Ano, Serek wróciła z wakacji pełna weny jak paczka żelków i ma zamiar to wykorzystać.
Udało się dokończyć ten rozdział, a pisanie kolejnego być może pójdzie jakoś szybciej.
Z dedykacją dla Renee za "leżing, plażing, smażing i piszing" xDD
Podziękowania dla Onii-sana, za użyczenie postaci Yakury. *kłania się* Arigatou gozaimasu, Onii-san!
~~*~~
Ból zelżał, co przyjęłam z ogromną ulgą. Czułam pod stopami
twarde podłoże, a na plecach wciąż ciasno obejmujące mnie ręce
Hiyakumy. Postawił mnie delikatnie na ziemię, a ja wypuściłam
spomiędzy zębów rękaw jego płaszcza. Spojrzałam na niego, ale
obraz był zamazany. Już miałam otrzeć łzy, gdy powstrzymał mnie
spojrzeniem. Odwróciłam się tyłem do niego, naciągając rękaw
stroju boga śmierci i dopiero wtedy ocierając niepokorne krople.
Mój wzrok skierował się na stojącego przede mną mężczyznę. To
Przewodniczący, malutka. Yakura Jūshirō. Był wysoki,
trochę chudy, może nawet zbyt młody jak na pełnioną funkcję...
Blond grzywka lekko przysłaniała prawe oko, jednak widać było, że
jego tęczówki mają różną barwę. Prawa była zielona, lewa
błękitna. Lekko pochylony do przodu przypatrywał mi się uważnie,
otwierając oczy w wyrazie lekkiej grozy. Uniosłam jedną brew, by
po chwili przypomnieć sobie po co tu jestem. Spojrzałam na
Przewodniczącego złowrogo.
-
Mój. - powiedziałam cicho,
dłonią sięgając do rękojeści katany.
-
Co proszę? - zdziwił się
Yakura. Wciąż stał pochylony, naruszając moją przestrzeń
osobistą. Warknęłam cicho, zła na jego głuchotę. Najwyraźniej
wygląd przeczy wiekowi.
-
Hiyakuma jest mój! Mój! - nim
ktokolwiek zdążył zareagować wyszarpnęłam katanę z sayi i
wbiłam ją w podłoże. Podłoga zaczęła zamarzać. Jūshirō
uskoczył na swoje kamienne biurko, tak samo jak kilkunastu innych
urzędników. Pozostali, którzy nie mieli takiego szczęścia i
refleksu, zostali uwięzieni w lodowych klatkach.
-
Nie dotykać prętów! - krzyknął
Hiyakuma. Szelest ubrań nagle zamarł. Poczułam jego dłoń na
ramieniu. - Malutka... - delikatnie odginał moje palce, dotąd
kurczowo zaciśnięte na rękojeści broni i na sayi. Kolejny raz
niezdolna do ruchu, czułam jak zostaję odwrócona przodem do niego
i mocno przytulona. - Znowu płaczesz. - szepnął do mojego ucha.
-
Nie chcę cię oddawać. -
zaczęłam płaczliwie. Wzięłam głęboki oddech na uspokojenie.
Niewiele mi to dało. - Nie chcę, rozumiesz? Jesteś całą moją
siłą, gdyby nie ty to nigdy nie doszłabym do tego, co
teraz mam i umiem. Wiem, że jestem słaba i że mam niewiele
reiatsu. A ty oddajesz mi własne, maskujesz nim wszystkie moje
braki. - wtuliłam się w niego, wprost wczepiłam się rękami w
jego ubranie i łańcuchy.
-
Cicho, już, cicho... - poczułam
jego ciepłe usta na włosach. Szeptał kolejne słowa ukojenia,
które wcale nie przynosiły mi ulgi. Musiałam wyrzucić z siebie
wszystkie emocje.
-
Hiya-chan... Ja potrzebuję twojej
obecności nie tylko z powodu siły, którą mi dajesz. Jest tego o
wiele więcej, ale najważniejszy powód dla którego jestem gotowa
wszystkich tutaj pozabijać jest to, że ty jesteś po mojej
stronie. Zawsze, nieważne jak głupio bym postępowała. Nieważne
jak wielkie narobiłabym nam obojgu kłopoty, ty stoisz przy mnie.
Bronisz i wspierasz, karcisz i pouczasz. I jesteś. Nie oddam cię
nikomu. - wyczułam, że uśmiechnął się lekko.
-
Ja też nie mam najmniejszego
zamiaru cię zostawić, moja mała tygrysico.
-
Wystarczy. Myślę, że
widzieliśmy już dość. Jak się nazywasz, panienko? - oderwałam
się od ciepłego torsu Zanpakutō i odwróciłam głowę w kierunku
Przewodniczącego, który szedł ostrożnie po topniejącym lodzie.
Ręką dał znać do odejścia wszystkim na sali. Odwróciłam
ponownie głowę do Hiyakumy, patrząc ponad jego ramieniem na
Kuchikiego. Wyglądał na nieskorego do odejścia. - Kapitanie,
jeśli pan chce, może pan zostać.
-
Dziękuję. - cichy, zimny i
obojętny głos szlachcica sprawił, że zadrżałam. Kuchiki
zaczerpnął tchu, ale poczekał aż wszyscy wyjdą, a drzwi zamkną
się za ostatnim wychodzącym. - Hiyakuma. Opatrz Fuyumi. Nie wiem
co jej zrobiłeś, ale wygląda to dosyć... niepokojąco.
-
Wybacz, malutka. - duch miecza
ujął moją twarz w dłonie. Zaraz po tym ból, do tej pory
ignorowany, zniknął całkowicie. Jednocześnie z przerażeniem
patrzyłam, jak cała twarz, szyja i zapewne reszta ciała
czarnowłosego pokrywają się drobnymi, mocno krwawiącymi ranami,
które powoli znikały. - Zupełnie zapomniałem o twoich
obrażeniach, przepraszam. Więcej nie będziemy tak podróżować.
- nie odrywałam wzroku od jego ran, dopóki nie uleczyły się do
końca.
-
Hiya-chan...?
-
Fuyumi, pytano cię o coś. -
zmierzyłam kapitana wzrokiem i odwróciłam się przodem do
Przewodniczącego Rady. Pamiętając o stojącym za Hiyakumą
Kuchikim, skłoniłam się lekko.
-
Nazywam się Fuyumi Yukimori. -
wyprostowałam się i sięgnęłam po katanę. Wyszarpnęłam ją z
ziemi i schowałam do sayi. Przewodniczący pochylił się nade mną
kolejny raz, tym razem stanowczo łapiąc dłonią mój podbródek i
podnosząc moją twarz w górę. Spojrzałam mu w oczy i wtedy
poczułam jakby coś wciągało mnie do środka mojego umysłu.
Mrugnęłam i znalazłam się w moi wewnętrznym świecie, ale nie
byłam sama. Zaraz za mną stał Hiyakuma, trzymający dłoń na
moim ramieniu, a przede mną stał Przewodniczący. Blondyn
rozejrzał się ciekawie, a widząc dwie połówki korytarza
różniące się jedynie ilością przedmiotów i rozmiarem mruknął
coś pod nosem.
-
Mógłby pan powtórzyć? Nie
usłyszałem jak skomentował pan wewnętrzny świat Fuyumi. –
rzucił Hiyakuma prostując się i dumnie unosząc głowę.
Przewodniczący był tutaj jedynie gościem, chociaż nie wiem jakim
cudem się tu dostał.
-
Zadziwiająca zgodność dusz. A
teraz możemy spokojnie porozmawiać. Znajdzie się jakieś krzesło?
– wytrzeszczyłam na niego oczy, ale Hiyakuma ruszył ku ramie
swojego obrazu pociągając mnie za sobą.
-
Tędy proszę. – zwyczajowo już
uklęknął bym mogła wejść do jego mieszkanka i wskoczył zaraz
za mną, pozornie nie przejmując się tym, czy szlachcic sobie
poradzi. Kiedy wszyscy siedzieliśmy już w salonie, Przewodniczący
zaczął mówić.
-
Sytuacja jest jaka jest, nie będę
udawał, że jest dobrze. Oboje musicie ponieść karę, chociaż
będą się one różnić. Nie mogę puścić was wolno po tym
wszystkim czego świadkiem była Rada Czterdziestu Sześciu. Fuyumi.
– skierował na mnie wzrok, a ja podskoczyłam ze strachem. –
Twoja kara zapewne będzie mniejsza, głównie dlatego, że
działałaś pod wpływem silnych emocji, to raz, a dwa, podoba mi
się to, że bronisz przyjaciół nawet z narażeniem własnego
honoru. Hiyakuma. – spojrzał na Zanpakutō. – Nie jestem w
stanie zapewnić cię, że pozostaniesz na wolności. Jak wiesz,
decyzja zapada pod wpływem większości głosów i chociaż mam na
nią duży wpływ to będę bezsilny jeśli Rada zdecyduje
jednomyślnie. – brunet skinął głową, przyjmując do
wiadomości słowa szlachcica.
-
Przepraszam, ale mogę o coś
zapytać? – odważyłam się odezwać. Obydwaj mężczyźni
spojrzeli na mnie z uwagą, aż speszyłam się pod ich wzrokiem.
-
Oczywiście, pytaj. Jeśli będę
w stanie to odpowiem na każde pytanie. – odpowiedział uprzejmie
Yakura.
-
Jakim cudem dostał się pan do
mojego wewnętrznego świata? – blondyn roześmiał się głośno,
a ja spojrzałam na niego zbaraniałym wzrokiem. – I co w tym
zabawnego?
-
To nie jest twój wewnętrzny
świat, malutka. – wyjaśnił duch miecza. - To iluzyjne
pomieszczenie, zasilane naszym wyobrażeniem o bezpiecznym miejscu.
Prościej mówiąc siedzimy w klatce stworzonej przez
Przewodniczącego, która imituje jedynie twój umysł.
-
Dokładnie, z tą różnicą, że
nikt na zewnątrz nas nie widzi ani nie słyszy o czym rozmawiamy. A
my nie słyszymy co mówią i co robią ci z zewnątrz. – Yakura
otarł łezkę z oka i spoważniał. Spojrzał na Hiyakumę. –
Wracając do sprawy. Przed procesem rozważano chłostę i
tymczasowy nadzór dla ciebie, dla Fuyumi natomiast pracę na czas
nieokreślony na rzecz Społeczności Dusz i Rukongai. Nie mam
pojęcia jakie teraz padną propozycje. Może gdybyś jej nie
przyprowadził tutaj, skończyłoby się to łagodniej.
-
Nawet jeśli przyjdzie mi cierpieć
to wytrzymam to, byle żebyście nie zamknęli Hiyakumy! –
krzyknęłam, zrywając się na równe nogi. – On jest mój i
nikomu nie pozwolę go zabrać! – iluzyjne pomieszczenie rozwiało
się i ponownie znaleźliśmy się w Sali przesłuchań. Hiyakuma
westchnął ciężko.
-
Malutka, ale ja nie chcę żebyś
cierpiała. Nie po to ratowałem cię z tylu kłopotów żebyś
teraz miała przeze mnie zostać ukarana. – spojrzałam na niego
zdumiona, gdy klęknął przede mną. – Żadnych protestów,
jasne? – dodał zanim otworzyłam usta. Wziął moją dłoń i
ucałował ją lekko. – Jesteś moją panią, a ja twoim sługą.
Pan nie powinien cierpieć za przewinienia swojego sługi.
-
Nie jesteś moim sługą, idioto!
– uderzyłam go w głowę z całej siły. – Jesteś moim
przyjacielem, nigdy nie traktowałam cię inaczej! I nawet nie waż
się myśleć inaczej.
-
Możemy wrócić do procesu? –
zapytał nieśmiało któryś z członków Rady. Spojrzeliśmy po
sobie z Hiyakumą. Ups… Chyba się zagalopowaliśmy.
Na to wygląda, malutka. Dookoła nas stali członkowie Rady,
kapitan Kuchiki i Przewodniczący.
-
O-Oczywiście… - Zanpakutō
położył dłoń na mojej dłoni. Spojrzałam w dół, odruchowo
szarpałam rękaw szaty. Z nerwów trzęsły mi się dłonie.
Hiyakuma wstał i nachylił się do mojego ucha.
-
Będzie dobrze, spokojnie.
Wszystko biorę na siebie. – szepnął, gładząc mnie po dłoni.
Zacisnęłam palce na materiale jego rękawa.
-
Nawet nie próbuj, bo pożałujesz.
Oboje w tym siedzimy i oboje poniesiemy karę. Uczciwość przede
wszystkim. – mruknęłam, ledwo otwierając usta.
-
I kto to mówi… - Arrancar
udający shinigami…
-
Cicho siedź. – prychnęłam pod
nosem.
-
Wydaje mi się, że widzieliśmy
wystarczająco. – odezwał się jeden z członków Rady.
Spojrzałam na niego, miał na ramieniu wyszyty symbol rodu Kuchiki.
Sądząc po przynależności do szlachty to przy nim nie mamy za
dużych szans na wyjście z tego cało. Cicho, mała, coś
wymyślę. – Panie Przewodniczący, proponuję naradzić
się nad karą dla tej dwójki. – A nie mówiłam?
-
Dobrze. – zostaliśmy otoczeni
przez kopułę stworzoną przez Yakurę. Odcięła wszystkie dźwięki
z zewnątrz, zostawiając jednak możliwość oglądania jak
członkowie Rady wracają na swoje miejsca i zaczynają burzliwą
dyskusję.