A teraz bardzo przepraszam za długą nieobecność. Mam nadzieję, zę wena pojawi się na dłużej niż tylko ten rozdział.
Chcę wam życzyć na Święta, żebyście nie tracili cierpliwości do nikogo ani niczego, żeby wam się spełniały plany i marzenia, żebyście bez okazji dostawali takie stosy słodyczy jak mój ^^
I taki wierszyk od siedmiu boleści:
Skacze aniołek, skacze po chmurkach
Niesie życzenia w anielskich piórkach.
Niesie w plecaku bombki i świeczki,
A w walizeczkach złote dzwoneczki.
Wesołych Świąt ^^
~~*~~
Obudziłam się w
szpitalnym pokoju. Leżałam na brzuchu, z rękami zwisającymi po
obu stronach łóżka. Podniosłam głowę, chcąc zobaczyć, czy
jest tu Hiyakuma, ale ledwo nią poruszyłam, przez całe moje ciało
przeszła błyskawica bólu. Jęknęłam w poduszkę, czując
napływające do oczu łzy. Hiya-chan...?
Nie odpowiedział. Drzwi otworzyły się cicho. Poderwałam
gwałtownie głowę i tak samo szybko opuściłam ją z powrotem.
Ugryzłam poduszkę. Przez tępe pulsowanie bólu w całym ciele
przebijał się odgłos kroków i jakieś słowa, których sensu nie
potrafiłam uchwycić.
- Leżeć...
Skończona... Boleć... - przymknęłam oczy, sycząc z bólu, kiedy
czyjeś dłonie znalazły się na moich plecach. Chwilę później
ból został przytłumiony, a ja mogłam się normalnie poruszyć.
Podniosłam się powoli i spojrzałam na pogodną twarz
Hanatarō.
Uśmiechnął się nieśmiało. - Powinno być w porządku... Pani
kapitan zaraz przyjdzie.- Gdzie Hiyakuma? - zapytałam ostro, lustrując pokój wzrokiem. Chłopak skulił się w sobie i przesunął, odsłaniając postać leżącą na drugim łóżku. - Hiya-chan... - mężczyzna leżał nieprzytomny, ułożony w tej samej pozycji co ja niedawno. Miał na sobie tylko spodnie i bandaże owinięte dookoła torsu. Biały materiał zabarwił się na czerwono, krew plamiła i pościel.
- O nie, znowu krwawi... - Hanatarō wybiegł z sali, zostawiając mnie samą z nieprzytomnym Zanpakutō.
- Ne, Hiya-chan... - usiadłam na krawędzi jego łóżka i położyłam dłoń na jego włosach, delikatnie go głaszcząc. Poruszył ręką, kładąc ją na moich stopach. Chwilę później na naszych plecach zaczęła formować się cienka lodowa skorupa, powoli lecząca nasze rany.
- Czekałem aż się obudzisz. - pogładziłam go kciukiem po czole, uśmiechając się lekko. Podniósł się powoli, obejmując mnie ramionami i usadził na swoich kolanach. Schował twarz w moich włosach, prawie do bólu dociskając mnie do siebie. - Przepraszam... Nie powinienem był cię w to wciągać. Ałaaa, za co? - chwycił się za głowę w którą pacnęłam go dłonią.
- Nie przepraszaj, bo dostaniesz mocniej. Oboje sobie zasłużyliśmy, jasne? I nie chcę słyszeć żadnych wymówek. - wtuliłam się w niego mocniej, tłumiąc ziewnięcie. Poczułam jak obejmuje mnie mocniej, kładąc się jednocześnie bokiem na łóżku.
- Śpij, maleńka. Potrzebujesz tego. Ja zresztą też. - przymknęłam oczy rozkoszując się jego ciepłem. Prawie zasnęłam, gdy w mojej głowie usłyszałam głos Grimmjowa. Maleńka...
***
Tymczasem w Las Noches...***
Chodził
z kąta w kąt od paru dni. Aizen nie pozwalał wyjść mu nawet na
pustynię czy do Lasu Menosów, o otwieraniu garganty nawet nie
wspominając. Grrrrr...
Był coraz bardziej zirytowany wymuszoną bezczynnością. Ze złością
walnął pięścią w ścianę, przebijając się na drugą stronę.
Wyszarpnął dłoń i przez dziurę zobaczył swoich przerażonych
fracción.
- Na
co się gapicie?! - warknął. - Załatać to! - wyszedł z pokoju
trzaskając drzwiami, wyłapując pośpieszne kroki w drugim pokoju.
Zmełł w ustach kilka epitetów na temat ich szybkości, po czym
skręcił w stronę jednego z tarasów na tym piętrze. Wściekłym
wzrokiem zmierzył pustynię rozciągającą się przed nim. Łapał
w płuca zimne powietrze, chwilowo się uspokajając, pomimo wiedzy,
że nie pomoże mu to na zbyt długo. Wyczuł znajomy zapach.
Gilian. Wciągnął kolejny haust powietrza przez rozszerzone
nozdrza. Uśmiech wygiął jego wargi, nadając mu groźnego
wyglądu. Otwarta garganta kusiła nadzwyczaj mocno. Zawrócił do
wnętrza, idąc szybko po swoich fracción. Niedługo
się zobaczymy... Maleńka...
***Oddział
Dwunastej Dywizji Obronnej Seiretei***
- Gdzie?! - Kurotsuchi zerwał się z fotela, gestem przywołując Nemu. Ta podeszła do jednego z komputerów i szybko wstukała hasło. Na ekranie pojawiły się czujniki, w większości podświetlone na czerwono. Zignorowany oficer przysunął się bliżej ekranu.
- Z
garganty wynurzył się Gilian, o ile mi wiadomo. - przeczytał
pospiesznie, bojąc się gniewu Mayuriego. Kapitan aż podskoczył
na swoim miejscu i zerknął na wskaźniki. Po chwili spojrzał na
swojego oficera.
- Gilian,
tak? - przybliżył swoją twarz do twarzy przerażonego chłopaka.
Gwałtownie złapał go za kark i prawie wbił jego głowę w ekran
monitora. - W taki razie czemu czujniki wariują tak bardzo?! -
wrzasnął, wyrzucając biedaka przez otwarte drzwi. Chwilę
później wbiegł inny, donosząc przerażony.- Kapitanie, po Gilianie z garganty wyszli arrancarzy! W tym jeden Espada!
- Liczba? - mruknął przykuty do ekranu i walący jak oszalały po klawiszach Mayuri.
- Łącznie sześciu.
- To by się zgadzało. Nemu, powiadom Kapitana Głównodowodzącego. - kobieta skłoniła głowę i wyszła.
***
Obudził
mnie ruch na korytarzu. Jakaś bieganina i powtarzane w kółko słowa
nie pozwalały spać. Dopiero po chwili dotarło do mnie co jest
powtarzane bez przerwy.
- Do
wszystkich jednostek obronnych! Zmobilizować siły! Arrancarzy w
Świecie Ludzi! Wzywa się kapitanów do Głównodowodzącego.
Po
usłyszeniu i zrozumieniu tej wiadomości spadłam z łóżka.
Pospiesznie zaczęłam się ubierać, klnąc pod nosem na niepokorne
elementy odzienia.
- Mała,
co się dzieje? - Hiyakuma położył mi ręce na barkach,
skutecznie zatrzymując mnie w miejscu.- Arrancarzy w Świecie Ludzi. Chcę zobaczyć Grimmjowa! - wyrwałam się, ale zastąpił mi drogę. - Hiya-chan... Muszę go zobaczyć, to nie może być nikt inny.
- Poczekaj chociaż na mnie. - spojrzałam zdziwiona, spodziewałam się oporu czy sprzeciwu, a nie poparcia. Zniknął na chwilę, a później znów się pojawił, w pełni ubrany. - Idziemy. - otworzył okno i oboje wyskoczyliśmy na zewnątrz, podążając za innymi na plac zbiórki.
Zlokalizowałam oddział Szóstej Dywizji i ruchem głowy pokazałam ją Hiyakumie. Skinął
i po chwili oboje stanęliśmy za Abaraiem, nie odzywając się
słowem.
- Fuyumi-san,
nie powinnaś być w szpitalu? - za moimi plecami odezwał się
jeden z szeregowców. Odwróciłam się do niego opanowując żądzę
mordu. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić poczułam dłoń na moim
ramieniu. Spojrzałam w zmartwioną twarz Abaraia.- Nie powinnaś tu być. Wracaj do szpitala, natychmiast.
- Też chcę iść. Nigdy nie byłam w Świecie Żywych. - tupnęłam nogą. Renji westchnął, patrząc gdzieś w bok. Podążywszy za jego spojrzeniem zobaczyłam Kuchikiego, mówiącego coś do Rukii. Widać było, że jest zła, ale posłusznie ukłoniła się i odeszła gdzieś w bok.
- Nie. Kapitan też się na to nie zgodzi.
- Ale czemu... Ja chcę iść! Weź mnie! Przemyć jakoś tam! Przydam się, naprawdę! - zrobiłam wielkie, proszące oczy, Renji wyglądał na przekonanego, gdy z boku rozległ się głos mrożący krew w żyłach.
- Yukimori. Nie idziesz, mam dla ciebie inne zadanie.
- Nie będę wypełniać żadnych papierków. - mruknęłam cicho pod nosem ściągając usta w wąską kreskę. Hiyakuma ostrzegawczo wysunął się krok przede mnie.
- Powiedziałem już, nigdzie nie pójdziesz. Przypilnujesz Rukii. W posiadłości Kuchikich, czy to zrozumiałe? - Mała, to nic nie da, zostańmy lepiej. Spojrzałam wściekła na mojego Zanpakutō. Zdrajca.
- Tak jest, kapitanie. - Zobaczysz co zostanie z tej twojej posiadłości jak tylko wrócisz, przyrzekam. Kamienia na kamieniu nie będzie, masz moje słowo, przebrzydły szlachciku.
Naburmuszona
szłam z Rukią w stronę posiadłości Kuchikich, za nami dreptał
Hiyakuma. Nagle przystanął, łapiąc nas za rękawy. Spojrzałyśmy
na niego zdziwione.
- A
mają panie ochotę jednak pójść do Świata Żywych? - skłonił
się szarmancko, z zawadiackim uśmiechem.- Zaplanowałeś to! - zawołałam ze śmiechem, łapiąc go pod ramię. Rukia po chwili chwyciła go pod drugie i używając shunpo szybko przenieśliśmy się do Senkaimonu, przez który przechodzili ostatni shinigami.
- Panie przodem. - Hiyakuma pokazał przejście ręką, puszczając nas pierwsze.
Grimmjow...
Już niedługo.
***W
tym samym czasie, Świat Żywych***
Przeszli
przez gargantę zaraz za Gilianem, zabijając go od razu po wyjściu
do Świata Żywych. To oni mieli być główną atrakcją.
Znaleźli
się w parku. Był pusty. Nieliczne ławeczki były zdewastowane, sam
park sprawiał wrażenie zapomnianego. Zarośnięty krzakami i dawno
nie koszoną trawą, był zacieniony przez drzewa rosnące dookoła.
Tośmy
trafili...
Grimmjow
rozejrzał się. Coś cicho. I spokojnie. Za spokojnie.
- No
ej, ale gdzie oni są? Miała być zabawa. - odezwał się Illford.
Zresztą cała piątka jego fracción wyglądała na zawiedzionych
pustką tego miejsca.- Cicho, odpręż się. Niedługo przyjdą, o to się nie martw. - Szósty rozparł się wygodnie na ławeczce, przymykając oczy. Chcąc nie chcąc fracción poszli za jego przykładem, rozkładając się i czekając.
Po
jakiejś godzinie, gdy zaczęli przysypiać, Grimmjow wstał,
gwałtownie otrzepując się.
- Wstawać,
zaraz tu będą.- Skąd szef wie? - poderwali się.
- Tak myślę, w końcu daliśmy im wystarczająco dużo czasu na przyjście. - jakby na żądanie, za jego plecami pojawił się Senkaimon, z którego wyszły dwa oddziały obronne Seiretei. - Witam shinigami. Przyszliście się zabawić?
Kapitanowie
prowadzący swoje oddziały nie odpowiedzieli na zaczepkę. Grimmjow
czekał spokojnie, aż się uformują. W międzyczasie jego fracción
stanęli za nim w rzędzie.
Grimmjow...
Już niedługo.
Zobaczył
jak na samym końcu przejścia pojawiają się jeszcze trzy postacie,
pospiesznie kryjąc się w koronach drzew nieopodal.
Witaj,
Tora. Uważaj na siebie i patrz uważnie.
Nie
musiał czekać długo na odpowiedź.
Bądź
ostrożny. I nie zabij wszystkich, kilku musi zostać, żeby
opowiedzieli co widzieli. Tęskniłam...
Uśmiechnął
się do siebie i dał znak do ataku.