ziemi, niewzruszony tak samo jak jego twórca, stojący parę metrów obok.
     - Stwierdziłem, że to będzie szybsza metoda nauki.
     - Jak przebicie mnie ma być szybszą metodą nauki?! - postąpiłam krok w jego kierunku i zamarłam, kiedy kolejny kolec wyrósł milimetry od mojej stopy.
     - Proste – unikniesz tego, jeśli twoje ruchy będą prawidłowe. Wachlarze mają także pozostać całe, rozumiesz mnie?
     - Menda. - mruknęłam pod nosem, ponawiając kroki do melodii nuconej przez Zanpakutō.

Niezależnie od ilości rzuconych przekleństw, kiedy po raz kolejny o mało nie zostałam przedziurawiona przez kolce, Hiyakuma w jednym się nie pomylił – szło mi o wiele lepiej i szybciej. Może nie o tyle lepiej i szybciej jak on by sobie tego życzył, ale poczyniłam spore postępy.
Siedziałam na ziemi, oddychając ciężko i mrucząc melodię narzuconą przez Hiyakumę. Wachlarze leżały gdzieś dalej, a ja próbowałam rozgrzać zziębnięte ręce pocierając je o siebie i władając pod pachy na zmianę.
     - Hiya-chan, ta melodia ma jakieś słowa? Bo dosyć chwytliwa jest. - zapytałam leżącego obok na trawie ducha miecza.
     - Ma, ale zanim cię ich nauczę, chciałbym, żebyś potrafiła powtórzyć te kroki i we śnie, automatycznie, bez myślenia. Chcę zrobić z tego technikę walki dla ciebie. Niezbyt dobrze idzie ci z mieczem, zatem myślę nad zmianą, a ta jest jedyną sensowną jak na razie.
     - A co z moimi lodowymi tworami? Nie mogą walczyć za mnie?
     - Niby mogą, ale taka walka musiałaby być szybka, maleńka. To byłby dobry pomysł, gdybyś miała tyle reiatsu jak na przykład Głównodowodzący. A weź pod uwagę, że aktualnie masz już nałożoną blokadę reiatsu. Za szybko byś się wykończyła. Ewentualnie gdyby to był tylko jeden przeciwnik, ale średniego poziomu, rzeźby też nie mają nie wiadomo jakiej wytrzymałości. Będąc szczerym – są dobrą pokazówką, ale ich zdolności walki są niemalże zerowe.
     - Ehhh... - Hiyakuma na moje westchnienie wzruszył ramionami.
     - Przykro mi, mała. Pomysł z założenia jest świetny, tylko wymaga zbyt dużego nakładu skupienia i reiatsu. Skupmy się nad czymś łatwiejszym, a ja spróbuję nad twoimi rzeźbami trochę pomyśleć. - położyłam się obok niego, wpatrując w przepływające po niebie obłoki.
     - Hiya-chan, ja na dziś mam dość.
     - Jeszcze raz, nie marudź.

Po treningu polana usiana była lodowymi kolcami, tworzącymi ścieżkę mojego układu tanecznego. Patrząc z boku, nie było to takie trudne, wystarczyło zapamiętać wysokość poszczególnych kolców.
Wzięłam głęboki oddech i ignorując Hiyakumę, wkroczyłam pomiędzy kolce, dokładnie od miejsca w którym miał zaczynać się układ. Miałam wrażenie, jakby lodowe wachlarze parzyły mi palce, a stopy były jak z kamienia. Mimo tego nuciłam, stąpając lekko, odwracając się wtedy kiedy było trzeba, wreszcie układając dłonie odpowiednio i przystając tam gdzie wymagał tego układ. Wciąż szło to dość topornie, jednak Hiyakuma powoli przestawał się chmurzyć.
Rozkręciłam się szybko i ostatnie kilkanaście kroków przebyłam jak motyl. Z tym też zwierzęciem zaczął kojarzyć mi się i układ i melodia.
     - Gratuluję mała. Jeszcze miesiąc i będzie cudownie. Teraz będziemy to ćwiczyć w oddziale, gdzieś na uboczu, skoro nie potrzeba aż tak wiele miejsca i tworzenia kolców w trakcie twojego tańca. - kolce, posłuszne ruchowi jego dłoni roztrzaskały się na miliony kryształków lodu i przez dłuższą chwilę pozostały w powietrzu.
Przez wszechobecne zimno ciężko było oddychać. Powietrze było aż ciężkie od nagromadzonych kryształków lodu w powietrzu. Ostatnie promienie słońca rozświetliły polanę, która rozbłysła tysiącami tęcz odbijających się wciąż i wciąż w kryształkach lodu.
- Wow, to jest najpiękniejszy widok ostatniego miesiąca...