niedziela, 2 listopada 2014

Dodatek Halloweenowy - "Happy Holloween"

Pisząc to przyszła mi do głowy taka myśl. A gdyby tak wybiec myślami w przód... Jakby to było gdyby Fuyumi była w związku z Kuchikim i obchodzili razem Halloween w Świecie Żywych, bo "znowu tak jakoś wypadło"?
No i jakoś się to napisało.
A jako dodatek, mały, uroczy arcik dla śmiechu w klimacie Halloween:

~~*~~

Pobudka, śniadanie z kapitanem, próby znalezienia sobie zajęcia. Marnie mi to szło, skoro w radiu i telewizji ciągle nadawali o halloween. Krew się we mnie gotowała, gdy po zmianie setny raz kanału, znowu usłyszałam to złe słowo. Gorsze to niż wkurwiony Kuchiki.
     - Niech oni zmienią płytę, mam już dość słuchania o halloween. - jęknęłam desperacko, rozkładając się na kanapie i wytrącając siedzącemu obok szlachcicowi książkę z ręki. - Zrób coś żeby mi się nie nudziło!
     - Idź do sklepu, zaopatrz się w słodycze, póki jeszcze masz czas. Niedługo zaczną schodzić się dzieciaki prosząc o cukierki. - podał mi portfel. Prychnęłam, wstając i zbierając się do wyjścia.
     - „Cukierek albo psikus”, takiego wała, o! To będą moje słodycze! - w butach i płaszczu wróciłam do salonu. - A ty idziesz ze mną! Nie ma mowy, że sama dam radę zatargać te wszystkie żelki, cukierki i inne pierdoły. - szarpałam za rękaw kapitana, aż poddał się i wstał.
Sklep przypominał skrzyżowanie dyni z cmentarzem.. Wszędzie wisiały pomarańczowo-czarne ozdoby, pełno kotów, dyń i wiedźm na miotłach szczerzyło ślepia i wykrzywiało się w uśmiechach. Rzekomo cmentarne wieńce i nagrobki miały dopełniać całości.
Z każdego głośnika dosłownie wylewało się monotonne „this is halloween”, doprowadzające mnie na skraj załamania nerwowego. Gdyby nie dłoń kapitana na moim ramieniu, pourywałabym wszystkie głośniki. Szedł za mną krok w krok, pilnując żebym nie zrobiła nic głupiego. Przy okazji kupna cukierków, uzupełniliśmy też zapasy alkoholu i produktów spożywczych.
     - Makaron. - Kuchiki spojrzał na mnie. - Mam ochotę na spaghetti. - wyjaśniłam, a on przewrócił oczami.
     - Nie mogłaś tego powiedzieć na początku zakupów?
     - Teraz mnie naszło, nie marudź.
Udało się jednak skończyć te zakupy bez wybuchu szału z mojej strony i depresji ze strony kapitana po zobaczeniu rachunku. A w domu czekała na nas niespodzianka. Bardzo zła niespodzianka. Wszystko było udekorowane w klimacie halloween.
     - Nie, wszystko tylko nie to! - zasłoniłam rękami oczy i na oślep uciekłam do swojego pokoju, omijając zdziwionych Rukię i Renjiego i schowałam się pod kołdrę niczym małe dziecko.
     - Fuyumi, wyjdź. Mamy ciasto... - kapitan zapukał do drzwi i otworzył je nie czekając na pozwolenie. Podniosłam kołdrę ukazując jedno oko.
     - Posprzątali już te złe rzeczy? - zapytałam, na co kapitan westchnął i usiadł obok mnie, ściągając mi z głowy kołdrę.
     - Właśnie to robią, jeśli cię to zadowoli. - podniosłam się, a wtedy jego dłoń wylądowała na mojej głowie. Uśmiechnęłam się lekko, całując go w policzek. - Wracajmy. Niedługo się ściemni, a wtedy zaczną schodzić się dzieci po cukierki. No, dalej. - odrzucił kołdrę gdzieś na bok, wyciągając mnie tak, że prawie spadłam z łóżka. - Wiem, że lubisz straszyć dzieci.
     - Tak, tak i kto to mówi... - mruknęłam, wstając i czochrając go po włosach. Już dawno zrezygnował z noszenia kenseikanu, przez co wyglądał na łagodniejszego. Z drugiej strony łatwiej było go zdenerwować, choćby przez rozczochranie właśnie.
     - Ty mała wiedźmo! - uciekłam pędem z pokoju, goniona przez wściekłego kapitana. Mijałam salon, by zabarykadować się w łazience, gdy zadzwonił dzwonek. Wszyscy z oczekiwaniem wpatrzyli się w drzwi. Jako, że byłam najbliżej, poszłam otworzyć.
     - Cukierek albo psikus! - wyszczerzyła się do mnie średniego wzrostu dziewczyna, o szarych włosach i zielonych oczach i na tyle bujnych kształtach okołopiersiowych by wywołać moją natychmiastową zazdrość. Trzymała w ręku kociołek w kształcie grubego kota z uciętą połową czaszki. Ciężkie buty, czarne spodnie i biała koszulka z jakimś napisem. Chwyciłam ją za nadgarstek i odsunęłam jej rękę, żeby móc go przeczytać.
     - Owoc twojego życia... Podnieś cycki, bo nie widzę reszty napisu... - dziewczyna chwyciła dół koszulki i napięła ją. - Owoc twojego życia jeZUS... Co to ma być?
     - Horror emeryta. - pokiwałam głową w pełnym niezrozumieniu. Cofnęłam się do kuchni, złapałam kilka mini paczek cukierków i podreptałam z powrotem.
     - Cukierki zwykłe mogą być czy jesteś diabetykiem? - zapytałam uprzedzona poprzednimi latami, gdzie dostałam opiernicz za dobre chęci.
     - Pasuje. - wyszczerzyła się znowu, a gdy cukierki zaszeleściły wrzucone do kota, zawołała radośnie na odchodne. - Wesołego halloween!
     - Taaa, na pewno... - zamknęłam drzwi. - Z takimi ludźmi...
Kapitanowi przeszła żądza mordu, więc usiedliśmy we czwórkę, by napić się herbaty. Ledwo wypiliśmy po łyku, gdy znowu zadzwonił dzwonek. Gra kamień-papier-nożyce zdecydowała, że otworzyć pójdzie Renji.
     - Cukierek albo psikus! - wyjrzałam zza pleców porucznika, idąc po cukierki. Kolejna dziewczyna, tym razem niska, blada, bardzo szczupla. Długie czarne włosy, na górze spięte w dwa pasma kenseikanem, sięgały pasa, a czerwone oczy wyglądały na soczewki.
     - Kapitanie, ktoś kapitana skopiował... - odezwał się Abarai do szlachcica.
     - Jakie skopiował, to moja autorska postać! - niecierpliwym gestem poprawiła spadający z ramienia jasno seledynowy szalik. Reszta stroju dosyć dobrze przypominała strój kapitana Szóstej Dywizji, chociaż można było dostrzec kilka uchybień. Całość wyglądała raczej na kombinezon z płaszczem niż trzy osobne części. - To jak, dostanę te cukierki? - wspomniane słodycze wylądowały w czarnym, wiedźmim kociołku.
     - No tylko miecz by się przydał, katana najlepiej. - odezwałam się, uwieszając na ramieniu Renjiego. - Może z różową rękojeścią... - dodałam cicho, zanim odciągnął mnie kapitan, zatykając moje usta dłonią.
     - Sprzedajesz mój wygląd... To cię może drogo kosztować. - przełknęłam głośno ślinę, palcem muskając jego dłoń, by mnie puścił. Westchnął i zrezygnował, zwłaszcza, że ledwo zamknęły się drzwi za jednym gościem, już rozdzwonił się dzwonek.
     - JA PÓJDĘ! - wrzasnęłam, zanim ktokolwiek się odezwał. I tylko Byakuya wiedział czemu jestem taka chętna, żeby otworzyć.
     - Cukierek albo psikus! - myślałam, że zejdę na zawał widząc kto stoi w drzwiach. [nota autora: tak tak, moi mili, to ktoś, kto naraził mi się w poprzednim rozdziale xD stwierdziłam, że Fuyumi nadal będzie go pamiętać... A on ją :3 *trololololo*] On też mnie najwyraźniej rozpoznał, bo cofnął się dwa kroki. - O kurde... Nie będziesz mną dzisiaj szarpać, prawda? - pokręciłam głową, lustrując jego przebranie, a raczej jego brak. Ubrany dość swobodnie i lekko jak na koniec października, w szarą bluzę, czarne spodnie, najwyraźniej nieśmiertelną skórzaną kurtkę i sportowe buty.
     - Ale ty nie masz stroju... - uniosłam jedną brew, zaglądając do kociołka-dyni. Była w połowie wypełniona cukierkami w kształcie kotów i papierosami. - Papierosy?
     - Brałem co dawali. - wzruszył ramionami. - Najwyżej sprzedam. A co do stroju... Jestem leniwy i przebrałem się za samego siebie.
     - Gdzieś już to słyszałam... - mruknęłam pod nosem, mając na myśli Kuchikiego. - Poczekaj, coś wykombinuję. - ruszyłam do kuchni, chwyciłam pierwszą z brzegu paczkę żelek i poczłapłam z powrotem do drzwi.
     - O, żelki. - napalił się natręt. Wrzuciłam mu je do kociołka.
     - Masz i spadaj. - zatrzasnęłam drzwi. - Jacy oni są namolni... Gorsi niż jechowi przed Bożym Narodzeniem... - jęknęłam wlokąc się do salonu i siadając ciężko na kanapie. Chwila ciszy, herbaty i spokoju, z muzyką w tle i wzajemnymi przytykami Rukii i Renjiego sprawiły, że rozluźniłam się i oparłam o kapitana, który objął mnie lekko w pasie, docisnął i natychmiast puścił, przesuwając palcami po moich plecach. Przeszły mnie dreszcze.
     - Fuyumi, a jak tam twoje stosunki z bratem? - Rukia uśmiechnęła się zagadkowo. - Bo wiesz, tak często jesteście na misjach tylko we dwoje, że po Seiretei rozchodzą się plotki, że ukrywacie swój romans... - już otwierałam usta, żeby odpowiedzieć jej jakąś ripostą, żeby zajęła się własnym związkiem, gdy znowu zadzwonił dzwonek.
     - Nie mam z nim żadnego romansu. - pokazałam palcem Kuchikiego, wstając i idąc do drzwi.
     - Cukierek albo psikus! - cofnęłam się dwa kroki, niepewna czy mam się śmiać czy płakać. Mały, gruby banan, z odchodzącą w górnej części skórką, jakby go ktoś chciał obrać i się rozmyślił, ze słoikiem nutelli w jednej ręce i kosą w drugiej. Z pomiędzy skórek wystawała głowa o niebieskich oczach i czarnych włosach. Nogi miał jakoś dziwnie powykrzywiane, jakby kostium ugniatał go w kroku.
     - Cukierki czy żelki? - zapytałam, przysłaniając usta dłońmi i próbując się nie roześmiać. Przybysz wzruszył ramionami, więc w kuchni wzięłam po dwie paczki cukierków i żelków i rzuciłam do to słoika nutelli.
     - Fuyumi, no pośpiesz się, przesłuchanie czeka! - zawołała Rukia, ledwo zamknęłam drzwi. Poczłapałam do kanapy, gdzie szlachcic chwycił mnie w pasie, posadził na swoich kolanach i pocałował w czoło.
     - Już to ze mnie wydusiła, jest bezlitosna... - mruknął mi do ucha, a ja groźnie spojrzałam na Rukię.
     - To ma nie wyjść poza obręb tego pokoju. Chcę mieć jeszcze trochę spokoju w Dywizji i Seiretei, a ostatnie na co mam ochotę to plotki o tym, że poleciałam na jego kasę... - Byakuya przyciągnął mnie do siebie mocniej, odbierając mi oddech i wsuwając końcówki palców pod bluzkę, muskając moją skórę, aż dostałam gęsiej skórki. - Byaku, przestań. Ja tu próbuję być stanowcza, a ty mnie rozpraszasz. - jedyne co uzyskałam, to poderwanie się kapitana ze mną na rekach i wyniesienie do sypialni.
Ledwo zamknęły się za nami drzwi, a już całowaliśmy się namiętnie, moje dłonie rozpinały jego koszulę, a jego podnosiły moją bluzkę. Przeniosł pocałunki na moje opięte stanikiem piersi, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
     - Bracie, znowu ktoś przyszedł. - Byakuya oderwał się ode mnie, co skwitowałam cichym jękiem zawodu. Musnął ustami moje wargi i wyszeptał cicho.
     - Wieczorem to skończymy, obiecuję. - na potwierdzenie tych słów przyparł mnie do ściany, naciskając biodrami na moje biodra. Czułam jego pulsującą męskość. Wiedziona impulsem położyłam dłoń na jego kroczu i ścisnęłam lekko. - Nie prowokuj, bo nie dam ci w nocy zasnąć...
     - I o to mi chodzi. - uśmiechnęłam się do niego, przyciągając go do ostatniego pocałunku. Poszliśmy we dwoje otworzyć.
     - Cukierek albo psikus! - w pierwszej chwili przeżyłam zawał, widząc ostrzyżonego Nnoitrę, ale do chwili moje oczy przekonały mózg, że to jednak nie jest Piąty. Wysoki, barczysty chłopak miał na sobie dość podobny strój do Espady, ale nie miał typowego dla Nnoitry kaptura ani przepaski na oku. Zamiast Zanpakutō trzymał pustą w środku latarnię zawieszoną na długim kiju. Bez słowa ruszyłam po cukierki. Byakuya skrzywił się, że zostawiam go sam na sam z przybyszem. Po chwili cukierki wylądowały w latarni, a chłopak skłonił się i odszedł cicho.
     - Wyglądał jak arrancar... - skomentowałam cicho, gdy Kuchiki zamykał drzwi.
     - Najpierw jak ja, teraz arrancar... Nic mnie nie zdziwi jak zaraz przyjdzie ktoś przebrany za menosa grande. - ledwo odeszliśmy, dzwonek znowu się rozdzownił. - Oby to już była ostatnia osoba. - spojrzałam na zegar. Dochodziła dwudziesta druga. Zza drzwi rozległo się zafałszowane „mam tę moc” wrzeszczane na całe gardło.
     - Na pewno chcemy otworzyć? Tylko pijaka nam brakuje... - mruknęłam do szlachcica, on jednak bez zastanowienia otworzył drzwi. To co wzięłam za pijanego faceta, okazało się być przebraną za męską Elsę dziewczyną, z bardzo mocno rozszerzonymi źrenicami. Jak nic była naćpana. Nie pytam jakie cukierki już dostała...
     - Cukierek albo szmok... - rzuciła niezbyt przytomnie.
     - Znaczy my ci mamy dać smoka czy ty go nam dasz? - zapytałam skołowana, gdy kapitan oddalił się do kuchni po słodycze. Dziewczyna wyciągnęła spod peleryny rudego kociaka, który miauknął żałośnie. Rukia rzuciła się do drzwi.
     - Jaaaaaaakiiiiiii uroczyyyyyy! Ja go wezmę! - męska Elsa otrzeźwiała odrobinę.
     - Ma na imię Smok. - wyjaśniła. Rukia już tuliła do siebie zwierzątko, zupełnie ignorując fakt, że kot zostawia kłęby sierści na jej ubraniach.
     - Rukia, nie możemy trzymać kota w posiadłości. - Kuchiki stanął za siostrą. Zarówno ona jak i kot spojrzeli na niego błagalnie. Widać było jak kapitan mięknie. Argumentem przesądzającym było chyba to, że ja też pogłaskałam kota. - Ale ty po nim sprzątasz i czyścisz nasze mundury. - Rukia pokiwała głową, nie przestając molestować wtulonego w nią zwierzaka.
     - A dla ciebie mamy trochę cukierków. - wrzuciłam je do szklanej miski w kształcie kuli, którą trzymała dziewczyna. Do cukierków dołączyła mała butelka wody. - Żebyś nie ochrypła...
Kiedy za Elsą zamknęły się drzwi, odetchnęłam z ulgą. Koniec na dziś, nikomu już nie otworzymy. Rukia z Renjim też już zbierali się do powrotu do Seiretei.
A pół godziny później, gdy zostaliśmy sami, Byakuya dotrzymał danego słowa i pozwolił mi zasnąć dopiero nad ranem.