I jestem tutaj samotna, niech ktoś Serka wspomoże mentalnie, bo psychika mi siada...
Może chociaż wam się mordki uśmieją czytając o nowych przygodach Fuyumi.
Z dedykacją dla pewnego Gumisia, który niecierpliwie stał nade mną z batem i popędzał pisanie...
Muzyka do rozdziału to kolejno:
Nightwish - While Your Lips Are Still Red
Lordi - Would you love a monsterman
~~*~~
Obudziły mnie
promienie słońca. I cisza. Hiyakuma zapewne wyłączył wieżę,
kiedy zasnęłam. Podniosłam się do siadu, czując delikatne
mrowienie na skórze. Szybko obejrzałam ciało, ale nie znalazłam
żadnych śladów pazurów Grimmiego. Ten sen był odrobinę zbyt
realistyczny. Potarłam dłonią senne majaki, ale uczucie nie
zniknęło. Otrząsnęłam się, ignorując dziwne wrażenie.
Spoglądając w okno, machinalnie przeczesałam palcami włosy.
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że moja lewa ręka jest w pełni
sprawna. Spoglądałam na nią, obracając ją przed oczami, jakby
nie należała do mnie. Z nikłym uśmiechem zwróciłam wzrok ku
oknu. Kwatera była na pierwszym piętrze, ale oba okna znajdujące
się pod moim były zakratowane. Moje ciało zastępcze leżało
spokojnie pod ścianą, zachęcając do używania.
Nie zastanawiałam
się zbytnio. W szafie znalazłam duży plecak, gdzie po chwili
szarpania została schowana katana. Do kieszeni schowałam skradzione
ze sklepu mp3, na które przy pomocy wieży przegrałam zawartość
płyt. Przerzuciłam plecak przez okno i upuściłam go w miarę
delikatnie, czego nie można było powiedzieć o jego lądowaniu, bo
Hiyakuma wrzeszczał, że starszych się szanuje.
Przerzuciłam obie
nogi przez parapet, obracając się na brzuch i szukając stopami
punktu oparcia. Nie znajdowałam nic, więc zsunęłam się tak, że
wisiałam na rękach. Po chwili wleczącej się w nieskończoność
udało mi się wsunąć stopę w kratę okna poniżej. Oddychając
głęboko i pokładając ufność w swoim szczęściu, puściłam
parapet. Gwałtownie poleciałam w tył, ledwo powstrzymując krzyk.
Byłam już pewna, że się nie uda, gdy rąbnęłam plecami o kraty.
Nogi miałam zgięte w kolanach, by nie połamać kości ani nie
zerwać ścięgien. Stopa w której pokładałam nadzieję, że
zablokuje się w kracie w czasie tego ruchu, faktycznie to zrobiła.
Pozostało tylko ją uwolnić. Wisiałam głową w dół, jakieś
półtora metra nad ziemią, więc jeden nieostrożny ruch i mogę
stracić zęby.
Po pierwsze
chwyciłam się jedną dłonią kraty i podciągnęłam. Drugą
dłonią chwyciłam się trochę wyżej i powoli wyciągnęłam
stopę. Zawisłam na obu rękach, z nogami dyndającymi pół metra
nad ziemią. Odpychając się od krat skoczyłam i wylądowałam w
miarę pewnie na nogach.
Zarzucając plecak
na ramiona pośpiesznie oddalałam się od kwatery. Ze słuchawkami w
uszach niezbyt zwracałam uwagę na otoczenie, dopóki na środku
mojej drogi nie usiadł prowokacyjnie biały kot. Patrzył na mnie z
wyzwaniem, machając ogonem z prawej na lewą i z powrotem. Ogonem z
niebieską końcówką. Burashi?
Zmarszczyłam brwi, prychając z niezadowoleniem i
ruszyłam w jego kierunku.
Kot wskoczył na najbliższy
murek, a z niego na moje ramię, wbijając pazury w plecak.
Kierowana
przez kota, który pokazywał mi kierunki drapiąc moje ramię,
zawędrowałam do parku na
obrzeżach miasta. Był zarośnięty i opuszczony, z poprzewracanymi
ławkami leżącymi w chaszczach. Kojarzyło mi się to z czymś, ale
gdy próbowałam się skupić, skojarzenia umykały.
- Więc co chciałeś mi pokazać, sierściuchu? - zapytałam
Burashiego, który zdążył już ze mnie zeskoczyć i rozłożyć
się w słońcu na jednej z ławek. Nie spojrzał na mnie, odwracając
łeb z pogardą. Już miałam kopnąć go za wyprowadzenie mnie na
manowce, gdy w krzakach po drugiej stronie parku coś zaszeleściło.
Szybciej
niż byłoby to możliwe dla człowieka wyjęłam z plecaka katanę,
i szarpnęłam sayę,
odrzucając ją na bok i kierując ostrze ku źródłu
dźwięków.
Ku mojemu szokowi zza
krzaków, z odrobinę poszarpanymi ubraniami, wyszli niektórzy
członkowie Espady. Zaliczyłam opad szczęki widząc poprawiającą
ubranie Harribel, wściekłego Nnoitrę dogadującego Ulquiorze i
Szayelowi i ziewającego Starrka z próbującą go rozruszać
Lilynette. Wszyscy nosili gigai ukrywające ich maski i reiatsu.
- Tier! - rzuciłam się w jej stronę, wsadzając w międzyczasie
katanę za pasek spodni. Wtuliłam się w jej ogromne piersi, czując
jak dociska mnie do siebie. - Jak ja za tobą tęskniłam... Jakim
cudem tu jesteście?
-
Ja za tobą też, Tora. Aizen
pozwolił nam wpaść i przekazać ci pozdrowienia. Podobno niedługo
dostaniesz pozwolenie na rozpoczęcie misji.
- czułam na sobie spojrzenie
Szayela. Przewiercał mnie wzrokiem, chrząkając znacząco.
Oderwałam się od Harribel, zbliżając się do naukowca.
- CO JEST Z GRIMMJOWEM?! - wrzasnęłam, zaraz po tym strzelając
Ósmemu soczystego liścia, po którym cofnął się dwa kroki.
Nnoitra trzymał go za ramiona, unieruchamiając, na wypadek, gdybym
chciała się jeszcze powyżywać.
-
Tora-san...
- jąkał się Szayel. Reszta
przyglądała mu się w ciszy. Nawet Burashi milczał, wskakując z
powrotem na moje ramię i patrząc na niego złowrogo różnokolorowymi
tęczówkami.
-
Grimmjow stracił
lewą rękę i swój numer. Za
atak na ciebie. - wyjaśnił w końcu Ulquiorra. Kot z miauknięciem
przeniósł się na jego ramię.
-
Jego ręką już się
zająłem... - wtrącił naukowiec, nie znajdując jednak moich
przeprosin.
-
Ale... Ale to wcale nie było tak! - zawołałam, czując zbierające
się pod powiekami łzy. Harribel przygarnęła mnie do siebie,
pozwalając się wypłakać i gestem odganiając pozostałych. - To
moja wina, przeze mnie Grimmi... Grimmi stracił, stracił... -
wybuchnęłam płaczem, znowu wtulając się w biust Trzeciej. Nic
nie mówiła, pozwalając się mi wypłakać i nieskładnie
opowiedzieć całe zdarzenie, naginając lekko fakty. Nie chroniłam
zatem Kuchikiego jako kapitana, tylko, próbując powstrzymać Rukię,
sama wypadłam zza naszej osłony.
-
Biedna Tora... - Tier głaskała mnie po włosach, by po chwili
odsunąć mnie od siebie i zlustrować z góry na dół. - O, masz
Zanpakutō.
Potrafisz już go uwalniać? - zmieniła temat, czym zachęciła
pozostałych do podejścia z wcześniejszej bezpiecznej odległości.
-
No ba, że potrafię, za kogo
ty mnie masz? - uśmiechnęłam się szeroko, chwilowo spychając w
dal myśli o Grimmjowie. Wyciągnęłam zza paska katanę i
dmuchnęłam na końcówkę rękojeści, unosząc miecz przed twarzą.
- Nē,
Hiya-chan, asobou... -
mruknęłam.
-
Walcz ze mną, chcę się odegrać za poprzedni pojedynek! - wrzasnął
Nnoitra, szykując się do zrzucenia gigai. Uderzyłam go w głowę
zamarzającym Zanpakutō,
w ostatniej chwili posyłając go w gigai na ziemię.
-
Jeśli teraz się ujawnisz to wszyscy będziemy musieli stąd
zwiewać. A zwłaszcza ja. W obecnej chwili nikomu z nas nie są
potrzebne kłopoty. - rzuciłam sucho. Moja
dłoń pokryła już się lodem, mogłam się więc popisać moim
shikai. Dotknęłam czubkiem
ostrza wolnego kawałka ziemi obok siebie, patrząc zafascynowana na
wyrastającego lodowego wojownika. Twór
odwrócił się w moją stronę i przyklęknął na jedno kolano,
kłaniając mi się i zastygając w tej pozie.
Hiya-chan, czy mogę stworzyć inne formy, które będą potrafiły
się ruszać? Oczywiście, malutka. Jakie tylko sobie wymyślisz.
Uśmiechnęłam się do siebie, uśmiechem Grimmjowa. Espada widząc
wyraz mojej twarzy odsunęła się kilka kroków. Po kilku
dotknięciach ziemi ostrzem dookoła mnie pojawiło się stado
lodowych tygrysów. Sześć sztuk potężnych zwierząt otoczyło
mnie i położyło się, broniąc dostępu do mojej osoby.
Gdzieś
na granicy wyczuwania poruszyło się dobrze znane mi reiatsu.
Arrancarzy dookoła mnie zastygli w bezruchu, wyczuwając to samo co
ja. Skinęłam głową w stronę z której przyszli, dając im znak
do odwrotu. Ulquiorra zamiast tego otworzył gargantę i spojrzał na
mnie, przepuszczając pozostałych przodem. Burashi na jego ramieniu
ocierał się głową o róg maski.
- Grimmjow niedługo się obudzi, ale wątpię czy jest coś co
przywróci mu miejsce w Espadzie. - spojrzałam na Czwartego przez
łzy.
- Po prostu przyślij go do mnie. W gigai. - Cifer westchnął i
wszedł do garganty, zamykając ją zaraz za sobą.
Odwołałam lodowego wojownika.
Hiya-chan... Duch
miecza pojawił się z
pytaniem w oczach. Zanim odważyłam się zapytać długo formowałam
pytanie w myślach, siadając na ziemi i opierając się o jednego z
lodowych zwierzaków. Hiyakuma
poszedł w moje ślady, siadając po drugiej stronie okręgu i
również opierając się o
mój twór. Reiatsu wciąż
się zbliżało,
przyspieszając.
- Czy potrafiłbyś go... uleczyć?
Przywrócić mu jego numer? - zapytałam Zanpakutō,
tak cicho, ze prawie
niesłyszalnie.
- Nie wiem, maleńka, nie jestem w
stanie powiedzieć nic pewnego. - zagryzłam wargi,
słysząc to. - Możemy
spróbować, jeśli ci na tym zależy. - poderwałam się i uwiesiłam
na jego szyi, tuląc się policzkiem do jego policzka.
- Jesteś przekochany. - poklepał
mnie dłonią po głowie, po chwili zmieniając ten ruch w głaskanie.
Mruczałam wprost do jego
ucha, wtulona w niego, gdy tygrysy dookoła nas zacieśniły swój
krąg.
Nagle Zanpakutō
podniósł się i podał mi
dłoń. Znikąd popłynęła melodia, przy wtórze której wczoraj
zasnęłam. Jedyna spokojna i powolna w całej dyskografii, na którą
naciągnęłam Kuchikiego. Stawiając
kroki w tańcu pełnym skłonów i obrotów, gdzie Hiyakuma kierował
mnie podsuwanymi obrazami kolejnych figur, ledwo dotykałam palcami
dłoni partnera. Kierowana
impulsem i zręcznością mężczyzny tańczyłam kolejno na każdym
z tygrysów, zmuszając je wszystkie do wstania.
Nieświadomie, pochłonięta muzyką,
zaczęłam zmieniać otoczenie dookoła siebie, zamrażając
najbliższą dostępną przestrzeń. Hiyakuma
dotrzymywał mi w tym kroku, nie pozwalając mi przestać patrzeć mu
w oczy. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nie tańczę już na
tygrysach, ale stoję na ziemi w otoczeniu sześciu panter. Park też
nie był parkiem, a salą tronową Las Noches.
Mój
oddech zamieniał się w parę, gdy lustrowałam nowe otoczenie,
zauważając kolejne szczegóły. Każdy arrancar z Espady siedział
w którejś z niby jaskiń
zdobiących salę, niewidoczny na pierwszy rzut oka. Moja była
pusta. Używając shunpo znalazłam się obok lodowej rzeźby
Grimmjowa. Jedna z panter skoczyła za mną i położyła się obok.
Hiyakuma zniknął, zapewne
wracając do mojego wewnętrznego świata by odpocząć.
Siedząc w seiza, oparłam się
głową o ramię brata i głaskałam lodowego zwierzaka, który nie
protestował, gdy zmieniałam jego wygląd według własnej wizji.
- Would you love a monsterman? Could
you understand the beauty of the beast? - nuciłam pod nosem, kończąc
proces tworzenia. Po chwili pantera spojrzała na mnie, kiwając
ogonem na boki. Sugerowałam się tym co pokazywali mi Ulquiorra i
Szayel, jeszcze w czasie pobytu w Las Noches. Moja
pantera była więc mniejszą wersją Grimmjowa
jako adjuchasa. Przez posiadanie tylko jednego koloru nie można było
odróżnić czerni i bieli w porównaniu do oryginału, ale maska
okrywała łeb zwierzęcia, a nakładające się na siebie pasy,
przypominające kościane, chroniły skórę. Kręgosłup okrywała
dodatkowa tkanka, wybrzuszająca się nad nim.
Uznając
dzieło za skończone, machnęłam ręką, by pantera odeszła.
Wyczuwając zbliżające się zbyt szybko reiatsu, pozwoliłam
pomieszczeniu rozpaść się na lodowy pył, sama zeskoczyłam
pomiędzy pantery. Sześć lodowych rzeźb otoczyło mnie, broniąc
przed przybyszem, którym okazał się nikt inny jak Kuchiki.
- Fuyumi, możesz mi powiedzieć co
ty wyprawiasz? - spytał zamiast przywitania, lustrując wzrokiem
park pokryty szronem i lodem.
- Odpoczywam i cieszę się cudownie
uzdrowioną ręką, nie widać? - pomachałam mu lewą ręką. - I
popatrz co umiem zrobić! Śliczne są, prawda? - wskazałam na
pantery, zgromadzone dookoła mnie i warczące bezdźwięcznie.
Kuchiki wyglądał na załamanego.
- Jeśli chciałaś iść do zoo
wystarczyło powiedzieć, a nie tworzyć sobie własne.