W każdym razie, dziś w programie:
- jak się kończy zostawienie Zanpakuto samego na dłuższy czas [wykład z przykładami]
- gdzie w końcu włóczył się Hiyakuma [krótki wykład]
oraz gwóźdź programu (może i do trumny nawet, w tym tempie...):
- jak szybko (na standardy shinigami) nauczyć Fuyumi nowej techniki walki i jakich środków trzeba do tego użyć? [warsztaty praktyczne]
- jakie wady miała poprzednia technika? [Analiza wykonana przez mistrza]
PS: Autorce genialnego pomysłu i podpowiedzi dziękuję :) wpisz na stronie albo w komentarzu jaki ma to być rozdział bonusowy (od razu zaznaczam, będzie zupełnie niezwiązany z aktualną fabułą)
~~*~~
Cisza. Żadnych
dźwięków, ruchów, brak wyczuwalnego reiatsu. Staliśmy tyłem do
drzwi sypialni Kuchikiego, nasłuchując i szukając reiatsu. Po
kilku minutach zrezygnowana opuściłam głowę i powlokłam się do
salonu. Skręciłam za róg i zobaczyłam skuloną postać w kącie
pomieszczenia. Czarny cylinder nie zostawiał wątpliwości.
- Hiya-chan... - Zanpakutō podniósł
głowę na mój szept. Podkrążone oczy, zapadłe policzki...
Zerwał się z energią o jaką nie podejrzewałabym go w tym
stanie.
- Tygrysico! - zgnieciona przez jego
ramiona, z czołem wciśniętym w męską szyję wdychałam jego
zapach, czując napływające łzy.
- Hiya-chan... Tęskniłam... -
rozryczałam się, wtulając się w niego jeszcze mocniej i
obejmując go w pasie.
- Mała, pokaż się tu. - odsunął
się odrobinę i przycisnął usta do mojego czoła. Nagły zawrót
głowy, spowodowany gwałtownym przepływem moich wspomnień do jego
umysłu. Ostatnie dni w szalonym tempie przesunęły mi się przed
oczami. Zachwiałam się na nogach, ale trzymał mnie mocno,
morderczym wzrokiem wpatrując się w szlachcica.
- Hiya-chan? - opuścił wzrok na
mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, ścierając z jego policzków
moje łzy. Wziął głęboki oddech, przez chwilę analizując moje
wspomnienia. Widziałam, że szukał jakiejkolwiek oznaki, że moje
chwilowe zbratanie ze szlachcicem było winą zbyt mocnego nacisku
Kuchikiego. Hiya-chan... Sama
tego chciałam. Ale teraz mam z powrotem ciebie, to najważniejsze.
Więcej cię nie zostawię. Ani na chwilę.
- Dziękuję, że się nią zająłeś. - mruknął do kapitana prawie
niesłyszalnie. Ten skinął głową i zostawił nas samych.
Mruczał pod nosem, tuląc mnie do siebie i głaszcząc kciukiem moje
palce splecione ze swoimi. Siedzieliśmy tak już dobrych parę
godzin, zdążyłam w międzyczasie nawet przysnąć, ale on nie miał
najmniejszego zamiaru mnie puszczać. Ja jego też nie. Jest tylko
mój.
- Nee, Hiya-chan, co robiłeś jak cię nie było? - Zanpakutō
zaśmiał się cicho, uśmiechając do własnych myśli. - Pokaż,
sama zobaczę! - poderwałam się, ale szybko usadził mnie z
powrotem na swoich kolanach.
- O nie, tego ci nie pokażę. Zobaczysz jak przyjdzie czas. Ale
możesz być pewna, że przyda ci się w przyszłości. I może
nawet będzie dobrze wyglądać, bo potrzebne ci będzie tamto
krótkie kimono na początek. - prychnęłam zła na taką
tajemnicę.
- Dobrze, że jutro wracamy do Społeczności. Zamiast treningów z
kapitanem będę trenować znowu z tobą. - położyłam głowę na
jego barku z zamiarem zaśnięcia, jednak Hiyakuma wziął mnie na
ręce i zaniósł do łóżka.- Oczywiście mała, nikt inny nie ma prawa się do ciebie teraz zbliżyć. - szeptał mi do ucha, gdy zasypiałam wtulona w niego, z ręką oplecioną łańcuchami jego płaszcza.
***
Czas spędzony w świecie Zanpakutō, wśród innych dusz mieczy,
zaowocował nietypowym pomysłem, przy którym Hiyakuma nadal miał
wątpliwości co do jego wprowadzenia w życie. O ile użyteczność
nie zostawiała wątpliwości, tak zdolności Tory w kwestii
koordynacji ruchowej były powodem zmartwienia nie tylko jego.
Wiele Zanpakutō widząc Hiyakumę ćwiczącego ruchy i porównując
to z jego opowieściami o swojej partnerce było pewnym, że
dziewczyna nie podoła wymysłowi czarnowłosego. Ten tylko uśmiechał
się i mruczał pod nosem, że opracował na nią sposób.
***
Byliśmy gdzieś w Rukongai, na jakiejś polanie, w zapomnianym przez
bogów śmierci zakątku osiemdziesiątego okręgu. Na rozgrzewkę,
jak to nazwał Hiyakuma, musiałam pozabijać wszystkie Hollowy w
promieniu dziesięciu kilometrów. Dopiero po tym Hiyakuma pokazał
mi swój pomysł.
Byłam wykończona powtarzaniem układu tanecznego raz po raz, wciąż
i wciąż myląc te same kroki, obracając się w złą stronę i źle
układając dłonie.
Owszem, na początku było fajnie, zwłaszcza kiedy Hiya-chan
stworzył dwa leciutkie lodowe wachlarze, wyglądające jak utkane z
koronki i pajęczyny. Teraz z każdą minutą ciążyły mi niby z
ołowiu, dłonie miałam sine z zimna i ogólnie zapowiadało się na
poważną grypę.
- Niby posiadam lodowego Zanpakutō, ale w kwestii odporności nic się
nie zmieniło... - pociągnęłam nosem. - Jakim cudem Rukia nigdy
nie jest chora, nawet jeśli trenuje z Sode no Shirayuki codziennie?
- Wracaj do ćwiczeń mała, jeszcze raz. - Hiyakuma stanął przede
mną, poprawiając po raz setny moje dłonie do właściwej pozycji.
- Mam deja vu, cholerne deja vu... Prawie tak paskudny jak Kuchiki się
zrobiłeś. - prychnęłam na niego, opuszczając ręce. - Żądam
przerwy, jestem wykończona. I głodna. I śpiąca. A ty jesteś
wredny.
- Niech ci będzie, ale po przerwie zaczynamy jeszcze raz, tym razem
ci pomogę.
- Co to ma być, normalny ty jesteś?! - wrzasnęłam, kiedy ogromny
lodowy kolec o mało nie przebił mojej czaszki od tyłu. Kolec
nadal wyrastał z ziemi, niewzruszony tak samo jak jego twórca,
stojący parę metrów obok.
- Stwierdziłem, że to będzie szybsza metoda nauki.
- Jak przebicie mnie ma być szybszą metodą nauki?! - postąpiłam
krok w jego kierunku i zamarłam, kiedy kolejny kolec wyrósł
milimetry od mojej stopy.
- Proste – unikniesz tego, jeśli twoje ruchy będą prawidłowe.
Wachlarze mają także pozostać całe, rozumiesz mnie?
- Menda. - mruknęłam pod nosem, ponawiając kroki do melodii nuconej
przez Zanpakutō.
Niezależnie od ilości rzuconych przekleństw, kiedy po raz kolejny
o mało nie zostałam przedziurawiona przez kolce, Hiyakuma w jednym
się nie pomylił – szło mi o wiele lepiej i szybciej. Może nie o
tyle lepiej i szybciej jak on by sobie tego życzył, ale poczyniłam
spore postępy.
Siedziałam na ziemi, oddychając ciężko i mrucząc melodię
narzuconą przez Hiyakumę. Wachlarze leżały gdzieś dalej, a ja
próbowałam rozgrzać zziębnięte ręce pocierając je o siebie i
władając pod pachy na zmianę.
- Hiya-chan, ta melodia ma jakieś słowa? Bo dosyć chwytliwa jest. -
zapytałam leżącego obok na trawie ducha miecza.
- Ma, ale zanim cię ich nauczę, chciałbym, żebyś potrafiła
powtórzyć te kroki i we śnie, automatycznie, bez myślenia. Chcę
zrobić z tego technikę walki dla ciebie. Niezbyt dobrze idzie ci z
mieczem, zatem myślę nad zmianą, a ta jest jedyną sensowną jak
na razie.
- A co z moimi lodowymi tworami? Nie mogą walczyć za mnie?
- Niby mogą, ale taka walka musiałaby być szybka, maleńka. To
byłby dobry pomysł, gdybyś miała tyle reiatsu jak na przykład
Głównodowodzący. A weź pod uwagę, że aktualnie masz już
nałożoną blokadę reiatsu. Za szybko byś się wykończyła.
Ewentualnie gdyby to był tylko jeden przeciwnik, ale średniego
poziomu, rzeźby też nie mają nie wiadomo jakiej wytrzymałości.
Będąc szczerym – są dobrą pokazówką, ale ich zdolności
walki są niemalże zerowe.
- Ehhh... - Hiyakuma na moje westchnienie wzruszył ramionami.
- Przykro mi, mała. Pomysł z założenia jest świetny, tylko wymaga
zbyt dużego nakładu skupienia i reiatsu. Skupmy się nad czymś
łatwiejszym, a ja spróbuję nad twoimi rzeźbami trochę pomyśleć.
- położyłam się obok niego, wpatrując w przepływające po
niebie obłoki.
- Hiya-chan, ja na dziś mam dość.
- Jeszcze raz, nie marudź.
Po treningu polana usiana była lodowymi kolcami, tworzącymi ścieżkę
mojego układu tanecznego. Patrząc z boku, nie było to takie
trudne, wystarczyło zapamiętać wysokość poszczególnych kolców.
Wzięłam głęboki oddech i ignorując Hiyakumę, wkroczyłam
pomiędzy kolce, dokładnie od miejsca w którym miał zaczynać się
układ. Miałam wrażenie, jakby lodowe wachlarze parzyły mi palce,
a stopy były jak z kamienia. Mimo tego nuciłam, stąpając lekko,
odwracając się wtedy kiedy było trzeba, wreszcie układając
dłonie odpowiednio i przystając tam gdzie wymagał tego układ.
Wciąż szło to dość topornie, jednak Hiyakuma powoli przestawał
się chmurzyć.
Rozkręciłam się szybko i ostatnie kilkanaście kroków przebyłam
jak motyl. Z tym też zwierzęciem zaczął kojarzyć mi się i układ
i melodia.
- Gratuluję mała. Jeszcze miesiąc i będzie cudownie. Teraz
będziemy to ćwiczyć w oddziale, gdzieś na uboczu, skoro nie
potrzeba aż tak wiele miejsca i tworzenia kolców w trakcie twojego
tańca. - kolce, posłuszne ruchowi jego dłoni roztrzaskały się
na miliony kryształków lodu i przez dłuższą chwilę pozostały
w powietrzu.
Przez wszechobecne zimno ciężko było oddychać. Powietrze było aż
ciężkie od nagromadzonych kryształków lodu w powietrzu. Ostatnie
promienie słońca rozświetliły polanę, która rozbłysła
tysiącami tęcz odbijających się wciąż i wciąż w kryształkach
lodu.
- Wow, to jest najpiękniejszy widok ostatniego miesiąca...