niedziela, 29 marca 2015

Rozdział 45

Błagam o wybaczenie za tak długą nieobecność, ale bieganina w poszukiwaniu pracy to nie lada wyczyn. I stanowczo nie na moje nerwy. A znalezienie pracy okazało się być dopiero początkiem bieganiny, bo trzeba jeszcze tyle papierologii pozałatwiać, że pewnie całe Seiretei tyle nie produkuje...
W każdym razie mam nadzieję, że teraz pójdzie już z górki i znajdę więcej czasu na pisanie.

~~*~~

Obudziłam się na kanapie, w dodatku miałam brudne stopy. Patrzyłam na nie zdziwiona, jakbym widziała je po raz pierwszy w życiu. Nie przypominałam sobie, żebym gdzieś wychodziła w nocy, a już w ogóle na bosaka. Przecież ja nawet w Las Noches biegałam w kapciach albo butach!
Zastanowiłam się nad opcjami. Alkohol z miejsca odpadał – nie piję, bo jeszcze się wygadam przypadkiem. Lunatykować też nie lunatykuję, Hiyakuma by mi o tym powiedział. Zostaje opcja, że albo zrobił to Burashi... Nachyliłam się nad stopami i powąchałam je – pachniały ziemią i błotem, a nie kocimi produktami przemiany materii. Zatem drugie „albo” – szeregowcy robią sobie ze mnie jaja. Oj, czeka ich piekło jak się dowiem kto to.
Wstałam z zamiarem umycia stóp, ale kiedy spojrzałam pod nogi i zobaczyłam plamy z błota... Może wystarczy tyle, że do łazienki doszłam na czworakach.
W biurze cisza i spokój, żadnych podśmiewających się szeregowców. Może mam jakąś paranoję i zaniki pamięci? Wyszłam pochodzić i tego nie pamiętam? Na bosaka, po trawie... No, błocie i bagnach... Byłam prawie przy gabinecie kapitana, gdy drzwi do niego otworzyły się i wyszła z nich Rukia. Uśmiechnęłyśmy się do siebie i puściła mi oczko. Pewna tego, że pierwszym co mnie czeka to rozkaz do wymarszu na plac treningowy, weszłam do gabinetu.
     - Fuyumi, możesz mi powiedzieć, dlaczego robisz nocne wycieczki po terenach innych dywizji? - głos Kuchikiego zabrzmiał chłodno, pełen nagany. Nie podnosił głowy, zajęty podpisywaniem raportów.
     - Jakie wycieczki? - uniosłam brwi. - Nigdzie nie wychodziłam, spałam grzecznie u siebie w domu!
     - W takim razie czemu kapitan Ukitake przysłał tutaj Rukię, by mi przekazała, że widziano cię w nocy chodzącą po Trzynastej Dywizji?
     - Zupełnie nie wiem o co ci chodzi. Nigdzie nie wychodziłam. Może ktoś sobie robił jaja? Albo się pomylił z dużej odległości? - usiadłam na kanapie wzruszając ramionami.
     - Jeżeli ktoś stroi sobie żarty to nie będzie ci przeszkadzać, jeśli ktoś w nocy będzie pilnował twojego mieszkania? - oderwał wzrok od papierów, spoglądając na mnie.
     - Skoro mi nie wierzysz.... Nawet sam mnie pilnuj w takim razie. - westchnęłam ciężko. Kapitan wstał i ruszył do drzwi, otwierając je szeroko.
     - W takim razie zaczynamy trening. - gestem popędził mnie do wyjścia.

Stałam jakieś pięćdziesiąt metrów od tarczy, a wszystko dookoła było osmalone albo dymiło. Łącznie ze mną i kapitanem. Wszystko przez to, że zabronił mi używania inkantacji.
     - Jeszcze raz. Jako oficer nie powinnaś mieć problemu z używaniem kidō do czterdziestego poziomu.
     - Już zapomniałeś jak ciężko mi było opanować zwykłe shunpo? - parsknęłam wściekle, trzymając dłoń w beczce z wodą, podstawioną tu zawczasu przez szeregowców. Woda parowała po wsadzeniu do niej poparzonej dłoni.
     - Tak, musiałem cię sprowokować, że zaciągnę cię do Seiretei siłą, żebyś w końcu wykrzesała z siebie odrobinę siły woli i przeskoczyła ograniczenia. - podszedł i wyciągnął moją dłoń z wody, lecząc ją przy tym. - Może teraz też trzeba postawić cię w sytuacji zagrożenia?
     - Podziękuję, wolę nie. - spojrzałam na niego zmrużonymi oczami. - I nie próbuj nawet inicjować czegoś takiego. - wzruszył ramionami, kończąc leczenie.
     - Zaczynamy od początku. - jęknęłam żałośnie, słysząc to.
     - Znowu? To już chyba piąty raz dzisiaj... Aż mam wrażenie, że cofnęłam się znowu do Akademii... - wróciłam na swoje miejsce mrucząc pod nosem klątwy na kapitana i jego ród.
     - Fuyumi. Jestem cały czas za tobą. - aż podskoczyłam, gdy jego oddech owiał moje ucho.
     - Bakudō numer jeden - sai! - krzyknęłam nowo wyuczonym odruchem, odskakując przy tym z dala od kapitana. Patrzył na mnie z pobłażaniem, z rękami związanym na plecach.
     - Gratuluję. Udało ci się sprawić, że blokada wytrzymała dłużej niż zwykle. - napiął mięśnie i moje zaklęcie rozpadło się na kawałki. - Ale to wciąż za mało.
     - Hadō numer cztery – byakurai. - mruknęłam pod nosem, celując w kapitana dwoma palcami. Błyskawica wypłynęła z moich palców, ale nim dosięgnęła celu wybuchnęła. - Kurna, znowuuu?! Ileż można! - zaczęłam skakać ze złości. - To nie fair! W Akademii jeszcze jakoś szło, a przy tobie nic mi nie idzie! Nawet Zanpakutō ode mnie uciekł. - rozryczałam się z całej tej złości siedzącej we mnie.
     - Myślę, że na dziś chyba ci wystarczy. - Kuchiki położył mi dłoń na ramieniu.
     - Przytul mnie. - nie czekając na odpowiedź wtuliłam się w niego i rozpłakałam na dobre.
     - Fuyumi? - objął mnie niepewnie.
Staliśmy tak przez dłuższy czas, dopóki nie uspokoiłam się i nie odsunęłam od niego.
     - Idź, dokończę trening sama. - pokręcił przecząco głową.
     - Wolę cię przypilnować, żebyś nie rozwaliła mojej dywizji. - zazgrzytałam zębami ze złości. Gdybyś tylko wiedział kim jestem odechciałoby ci się żartów. Pieprzone ograniczenia.
Do pory obiadowej ćwiczyłam kidō, chociaż efekty i tak nie zadowalały kapitana. Wprawdzie byakurai nie rozpadał się przed dotarciem do celu, ale mocno tracił na mocy, nie mówiąc o pozostałych zaklęciach, które wciąż źle mi wychodziły. Bakudō numer jeden wytrzymywało już 15 minut w starciu z Kuchikim, ale to wciąż za mało.
Raporty były tym razem miłym oderwaniem od myśli o bolących mięśniach i nadszarpniętym reiatsu. Z drugiej strony były tak monotonnym zajęciem, że mogłam krążyć myślami wokół Zanpakutō. Nie mogłam go wyczuć, wewnętrzny świat wciąż był pusty, dodatkowo nie miałam dostępu do jego korytarza ze wspomnieniami. Może faktycznie uciekł? Ale z drugiej strony zabrałby katanę, no i chociaż powiadomił, że odchodzi...
     - Aaaaa, nie ogarniam go! - jęknęłam, szarpiąc spadający na nos kosmyk włosów. Szeregowcy obejrzeli się na mnie zdziwieni. Większość z nich po obiedzie wróciła do ćwiczeń na placu treningowym.
Wstałam, ignorując ich obecność i zaniosłam wypełnione raporty do szlachcica. Ledwo otworzyłam drzwi, wyleciał zza nich czarny motyl. Odprowadziłam go wzrokiem, a później trzasnęłam stertą raportów o biurko.
     - Mam dość. Nie jestem w stanie się na niczym skupić. - powiedziałam sucho, zabierając sprzed nosa Kuchikiego herbatę i siadając z nią na kanapie. Siorbnęłam głośno, podwijając nogi pod siebie.
     - Niszczysz obicie. W dodatku niedawno była czyszczona.
     - Dlaczego on nie wraca? - zapytałam cicho, wpatrując się w parującą ciecz. - Trzy dni już dawno minęły, obiecał, że wróci...
     - Fuyumi, uwierz mi, gdybym wiedział, z chęcią bym ci powiedział. Ale nie mam pojęcia ani dlaczego on nie wraca ani dlaczego ty chodzisz po innych dywizjach. - westchnął ciężko. - Chociaż może odpowiedź na drugie pytanie poznam dziś w nocy. - spojrzał na mnie. - Idź do domu, zrelaksuj się jakoś, przyjdę wieczorem z Renjim i Rukią, będziemy cię pilnować na zmianę.

Przyszli we trójkę, gdy zasłaniałam okna w sypialni. Usiedli w salonie, przygotowując sobie zawczasu herbatę i koce. Pierwszą wartę miała objąć Rukia, a później przespać resztę nocy. Ciężko było zasnąć, mając świadomość że za ścianą na twoje nocne ekscesy czeka trójka ludzi... Przewracałam się z boku na bok, próbując odegnać od siebie wszystkie myśli, zwłaszcza te o Duszy Miecza.

*Narracja trzecioosobowa*

Kiedy z sypialni przestały dobiegać wszystkie dźwięki świadczące o tym, że Fuyumi jeszcze nie śpi, kapitan wstał i ruszył do kuchni po kolejną herbatę. Rukia w tym czasie poszła upewnić się czy podopieczna brata faktycznie śpi. Wychodząc przymknęła drzwi.

Pół nocy później, kolejny raz po Renjim, wartę objął szlachcic. Czerwonowłosy spał na kanapie, półleżąc na niej i tuląc do siebie Rukię. Kapitan ruszył do sypialni oficer, zabierając se sobą najbardziej niewygodne krzesło jakie tylko znalazł. Zdążył usiąść i oprzeć się o oparcie, gdy Fuyumi poruszyła się gwałtownie, mrucząc pod nosem imię swojego Zanpakutō.
Podniosła się i ruszyła do drzwi, zupełnie ignorując wstającego kapitana.
     - Fuyumi, gdzie ty idziesz? - zapytał Kuchiki, zagradzając drzwi do salonu.
     - Dzisiaj znajdę Hiyakumę, tylko muszę go poszukać... - chciała go wyminąć, ale złapał ją za ramiona i potrząsnął. Pomimo zamkniętych powiek, wydawała się być w pełni świadoma docierających do niej bodźców.
     - Fuyumi, obudź się. Nigdzie nie pójdziesz. - stanowczo odwrócił ją w stronę łóżka. Wyrwała się i zawróciła do wyjścia. - Przestań!
     - Ale Hiyakuma! On tam czeka na mnie! Muszę go znaleźć! - szlachcic znowu ją złapał, ale tym razem przyciągnął do siebie i mocno przytulił.
     - Szszsz... Cicho. - zaczęła płakać wczepiając się palcami w jego haori, między spazmami wzywając Duszę Miecza. Kuchiki głaskał ją po głowie jedną ręką, drugą nadal mocno obejmując ją w pasie. - Jutro wrócimy do Świata Żywych i będziemy go tam szukać, przyrzekam. - dziewczyna tylko pokiwała głową. - Wracaj spać, przyda ci się odpoczynek.
Chwilę później spała spokojnie, trzymając dłoń Byakuyi niczym dziecko pragnące opieki. Czując, że nie uwolni się tak łatwo, szlachcic westchnął. A po westchnięciu położył się obok, obejmując ją dla pewności ramieniem, wtulając twarz w jej włosy.

*Narracja pierwszoosobowa*

Stałam przed bramą do Świata Żywych, zastanawiając się jak udało się to Kuchikiemu załatwić w tak krótkim czasie. Odkąd obudziłam się w jego objęciach minęły niecałe trzy godziny, a już wszystkie papiery były załatwione. W międzyczasie kapitan zdążył mi opowiedzieć nocne wydarzenia, a teraz stał tuż obok na wypadek gdybym chciała zrezygnować.
Strasznie się denerwowałam czy Hiyakuma na pewno chce być znaleziony. I czy w ogóle zechce wrócić...
     - Fuyumi, ruszamy. - głos szlachcica wyrwał mnie z zamyślenia. Skinęłam głową i ruszyłam pierwsza.


Hiyakuma, nieważne czy chcesz czy nie – wrócisz razem ze mną.