środa, 2 grudnia 2015

Rozdział 47

To ja tutaj to tylko zostawię i już mnie nie ma... *spieprza w podskokach*
A na bonusowy będzie trzeba trochę poczekać, jeszcze się pisze, a nie mam głowy do romantycznych mrzonek... *podłamana psychicznie*

Muzyka do końcowej części rozdziału: Garbage - #1 Crush

~~*~~

Papierologia. Nie cierpię tego. Chociaż wolę wypełniać papierki niż znowu dać się wypchnąć na jakąś misję, niezależnie od tego jak bardzo próbują mnie na nią namówić kapitan z Renjim. Hiyakuma siedział obok, przynosząc mi herbatę i kolejne ciastka.
Kiedy tylko skończę... O ile skończę, bo w tym tempie donoszenia papierów to do końca tygodnia stąd nie wyjdę. Nienawidzę rozliczeń na koniec kwartału. Renji siedzący przy drugim biurku westchnął ciężko i wbił wzrok w Hiyakumę.
     - Mogę prosić o herbatę? - Zanpakutō skinął głową i, biorąc kubek porucznika i mój, wyszedł z oficerki.
     - Renji, ja chcę umrzeć... - wyżaliłam się. Rudzielec spojrzał na mnie podkrążonymi oczami.
     - To tylko do końca tygodnia, później znowu na trzy miesiące mamy spokój. - pocieszył mnie.
     - A nie możemy robić tego na bieżąco? - w zamian otrzymałam spojrzenie „ty myślisz, że komukolwiek się chce?” - Okej, nie było pytania.
Wróciliśmy do pisania równo z wejściem Hiyakumy i kapitana. Podnieśliśmy głowy, nie odzywając się słowem. Mężczyzna stanął na środku pomieszczenia, patrząc na mnie z wyczekiwaniem.
     - Czego? Zajęci trochę jesteśmy. - mruknęłam pod nosem. Kuchiki przewrócił oczami, ale nie skomentował.
     - Kiedy tylko skończycie podejdźcie do mojego gabinetu. Fuyumi, misja w Świecie Ludzi. Bez wymówek. - nim zdążyłam się odezwać jego już nie było. Już miałam się zagotować ze złości, kiedy po chwili namysłu stwierdziłam, że to nie taki zły pomysł. Odpocznę lepiej niż tutaj po całej tej papierologii.

*Kilka godzin później*
Minęliśmy się ze szlachcicem w drzwiach, ale wskazał nam tylko dłonią, że mamy czekać w środku. Zdążyłam już przejrzeć wszystkie papiery na biurku kapitana, pomimo protestów przejętego grozą Abaraia. O, moja misja – dwa tygodnie w Świecie Ludzi.
     - Yaaay, idę na misję do realnego świata! - po raz pierwszy cieszyłam się na wieść o tym, że muszę iść na misję. - Dwa tygodnie dzikich imprez, strumienie alkoholu i... - skakałam po gabinecie wykorzystując fakt, że kapitan wyszedł.
     - Ale Fuyumi, ja idę z tobą. - spojrzałam wściekle na porucznika. - Taka była decyzja Głównodowodzącego. Jak cię przyjęliśmy do oddziału. - wyjaśnił spokojnie mężczyzna, opierając się o biurko i zakładając ręce na piersi. Stanęłam i pomyślałam przez chwilę.
     - No tak. Lepiej ty niż zgred. - usiadłam na kanapie czekając na powrót kruczowłosego. Przeciągnęłam się, prostując plecy zgięte od siedzenia przy biurku.
     - Poza tym, kto powiedział, że nie możesz iść na imprezę? - Renji uśmiechnął się szeroko. - Sam też chętnie pójdę. Ale nie licz, że będę tańczył. - zastrzegł od razu. Wzruszyłam ramionami, ale po chwili zerwałam się i rzuciłam zdziwionemu Abaraiowi na szyję.
     - Dziękuję, braciszku! - zawołałam w przypływie radości. Pogłaskał mnie po głowie, więc odsunęłam się. Przestałam go też podduszać.
     - Tak, tak... Jeszcze jakby Rukia mogła z nami iść... - rozmarzył się. Zaśmiałam się głośno na widok jego miny. Usiadłam ponownie na kanapie odwracając się w stronę okna. Musiałam przy tym klęknąć na meblu i oprzeć się brzuchem o oparcie. - Fuyumi?
     - Tak? - nie odwracałam głowy, więc mogłam przez okno zobaczyć, że kapitan nadchodzi. - Zgred idzie. - usiadłam w miarę normalnie. Po chwili drzwi się otworzyły.
     - Idziecie z jeszcze jedną osobą. - uniosłam brwi w wyrazie zdumienia. Renji stanął obok kanapy czekając na ciąg dalszy. Kuchiki usiadł za biurkiem i spojrzał na mnie srogo. - Konkretniej: Rukia dostała misję, a wy idziecie tam jako jej wsparcie. - wzruszyłam ramionami. Co innego gdyby zamiast Rukii szedł on. Nie przeżyłabym tego.
     - Kiedy wyruszamy? - porucznik wyciągnął mały notes w którym skrupulatnie coś notował.
     - Jutro o świcie zostanie otwarte przejście. Rukia będzie już tam na was czekać. Pilnuj, żeby nic jej się nie stało, czy to jasne?
     - Tak jest, kapitanie. - zasalutował Renji. Skrzywiłam się ironicznie. A mnie to mają gdzieś...
     - Co do Fuyumi... - Kuchiki jakby czytał mi w myślach. - Uważaj żeby nie narobiła wam problemów. - Nie o takie czytanie w myślach mi chodziło.

***
     - Impreza, impreza... Urżnę się w trzy dupy i zaszaleję na parkiecie. - nuciłam pod nosem na nieznaną mi dotychczas nutę przeliczając pieniądze otrzymane na misję.
     - A w co się ubierzesz na tą imprezę? - Rukia stanęła za mną, zaśmiewając się do łez, gdy zobaczyła moją minę.
     - Zakupy, zakupy... - nadal nucąc ruszyłam w kierunku szafy po wygodne ciuchy. - A ty idziesz ze mną. Nie będę sama kupować. - pociągnęłam ją ku wyjściu z mieszkania.

      Po kilku godzinach chodzenia po centrum handlowym udało się nam znaleźć kilka ciuchów na imprezę. Rukia znalazła też Renjiemu czarną koszulę z białym tygrysem, ciemne spodnie i białą bandanę do kompletu. Zachwycałyśmy się tym strojem, gdy Rukia zatrzymała się gwałtownie. Wpadłam na nią i zaklęłam kilkakrotnie, by po chwili spojrzeć w kierunku, który dziewczyna pokazywała palcem. Na chwilę zamarłam, by po chwili pozwolić moim wargom rozciągnąć się w lekkim uśmiechu.
     - Dla mnie czy dla ciebie? - pomimo pytania nie zamierzałam oddawać takiego stroju.
     - Dla ciebie. - spojrzałyśmy na siebie i ruszyłyśmy w kierunku sklepu. - Poproszę ten strój z wystawy. W jej rozmiarze. - rzuciła Rukia do sprzedawczyni, wskazując przy okazji na mnie palcem. Po chwili otrzymałam ubrania i zniknęłam w przymierzalni. - Woooow. - wydusiła z siebie Rukia, gdy wreszcie wynurzyłam się z ciasnej kabiny. Obejrzałam się w lustrze. Tak, srebrna bluzka na szerokich ramiączkach, czarne rurki, szpilki i czarno-srebrna biżuteria były strzałem w dziesiątkę.
     - A teraz może tamten zestaw dla ciebie. - obróciłam ją w kierunku manekina na którym zaprezentowano klasyczną małą czarną z bolerkiem z długim rękawem w stylu rękawów kimona. Bolerko miało odcień nasyconej czerwieni ze złotymi brzegami. W pasie sukienkę przewiązano szeroką, złotą szarfą zawiązaną na kokardę. - I widzę do tego te złote szpilki, które widziałyśmy kilka sklepów wcześniej.
     - I legginsy, wiesz, te z początku zakupów. - wyszeptała oczarowana szlachcianka i rzuciła się w kierunku wieszaków szukając swojego rozmiaru. W międzyczasie, gdy ona przebierała się, ja szukałam jakiejś pasującej spinki, którą mogłabym spiąć jej włosy. Znalazłam kilka, ale żadna nie spełniała moich oczekiwań. W końcu wypatrzyłam idealny komplet, przywodzący na myśl gejsze. Jedna spinająca całe włosy w okazały kok i dwie mniejsze ze zwisającymi ozdobnymi elementami, dopinane po obu stronach głowy. - Jestem już. - odwróciłam się, ukrywając za plecami spinki. Rukia wyglądała bosko. Renji zejdzie na zawał.
     - No, nieźle. Zamknij oczy, chcę coś sprawdzić. - gdy Rukia wykonała polecenie szybko upięłam jej włosy, zgrabnie mocując wszystko tam gdzie powinno być. - Jeszcze chwila, trzymaj zamknięte oczy. Idziemy do lustra. - powoli pokierowałam brunetkę w stronę odpowiedniej ściany. - Teraz. - Rukia pisnęła zachwycona. Rzuciła mi się na szyję. - W życiu nie pomyślałabym o czymś takim. Swoją drogą... Skąd wiesz jak to się zapina? - zapytała podejrzliwie. Zaśmiałam się i pokazałam jej opakowanie, na którym była instrukcja spinania włosów. - Jeszcze buty.
     - No to idziemy. - zapłaciłam kartą kredytową i wyszłyśmy. - Swoją drogą czyja to karta? - zapytałam oglądając plastik. Po drodze wstąpiłyśmy po kawę i teraz szłyśmy, sącząc ją powoli.
     - Brata. - powiedziała spokojnie szlachcianka. Zakrztusiłam się napojem. Dziewczyna poklepała mnie po plecach.
     - Byłam pewna, że twoja albo Renjiego... Chociaż zastanawiało mnie skąd on miałby platynową kartę. - wyrzuciłam resztkę kawy do śmietnika. - Ale nie mów zgredowi, okey? Jeszcze okaże się, że walnie mi takie odsetki, że się do końca marnego mojego żywota nie wypłacę.
     - Brat nie jest taki. - zaprotestowała Rukia.
     - Ah tak? - przypomniało mi się ile musiałam harować, żeby oddać mu ostatni dług co do grosza. A później okazało się, że jednak naliczał odsetki... - No to ja chyba poznałam go z całkiem innej strony. - Tak jak i cała reszta szóstego oddziału...
     - Skoro już o nim mowa... Jak ci się z nim układa? Bo wiesz, on cię llllubi. - Ułożyła język w ten dziwny sposób sugerujący, że między mną a Kuchikim jest coś pozytywnego. Owszem, było. Gdy spłaciłam te odsetki, on wyszedł na plus. Duży plus.
     - Koniec tematu. - ucięłam stanowczo. - Kupmy te buty i wracajmy do domu. Nogi mnie już bolą. - Rozejrzałam się dookoła, szukając znajomej, sterczącej czupryny, która towarzyszyła nam od jakiejś połowy zakupów. Albo się znudził, albo dobrze się maskuje, małpa jedna.

***
    W klubie było tłoczno, co nie było takie trudne zważywszy na jego rozmiary. Mieliśmy drobne problemy z wejściem i Rukia musiała pokazać swój dowód (swoją drogą, skąd ona go wytrzasnęła...?), żeby ochroniarz ją wpuścił. Ale wszystkie te problemy wynagrodziła muzyka. I pełno przystojnych facetów dookoła mnie. Z krótkimi włosami, umięśnieni, łysi, wytatuowani, z dredami... W okularach i bez, emo, punki, metale... Jakiś typ z różowymi włosami, drugi z niebieskimi... Chwila, chwila. Z niebieskimi?! Braciszek! Próbowałam przebić się przez tłum, ale ktoś stanął mi na drodze. Zadarłam głowę, bo ten ktoś wyraźnie górował nad innym imprezowiczami.
     - Nnoitra! O, i Ulquiorra! - ucieszyłam się, kątem oka sprawdzając gdzie są moi poprzedni towarzysze. Siedzieli w jednej z lóż. - Gdzie Grimmi? - zapytałam zwracając się do niższego arrancara. Obaj byli w gigai i nie było widać ich masek. Reiatsu także było niewyczuwalne. Chyba to to samo sztuczne ciało jak to, które Grimmjow miał, gdy cię odwiedził. Przyznałam rację Hiyakumie, wciąż oczekując odpowiedzi od arrancarów.
     - Zaraz przyjdzie. - Gilga wyszczerzył się i porwał mnie do tańca, co Ulquiorra skwitował wzruszeniem ramion.
     - Chcecie coś do picia? - zapytał, zwracając się w stronę baru.
     - Dla mnie słodkiego drinka. - zawołałam, wciąż szukając wzrokiem brata. Nnoitra kazał mi się nie przejmować, więc po chwili wzruszyłam ramionami i pozwoliłam porwać się muzyce. Niedługo później usłyszałam warknięcie i ktoś stanowczo wyrwał mnie z ramion piątego. Nawet nie odwracając się wiedziałam, że to Grimmjow.
     - Nawet się do niej nie zbliżaj, Nnoitra. - szósty wyszczerzył zęby w grymasie wściekłości. Nawet bez maski i Resurrección przypominał dzikiego kota szykującego się do ataku.
     - Braciszku... - powiedziałam, mrucząc przy tym delikatnie. Brat natychmiast się uspokoił, jedynie rzucił piątemu ostrzegawcze spojrzenie i pociągnął mnie w głąb parkietu.
     - Lepiej niech twoi znajomi nie widzą nas tutaj razem. - wyjaśnił i przytulił mnie mocno. Zaczęliśmy się poruszać w rytm piosenki, która świetnie oddawała nasze uczucia w Las Noches. Jak dobrze, że w zamku były wynalazki elektroniki... Wtuliłam się w mężczyznę i wdychałam jego zapach. Poczułam łzy zbierające się pod powiekami, a także jego dłonie, dociskające mnie do niego tak, by nikt nie zobaczył tego, że płaczę. Jak on dobrze mnie zna...
     - Brakowało mi cię, braciszku.

sobota, 30 maja 2015

Rodział 46

Wybaczcie takie... ekdużehem! opóźnienie... Ale ten tego, praca i takie tam... Już wiem dlaczego jestem aspołeczną miernotą XD nie nadaję się do tej pracy

W każdym razie, dziś w programie:
- jak się kończy zostawienie Zanpakuto samego na dłuższy czas [wykład z przykładami]
- gdzie w końcu włóczył się Hiyakuma [krótki wykład]
oraz gwóźdź programu (może i do trumny nawet, w tym tempie...):
- jak szybko (na standardy shinigami) nauczyć Fuyumi nowej techniki walki i jakich środków trzeba do tego użyć? [warsztaty praktyczne]
- jakie wady miała poprzednia technika? [Analiza wykonana przez mistrza]

PS: Autorce genialnego pomysłu i podpowiedzi dziękuję :) wpisz na stronie albo w komentarzu jaki ma to być rozdział bonusowy (od razu zaznaczam, będzie zupełnie niezwiązany z aktualną fabułą)

~~*~~

Cisza. Żadnych dźwięków, ruchów, brak wyczuwalnego reiatsu. Staliśmy tyłem do drzwi sypialni Kuchikiego, nasłuchując i szukając reiatsu. Po kilku minutach zrezygnowana opuściłam głowę i powlokłam się do salonu. Skręciłam za róg i zobaczyłam skuloną postać w kącie pomieszczenia. Czarny cylinder nie zostawiał wątpliwości.
     - Hiya-chan... - Zanpakutō podniósł głowę na mój szept. Podkrążone oczy, zapadłe policzki... Zerwał się z energią o jaką nie podejrzewałabym go w tym stanie.
     - Tygrysico! - zgnieciona przez jego ramiona, z czołem wciśniętym w męską szyję wdychałam jego zapach, czując napływające łzy.
     - Hiya-chan... Tęskniłam... - rozryczałam się, wtulając się w niego jeszcze mocniej i obejmując go w pasie.
     - Mała, pokaż się tu. - odsunął się odrobinę i przycisnął usta do mojego czoła. Nagły zawrót głowy, spowodowany gwałtownym przepływem moich wspomnień do jego umysłu. Ostatnie dni w szalonym tempie przesunęły mi się przed oczami. Zachwiałam się na nogach, ale trzymał mnie mocno, morderczym wzrokiem wpatrując się w szlachcica.
     - Hiya-chan? - opuścił wzrok na mnie. Uśmiechnęłam się delikatnie, ścierając z jego policzków moje łzy. Wziął głęboki oddech, przez chwilę analizując moje wspomnienia. Widziałam, że szukał jakiejkolwiek oznaki, że moje chwilowe zbratanie ze szlachcicem było winą zbyt mocnego nacisku Kuchikiego. Hiya-chan... Sama tego chciałam. Ale teraz mam z powrotem ciebie, to najważniejsze. Więcej cię nie zostawię. Ani na chwilę.
     - Dziękuję, że się nią zająłeś. - mruknął do kapitana prawie niesłyszalnie. Ten skinął głową i zostawił nas samych.
Mruczał pod nosem, tuląc mnie do siebie i głaszcząc kciukiem moje palce splecione ze swoimi. Siedzieliśmy tak już dobrych parę godzin, zdążyłam w międzyczasie nawet przysnąć, ale on nie miał najmniejszego zamiaru mnie puszczać. Ja jego też nie. Jest tylko mój.
     - Nee, Hiya-chan, co robiłeś jak cię nie było? - Zanpakutō zaśmiał się cicho, uśmiechając do własnych myśli. - Pokaż, sama zobaczę! - poderwałam się, ale szybko usadził mnie z powrotem na swoich kolanach.
     - O nie, tego ci nie pokażę. Zobaczysz jak przyjdzie czas. Ale możesz być pewna, że przyda ci się w przyszłości. I może nawet będzie dobrze wyglądać, bo potrzebne ci będzie tamto krótkie kimono na początek. - prychnęłam zła na taką tajemnicę.
     - Dobrze, że jutro wracamy do Społeczności. Zamiast treningów z kapitanem będę trenować znowu z tobą. - położyłam głowę na jego barku z zamiarem zaśnięcia, jednak Hiyakuma wziął mnie na ręce i zaniósł do łóżka.
     - Oczywiście mała, nikt inny nie ma prawa się do ciebie teraz zbliżyć. - szeptał mi do ucha, gdy zasypiałam wtulona w niego, z ręką oplecioną łańcuchami jego płaszcza.

***
Czas spędzony w świecie Zanpakutō, wśród innych dusz mieczy, zaowocował nietypowym pomysłem, przy którym Hiyakuma nadal miał wątpliwości co do jego wprowadzenia w życie. O ile użyteczność nie zostawiała wątpliwości, tak zdolności Tory w kwestii koordynacji ruchowej były powodem zmartwienia nie tylko jego.
Wiele Zanpakutō widząc Hiyakumę ćwiczącego ruchy i porównując to z jego opowieściami o swojej partnerce było pewnym, że dziewczyna nie podoła wymysłowi czarnowłosego. Ten tylko uśmiechał się i mruczał pod nosem, że opracował na nią sposób.

***
Byliśmy gdzieś w Rukongai, na jakiejś polanie, w zapomnianym przez bogów śmierci zakątku osiemdziesiątego okręgu. Na rozgrzewkę, jak to nazwał Hiyakuma, musiałam pozabijać wszystkie Hollowy w promieniu dziesięciu kilometrów. Dopiero po tym Hiyakuma pokazał mi swój pomysł.
Byłam wykończona powtarzaniem układu tanecznego raz po raz, wciąż i wciąż myląc te same kroki, obracając się w złą stronę i źle układając dłonie.
Owszem, na początku było fajnie, zwłaszcza kiedy Hiya-chan stworzył dwa leciutkie lodowe wachlarze, wyglądające jak utkane z koronki i pajęczyny. Teraz z każdą minutą ciążyły mi niby z ołowiu, dłonie miałam sine z zimna i ogólnie zapowiadało się na poważną grypę.
     - Niby posiadam lodowego Zanpakutō, ale w kwestii odporności nic się nie zmieniło... - pociągnęłam nosem. - Jakim cudem Rukia nigdy nie jest chora, nawet jeśli trenuje z Sode no Shirayuki codziennie?
     - Wracaj do ćwiczeń mała, jeszcze raz. - Hiyakuma stanął przede mną, poprawiając po raz setny moje dłonie do właściwej pozycji.
     - Mam deja vu, cholerne deja vu... Prawie tak paskudny jak Kuchiki się zrobiłeś. - prychnęłam na niego, opuszczając ręce. - Żądam przerwy, jestem wykończona. I głodna. I śpiąca. A ty jesteś wredny.
     - Niech ci będzie, ale po przerwie zaczynamy jeszcze raz, tym razem ci pomogę.

     - Co to ma być, normalny ty jesteś?! - wrzasnęłam, kiedy ogromny lodowy kolec o mało nie przebił mojej czaszki od tyłu. Kolec nadal wyrastał z ziemi, niewzruszony tak samo jak jego twórca, stojący parę metrów obok.
     - Stwierdziłem, że to będzie szybsza metoda nauki.
     - Jak przebicie mnie ma być szybszą metodą nauki?! - postąpiłam krok w jego kierunku i zamarłam, kiedy kolejny kolec wyrósł milimetry od mojej stopy.
     - Proste – unikniesz tego, jeśli twoje ruchy będą prawidłowe. Wachlarze mają także pozostać całe, rozumiesz mnie?
     - Menda. - mruknęłam pod nosem, ponawiając kroki do melodii nuconej przez Zanpakutō.

Niezależnie od ilości rzuconych przekleństw, kiedy po raz kolejny o mało nie zostałam przedziurawiona przez kolce, Hiyakuma w jednym się nie pomylił – szło mi o wiele lepiej i szybciej. Może nie o tyle lepiej i szybciej jak on by sobie tego życzył, ale poczyniłam spore postępy.
Siedziałam na ziemi, oddychając ciężko i mrucząc melodię narzuconą przez Hiyakumę. Wachlarze leżały gdzieś dalej, a ja próbowałam rozgrzać zziębnięte ręce pocierając je o siebie i władając pod pachy na zmianę.
     - Hiya-chan, ta melodia ma jakieś słowa? Bo dosyć chwytliwa jest. - zapytałam leżącego obok na trawie ducha miecza.
     - Ma, ale zanim cię ich nauczę, chciałbym, żebyś potrafiła powtórzyć te kroki i we śnie, automatycznie, bez myślenia. Chcę zrobić z tego technikę walki dla ciebie. Niezbyt dobrze idzie ci z mieczem, zatem myślę nad zmianą, a ta jest jedyną sensowną jak na razie.
     - A co z moimi lodowymi tworami? Nie mogą walczyć za mnie?
     - Niby mogą, ale taka walka musiałaby być szybka, maleńka. To byłby dobry pomysł, gdybyś miała tyle reiatsu jak na przykład Głównodowodzący. A weź pod uwagę, że aktualnie masz już nałożoną blokadę reiatsu. Za szybko byś się wykończyła. Ewentualnie gdyby to był tylko jeden przeciwnik, ale średniego poziomu, rzeźby też nie mają nie wiadomo jakiej wytrzymałości. Będąc szczerym – są dobrą pokazówką, ale ich zdolności walki są niemalże zerowe.
     - Ehhh... - Hiyakuma na moje westchnienie wzruszył ramionami.
     - Przykro mi, mała. Pomysł z założenia jest świetny, tylko wymaga zbyt dużego nakładu skupienia i reiatsu. Skupmy się nad czymś łatwiejszym, a ja spróbuję nad twoimi rzeźbami trochę pomyśleć. - położyłam się obok niego, wpatrując w przepływające po niebie obłoki.
     - Hiya-chan, ja na dziś mam dość.
     - Jeszcze raz, nie marudź.

Po treningu polana usiana była lodowymi kolcami, tworzącymi ścieżkę mojego układu tanecznego. Patrząc z boku, nie było to takie trudne, wystarczyło zapamiętać wysokość poszczególnych kolców.
Wzięłam głęboki oddech i ignorując Hiyakumę, wkroczyłam pomiędzy kolce, dokładnie od miejsca w którym miał zaczynać się układ. Miałam wrażenie, jakby lodowe wachlarze parzyły mi palce, a stopy były jak z kamienia. Mimo tego nuciłam, stąpając lekko, odwracając się wtedy kiedy było trzeba, wreszcie układając dłonie odpowiednio i przystając tam gdzie wymagał tego układ. Wciąż szło to dość topornie, jednak Hiyakuma powoli przestawał się chmurzyć.
Rozkręciłam się szybko i ostatnie kilkanaście kroków przebyłam jak motyl. Z tym też zwierzęciem zaczął kojarzyć mi się i układ i melodia.
     - Gratuluję mała. Jeszcze miesiąc i będzie cudownie. Teraz będziemy to ćwiczyć w oddziale, gdzieś na uboczu, skoro nie potrzeba aż tak wiele miejsca i tworzenia kolców w trakcie twojego tańca. - kolce, posłuszne ruchowi jego dłoni roztrzaskały się na miliony kryształków lodu i przez dłuższą chwilę pozostały w powietrzu.
Przez wszechobecne zimno ciężko było oddychać. Powietrze było aż ciężkie od nagromadzonych kryształków lodu w powietrzu. Ostatnie promienie słońca rozświetliły polanę, która rozbłysła tysiącami tęcz odbijających się wciąż i wciąż w kryształkach lodu.
- Wow, to jest najpiękniejszy widok ostatniego miesiąca...

wtorek, 21 kwietnia 2015

Pomocy

Problemy z weną, wszystkie pomysły wydają mi się do bani.
Nie mam już pomysłu na to, co mógł robić Hiyakuma podczas swojej nieobecności, więc proszę was o pomoc i pomysły.
*pada na kolana i składa ręce w błagalnym geście*
Autor najlepszego pomysłu dostanie specjalny mini-rozdział bonusowy w nagrodę za pomoc, bo nic więcej (poza podziękowaniami w gratisie) nie mogę zaofiarować.

Nie pozwólcie Serkowi utonąć w morzu pogniecionych karteczek samoprzylepnych!

niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 45

Błagam o wybaczenie za tak długą nieobecność, ale bieganina w poszukiwaniu pracy to nie lada wyczyn. I stanowczo nie na moje nerwy. A znalezienie pracy okazało się być dopiero początkiem bieganiny, bo trzeba jeszcze tyle papierologii pozałatwiać, że pewnie całe Seiretei tyle nie produkuje...
W każdym razie mam nadzieję, że teraz pójdzie już z górki i znajdę więcej czasu na pisanie.

~~*~~

Obudziłam się na kanapie, w dodatku miałam brudne stopy. Patrzyłam na nie zdziwiona, jakbym widziała je po raz pierwszy w życiu. Nie przypominałam sobie, żebym gdzieś wychodziła w nocy, a już w ogóle na bosaka. Przecież ja nawet w Las Noches biegałam w kapciach albo butach!
Zastanowiłam się nad opcjami. Alkohol z miejsca odpadał – nie piję, bo jeszcze się wygadam przypadkiem. Lunatykować też nie lunatykuję, Hiyakuma by mi o tym powiedział. Zostaje opcja, że albo zrobił to Burashi... Nachyliłam się nad stopami i powąchałam je – pachniały ziemią i błotem, a nie kocimi produktami przemiany materii. Zatem drugie „albo” – szeregowcy robią sobie ze mnie jaja. Oj, czeka ich piekło jak się dowiem kto to.
Wstałam z zamiarem umycia stóp, ale kiedy spojrzałam pod nogi i zobaczyłam plamy z błota... Może wystarczy tyle, że do łazienki doszłam na czworakach.
W biurze cisza i spokój, żadnych podśmiewających się szeregowców. Może mam jakąś paranoję i zaniki pamięci? Wyszłam pochodzić i tego nie pamiętam? Na bosaka, po trawie... No, błocie i bagnach... Byłam prawie przy gabinecie kapitana, gdy drzwi do niego otworzyły się i wyszła z nich Rukia. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i puściła mi oczko. Pewna tego, że pierwszym co mnie czeka to rozkaz do wymarszu na plac treningowy, weszłam do gabinetu.
     - Fuyumi, możesz mi powiedzieć, dlaczego robisz nocne wycieczki po terenach innych dywizji? - głos Kuchikiego zabrzmiał chłodno, pełen nagany. Nie podnosił głowy, zajęty podpisywaniem raportów.
     - Jakie wycieczki? - uniosłam brwi. - Nigdzie nie wychodziłam, spałam grzecznie u siebie w domu!
     - W takim razie czemu kapitan Ukitake przysłał tutaj Rukię, by mi przekazała, że widziano cię w nocy chodzącą po Trzynastej Dywizji?
     - Zupełnie nie wiem o co ci chodzi. Nigdzie nie wychodziłam. Może ktoś sobie robił jaja? Albo się pomylił z dużej odległości? - usiadłam na kanapie wzruszając ramionami.
     - Jeżeli ktoś stroi sobie żarty to nie będzie ci przeszkadzać, jeśli ktoś w nocy będzie pilnował twojego mieszkania? - oderwał wzrok od papierów, spoglądając na mnie.
     - Skoro mi nie wierzysz.... Nawet sam mnie pilnuj w takim razie. - westchnęłam ciężko. Kapitan wstał i ruszył do drzwi, otwierając je szeroko.
     - W takim razie zaczynamy trening. - gestem popędził mnie do wyjścia.

Stałam jakieś pięćdziesiąt metrów od tarczy, a wszystko dookoła było osmalone albo dymiło. Łącznie ze mną i kapitanem. Wszystko przez to, że zabronił mi używania inkantacji.
     - Jeszcze raz. Jako oficer nie powinnaś mieć problemu z używaniem kidō do czterdziestego poziomu.
     - Już zapomniałeś jak ciężko mi było opanować zwykłe shunpo? - parsknęłam wściekle, trzymając dłoń w beczce z wodą, podstawioną tu zawczasu przez szeregowców. Woda parowała po wsadzeniu do niej poparzonej dłoni.
     - Tak, musiałem cię sprowokować, że zaciągnę cię do Seiretei siłą, żebyś w końcu wykrzesała z siebie odrobinę siły woli i przeskoczyła ograniczenia. - podszedł i wyciągnął moją dłoń z wody, lecząc ją przy tym. - Może teraz też trzeba postawić cię w sytuacji zagrożenia?
     - Podziękuję, wolę nie. - spojrzałam na niego zmrużonymi oczami. - I nie próbuj nawet inicjować czegoś takiego. - wzruszył ramionami, kończąc leczenie.
     - Zaczynamy od początku. - jęknęłam żałośnie, słysząc to.
     - Znowu? To już chyba piąty raz dzisiaj... Aż mam wrażenie, że cofnęłam się znowu do Akademii... - wróciłam na swoje miejsce mrucząc pod nosem klątwy na kapitana i jego ród.
     - Fuyumi. Jestem cały czas za tobą. - aż podskoczyłam, gdy jego oddech owiał moje ucho.
     - Bakudō numer jeden - sai! - krzyknęłam nowo wyuczonym odruchem, odskakując przy tym z dala od kapitana. Patrzył na mnie z pobłażaniem, z rękami związanym na plecach.
     - Gratuluję. Udało ci się sprawić, że blokada wytrzymała dłużej niż zwykle. - napiął mięśnie i moje zaklęcie rozpadło się na kawałki. - Ale to wciąż za mało.
     - Hadō numer cztery – byakurai. - mruknęłam pod nosem, celując w kapitana dwoma palcami. Błyskawica wypłynęła z moich palców, ale nim dosięgnęła celu wybuchnęła. - Kurna, znowuuu?! Ileż można! - zaczęłam skakać ze złości. - To nie fair! W Akademii jeszcze jakoś szło, a przy tobie nic mi nie idzie! Nawet Zanpakutō ode mnie uciekł. - rozryczałam się z całej tej złości siedzącej we mnie.
     - Myślę, że na dziś chyba ci wystarczy. - Kuchiki położył mi dłoń na ramieniu.
     - Przytul mnie. - nie czekając na odpowiedź wtuliłam się w niego i rozpłakałam na dobre.
     - Fuyumi? - objął mnie niepewnie.
Staliśmy tak przez dłuższy czas, dopóki nie uspokoiłam się i nie odsunęłam od niego.
     - Idź, dokończę trening sama. - pokręcił przecząco głową.
     - Wolę cię przypilnować, żebyś nie rozwaliła mojej dywizji. - zazgrzytałam zębami ze złości. Gdybyś tylko wiedział kim jestem odechciałoby ci się żartów. Pieprzone ograniczenia.
Do pory obiadowej ćwiczyłam kidō, chociaż efekty i tak nie zadowalały kapitana. Wprawdzie byakurai nie rozpadał się przed dotarciem do celu, ale mocno tracił na mocy, nie mówiąc o pozostałych zaklęciach, które wciąż źle mi wychodziły. Bakudō numer jeden wytrzymywało już 15 minut w starciu z Kuchikim, ale to wciąż za mało.
Raporty były tym razem miłym oderwaniem od myśli o bolących mięśniach i nadszarpniętym reiatsu. Z drugiej strony były tak monotonnym zajęciem, że mogłam krążyć myślami wokół Zanpakutō. Nie mogłam go wyczuć, wewnętrzny świat wciąż był pusty, dodatkowo nie miałam dostępu do jego korytarza ze wspomnieniami. Może faktycznie uciekł? Ale z drugiej strony zabrałby katanę, no i chociaż powiadomił, że odchodzi...
     - Aaaaa, nie ogarniam go! - jęknęłam, szarpiąc spadający na nos kosmyk włosów. Szeregowcy obejrzeli się na mnie zdziwieni. Większość z nich po obiedzie wróciła do ćwiczeń na placu treningowym.
Wstałam, ignorując ich obecność i zaniosłam wypełnione raporty do szlachcica. Ledwo otworzyłam drzwi, wyleciał zza nich czarny motyl. Odprowadziłam go wzrokiem, a później trzasnęłam stertą raportów o biurko.
     - Mam dość. Nie jestem w stanie się na niczym skupić. - powiedziałam sucho, zabierając sprzed nosa Kuchikiego herbatę i siadając z nią na kanapie. Siorbnęłam głośno, podwijając nogi pod siebie.
     - Niszczysz obicie. W dodatku niedawno była czyszczona.
     - Dlaczego on nie wraca? - zapytałam cicho, wpatrując się w parującą ciecz. - Trzy dni już dawno minęły, obiecał, że wróci...
     - Fuyumi, uwierz mi, gdybym wiedział, z chęcią bym ci powiedział. Ale nie mam pojęcia ani dlaczego on nie wraca ani dlaczego ty chodzisz po innych dywizjach. - westchnął ciężko. - Chociaż może odpowiedź na drugie pytanie poznam dziś w nocy. - spojrzał na mnie. - Idź do domu, zrelaksuj się jakoś, przyjdę wieczorem z Renjim i Rukią, będziemy cię pilnować na zmianę.

Przyszli we trójkę, gdy zasłaniałam okna w sypialni. Usiedli w salonie, przygotowując sobie zawczasu herbatę i koce. Pierwszą wartę miała objąć Rukia, a później przespać resztę nocy. Ciężko było zasnąć, mając świadomość że za ścianą na twoje nocne ekscesy czeka trójka ludzi... Przewracałam się z boku na bok, próbując odegnać od siebie wszystkie myśli, zwłaszcza te o Duszy Miecza.

*Narracja trzecioosobowa*

Kiedy z sypialni przestały dobiegać wszystkie dźwięki świadczące o tym, że Fuyumi jeszcze nie śpi, kapitan wstał i ruszył do kuchni po kolejną herbatę. Rukia w tym czasie poszła upewnić się czy podopieczna brata faktycznie śpi. Wychodząc przymknęła drzwi.

Pół nocy później, kolejny raz po Renjim, wartę objął szlachcic. Czerwonowłosy spał na kanapie, półleżąc na niej i tuląc do siebie Rukię. Kapitan ruszył do sypialni oficer, zabierając se sobą najbardziej niewygodne krzesło jakie tylko znalazł. Zdążył usiąść i oprzeć się o oparcie, gdy Fuyumi poruszyła się gwałtownie, mrucząc pod nosem imię swojego Zanpakutō.
Podniosła się i ruszyła do drzwi, zupełnie ignorując wstającego kapitana.
     - Fuyumi, gdzie ty idziesz? - zapytał Kuchiki, zagradzając drzwi do salonu.
     - Dzisiaj znajdę Hiyakumę, tylko muszę go poszukać... - chciała go wyminąć, ale złapał ją za ramiona i potrząsnął. Pomimo zamkniętych powiek, wydawała się być w pełni świadoma docierających do niej bodźców.
     - Fuyumi, obudź się. Nigdzie nie pójdziesz. - stanowczo odwrócił ją w stronę łóżka. Wyrwała się i zawróciła do wyjścia. - Przestań!
     - Ale Hiyakuma! On tam czeka na mnie! Muszę go znaleźć! - szlachcic znowu ją złapał, ale tym razem przyciągnął do siebie i mocno przytulił.
     - Szszsz... Cicho. - zaczęła płakać wczepiając się palcami w jego haori, między spazmami wzywając Duszę Miecza. Kuchiki głaskał ją po głowie jedną ręką, drugą nadal mocno obejmując ją w pasie. - Jutro wrócimy do Świata Żywych i będziemy go tam szukać, przyrzekam. - dziewczyna tylko pokiwała głową. - Wracaj spać, przyda ci się odpoczynek.
Chwilę później spała spokojnie, trzymając dłoń Byakuyi niczym dziecko pragnące opieki. Czując, że nie uwolni się tak łatwo, szlachcic westchnął. A po westchnięciu położył się obok, obejmując ją dla pewności ramieniem, wtulając twarz w jej włosy.

*Narracja pierwszoosobowa*

Stałam przed bramą do Świata Żywych, zastanawiając się jak udało się to Kuchikiemu załatwić w tak krótkim czasie. Odkąd obudziłam się w jego objęciach minęły niecałe trzy godziny, a już wszystkie papiery były załatwione. W międzyczasie kapitan zdążył mi opowiedzieć nocne wydarzenia, a teraz stał tuż obok na wypadek gdybym chciała zrezygnować.
Strasznie się denerwowałam czy Hiyakuma na pewno chce być znaleziony. I czy w ogóle zechce wrócić...
     - Fuyumi, ruszamy. - głos szlachcica wyrwał mnie z zamyślenia. Skinęłam głową i ruszyłam pierwsza.


Hiyakuma, nieważne czy chcesz czy nie – wrócisz razem ze mną.

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział się pisze

Tak jak w tytule, powróciłam do żywych i próbuję coś wykrzesać. Niestety moja burzliwa kariera studencka zderzyła się z rzeczywistością (znaczy sesja okazała się być hetero i nie dała się zaliczyć), ale w czerwcu zrobię tam powrót!
Mam nadzieję, że użeranie się z całkami, pochodnymi i fizyką nie nadwerężyło zbytnio mojego jedynego talentu i wkrótce tutaj coś nowego się pojawi.
Do zobaczenia!