Ano, jak w tytule: ogłoszenie pojawiło się także na fanpejdżu, treść jest następująca:
"Będę szczera - nie chce mi się pisać rozdziału, ale za to mam inną propozycję:
mogę wrzucić rozdział halloweenowy z zeszłego roku w tegoroczne
Halloween ALBO napisać średniej długości bonus z waszą obecnością.
Jeśli ktoś chce opcję drugą to łapka w górę i dodać mi tutaj komentarz z
krótkim opisem postaci i motywem kostiumu na Halloween xD"
A zatem zachęcam do komentowania tutaj lub na fanpejdżu :)
Do napisania :3
poniedziałek, 20 października 2014
środa, 15 października 2014
Rozdział 43
I wreszcie nowy rozdział. Przez wczorajsze problemy z internetem (tak, Serku, możesz pobrać wszystko co chcesz, ale nie możesz nic wrzucić - WTH internecie?) nie udało mi się wrzucić rozdziału w terminie, ale mam nadzieję, że się nie gniewacie...
A jak ktoś mnie znowu będzie molestował kiedy kolejny rozdział to skończy jak jeden z czytelników - wrzucony do opowieści i źle potraktowany przez Fuyumi.
Miłego czytania *wyszczerz*
A jak ktoś mnie znowu będzie molestował kiedy kolejny rozdział to skończy jak jeden z czytelników - wrzucony do opowieści i źle potraktowany przez Fuyumi.
Miłego czytania *wyszczerz*
~~*~~
Po
przedwczorajszych wydarzeniach cały wczorajszy dzień spędziłam na
leżeniu, obżeraniu się słodyczami i kłótniach z Kuchikim o
bałagan i lenistwo – najlepszy sposób na odreagowanie stresu.
Serio. Zwłaszcza kiedy kapitanowi zaczyna brakować argumentów,
żebym w końcu ogarnęła pokój. Hiyakuma wyszedł wczoraj się
powłóczyć, mówiąc, że mam się nie przejmować, jeśli nie
wróci do trzech dni.
A dzisiaj...
Dzisiaj już nie jest tak kolorowo. Może to przez deszcz. Albo przez
brak słodyczy. Albo to, że zamiast „dzień dobry” czy innego
takiego usłyszałam tylko „idziemy na patrol”.
I wszystkie moje
argumenty na „nie” poległy w starciu z kapitańskim:
- Fuyumi, nie jesteśmy tutaj na
urlopie. - nadal siedział spokojnie przy stole, dojadając resztki
ciasta z wczorajszego dnia.
- Jak to nie?! Sam mówiłeś, że
trzeba mnie odizolować żebym wypoczęła! I zostaw moje ciasto! -
zabrałam mu talerzyk sprzed nosa, palcami zbierając okruszki i
zjadając je pośpiesznie. Spojrzał na mnie, odkładając widelczyk
na trzymany przeze mnie talerzyk.
- Jak na moje oko to już
wystarczająco ci się polepszyło. I masz stanowczo za dużo
wypoczynku, bo znowu robisz się pyskata.
- Przywyknij. - położyłam
naczynie na stół i wyszłam z kuchni. - I dopóki na tym stole nie
pojawi się kolejne ciacho do zjedzenia, nigdzie nie wyjdę.
Zwłaszcza w taką pogodę. - dodałam na odchodne.
A jednak niedługo
po powrocie do pokoju, ktoś zastukał do mych wrót. Po otworzeniu
prawie padłam na zawał. Kuchiki stał z reklamówką w ręku. Jego
ubranie było przemoczone, a z włosów kapała woda, tworząc ślad
od wejścia do domu aż do mojego pokoju.
- Jak ty wyglądasz?! - zawołałam
zamiast podziękowania. Skrzywił się, gdy wypchnęłam go z pokoju
w stronę łazienki, po drodze zabierając mu zakupy i rzucając je
na podłogę. - I to ja jestem ta głupia i nieodpowiedzialna!
Przecież mamy parasol, ba, nawet dwa! - trzepnęłam szlachcica po
głowie, aż jęknął. Dopchałam go do łazienki i zamknęłam za
nim drzwi. - Zdejmij te ubrania, zaraz przyniosę ci ręczniki i coś
na przebranie. I weź gorący prysznic czy coś w ten deseń.
- W szafie na samym dole! -
usłyszałam na odchodne.
Klnąc pod nosem na
swoją odruchową reakcję ruszyłam ku sypialni kapitana. Wzięłam
stosik ręczników, położyłam je na łóżko i zaczęłam
przeszukiwać szafę w poszukiwaniu ubrań. Nic, zero, ani jednego
ciucha. Co z nim nie tak? Codziennie biega do Społeczności po
ubrania? Poddałam się i
ruszyłam z ręcznikami z powrotem do łazienki.
Zapukałam
i, nie czekając na odpowiedź, weszłam. Kuchiki stał pod
prysznicem, osłonięty przed wzrokiem wchodzących zasłonką w
żółte słoneczniki. Jeden umieszczony był akurat na wysokości
jego krocza. A szkoda, popatrzyłabym sobie...
Położyłam ręczniki na pokrywie kosza na pranie.
- Zostawiam ci
ręczniki. Ubrania musisz sam sobie znaleźć, bo nie chciałam
robić tornada w pokoju.
- Fuyumi. -
zatrzymałam się z ręką na klamce. - W reklamówce było
ciasto... - nim skończył zdanie, ja już wystrzeliłam z łazienki
niby z procy, zbierając z podłogi torbę i ratując te kawałki
ciasta, które były w miarę duże i całe. Szarlotka z kruszonką
i lukrem... O ja... To będzie niebo w gębie... Przełożyłam
co się dało na talerz i zjadłam pozostałe kawałki.
- Coś długo go
nie ma. Utopił się czy jak? - spekulowałam na głos wycierając
podłogę wziętym ze schowka mopem. Skończywszy, zapukałam do
łazienkowych drzwi. - Żyjesz tam?
- Zaraz wyjdę.
- wzruszyłam ramionami i ruszyłam do swojego pokoju się przebrać
do wyjścia. Skoro on zrobił co chciałam, uczciwie i grzecznie
pójdę z nim na patrol.
Taaaa, grzecznie... Mowy nie ma!
No dobra, przez pewien czas wszystko było spokojne (czyli nudne) i
przewidywalne (serio wiało nudą). Przemieszczaliśmy się z
kapitanem jako shinigami po dachach, dosyć szybko i zwinnie, chociaż
w moim przypadku niekoniecznie cicho. Po kolejnym moim skoku z dachu
na dach, w akompaniamencie wrzasku przerażenia, Kuchiki poddał się
i zeszliśmy na dół.
Spokojnym tempem przemierzaliśmy kolejne ulice, dopóki szlachcic
nie chwycił mnie za ramię i skierował w inną stronę.
- Odtąd zaczyna
się teren przydzielony innym shinigami. Na patrolu się tu nie
zapuszczamy, w czasie wolnym zazwyczaj chodzimy gdzie chcemy –
skinęłam głową na znak, że rozumiem.
Ruszyliśmy dalej. Rozglądałam się dookoła, oglądając dzielnicę
miasta, którą widziałam po raz pierwszy. Trafiliśmy w okolice
przystanku autobusowego. Wszyscy ludzie wypatrywali autobusu. Wróć.
Wszyscy poza jednym mężczyzną. Ten patrzył w przeciwnym kierunku,
na mnie i na kapitana. Miał długie ciemne włosy spięte w kucyk,
krótką bródkę, jakieś ciemne ubranie z prawdopodobnie skórzaną
kurtką trzymaną pod ręką.
- Zobacz, on się
na mnie patrzy! - zawołałam wskazując mężczyznę palcem.
Kuchiki przymknął oczy, najprawdopodobniej klnąc w myślach na
moją niewiedzę...
- Czasem tak się
zdarza, że ktoś obdarzony większą mocą duchową może... nas...
zoba... - kapitan przerwał wypowiedź po otwarciu oczu.
- Ktoś kazał
ci się gapić?! No, odpowiadaj! Może ja nie chcę, żebyś mnie
widział?! - wrzeszczałam, targając faceta za ubranie w przód i w
tył, zupełnie ignorując fakt, że był ode mnie o głowę wyższy.
Dla odsuwających się od niego ludzi wyglądało to pewnie jak
jakiś atak. - Masz stracić tę moc!
- Przepraszam,
przepraszam! - wołał przerażony mieszkaniec Świata Ludzi.
- Yukimori,
natychmiast zostaw tego człowieka! - kapitan złapał mnie za
kołnierz szaty i szarpnął do tyłu odrywając moje ręce od
ubrania faceta, a także urywając spory kawałek pleców mojej
szaty. Szybkim ruchem złapałam za opadający z przodu materiał.
- Zboczeniec!
Znowu chcesz mnie molestować w czasie pracy! - używając shunpo
uciekłam do domu.
W domu jedyne czego się doczekałam to wiadomości od szlachcica, że
po patrolu idzie się odstresować, bo przeze mnie teraz on
potrzebuje odpoczynku. Przeze mnie, jasne! Pfff, kretyn. No ale skoro
i ja mam w takim razie wolne... Przytargałam wieżę razem z
głośnikami z pokoju do salonu, podłączyłam do prądu i zalałam
mieszkanie dźwiękami muzyki.
Otwierając po kolei szafki, półki i zaglądając w zakamarki
salonu odkryłam barek wypełniony prawie po brzegi ledwie
napoczętymi trunkami. Wysokoprocentowymi trunkami. Uśmiechnęłam
się szeroko, wyciągając na chybił-trafił kilka butelek i
sprawdzając zawartość alkoholu. Żaden nie schodził poniżej 50%.
Gdyby było to możliwe, mój uśmiech poszerzyłby się jeszcze
bardziej.
Jednak nim zdążyłam choćby postawić którąś na stoliku, na
środku pokoju otworzyła się garganta. Bez żadnego śladu
duchowego, nawet bez charakterystycznego dźwięku dartego materiału.
Ze środka wyszedł Grimmjow, bez gigai, ale też nie dało się od
niego wyczuć ani grama reiatsu.
Uśmiechnął się szeroko, ale jakoś tak bez przekonania. Wyglądał
jakby zapadł się w sobie, tracąc swój buntowniczy sposób bycia,
pewność siebie i tą uroczą zadziorność. Tatuaż zdrapany został
tak głęboko, że blizna po nim dochodziła do mięśni, ukazując
każde ich ściągnięcie czy rozluźnienie.
- Grimm... -
poczułam szczypiące łzy cisnące się do oczu. Bez słowa
podszedł do mnie i potarł mój policzek kciukiem. - Co oni ci
zrobili... - wtuliłam się w brata, obejmując go w pasie
najmocniej jak umiałam.
- Nie mam dużo
czasu, zmusiłem Szayela żeby ukrył całe reiatsu z mojego
przyjścia tutaj, ale mam tylko kilkanaście minut. - szepnął,
kładąc dłoń na moim karku i dociskając delikatnie moją głowę
do swojego barku, drugą ręką obejmując mnie tak mocno jakby
pięścią chciał wybić w moim brzuchu odpowiednik swojej dziury
hollowa. Skinęłam głową, odsuwając się by pobiec do sypialni
po Zanpakutō.
- Hiya-chan,
Grimm potrzebuje pomocy... - szepnęłam do miecza, powtarzając to
samo zdanie w przekazie telepatycznym.
Duch miecza pojawił się chwilę później, odrobinę poszarpany i
zmęczony, ale wyraźnie zadowolony. Machnął ręką w geście „nie
pytaj” i ruszył do salonu. Gdy tam weszłam, pas Grimmjowa
okrywała warstwa lodu, a on sam drżał z zimna. Pomimo szczękania
zębami i nerwowych tików, gdy odbudowywana tkanka kłuła nerwy
impulsami bólu, podniósł kciuk w górę na mój widok.
Uśmiechnęłam się pokrzepiająco i wtuliłam w jego objęcia,
ogrzewając go na tyle na ile mogłam. Niedługo później proces
leczenia się zakończył, a Hiyakuma, po cmoknięciu mnie w czoło,
wyskoczył przez okno, znowu znikając nie wiadomo gdzie. Grimmjow
podziwiał w łazienkowym lustrze swój przywrócony numer.
- Teraz mu
dokopię. - uśmiechnął się szeroko. Cały jego charakter
powrócił w jednej chwili, z całą okazałością i ostentacją na
jaką było stać Grimmjowa. - Dziękuję tygrysico.
- Proszę. Kim
jest ten komu chcesz dokopać? - zapytałam, podchodząc blisko i
stając na palcach, by poczochrać niebieską czuprynę. Arrancar
podniósł mnie i posadził na zabudowanej półce z umywalką.
Teraz mogłam spokojnie dosięgnąć jego włosów by go miziać.
Mruczał cicho, stojąc obok i tuląc mnie do siebie.
- Zastąpił
mnie w Espadzie gdy straciłem numer. Nie martw się, maleńka, to
dla mnie żaden przeciwnik, ale bez numeru... Sama wiesz jakby to
wyglądało. - skinęłam głową. Odsunął się i otworzył
gargantę. - Wpadnę jeszcze kiedyś, moja mała tygrysico. - na
odchodne dostałam buziaka w policzek i już go nie było. Ruszyłam
do salonu, przestawiłam dwa pierwsze rzędy butelek z barku na
stolik i wzięłam w dłoń szklankę. Nalałam do niej alkoholu i
wzniosłam toast.
- Powodzenia,
braciszku. - wypiłam zawartość jednym haustem.
Kolejne porcje trunków przeszły przez moje gardło bardzo szybko, a
z każdą wypitą szklanką mój humor zmierzał w kierunku depresji.
Niedługo później już pociągałam nosem, czując płynące po
policzkach łzy. Najgorsze było to, że nie potrafiłam powiedzieć
czemu płaczę.
I kiedy nastał późny wieczór, właśnie taką rozciągniętą na
kanapie, zapłakaną i wpatrującą się w półpełną alkoholu
szklankę zastał mnie po powrocie Kuchiki. Sam był w niewiele
lepszym stanie. Chwiał się na nogach, chociaż wzrok miał jeszcze
przytomny. Pijany, ale nie na tyle, żeby niczego po obudzeniu się
nie pamiętać. Dokładnie tak jak ja. Chociaż wciąż nad tym
pracowałam. Uniosłam dłoń do ust, by się napić, gdy szklankę
nakryła dłoń kapitana. Patrzył na mnie z dziwnym ogniem w oczach,
zabrał mi szklankę, dopił jej zawartość i usiadł obok mnie.
Chwilę później siedziałam na jego kolanach, oplatając jego kark
ramionami i wypłakując się w jego bark. Obejmował mnie mocno, nie
odzywając się słowem. W końcu zaczęłam przysypiać,więc
posadził mnie obok siebie, podniósł się chwiejnie i podtrzymując
mnie, pomógł mi wstać.
- Idziesz spać,
ja zresztą też. - powiedział cicho, zanim jego usta wylądowały
na moim nosie. Celował pewnie w czoło, ale najwyraźniej nie
trafił. Odprowadził mnie pod drzwi mojej sypialni, ale tam
wczepiłam się palcami w jego ubranie.
- Nie chcę spać
sama... Hiyakuma gdzieś się włóczy, a łóżko jest za duże...
- szlachcic westchnął i oparł mnie plecami o ścianę, kładąc
podbródek na czubku mojej głowy, jakby zastanawiać się co ze mną
począć.
- Idź, weź
kołdrę. Skoro ci tak zależy to możesz spać w moim łóżku. -
ruszył przodem, zapewne by zrobić dla mnie miejsce.
Gdy weszłam do jego pokoju, leżał już bliżej ściany, przykryty
kołdrą. Byłam pewna, że zasnął, dopóki sama nie położyłam
się obok. Wtedy poruszył się, nakrywając mnie częścią swojej
kołdry i wsuwając rękę pod moją, by przyciągnąć mnie blisko
siebie.
- Byakuya... -
odwróciłam się przodem do niego. Uśmiechnął się lekko czując,
że sama go obejmuję.
- Dla mnie to
łóżko też jest za duże... - pocałował mnie zachłannie,
przewracając się na plecy i wciągając mnie na siebie.
Odpowiedziałam żywiołowo, świadoma, że rano będę wszystko pamiętać.
Skoczyło się na tym, że zasnęłam oparta głową o jego klatkę
piersiową, słuchając jego oddechu i bicia serca. Byłam głaskana po włosach i obejmowana przez gorące ramiona. I było mi z tym
dobrze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)