Ale teraz już jest okey, zaczęły się studia, więc (żeby uniknąć nauki) będę regularnie sprzątać i pisać. A przynajmniej to drugie xD
~~*~~
Stałam przed
wejściem, czekając aż kapitan kupi bilety i dołączy do mnie.
Napis „ZOO” wykonano z metalu i zawieszono jakiś metr nad bramą.
Ktoś kiedyś nieudolnie próbował nadać mu wesoły wygląd, ale
kolorowe farby złuszczyły się i odpadły płatami. Pomimo tego
wszystkiego kolejka do kasy była imponująca. Może to jedyny taki
obiekt w bliższej i dalszej okolicy...
Przykleiłam się
do mapki, umieszczonej pomiędzy wejściem a kasą. Gdzieś tam w
głębi labiryntu ośrodka zostały ukryte wielkie drapieżniki,
które chciałam zobaczyć. Żywe pantery... I tygrysy... I lwy. I
jaguary. Iiii... Jakie są jeszcze duże kotowate, Hiya-chan? Ty
i Grimmjow?
Prychnęłam na głos, nadal wpatrując się w mapkę. „Mini zoo”
w zoo? Kuchiki stanął zaraz za mną, z biletami w dłoni.
- Chcę tam iść! - pokazałam palcem odpowiednie miejsce na mapie.
Brunet zmarszczył brwi.
- Ile ty masz lat? To dobre dla dzieci... - odpowiedział ze śladami
ironii w głosie.
- I tak chcę! Bo powiem Renjiemu, że mnie maltretowałeś
psychicznie! I Generałowi też powiem! - szlachcic wykonał
klasyczny już facepalm, kręcąc z zażenowaniem głową.
-
Dobra, tylko nie krzycz. - mruknął, podnosząc na mnie wzrok i
przenosząc go na mapkę. - Ale zanim dojdziemy tam po drodze mamy
prawie całe zoo. Może najpierw wybierz inny cel podróży.
- Kotowate! - prawie wrzasnęłam z podekscytowania. Podskakiwałam w
miejscu ledwo unosząc stopy nad ziemię, dociskając zaciśnięte
pięści do szyi. - Kotowate, kotowate, koto... - powtarzałabym tak
w nieskończoność, gdyby nie ręka kapitana, zatykająca moje usta
i przyciągająca mnie bliżej niego, plecami do jego torsu.
- Jeśli zaraz nie skończysz zachowywać się jak dzieciak z
nadmiarem cukru we krwi, przyrzekam ci, że jak tylko wrócimy do
Społeczności, dostaniesz taki wycisk na treningu ze mną, że
odechce ci się szaleć na długi czas. - zastygłam w bezruchu,
myśląc co zrobić, żeby się uwolnić. Zgodzenie się na jego
żądanie było zbyt proste. W bezmyślnym odruchu wyciągnęłam
język, żeby zwilżyć spierzchnięte wargi. Mężczyzna odskoczył
niczym oparzony, gdy jego dłoni dotknął mój język. Oblizałam
usta, odwracając się do niego. W panice szukał czegoś w co mógłby
wytrzeć ręce.
Ubrany dość swobodnie jak na niego wyglądał komicznie
przetrzepując jedną ręką kieszenie, drugą trzymając jak
najdalej od siebie. Czarna koszula zapięta od drugiego guzika i
ciemne jeansy podkreślały jego szczupłą sylwetkę, a włosy
spięte w niski kucyk sprawiały, że wyglądał na surowego i
jeszcze bardziej zimnego niż zazwyczaj.
Znalazł chusteczkę i bardzo dokładnie wytarł wnętrze dłoni.
Poprawił kołnierz i ruszył w stronę wejścia, podając mi jeden z
biletów. Ruszyłam za nim, z wyszczerzem przyklejonym do twarzy na
myśl o ilości kotowatych wlepiających we mnie swoje ślepia.
Po półgodzinie odechciało mi się wszystkiego. Większość
zwierząt, które mijaliśmy spała albo zajmowała się sobą.
Wyczuwając mój zapach zazwyczaj uciekały – zwłaszcza zebry,
antylopy i inne podobne do nich. Praktycznie nie miałam możliwości
ich poobserwować. A nawet nie doszliśmy do lwów i innych takich...
Powłóczyłam nogami, zła na zbyt wrażliwy węch zwierząt, ciągle
kierując się ku jednemu z dwóch upragnionych celów – ku
wybiegom z kotowatymi.
Ryk lwa było słychać już z daleka. Do klatek pozostały jeszcze
jakieś dwa wybiegi, co jak na dźwięk było imponującym wyczynem –
zagłuszył pozostałe zwierzęta. Poczuł, że idę.
Ucieszyłam się strasznie na tą myśl i wyrwałam się biegiem w
stronę ryku. Kapitan zawołał coś za mną, ale nie usłyszałam.
Zatrzymałam się dopiero przy klatce z tygrysami. Wylegiwały się w
promieniach słońca przebijających się przez liście rachitycznych
drzewek zdobiących wybieg osłonięty grubymi kratami. Stałam
przodem do zwierząt, czekając aż któreś mnie zauważy. Albo aż
zdyszany kapitan dołączy do mnie z mordem w oczach. Obie te rzeczy
wydarzyły się prawie równocześnie. Ledwo Kuchiki stanął przy
moim boku, największy z tygrysów podniósł głowę i spojrzał na
mnie.
- Mówiłem ci, żebyś poczekała na mnie. - zaczął szlachcic, ale
przerwał mu niski pomruk zwierzęcia.
Tygrys usiadł dokładnie naprzeciwko mnie, prezentując okazałe
klejnoty rodowe i próbował mruczeć przymilnie. Gdy spojrzałam w
jego ślepia, pomruk przybrał na sile, a on sam machnął łapą w
moim kierunku. Miauknęłam w odpowiedzi, naśladując koty z
Rukongai. Przeciągły dźwięk, jaki wydostał się z gardła samca,
mógł byś tylko i wyłącznie miauczeniem.
- Rozmawiasz z kotami? - zapytał Kuchiki, patrząc zdziwiony na
wymianę zdań po kociemu.- Tylko jeśli zagadują pierwsze. - puściłam mu oczko. Przeskoczyłam przez niski murek i stanęłam zaraz przy klatce. Tygrys od razu skoczył w moim kierunku, opierając się na kracie.
- Fuyumi, uważaj! - wrzasnął szlachcic, chcąc przeskoczyć murek i zabrać mnie spod klatki. Ostrzegawcze warknięcie kazało mu jednak zostać na miejscu.
- On mi nic nie zrobi, zobacz jaki przymilny... - skomentowałam, wsadzając dłoń pomiędzy pręty i drapiąc zwierzaka za uchem. Zupełnie jakby w odpowiedzi tygrys wyciągnął łapę i położył ją na mojej głowie. Przygięłam kolana, bo nacisk łapy był znaczny, nie przestałam jednak głaskać wielkiej głowy. Samiec obracał łbem, by moja dłoń trafiła na wybrane przezeń punkty. - O, popatrz, nawet do zdjęć może zapozować. - wokół klatki zrobił się spory tłum.
- Fuyumi, wydaje mi się, że on ma ochotę nie tylko na drapanie za uchem... - zaczął niepewnie szlachcic.
- Skąd to wiesz? - zapytałam zdziwiona, próbując odejść od klatki. Potężna łapa złapała mnie w pasie i przygarnęła z powrotem, dociskając do prętów. Na pośladkach poczułam nacisk czegoś, co w postaci Adjuchasa bardzo by mnie ucieszyło. - Nie, zły tygrys, nie wolno! Zostaw mnie! - krzyczałam rozpaczliwie, bijąc zwierzaka po nosie, wystającym spoza prętów. - No już, zostaw! Głowa mnie boli, nie mam ochoty na seks! - użyłam pierwszego argumentu jaki przyszedł mi do głowy. Ku zdziwieniu mojemu i zgromadzonej publiki, zwierzak mruknął zawiedziony i odpuścił, odchodząc w głąb klatki i szturchając nosem samice. Od każdej dostawał po łbie.
- Fuyumi, chodź tu czym prędzej. - rozkazał Kuchiki.
- Biedaczek przeze mnie dostał od koleżanek... - mruknęłam pod nosem, przeskakując nad murkiem i stając obok szlachcica. Objął mnie mocno w pasie i docisnął do siebie. - A ty co robisz? - zapytałam cicho. Szlachcic pociągnął mnie na skraj przejścia, jak najdalej od klatki. Jego ręka drżała lekko, gdy trzymał ją na mojej talii, podczas gdy na twarzy nie zadrgał żaden mięsień.
- To na wszelki wypadek, żebyś przy kolejnych wybiegach nie zrobiła znowu takich numerów. - z mojego gardła wyrwał się nerwowy chichot, zaraz po tym zaczęłam drżeć, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, co mogło mi się stać.
- P-Przepraszam, że zniszczę ci koszulę... - rzuciłam tylko, nim wtuliłam się w mężczyznę i rozpłakałam. Trzymałam ciemny materiał w dłoniach, mocząc go łzami. Kuchiki jednak, zamiast się zirytować, docisnął mnie mocno do siebie, drugą dłonią gładząc uspokajająco po włosach. Mruczał do mojego ucha cichym, spokojnym tonem słowa ukojenia. Niedługo później, już spokojna, przestałam płakać, chociaż wciąż wtulałam się czołem w szyję bruneta. On też nie przejawiał chęci wypuszczenia mnie z objęć. - Chodźmy dalej. Tym razem będę grzeczna. - powiedziałam w końcu, odrobinę się odsuwając i od razu wkładając dłoń w zgięcie łokcia kapitana.
- Rozumiem, że teraz będziesz cały czas na odległość ręki? - spojrzał znacząco na niewielki dystans jaki mógł nas teraz podzielić.
- Tylko do końca wycieczki w zoo. - westchnął, oswabadzając rękę, jednak nim zdążyłam się odsunąć, objął mnie z powrotem w pasie. Nie protestowałam, bo dzięki temu nie wspominał o plamach na ubraniu, które kosztowało pewnie więcej niż moja pensja.
- To teraz wracamy na lody, a później inną trasą dojdziemy do mini zoo. Tam nie powinno się ci stać nic groźnego. - ruszył, pociągając mnie za sobą.
Szłam z kapiącymi lodami w ręce, próbując nie ubrudzić siebie,
Byakuyi ani nie pozwalając skapnąć choć odrobinie słodyczy na
ziemię. Z punktu widzenia Kuchikiego musiało wyglądać to
przekomicznie, bo ciągle uśmiechał się pod nosem, od czasu do
czasu pomrukując, że nie wiedział, że jego oficer to taka
niezdara. Niestety, groźne, zastraszające spojrzenie to jednak
kiepski pomysł kiedy ma się wystawiony język i próbuje się
zlizać z dłoni spływające po niej lody. Kapitan śmiał się do
rozpuku na swój chłodny sposób, uśmiechając się odrobinę
szerzej niż dotychczas.
Ale zemsta była już blisko. Mini zoo pełne wrzeszczących z
radości dzieci i znudzonych dorosłych. Najpierw usiadłam na ławce,
żeby na spokojnie dokończyć lody i rozejrzeć się dookoła. Kozy,
świnki, świnki morskie, króliczki. To jest to – króliczki!
Wprawdzie żal mi się robiło małych zwierzątek na myśl o tym, co
zrobi z nimi szlachcic, ale cel uświęca środki.
Dopiero kiedy ostatni kęs wafelka zniknął w czeluściach mojego
żołądka, podniosłam się i pociągając za sobą zaintrygowanego
moim zaciętym wyrazem twarzy szlachcica, ruszyłam realizować mój
plan.
- Zamknij oczy i nie ruszaj się stąd, dobrze? - usadziłam go na
ławce w zagrodzie z króliczkami.- Tylko nie próbuj uciekać. - przypomniał cicho, zamykając oczy. Uśmiechnęłam się do siebie.
Pomału podniosłam jednego króliczka i położyłam go obok
szlachcica. Drugiego położyłam po drugiej stronie. Trzeci
wylądował na kapitańskich kolanach, a czwarty i piąty – na
barkach. Szósty, ostatni – trafił na głowę szlachcica. Siedział
grzecznie poruszając wąsikami. Wyciągnęłam aparat.
- Otwórz oczy! - zawołałam do Kuchikiego. Gdy wypełnił polecenie,
pstryknęłam mu zdjęcie. Powoli podeszłam, by zdjąć króliczka
z jego głowy, gdy złapał mnie za rękę, pociągając i sadzając
mnie obok siebie. Zdjął zwierzaki z głowy i ramion, sadzając je
na moich kolanach. Zabrał mi aparat i podał go stojącej nieopodal
kobiecie.- Przepraszam, mogłaby pani zrobić nam zdjęcie?
I w ten sposób dorobiłam się zdjęcia z Kuchikim i królikami...