Zbyt brutalne to dla mnie było, brrr.
Na szczęście wielka i wspaniała Renee *wręcza jej metrowego żelka* napisała to za mnie.
Z dedykacją dla ciebie, bejbe <3
~~*~~
Spojrzałam na dyby
do których miałam być za parę chwil przykuta. Drewniana
konstrukcja z otworami na ręce i głowę, zmuszająca do stania w
pochylonej do przodu, wręcz błagalnej pozycji. Obok dyb stały dwa
wiadra z wodą. Ciekawe do czego służą?
W mojej wyobraźni pojawił się obraz kata posypujące krwawe pręgi
solą i polewający je wodą. Na samą myśl o czymś takim po
plechach przeszły mi ciarki. Spokojnie, Tora, tylko
spokojnie. Nie panikuj... W końcu nie będą biczować z całej
siły, prawda? Przecież jestem kobietą...
Naprzeciwko mnie Hiyakuma wpatrywał się w drewniany pal. Nie mogłam
zgadnąć o czym myśli. Przed wejściem na plac na którym miała
się odbyć kara zerwał połączenie umysłów między nami,
wcześniej rzucając krótkie „żebyś nie czuła mojego bólu”.
Co on sobie myśli, że niby nie potrafię wytrzymać odrobiny bólu?
Podniosłam wzrok na tłum, w którym nastąpiło wyraźne
poruszenie. Tłum rozstępował się na boki, przepuszczając
Przewodniczącego Rady i idących za nim mężczyzn. Kapitan Kuchiki,
porucznik Abarai i dwóch nieznanych mi osobników, ubranych
całkowicie na czarno. Kaci? Wszyscy czterej stanęli pośrodku
placyku, więc odwróciliśmy się z Hiyakumą do nich przodem.
Przewodniczący wystąpił dwa kroki do przodu i odkaszlnął. Wśród
obserwującego tłumu zapadła cisza.
- Hiya no akuma,
panno Yukimori... - odezwał się Yakura, patrząc to na mnie to na
mojego Zanpakutō. - Wiecie doskonale za co jest ta chłosta, nie
będę upubliczniał sprawy. Dla przypomnienia, wasza kara została
podzielona na raty, więc co tydzień będziecie dostawać po
dwadzieścia i pięćdziesiąt batów. To wszystko z mojej strony.
Kapitanie, proszę dopilnować sumiennego wykonania wyroku. - po
tych słowach oddalił się, dając znać katom, że mogą zaczynać.
Mężczyźni podeszli do nas. Ten bliżej mnie otworzył dyby i
gestem kazał mi się pochylić. Położyłam głowę i ręce w
zagłębieniach, a po chwili poczułam jak dyby zamykają się,
więżąc mnie w środku. Podniosłam odrobinę głowę i spojrzałam
na Hiyakumę. Kat powiedział coś do niego, a on skinął głową i
zaczął się rozbierać.
Najpierw na ziemię spadł cylinder, zaraz po nim z cichym brzdękiem
o grunt uderzyły bransolety. Łańcuchy przyczepione do płaszcza
podzwaniały cicho, gdy Zanpakutō odpinał po kolei sprzączki i
pasy. Płaszcz ciężko opadł na ziemię, wzbudzając mały tuman
pyłu. Duch miecza stał przed palem półnagi. Bez swojego
specyficznego ubioru nie wyglądał już tak imponująco, był chudy
i mało umięśniony, głowa wydawała się być odrobinę za duża w
porównaniu do reszty ciała. Nawet postawę przyjął zbyt spokojną
jak na niego, spokorniał i ścichł, zdawał się być cieniem
samego siebie. To ma być mój Zanpakutō? Mój jedyny tutaj
opiekun?
*napisane przez
Renee, która uwielbia pisać takie sceny*
Jednocześnie
zawiedziona i zdezorientowana przyglądałam się, jak Hiyakuma staje
przed palem, jak Kat przywiązuje mu do niego ręce, zmuszając by
Zanpakutō oparł się o konstrukcję torsem, nie mogąc już się
cofnąć. Był inny. Całkiem inny. Słaby.
I bezbronny...
Oględziny osoby,
którą stał się nagle Hiyakuma, przerwał mi kat, który podszedł
do mnie. A ja po chwili poczułam knebel wciskany mi na siłę w
usta. Szmata niepewnej czystości zagłuszyła mój jęk sprzeciwu.
Ale nie mogłam już nic powiedzieć. Byle jak wiązany knebel w
swoich splotach ścisnął i najpewniej wyrwał parę kosmyków
włosów. Zabiję go za to...
Byłam wystawiona na
spojrzenia ludzi. Na ich wzrok przeszywający mnie na wskroś, na ich
szepty i pokazywania palcami.
Boże, jeśli
istniejesz, niech to się szybko skończy.
Ale nie mogłam już
o niczym myśleć. Potworny ból targnął moim ciałem, kiedy
poczułam palące ślady na mojej skórze. Choć było to pierwsze
uderzenie wyczute przez odzienie, instynktownie moje ciało wygięło
się, niemalże w łuk. I tylko dyby powstrzymały mnie przed
padnięciem na kolana, kiedy ból sparaliżował mi nogi. Usłyszałam
odgłos dartego materiału. I moja odsłonięta, naga skóra spotkała
się z zimnym powietrzem, wibrującym od napięcia, którym
przesiąknięte było całe otoczenie.
Zadrżałam.
Ale utrzymałam się,
wbijając zęby w szmaty i knebel, które zagłuszyły jęk.
Choć nie poczułam
uderzenia, usłyszałam kolejny trzask bicza uderzającego o
odsłonięte, wystawione na swoją karę ciało. Spojrzałam w bok.
Choć obraz był niewyraźny przez łzy cisnące się do moich oczu,
dostrzegłam Hiyakumę. Oparty o pal właśnie otrzymał pierwszą
część swojej kary.
Trzask. Uderzenie.
Ból.
Skóra rozdarła się
pod kolejnym uderzeniem bicza. A paraliżujący mnie ból
promieniował wzdłuż kręgosłupa, sprawiając, że jęknęłam
głośno pomimo knebla wrzynającego mi się w usta. Ciepła ciecz
popłynęła po moich bokach.
Trzask. Jęk
Hiyakumy.
Z bólu i paraliżu
nie mogłam nawet na niego spojrzeć. Nie mogłam dostrzec go,
swojego opiekuna, swojego Zanpaktou. Nie mogłam...
Trwało. To
cierpienie, piekło palące moje ciało bólem trwało. Bałam się.
Tak bardzo bałam się, że to się nigdy nie skończy. Że katusze
będą trwać w nieskończoność.
Trzask. Uderzenie.
Ból
I ciepła ciecz
sącząca się z ran, spływająca po moich bokach, skapująca na
ziemię.
Z każdym
uderzeniem, z każdym bólem paraliżującym i ogłupiającym moje
zmysły coraz mniej widziałam. Obraz zamazywał się. Niekiedy z
bólu zamroczyło mnie, tylko po to, by ciemność odstąpiła,
pozwalając mojej świadomości katować mnie przytomnością.
I bólem.
- Dziesięć -
powiedział kat. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na głos
liczył.
Połowa...
Trzask. Uderzenie.
Ból.
Ciepła ciecz
spływająca po ciele.
I ciemność.
***
Uniósł bicz,
przygotowując się do następnego ciosu.
Jednak coś było
nie tak. A po chwili zdał sobie nawet sprawę z tego, co mu nie
pasowało.
Ciało karanej
dziewczyny obwisło bezwładnie w dybach. Tak jak wcześniej cała
drżała, jak ledwo trzymała się na nogach, jak jej ciało wyginało
się z bólu po każdym uderzeniem... Teraz nie drgnęła nawet.
Zemdlała.
Wtykając bicz za
pas kat podszedł. Biorąc jedno z wiader pełnych wody stanął
przed nią.
Kiedy zimna woda
brutalnie zetknęła się z twarzą dziewczyny, ta jęknęła głośno
przez knebel, szarpiąc się, jakby próbując uwolnić z dyb.
Załkała.
Ale on nie miał w
swojej pracy miejsca na sentymenty. Ani krew lejąca się pod jej
ciałem ani zagłuszone łkanie i łzy mieszające się z kroplami
wody nie zrobiły na nim wrażenia.
Odstawił wiadro.
Wyciągnął bicz. I stanął.
Unosząc narzędzie
swojej pracy wysoko, trzasnął nim.
Dziewczyna niemal
krzyknęła.
- Jedenaście.
***
Brutalnie mnie
wybudzono. Chluśnięciem wodą w twarz zmuszono moją świadomość
do powrotu do ciała. A ja chciałam uciec. Chciałam odejść.
Nie czuć...
Moje zbolałe jęki
zmieniały się w rozpaczliwe krzyki. Kiedy znów poczułam ból
rozdzierający moje ciało, kiedy znów moje kolana ugięły się i
tylko dyby zmusiły mnie, by ustać.
Załkałam.
Bolało...
Hiya-chan, ratuj
mnie... Błagam... Zawsze mnie ratujesz, ocal mnie i teraz...
Potrzebuję cię... Tak bardzo cię potrzebuję...
Ale Hiyakuma nie
mógł mi pomóc. Przywiązany do pala sam odbywał swoją bolesną
karę. I podczas gdy moje katusze powoli się kończyły, jego kara
sięgała ledwie połowy.
Trzask. Uderzenie.
Ból.
Krew sącząca się
z ran.
I zimno. Było mi
zimno. Jakże paradoksalnie... Podczas gdy moje plecy płonęły
żywym ogniem bólu, moje zdrętwiałe ręce i nogi stawały się
coraz chłodniejsze, coraz bledsze...
To w ogóle moje
ciało? Czy to mnie karzą?
Już nie wiedziałam,
co się dzieje dookoła. Nie zdawałam sobie sprawy z tych wszystkich
oczu, tych spojrzeń i szeptów, które jeszcze niedawno tak bardzo
mnie irytowały.
Był tylko kat ze
swoim biczem. Była tylko krew brudząca moje ciało i ziemię pod
mymi zdrętwiałymi, zimnymi stopami. I były tylko te szmaty, które
kneblowały moje usta, nie pozwalając wydostać się mojemu głuchemu
łkaniu.
Ktoś...
Ktokolwiek... Błagam...
Znowu zemdlałam.
Jednak tym razem nie wybudzono mnie. Ostatnie uderzenie moje ciało
przeżyło w błogiej nieświadomości.
***
Wyprowadzono ją.
Nieprzytomną wyciągnięto z dyb. I pociągnięto po ziemi, sam nie
wiedział jednak, dokąd ją zabierają.
Kolejne uderzenie
wstrząsnęło jego ciałem, kolejna fala gorącego bólu przeszyła
jego plecy, a nogi mu zadrżały, na moment odmawiając
posłuszeństwa. Oparł się ciężko o pal. I stłamsił w sobie
jęk, zaciskając zęby na kneblu mocno. Zbyt mocno. Jeszcze połamie
zęby...
Kat liczył. W
skupieniu, sumiennie i chłodno, beznamiętnie wykonywał swoją
pracę, na głos licząc, ile już batów przetrwał.
Aż dziwił się,
jak można być tak obojętnym na cierpienie innych, tak
wyrachowanym, by samemu je czynić beznamiętnie.
Nie zastanawiał
się.
Cierpiał w
milczeniu. I jęknął głośno, kiedy poczuł kolejne uderzenie,
kolejny ból rzemieni trzaskających o poszarpaną już skórę, o
mięśnie... I krew. Krew ciekła po nim, wsiąkając w spodnie lub
skapując na ziemię u jego stóp. Aż czuł jej zapach. Słodki,
odurzający i na swój sposób nieprzyjemny. Przypomniały mu się
dawne czasy, kiedy upajał się tą wonią. Ale teraz nie był już
tym samym Zanpakutō.
Trzask i uderzenie.
Ból i krew.
A to wszystko
splatające się w jedną całość istnych tortur.
Krzyczał. I jęczał.
Zaciskając usta na szmatach, na kneblu. Zamazany, niewyraźny obraz
co chwilę zanikał, a potem wyostrzał się na chwilę, upewniając
go w przekonaniu, że to trwa. Że jeszcze się nie skończyło.
- Czterdzieści -
podliczył kat, zaraz po tym jak z głośnym trzaskiem bicz spotkał
się boleśnie z jego ciałem raniąc go jeszcze bardziej.
Jeszcze trochę.
Przeżyjesz. Dasz radę.
Dla Fuyumi...
Trzask. Ból. Krew.
Wszystko.
Jęknął głośno,
opierając się ciężko o pal. Szybciej. Niech to się skończy. No
dalej, na co czekasz?!
Uderzenie. Zimno
paraliżujące jego nogi. I ciepła ciecz spływająca po jego ciele.
Jeszcze trochę.
Jeszcze... Przetrwasz...
Trzask. Ból. Krew.
Jeszcze...
Przeżyjesz...
Dla Fuyumi...
Musisz..
Uderzenie.
I ciemność.
***
Jasność. Blask
eksplodował bólem w jego czaszce, kiedy rozwarł szeroko oczy,
plując wodą i śliną, krztusząc się cieczą, która brutalnie
uderzyła w jego twarz. Woda i ślina, których chciał się pozbyć
z ust, wsiąkały w szmaty.
Zemdlał. Stracił
przytomność.
Ból. Tak gorący i
palący, przeszywający sobą jego ciało, raniący każdy,
najmniejszy nerw.
Nie, nie mógł się
poddać. Nie mógł okazać słabości. Musiał przetrwać,
przezwyciężyć ból. Dla Fuyumi...
Trzask. Paraliżujący
ból. I knebel, który zagłuszył jego zbolały krzyk.
Fuyumi już tu nie
było. Nie słyszała go. Nie czuła jego bólu. To dobrze... Tak
bardzo dobrze...
Uderzenie. Ból.
Krew.
- Pięćdziesiąt -
podsumował kat swym zimnym, beznamiętnym głosem.
Koniec. To już
koniec... Jego kara się skończyła...
I zapanowała
ciemność.