czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 34

All I want for Christmas is Food...! *siedzi zadowolona na środku łóżka w rogach renifera i dzwonku na szyi otoczona niezliczoną ilością słodyczy, wpychając do ust wszystko jak leci* Etto... Nie zabijać, nie zabijać! *chowa się pod kocem* Serek miała nawał pracy... *rozgląda się wokół siebie zakłopotana* Znaczy, tego, no... Nauka i te sprawy... O i przygotowania do matury, pół prezentacji już mam ^^. Znaczy książki mam ale to już coś... xD

A teraz bardzo przepraszam za długą nieobecność. Mam nadzieję, zę wena pojawi się na dłużej niż tylko ten rozdział.
Chcę wam życzyć na Święta, żebyście nie tracili cierpliwości do nikogo ani niczego, żeby wam się spełniały plany i marzenia, żebyście bez okazji dostawali takie stosy słodyczy jak mój ^^
I taki wierszyk od siedmiu boleści:
Skacze aniołek, skacze po chmurkach
Niesie życzenia w anielskich piórkach.
Niesie w plecaku bombki i świeczki,
A w walizeczkach złote dzwoneczki.
Wesołych Świąt ^^

~~*~~

Obudziłam się w szpitalnym pokoju. Leżałam na brzuchu, z rękami zwisającymi po obu stronach łóżka. Podniosłam głowę, chcąc zobaczyć, czy jest tu Hiyakuma, ale ledwo nią poruszyłam, przez całe moje ciało przeszła błyskawica bólu. Jęknęłam w poduszkę, czując napływające do oczu łzy. Hiya-chan...? Nie odpowiedział. Drzwi otworzyły się cicho. Poderwałam gwałtownie głowę i tak samo szybko opuściłam ją z powrotem. Ugryzłam poduszkę. Przez tępe pulsowanie bólu w całym ciele przebijał się odgłos kroków i jakieś słowa, których sensu nie potrafiłam uchwycić.
     - Leżeć... Skończona... Boleć... - przymknęłam oczy, sycząc z bólu, kiedy czyjeś dłonie znalazły się na moich plecach. Chwilę później ból został przytłumiony, a ja mogłam się normalnie poruszyć. Podniosłam się powoli i spojrzałam na pogodną twarz Hanatarō. Uśmiechnął się nieśmiało. - Powinno być w porządku... Pani kapitan zaraz przyjdzie.
     - Gdzie Hiyakuma? - zapytałam ostro, lustrując pokój wzrokiem. Chłopak skulił się w sobie i przesunął, odsłaniając postać leżącą na drugim łóżku. - Hiya-chan... - mężczyzna leżał nieprzytomny, ułożony w tej samej pozycji co ja niedawno. Miał na sobie tylko spodnie i bandaże owinięte dookoła torsu. Biały materiał zabarwił się na czerwono, krew plamiła i pościel.
     - O nie, znowu krwawi... - Hanatarō wybiegł z sali, zostawiając mnie samą z nieprzytomnym Zanpakutō.
     - Ne, Hiya-chan... - usiadłam na krawędzi jego łóżka i położyłam dłoń na jego włosach, delikatnie go głaszcząc. Poruszył ręką, kładąc ją na moich stopach. Chwilę później na naszych plecach zaczęła formować się cienka lodowa skorupa, powoli lecząca nasze rany.
     - Czekałem aż się obudzisz. - pogładziłam go kciukiem po czole, uśmiechając się lekko. Podniósł się powoli, obejmując mnie ramionami i usadził na swoich kolanach. Schował twarz w moich włosach, prawie do bólu dociskając mnie do siebie. - Przepraszam... Nie powinienem był cię w to wciągać. Ałaaa, za co? - chwycił się za głowę w którą pacnęłam go dłonią.
     - Nie przepraszaj, bo dostaniesz mocniej. Oboje sobie zasłużyliśmy, jasne? I nie chcę słyszeć żadnych wymówek. - wtuliłam się w niego mocniej, tłumiąc ziewnięcie. Poczułam jak obejmuje mnie mocniej, kładąc się jednocześnie bokiem na łóżku.
     - Śpij, maleńka. Potrzebujesz tego. Ja zresztą też. - przymknęłam oczy rozkoszując się jego ciepłem. Prawie zasnęłam, gdy w mojej głowie usłyszałam głos Grimmjowa. Maleńka...

*** Tymczasem w Las Noches...***

Chodził z kąta w kąt od paru dni. Aizen nie pozwalał wyjść mu nawet na pustynię czy do Lasu Menosów, o otwieraniu garganty nawet nie wspominając. Grrrrr... Był coraz bardziej zirytowany wymuszoną bezczynnością. Ze złością walnął pięścią w ścianę, przebijając się na drugą stronę. Wyszarpnął dłoń i przez dziurę zobaczył swoich przerażonych fracción.
     - Na co się gapicie?! - warknął. - Załatać to! - wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami, wyłapując pośpieszne kroki w drugim pokoju. Zmełł w ustach kilka epitetów na temat ich szybkości, po czym skręcił w stronę jednego z tarasów na tym piętrze. Wściekłym wzrokiem zmierzył pustynię rozciągającą się przed nim. Łapał w płuca zimne powietrze, chwilowo się uspokajając, pomimo wiedzy, że nie pomoże mu to na zbyt długo. Wyczuł znajomy zapach. Gilian. Wciągnął kolejny haust powietrza przez rozszerzone nozdrza. Uśmiech wygiął jego wargi, nadając mu groźnego wyglądu. Otwarta garganta kusiła nadzwyczaj mocno. Zawrócił do wnętrza, idąc szybko po swoich fracción. Niedługo się zobaczymy... Maleńka...

***Oddział Dwunastej Dywizji Obronnej Seiretei***

     - Kapitanie! Czujniki wariują! Otworzyła się garganta! - do laboratorium wpadł przerażony oficer, dzierżąc w dłoniach pośpiesznie zapisaną kartkę papieru.
     - Gdzie?! - Kurotsuchi zerwał się z fotela, gestem przywołując Nemu. Ta podeszła do jednego z komputerów i szybko wstukała hasło. Na ekranie pojawiły się czujniki, w większości podświetlone na czerwono. Zignorowany oficer przysunął się bliżej ekranu.
     - Z garganty wynurzył się Gilian, o ile mi wiadomo. - przeczytał pospiesznie, bojąc się gniewu Mayuriego. Kapitan aż podskoczył na swoim miejscu i zerknął na wskaźniki. Po chwili spojrzał na swojego oficera.
     - Gilian, tak? - przybliżył swoją twarz do twarzy przerażonego chłopaka. Gwałtownie złapał go za kark i prawie wbił jego głowę w ekran monitora. - W taki razie czemu czujniki wariują tak bardzo?! - wrzasnął, wyrzucając biedaka przez otwarte drzwi. Chwilę później wbiegł inny, donosząc przerażony.
     - Kapitanie, po Gilianie z garganty wyszli arrancarzy! W tym jeden Espada!
     - Liczba? - mruknął przykuty do ekranu i walący jak oszalały po klawiszach Mayuri.
     - Łącznie sześciu.
     - To by się zgadzało. Nemu, powiadom Kapitana Głównodowodzącego. - kobieta skłoniła głowę i wyszła.

***

Obudził mnie ruch na korytarzu. Jakaś bieganina i powtarzane w kółko słowa nie pozwalały spać. Dopiero po chwili dotarło do mnie co jest powtarzane bez przerwy.
     - Do wszystkich jednostek obronnych! Zmobilizować siły! Arrancarzy w Świecie Ludzi! Wzywa się kapitanów do Głównodowodzącego.
Po usłyszeniu i zrozumieniu tej wiadomości spadłam z łóżka. Pospiesznie zaczęłam się ubierać, klnąc pod nosem na niepokorne elementy odzienia.
     - Mała, co się dzieje? - Hiyakuma położył mi ręce na barkach, skutecznie zatrzymując mnie w miejscu.
     - Arrancarzy w Świecie Ludzi. Chcę zobaczyć Grimmjowa! - wyrwałam się, ale zastąpił mi drogę. - Hiya-chan... Muszę go zobaczyć, to nie może być nikt inny.
     - Poczekaj chociaż na mnie. - spojrzałam zdziwiona, spodziewałam się oporu czy sprzeciwu, a nie poparcia. Zniknął na chwilę, a później znów się pojawił, w pełni ubrany. - Idziemy. - otworzył okno i oboje wyskoczyliśmy na zewnątrz, podążając za innymi na plac zbiórki.
Zlokalizowałam oddział Szóstej Dywizji i ruchem głowy pokazałam ją Hiyakumie. Skinął i po chwili oboje stanęliśmy za Abaraiem, nie odzywając się słowem.
     - Fuyumi-san, nie powinnaś być w szpitalu? - za moimi plecami odezwał się jeden z szeregowców. Odwróciłam się do niego opanowując żądzę mordu. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić poczułam dłoń na moim ramieniu. Spojrzałam w zmartwioną twarz Abaraia.
     - Nie powinnaś tu być. Wracaj do szpitala, natychmiast.
     - Też chcę iść. Nigdy nie byłam w Świecie Żywych. - tupnęłam nogą. Renji westchnął, patrząc gdzieś w bok. Podążywszy za jego spojrzeniem zobaczyłam Kuchikiego, mówiącego coś do Rukii. Widać było, że jest zła, ale posłusznie ukłoniła się i odeszła gdzieś w bok.
     - Nie. Kapitan też się na to nie zgodzi.
     - Ale czemu... Ja chcę iść! Weź mnie! Przemyć jakoś tam! Przydam się, naprawdę! - zrobiłam wielkie, proszące oczy, Renji wyglądał na przekonanego, gdy z boku rozległ się głos mrożący krew w żyłach.
     - Yukimori. Nie idziesz, mam dla ciebie inne zadanie.
     - Nie będę wypełniać żadnych papierków. - mruknęłam cicho pod nosem ściągając usta w wąską kreskę. Hiyakuma ostrzegawczo wysunął się krok przede mnie.
     - Powiedziałem już, nigdzie nie pójdziesz. Przypilnujesz Rukii. W posiadłości Kuchikich, czy to zrozumiałe? - Mała, to nic nie da, zostańmy lepiej. Spojrzałam wściekła na mojego Zanpakutō. Zdrajca.
     - Tak jest, kapitanie. - Zobaczysz co zostanie z tej twojej posiadłości jak tylko wrócisz, przyrzekam. Kamienia na kamieniu nie będzie, masz moje słowo, przebrzydły szlachciku.

Naburmuszona szłam z Rukią w stronę posiadłości Kuchikich, za nami dreptał Hiyakuma. Nagle przystanął, łapiąc nas za rękawy. Spojrzałyśmy na niego zdziwione.
     - A mają panie ochotę jednak pójść do Świata Żywych? - skłonił się szarmancko, z zawadiackim uśmiechem.
     - Zaplanowałeś to! - zawołałam ze śmiechem, łapiąc go pod ramię. Rukia po chwili chwyciła go pod drugie i używając shunpo szybko przenieśliśmy się do Senkaimonu, przez który przechodzili ostatni shinigami.
     - Panie przodem. - Hiyakuma pokazał przejście ręką, puszczając nas pierwsze.
Grimmjow... Już niedługo.

***W tym samym czasie, Świat Żywych***

Przeszli przez gargantę zaraz za Gilianem, zabijając go od razu po wyjściu do Świata Żywych. To oni mieli być główną atrakcją.
Znaleźli się w parku. Był pusty. Nieliczne ławeczki były zdewastowane, sam park sprawiał wrażenie zapomnianego. Zarośnięty krzakami i dawno nie koszoną trawą, był zacieniony przez drzewa rosnące dookoła. Tośmy trafili...
Grimmjow rozejrzał się. Coś cicho. I spokojnie. Za spokojnie.
     - No ej, ale gdzie oni są? Miała być zabawa. - odezwał się Illford. Zresztą cała piątka jego fracción wyglądała na zawiedzionych pustką tego miejsca.
     - Cicho, odpręż się. Niedługo przyjdą, o to się nie martw. - Szósty rozparł się wygodnie na ławeczce, przymykając oczy. Chcąc nie chcąc fracción poszli za jego przykładem, rozkładając się i czekając.

Po jakiejś godzinie, gdy zaczęli przysypiać, Grimmjow wstał, gwałtownie otrzepując się.
     - Wstawać, zaraz tu będą.
     - Skąd szef wie? - poderwali się.
     - Tak myślę, w końcu daliśmy im wystarczająco dużo czasu na przyjście. - jakby na żądanie, za jego plecami pojawił się Senkaimon, z którego wyszły dwa oddziały obronne Seiretei. - Witam shinigami. Przyszliście się zabawić?
Kapitanowie prowadzący swoje oddziały nie odpowiedzieli na zaczepkę. Grimmjow czekał spokojnie, aż się uformują. W międzyczasie jego fracción stanęli za nim w rzędzie.
Grimmjow... Już niedługo.
Zobaczył jak na samym końcu przejścia pojawiają się jeszcze trzy postacie, pospiesznie kryjąc się w koronach drzew nieopodal.
Witaj, Tora. Uważaj na siebie i patrz uważnie.
Nie musiał czekać długo na odpowiedź.
Bądź ostrożny. I nie zabij wszystkich, kilku musi zostać, żeby opowiedzieli co widzieli. Tęskniłam...

Uśmiechnął się do siebie i dał znak do ataku.