niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 27

Dzisiaj krótko - powód jest prosty, musiałam jakoś rozłożyć akcję...
Wspomnienia Hiyakumy, część trzecia i ostatnia.
Zapraszam ^^.
Przypominam o ankiecie, pomóżcie wybrać mi paring do one shota xD Jak na razie ogromną przewagę mają Grimmjow i Tora...

~~*~~

Mam cię! - złapałam za skraj ubrania stojącego na końcu korytarza Hiyakumę. Zgięłam się w pół, podpierając rękami o nogi, próbując złapać oddech po biegu. Mężczyzna wpatrywał się w coś zawieszonego na ścianie. Nie zwróciłam początkowo żadnej uwagi na dość duży przedmiot, zajęta odpoczynkiem i doprowadzeniem oddechu do normy. Wyprostowałam się, a całe uspokojenie oddechu i serca wzięło w łeb. Całą ścianę zajmowały kraty. Kawałek celi wycięty z rzeczywistości i zabrany tutaj, jako wspomnienie mojego Zanpakutō. Stałam tam i z otwartymi ustami gapiłam się na stalowe pręty, dopiero po dłuższej chwili zauważając stojącego obok mnie ducha miecza. Trzymał w ręce kajdanki. Wziął moją dłoń i ułożył je na niej, zaciskając ją wokół nich tak, jak robi się to z małymi, cennymi prezentami.
Patrz uważnie. Mój proces i kara. - powiedział, a ja mrugnęłam, by przenieść się do jego wspomnienia.
Otworzyłam oczy, rozglądając się dookoła. Wysokie pomieszczenie, którego sufit tonął w ciemnościach, utrzymane w kamienno-szarej kolorystyce. Mur, otaczający arenę na której stałam, o który od strony siedzisk opierali się ludzie, jakby to był wielki okrągły blat. Właśnie, ludzie. Sami mężczyźni, z ważnymi minami, ubrani jednakowo, w stroje podobne, ale jednak inne od strojów bogów śmierci. Powyżej muru kolejne okręgi, przerobione jak aula w Akademii Shinigami – kolejne siedzisko i ławka wyżej od poprzedniego. Przebiegłam jeszcze raz wzrokiem po zebranych, zatrzymując się na mężczyźnie przed którym stał mój Zanpakutō. On również był po przeciwnej stronie muru. Jego mina okazywała większą nienawiść i pogardę od pozostałych zebranych. Był to przewodniczący Rady Czterdziestu Sześciu. Byłam tego pewna. Żadnego nisko urodzonego czy postawionego człowieka nie stać na taki wyraz twarzy. Uważał, że był ważniejszy, ponieważ miał władzę.
Nie cierpię takiego wzroku.... - mruknęłam pod nosem, na co właściciel wspomnienia zaśmiał się pod nosem.
Spójrz na jego lewe ramię. - szepnął, nachylając się do mojego ucha. Pomimo że było to tylko wspomnienie, nadal czuło się atmosferę nakazującą ciszę, nieuznającą słowa sprzeciwu. Zerknęłam na wskazaną część ciała. Na rękawie szaty wyszyto symbol rodu Kuchiki. - Wiesz kto to jest? Praprapradziadek twojego kapitana.
Czemu mnie to nie dziwi. Oni wszyscy mają pogardę we krwi, a już na pewno mężczyźni. - prychnęłam. Hiyakuma przytkał mi usta ręką, nakazując ciszę. Proces rozpoczął się.
Hiya no akuma, czy przyznajesz się do zabicia porucznika ósmej dywizji i swoich dziewięciu partnerów? - spojrzałam na swojego Zanpakutō, unosząc jedną brew w zdziwieniu.
Łącznie dziesięciu? - zapytałam, a mężczyzna podrapał się po szczęce w zakłopotaniu.
Jakoś nie przywiązywałem wagi do ich liczby...
Tylko dziesięciu i już chcą cię skazać? Matko, co za debile. Aizen-sama musiałby przez to połowę arrancarów wybić, a Grimmjowa i Nnoitrę to na pewno. Oni mają na sumieniu więcej arrancarów niż ty tych marnych dziesięciu bogów śmierci... - załamałam się nad praworządnością shinigami. I w co ja się wpakowałam... Hiyakuma wydawał się być załamany moim brakiem podziwu dla niego.
Malutka, ale ja miałem na to tylko czterysta lat... - zaczął się tłumaczyć z dziwną miną.
A braciszek tylko przy mnie, czyli w jakieś dwadzieścia, no może trzydzieści miesięcy, zamordował zaledwie pół tysiąca numeros i innych pustych. - zgasiłam go zanim rozkręcił się z tłumaczeniem na dobre. Uniosłam dłoń, gdy otwierał usta, by coś dodać. Na szczęście Kuchiki jeszcze gadał swoją formułkę, a wyglądało na to, że nawet nie dał czasu na odpowiedź duszy miecza.
Tak, zabiłem ich! I zabierzcie mnie stąd, nie chcę słuchać tego pseudo prawniczego bełkotu. - podsumował Hiyakuma ze wspomnienia, zamrażając całą arenę na której stał.
Nawet nie wiesz jak ja się powstrzymywałem, żeby faceta na miejscu nie zabić. - pośpieszył z wyjaśnieniem rzeczywisty Zanpakutō.
Widać, że trzy czwarte cech dziedziczą tylko mężczyźni. - rzuciłam kąśliwie, obserwując jak mężczyzna oskarżony o bełkot przybiera kamienną minę, jedynie w jego oczach widać było czysty gniew.
Hiya no akuma, zostajesz skazany na więzienie do czasu, gdy moi następcy uznają cię za niegroźnego dla otoczenia. Zostaniesz zapieczętowany i zamknięty w osobnej sali...
Wiesz co? Nie chce mi się tego słuchać. Do zobaczenia za kilkaset lat. - Hiyakuma skłonił się z przesadną uniżonością i zmienił swoją postać. Po chwili na arenę upadł miecz.
Co za... - nie dokończył przodek Byakuyi, bo wspomnienie zaczęło się rozmazywać.
I chyba nigdy się nie dowiem jak cię określił. - zwiesiłam głowę. Że też on zawsze musi przerywać w najlepszych momentach...
Jak? Aroganckim ćwierćinteligentem ze skłonnością do mordów i obrażania ważniejszych od siebie. - Hiyakuma wzruszył ramionami. - Jednym słowem prawie to samo, co teraz sądzi o mnie twój kapitan. No, może poza skłonnością do mordów. Z tego się wyleczyłem. Miałem dużo czasu na przemyślenie swojej przeszłości.
Ta? I co wymyśliłeś?
    - Jedynie to, że trzeba spróbować z kobietami... I proszę – moja pierwsza partnerka złapała mnie za serce i wciągnęła pod pantofel. Dla ciebie nawet posprzątałem mój korytarz... - brunet uśmiechnął się i przytulił mnie mocno. - A właśnie. Dziwne, że jeszcze się nie zorientowali, że mam już partnerkę i nie jestem więziony przez łańcuchy.
    - Kto taki?
    - Rada Czterdziestu Sześciu. Chociaż pewnie niedługo się zorientują, bo wysyłają kogoś co dziesięć lat żeby sprawdził, czy nadal jestem w swoim więzieniu. Ah, chciałbym zobaczyć ich miny, gdy dowiedzą się, że od dobrych kilku lat jestem na wolności... - rozmarzył się Zanpakutō. - Aż żałuję, że nie mogę tam być. - uśmiechnął się szyderczo, tym samym uśmiechem, który gościł na jego wargach we wspomnieniu zabójstwa swojego ostatniego partnera.
    - Ja raczej nie mam ochoty zobaczyć ich min. Po tym co widziałam wnioskuję, że nie tylko tobie się za to oberwie. - wykrzywiłam z niesmakiem usta. - Kilkaset lat za kilka zabójstw... Idiotyzm, czysty idiotyzm. Możemy już wracać? Mam dość wrażeń na dzisiaj, spać mi się chce.
    - Jasne, mam nadzieję tylko, że się nie obrazisz o to, co zrobiłem z pokojem szpitalnym...
    - Aż się boję pytać...

wtorek, 23 kwietnia 2013

Ankieta

Na specjalną prośbę Renee mam zamiar napisać one shota, ale ponieważ moje kochanie nie może się zdecydować, więc mam nadzieję, że pomożecie jej (i mnie) wybrać paring do opisania ^^.
Jak na razie mam 4 propozycje:
1. Renji-Rukia
2. Byakuya-Fuyumi
3. Hiyakuma-Fuyumi
4. Grimmjow-Tora
Jeśli macie jeszcze jakieś propozycje paringów, proszę, piszcie w komentarzu.
Czekająca na wenę, wasza Serek.

sobota, 20 kwietnia 2013

Rozdział 26

Wspomniej Hiyakumy ciąg dalszy, dzisiaj tylko jedno wspomnienie, ale za to długie. W następnym rozdziale ostatnie z jego wspomnień. I jak sam Hiyakuma ostrzegał, dzieijsze wspomnienie to jedno z tych bardziej brutalnych. Mam nadzieję, że pomimo tego się spodoba.

~~*~~

Zacisnęłam mocno powieki.
    - Podoba ci się? - usłyszałam.
    - Braciszek? - otworzyłam oczy i zdziwiłam się. Przed wystawą sklepową, plecami do mnie stał nikt inny jak Grimmjow. W ludzkim ubraniu, bez maski, z jakąś dziewczynką u boku. Mała miała włosy równie niebieskie jak mój brat, soczyście zieloną sukienkę i brązowe sandałki. Dwa kucyki powiewały na wietrze. Ludzie patrzyli na nich dziwnie, zapewne przez kolor włosów.
    - Bardzo! Kupisz mi ją? - zapiszczała wesoło. Ręka Grimmjowa wylądowała na jej głowie, by pogłaskać ją z roztargnieniem. Sam mężczyzna wpatrywał się ze zmarszczonymi brwiami w odbicie w szybie. Spojrzałam za siebie. Zaraz za mną stał shinigami z wyciągniętym mieczem. Wysoki, dobrze zbudowany, o stanowczy rysach twarzy sprawiał dość nieprzyjemne wrażenie. Widząc małą dziewczynkę zwracającą się do arrancara per „braciszku”, nieznacznie opuścił broń.
    - Kupię. Chodź. - weszłam do sklepu zaraz za niebieskowłosym rodzeństwem. Hiyakuma został na zewnątrz, spoglądając ze smutkiem na katanę shinigami. Spojrzałam przelotnie przez ramię: shinigami dzierżył w dłoniach mojego Zanpakutō. Wzruszyłam ramionami – w końcu skoro to wspomnienie Hiyakumy to musiał się tutaj pojawić. Miało być brutalnie, a jak na razie to nie ma żadnej krwi.
    - Poproszę tą pozytywkę! - ponowie zwróciłam uwagę na dwójkę rodzeństwa. Grimmjow przegrzebywał kieszenie spodni w poszukiwaniu portfela. Widziałam jego usta układające się w miotane bezgłośnie przekleństwa, gdy w kolejnych kieszeniach nie było pieniędzy. Dziewczynka widząc to smutniała z każdą chwilą coraz bardziej, jej usta z pełnego uśmiechu coraz bardziej przypominały wykrzywioną podkówkę.
    - Mam! - rzucił triumfalnie niebieskowłosy, wyjmując z wewnętrznej kieszeni kurtki czarny portfel. Uśmiechnął się szeroko, kucając przed dziewczynką. - Nabrałem cię? - mała rzuciła mu się na szyję.
    - Głupi, głupi braciszek! - zawołała i wyciągnęła dłoń po pozytywkę. Grimmjow zapłacił i wyszli ze sklepu. Stanęli znowu pod szybą wystawową. - Nie nabieraj mnie tak więcej, dobrze? - poprosiła mała i nakręciła zabawkę. Odrobinę sztuczna, zbyt wesoła melodia wydawała się oczarowywać dziecko. Nagle podniosła głowę, prawie nadziewając się na ostrze katany. Pozytywka upadła na ziemię, postacie znajdujące się na niej zostały strzaskane. - Braciszku?! - zawołała, ze strachem rozglądając się dookoła. Niestety Grimmjow otoczony był kilkunastoma innymi shinigami i w żaden sposób nie mógł pomóc swojej siostrze, chociaż próbował.
    - Trzymaj się mała. - zawołał i warknął. Nie miał przy sobie żadnej broni, więc nie mógł pomóc ani sobie ani jej. Wyrwał się z kręgu otaczających go shinigami i zasłonił sobą siostrę, przyciskając ją do ściany budynku. - Czego chcecie? - zapytał, mierząc złowrogim spojrzeniem wojowników przed sobą. Bogowie śmierci otoczyli zwartym kręgiem dwójkę arrancarów mierząc w nich swoimi Zanpakutō. Naprzeciwko niebieskowłosych stanął ten sam mężczyzna, którego zauważyłam na początku.
    - Jej. - wskazał czubkiem ostrza na kulącą się za Grimmjowem istotę. - To nie jest arrancar, nie wiem dlaczego jej bronisz.
    - Skoro to nie arrancar to czego od niej chcecie? - Grimmjow rozglądnął się dookoła. Hiyakuma podszedł do mnie i położył mi dłoń na ramieniu, pociągając do tyłu. Skinęłam głową i posłusznie cofnęłam się kilka kroków.
    - Nie jest arrancarem, ale stanowi zagrożenie dla ludzi i shinigami. - dziewczynka rozpłakała się słysząc to.
    - Braciszku...? To... To prawda? Jestem niebezpieczna? - Grimmjow potrząsnął głową. Szybko kucnął, odwrócił się tyłem do shinigami i przytulił siostrę do siebie.
    - Nie jesteś niebezpieczna dla nikogo. Im chodzi o mnie, kochanie. - wyszeptał, tuląc do siebie roztrzęsione dziecko. Po chwili puścił ją i wstał, ponownie zasłaniając swoim ciałem. - Pozwólcie jej wrócić do domu. W zamian za to pójdę z wami. To chyba uczciwa wymiana?
    - Do domu? Chyba żartujesz. - mężczyzna dzierżący Hiyakumę roześmiał się. Dopiero teraz zauważyłam, że ma insygnia porucznika ósmej dywizji. Wycelował Zanpakutō w arrancara. - Hiyakuma, wiesz co robić. - powietrze dookoła arrancarów zaczęło zamarzać, tworząc klatkę.
    - Braciszku, nie! - krzyknęła mała, gdy Grimmjow dotknął jednego z prętów, chcąc go wyłamać. Za późno. Ramię mężczyzny zamarzło, a on sam nie mógł się ruszyć.
    - Paraliżujący lód. Miłe uczucie, prawda? Niedługo dojdzie do serca, a wiesz co wtedy się stanie. - zaśmiał się cicho porucznik.
    - Zostaw braciszka! - krzyknęła dziewczynka, wyrywając się przed brata.
    - Jasna cholera, Amane, co ty robisz?! Wracaj tutaj w tej chwili! - warknął na nią Grimmjow, ale Amane nie przejęła się tym.
    - Posłuszne dziecko. Chcesz ocalić brata? - niebieskowłosa skinęła głową. Sięgnęła do paska sukienki. Dopiero teraz zauważyłam tam malutki sztylecik. Wyciągnęła go szybko i przejechała po nim dłonią. Zupełnie jak brat po Panterze...
    - Rycz, Lwie! - mała zmieniła się w dorosłą kobietę, niebieskie włosy powiewały za nią jak grzywa lwa, ogon z niebieskim pędzlem na końcu kiwał się na boki. Zamiast rąk miała łapy z pazurami, stopy także zmieniły się w lwie łapy. Zjeżyła się cała i warknęła w stronę shinigami. - Zostawcie braciszka! - wszyscy, poza porucznikiem, cofnęli się, opuszczając katany.
    - Chyba śnisz, mała. Jeśli pójdziesz grzecznie z nami to być może nie stanie się mu krzywda. - uśmiechnął się nieprzyjemnie dowódca wyprawy.
    - Amane, nawet nie próbuj! Wracaj do Hueco Mundo i nawet stamtąd nosa nie wychylaj! - wrzeszczał Grimmjow, rozpaczliwie walcząc z lodem coraz dalej zamrażającym jego ramię. Kobieta miała wyraźny dylemat pomiędzy ocaleniem brata, a wykonaniem jego żądania.
    - Dobrze, pójdę z tobą. Wypuść go. - stanęła spokojnie, patrząc poważnym, odrobinę smutnym wzrokiem na porucznika.
    - Hiyakuma. - kobietę oplotła lodowa lina, a Grimmjowa dalej więziła lodowa klatka. - No to idziemy. Brać ją chłopcy. - niebieskowłosa nie ruszyła się ani o krok. - No ty chyba nie myślałaś, że po złapaniu ciebie odpuszczę sobie zabicie jeszcze jednego arrancara? Naiwna idiotka. - jej reiatsu zwaliło go z nóg. Lodowe liny rozpadły się na kawałki, a klatka więżąca Grimmjowa roztopiła się. Niestety on sam wyszedł z tego z jedną ręką bezwładną.
    - Braciszku? - podbiegła do niego, nie zwracając uwagi na to, że ustawia się plecami do wroga.
    - Nic mi nie jest. Wracamy. - arrancar otworzył gargantę i już miał w nią wejść, gdy powstrzymał go krzyk shinigami. - Co do...? - w ostatniej chwili uchylił się przed atakiem jednego z szeregowców, który z rozpędu wpadł go garganty. - I tyle go widzieli, nie dożyje następnej godziny... - Grimmjow wzruszył ramionami i odwrócił się przodem do szykujących się do ataku bogów śmierci. - Amane. - kobieta spojrzała pytająco, przygotowana już do ataku i obrony brata. - Właź do garganty.
    - Mowy nie ma.
    - Coś powiedziałem.
    - Nie.
    - Amane, do cholery jasnej! Bez gadania! Właź do tej pieprzonej garganty i nie próbuj się ze mną kłócić! Nie mam zamiaru nadstawiać za ciebie tyłka, tak samo jak ty nie powinnaś nadstawiać swojego za mnie! - mężczyzna gestykulował zawzięcie, zupełnie nie zwracając uwagi na nic poza swoją siostrą.
    - Braciszku! - Amane odepchnęła go w ostatniej chwili, przyjmując na siebie cięcie katany. - Przepraszam, braciszku. - stała jeszcze na nogach, jednak chwiejąc cię co chwilę. - Zawsze zapominam, że jeszcze mamy cero... - wycelowała palec w biegnących w ich stronę shinigami i odpaliła cero. Jasnopomarańczowy promień energii pomknął ku celom i zmiótł bogów śmierci z powierzchni ziemi. Wszystkich poza porucznikiem, który, teraz już wściekły, uwolnił shi kai.
    - Zakończmy to, Hiya no akuma! - jego katana zamarzła, osłaniając jego dłoń niewielką, okrągłą tarczą. Uderzył kataną w ziemię, posyłając w stronę rodzeństwa słup lodu. Uskoczyli oboje w przeciwne strony, a wtedy porucznik doskoczył do Amane i przebił jej klatkę piersiową.
    - Amane! Niech cię szlag, shinigami... - Grimmjow doskoczył do oprawcy siostry i jednym ruchem oderwał jego rękę od ciała. - Żebyś zdechł w męczarniach. - porwał kobietę na ręce i już miał wejść do garganty, gdy dostrzegł, że niewiele brakuje jej do śmierci. - A-Amane...
    - Przepraszam. Powinnam była cię posłuchać. - uśmiechnęła się i kaszlnęła krwią, plamiąc ubranie Grimmjowa. Ten położył ją delikatnie na ziemi i próbował jakoś zatamować krwotok.
    - Spokojnie, siostrzyczko. Wytrzymaj jeszcze chwilę, a zaraz zacznie się regeneracja. - pomimo uspakajającego tonu, Grimmjow sam panikował. Kobieta podniosła tylko dłoń, by go uciszyć. Arrancar chwycił jej kończynę i nachylił się nad nią.
    - Nie wyleczę się. Przebił mi płuco i serce. Przepraszam. Rozsyp mnie na pustyni, dobrze? - uścisnęła jego dłoń i zamknęła oczy. Chwilę później rozsypała się w pył, a Grimmjow rozpłakał się. Pozbierał resztki pyłu, których nie rozwiał wiatr, i wszedł do garganty.
Stałam zszokowana widokiem płaczącego brata. Miał siostrę. Młodszą siostrę. Nie potrafiło to dotrzeć do mojego mózgu. Do tej pory byłam pewna, że jestem jego jedyną siostrą. To wspomnienie wyjaśniło mi czemu mnie przygarnął. Teraz zrozumiałam, że dla kolejnej osoby byłam tylko zastępstwem, przypomnieniem przeszłości. Spuściłam głowę, próbując powstrzymać łzy cisnące się do oczu.
    - To jeszcze nie koniec malutka. Wiem, że to trudne, ale musisz to jeszcze zobaczyć. - skinęłam głową, niezdolna do wypowiedzenie choćby słowa. Gdybym się odezwała, zaczęłabym płakać. Hiyakuma objął mnie jedną ręką, drugą delikatnie gładząc po głowie.
    - Żyję jeszcze? - shinigami leżał na ziemi, wpatrując się w niebo. Oderwana ręka była kilka kroków od niego. Spojrzał w tamtą stronę. - Hiyakuma? - spojrzał zdziwiony na materializującego się Zanpakutō. - Świetnie. Możesz mi pomóc? - podparł się mieczem. - Ten głupi arrancar oderwał mi lewą rękę... Zaraz przybędą posiłki, zatamuj tylko krwotok, oni już mi ją jakoś przyszyją.
    - Idiota! - Hiyakuma podszedł do rannego i kopnął go tak, że shinigami poleciał kilka metrów. - Mam leczyć kogoś, kto nawet nie myśli o obronie, gdy atakuje? Na kogo ja ci wyglądam? Na oddział pierwszej pomocy? Nawet nie licz, że ci pomogę. - prychnął pogardliwie. - Poczekam aż się wykrwawisz i wrócę do Seiretei. - duch miecza usiadł na pobliskim krawężniku, patrząc znudzony na swojego partnera. - Mógłbyś wykrwawiać się szybciej? To robi się nudne. - westchnął, próbując ignorować jęki bólu rannego.
    - Masz mi pomóc, to twój obowiązek jako mojego Zanpakutō! - krzyknął resztką sił porucznik. Zanpakutō zerwał się na równe nogi, oburzony tym rozkazem. Doskoczył do właściciela i jednym kopnięciem wbił go w ziemię, łamiąc mu przy tym żebra.
    - Jedynym moim obowiązkiem wobec ciebie jest trwanie przy tobie do śmierci. Nikt nie powiedział, że mam cię chronić ani pomagać. Robię to z własnej, nieprzymuszonej jak dotąd woli. Uwierz mi, nie chcesz, żebym robił coś wbrew mojej woli, bo skończy się to dla ciebie gorzej niż źle. - w ręku ducha miecza pojawiła się lodowa katana. Wbił ją szybkim ruchem w serce umierającego i uśmiechnął się szyderczo, widząc uciekające z mężczyzny życie. - No, a teraz zdychaj. - w tym samym momencie otwarł się Senkaimon, z którego wyszli porucznicy pozostałych dwunastu oddziałów.
    - Hiya no akuma, zostajesz zatrzymany pod zarzutem nieudzielenia pomocy i zabicia partnera. - porucznik pierwszego oddziału wyciągnął Zanpakutō i wycelował w Hiyakumę. - Nie pierwszego zresztą.
    - No chyba nie. - czarnowłosy wyciągnął katanę z truchła i strzepnął z niej zastygłą krew, spływającą grudkami po powierzchni lodu. - Bankai. - powiedział spokojnie, kierując czubek ostrza ku niebu.
    - Wystarczy, malutka. - powiedział właściciel wspomnienia. Obraz zaczął się rozmywać, jak farba spływająca po szybie.
    - Nie, ja chcę zobaczyć twoje bankai! Tyle technik, a ty nie chcesz tego pokazać... - jęknęłam żałośnie, patrząc na znajomy już korytarz galerii. - Zobaczę je sama. I... - uśmiechnęłam się chytrze do swoich myśli.
    - I nic nie zobaczysz. Ale dlaczego nie przeraża cię to, że zabiłem kilku swoich partnerów?
    - Może dlatego, że traktujesz ich jak Grimmjow i Nnoitra swoich Fracción? Oni co trochę biorą kogoś nowego, bo poprzedni byli za słabi, więc zostali zabici. - wzruszyłam ramionami. - Chociaż nie powiem, trochę brutalnie go potraktowałeś. Łamać mu żebra? Nie mogłeś od razu karku mu skręcić? Nie cierpiałby tak... - Hiyakuma wydawał się być załamany moją obojętną postawą. - No, już, już... - poklepałam go lekko po ramieniu. - Przy okazji to byli sami faceci, a ja się do rodzaju męskiego nie zaliczam. Więc mam nadzieję, że mnie to nie czeka... - mężczyzna pokręcił głową i bez słowa ruszył w głąb korytarza. Po chwili zatrzymał się gwałtownie, a ja odbiłam się od niego i wylądowałam tyłkiem na ziemi. - A tobie co?
    - Ciebie to nie czeka, przyrzekam ci to. - przyklęknął przede mną nad jedno kolano, zerkając spod ronda cylindra. Zdjęłam kapelusz z jego głowy i zmierzwiłam mu włosy, uśmiechając się szeroko.
    - Wiem o tym, głuptasie. Nie potrafiłbyś skrzywdzić kobiety. - Zanpakutō pomógł mi się podnieść i schylił się, oczekując, że włożę mu na głowę kapelusz. - Ładnie wyglądam? - przymierzyłam nakrycie. Spadło mi na nos, zasłaniając widok.
    - Pięknie, ale oddaj go. - po kilku sekundach znowu widziałam, a Hiyakuma poprawiał cylinder. - Mam pytanie. - widząc moją uniesioną brew kontynuował. - Masz jakichś Fracción?
    - Nie, wystarcza mi brat. Jego Fracción to w praktyce też moi, ale nie lubię ich.
    - Dobrze. Chodźmy dalej. - mężczyzna nie ruszył się jednak z miejsca, ja też stałam. - Ale powiem ci jedną rzecz. Lód jest bardzo plastycznym materiałem dla wyobraźni. - puścił mi oczko, odwrócił się i zaczął biec, zostawiając mnie zamyśloną.
    - Jak dziecko. - skomentowałam automatycznie, dopiero po chwili orientując się, że zostałam sama. - Ej, Hiya-chan! Cholera by cię, nie zostawiaj mnie tutaj samej! - ruszyłam biegiem w kierunku w którym odbiegł, wciąż wykrzykując groźby i przekleństwa pod jego adresem.

sobota, 13 kwietnia 2013

Rozdział 25

I tak jak oznajmiałam wcześniej, w dzisiejszym rozdziale (i kilku następnych) przyjrzymy się bliżej Hiyakumie i jego przeszłości. Mam nadzieję, że to co wymysliłam spodoba się wam chociaż odrobinę. :)

~~*~~

    - Malutka, jak się czujesz? Uzupełniłem trochę twoje reiatsu. - otworzyłam oczy, słysząc głos Hiyakumy. Leżałam na jego kanapie, z głową na jego kolanach. Przeszkadzający zazwyczaj kosmyk zaciągnął mi za ucho i głaskał mnie po głowie.
    - Już lepiej. - zamilkłam, podnosząc się do siadu. Podeszłam do ramy obrazu, wpatrując się w ciemną przestrzeń na końcu galerii. Usiadłam na obramowaniu i poklepałam miejsce obok siebie, na którym po chwili usiadł Zanpakutō. - Nē, Hiya-chan... Mogę cię o coś zapytać?
    - Oczywiście. Jeśli tylko będę mógł to odpowiem. Ale najpierw powiedz mi, czemu jesteś taka zła na cały świat. - spojrzałam na niego obojętnie.
    - Nie jestem zła. - duch miecza zaśmiał się.
    - Jesteś taka obojętna i markotna tylko wtedy, kiedy gotuje się w tobie ze złości. - pogłaskał mnie po ramieniu.
    - Kuchiki. Wystarczy? - mężczyzna pokręcił głową. - Przyszedł przeprosić, a skończyło się tak, że całował mnie jakby chciał mnie połknąć. - prychnęłam ze złością. - I jeszcze się przyznał, że przy mnie pożądanie odbiera mu rozum. Próbował to zamaskować słówkami o potrzebie mojej obecności, ale mnie nie oszuka! Facet to facet. A takich jak on powinno się kastrować. - dodałam zapalczywie.
    - Prawdziwa feministka. Aż się boję co będzie ze mną, jeśli kiedyś powiem coś nie tak. - przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. - Oj malutka, malutka... - westchnął, nagle sobie o czymś przypominając. - Co ze mnie za gospodarz, nawet nie zapytałem czy chcesz herbaty. Już lecę zrobić. - podniósł się szybko i pobiegł do kuchni, nawet nie dając mi czasu na odpowiedź.
    - Hiya-chan, ale ja nie chcę herbaty. - zawołałam za nim, ale najwyraźniej mnie nie usłyszał. Wstałam żeby pójść do niego do kuchni, ale gdy tylko się odwróciłam za moimi plecami rozległ się jakiś rumor. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na galerię i zobaczyłam małe, gasnące co chwilę światło na samym jej końcu. Nie przemieszczało się, ale mrugało zachęcająco.
Zeskoczyłam z ramy, wiedziona ciekawością. Pytania do Zanpakutō mogły poczekać. W końcu i tak miałam tam kiedyś iść. Szkoda tylko, że jest tam tak ciemno. Ruszyłam przed siebie długim korytarzem. Minęłam swoje wspomnienia i weszłam w mrok. Zwolniłam kroku nie wiedząc czego mam się spodziewać. Wciąż wpatrywałam się w światełko na końcu.
    - Co ty sobie wyobrażasz? Nie jesteś moim panem! - usłyszałam wściekły krzyk Hiyakumy. Skuliłam się ze strachu i rozejrzałam dookoła. Ciemność. Cisza. Spojrzałam za siebie i zamarłam. Nie widziałam oświetlonej części galerii, chociaż w ciemności przebyłam dopiero kilkanaście kroków. Spanikowałam i chciałam wracać, ale nie potrafiłam uczynić ani kroku. Coś kazało odwrócić mi się i iść dalej. Ruszyłam w głąb ciemności, gdy potknęłam się o coś. Zaryłam twarzą w...
    - Ziemia? Co do cholery? - zapytałam sama siebie i podniosłam się. Dookoła mnie panował jasny dzień. Znajdowałam się w Akademii Shinigami, na placu treningowym do Zanjutsu. Po chwili dookoła mnie, niczym cienie, zaczęły pojawiać się dusze. Zobaczyłam Hiyakumę wrzeszczącego na jakiegoś młodzika. Ku mojemu zdumnieniu chłopak trzymał rękojeść mojego Zanpakutō. - Ej, smarku, oddawaj Hiyakumę! - wrzasnęłam na niego, ale mnie nie usłyszał. Ruszyłam z pięściami, ale przeleciały przez niego jak przez dym.
    - Fuyumi, to tak nie działa. - usłyszałam za sobą głos Hiyakumy. Odwróciłam się, by zobaczyć, że to naprawdę on. Spojrzałam przez ramię, ten pierwszy Hiyakuma wciąż tam był.
    - Chwila. Czemu jest ciebie dwóch? - zapytałam z głupią miną.
    - Bo to moje wspomnienia. Patrz uważnie jaki kiedyś byłem. Pewnie o to chciałaś zapytać, prawda? Dlaczego zamknęli mnie w osobnej sali. - spojrzał na mnie smutno. Przytuliłam się do niego. Obrócił się tak, że mogłam patrzeć na to co dzieje się za jego plecami.
    - A-Ale Hiyakuma-san... Kazali nam razem ćwiczyć. - wyjąkał młodzieniec. Był drobnej budowy, ledwo dźwigał miecz. Brązowe włosy opadały mu na nos zasłaniając całe oczy.
    - Więc ćwicz. Nawet nie potrafisz podnieść miecza! - wykrzyczał wściekły Zanpakutō i zaatakował swojego partnera. Miecz przeciął powietrze i odciął rękę niedoszłego boga śmierci. - Nie będę partnerem kogoś, kto nawet nie potrafi się obronić!
Cały obraz zniknął, a ja znowu stałam w ciemnym korytarzu. Jedyną różnicą było teraz to, że razem ze mną był Hiyakuma. Zauważyłam też coś jeszcze. Pomimo że wciąż było ciemno, mogłam już rozróżnić kontury przedmiotów na mojej drodze. Spojrzałam pod nogi. Potknęłam się o odciętą ludzką rękę.
    - ŁAAAA! Weź to, weź to! - wrzeszczałam niczym opętana odskakując od kończyny na kilka metrów.
    - Każdy przedmiot to inne wspomnienie. A trochę ich jest. - Hiyakuma pstryknął palcami i zapłonęły kandelabry nad naszymi głowami. Zobaczyłam szeroki korytarz, ponad trzy razy szerszy niż ten w mojej części galerii, ale utrzymany w tej samej kolorystyce. - Nie jestem porządnickim typem, nie mam wspomnień poukładanych tak ładnie jak twoje. - spojrzałam na podłogę. Walało się na niej wszystko: odcięte kończyny, jakieś papierki, ubrania, naczynia, zardzewiała broń różnego rodzaju. W oddali zauważyłam stłuczoną rzeźbę i koci drapak.
    - A ten drapak to co?
    - Chciałem mieć kiedyś kota, ale żaden nie wytrzymał tutaj długo. - wzruszył ramionami. - Chodź, mam ci dużo do pokazania. - duch miecza ruszył przodem, odgarniając niektóre przedmioty, żeby utorować jako takie przejście.
    - Maska Pustego. Skąd ją masz? - zapytałam widząc powieszoną na ścianie białą maskę. Przypominała odrobinę pełną maskę Ulquiorry, ale nie miała rogów.
    - Jedyny Pusty, któremu udało się odciąć głowę. Co dziwniejsze, pomimo wyglądu Vasco Lorde miał siłę najsłabszego Pustego. Chciałabyś to zobaczyć? - sięgnął po przedmiot.
    - Jak będziemy wracać. Co dalej? - zapytałam, gdy Hiyakuma cofnął dłoń i ruszył przed siebie. Nie odpowiedział, jedynie podniósł dłoń i pokazał trzy palce. - Trzy wspomnienia.
    - Gdzie ono było... - Hiyakuma po parunastu krokach zatrzymał się i zaczął szukać czegoś wzrokiem na podłodze. Stałam za nim z zaciekawieniem czekając co pokaże mi tym razem. Ku mojemu zdumieniu podniósł z podłogi stary walkman i podał mi słuchawki. Założyłam je i czekałam aż Zanpakutō puści muzykę. Usłyszałam ją chwilę później. Hipnotyczna, zniewalająca, przywodząca na myśl psychodeliczne połączenia kolorów i kształtów. Nawet nie poczułam kiedy ruszyłam do tańca. Przymknęłam oczy i wtedy to zobaczyłam.
Zanpakutō, wysoka, szczupła kobieta o białych włosach, ubrana w krwistoczerwone kimono, z wachlarzami w dłoniach, tańcząca tak jak ja teraz. Niezdarnie powtarzałam jej kroki. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Spojrzałam za siebie. Stał za mną Hiyakuma, ale wiedziałam, że to wspomnienie. Ten prawdziwy stał po prawej stronie pustej przestrzeni. Nie było wokół mnie nic poza Zanpakutō. Stałam na czymś co przypominało czarną mgłę, która tworzyła też ściany i sufit tego świata.
    - Była najpiękniejszym Zanpakutō. Przynajmniej dla mnie. - prawdziwy Hiyakuma podszedł i zdjął słuchawki z moich uszu. - Jej taniec to tak naprawdę walka. Każe przeciwnikowi tańczyć, dopóki ten nie padnie z wycieńczenia. Nie miała partnera, a zawsze powtarzała, że dopóki nie zdradzi swojego imienia shinigami, dopóty ja też go nie poznam. Została dla mnie Tańczącą Panią. - zauważyłam, że po jego policzkach spływają łzy. Starł je szybko, z lekkim uśmiechem na ustach.
    - Co się z nią stało? - zapytałam. Było dla mnie oczywiste, że nie płakałby, gdyby była cała i zdrowa. Objął mnie ramieniem i rozczochrał moje włosy. Spojrzałam kątem oka na bohaterkę jego wspomnienia. Leżała na ziemi, z głową na kolanach Hiyakumy i śmiała się z czegoś co mówił.
    - Dostała partnerkę. Zmieniła się. Lodowe Zanpakutō, co? - uśmiechnął się sam do siebie, kręcąc głową. - Teraz nazywa się Sode no Shirayuki i jest partnerką Rukii Kuchiki. - przestał się uśmiechać. - A także zakochała się w Senbonzakurze. - prychnął wściekły.
    - Hiya-chan... - przytuliłam się do niego. Zrozumiałam też jego niechęć do Kuchikiego.
    - Spokojnie, malutka. Nadal ją kocham, ale dla mnie już na zawsze pozostanie Tańczącą Panią w czerwonym kimonie. Chodź, są jeszcze inne wspomnienia. - mrugnęłam i znaleźliśmy się ponownie w galerii.
    - Syf, kiła i mogiła. Posprzątasz tutaj. - powiedziałam stanowczo. - Nawet Nnoitra nie ma takiego bajzlu u siebie! Chociaż u niego to i tak sprząta Tesla...
    - Tak jest, szefowo... - Hiyakuma jakby skurczył się w sobie. Pstryknął palcami, a na pustych dotąd ścianach (nie licząc maski pustego) pojawiły się liczne półki. Pstryknął drugi raz, a wspomnienia podniosły się z podłogi i ułożyły na półkach, każde opatrzone tabliczką. - Gdybyś jeszcze kiedyś chciała tu przyjść... - wyjaśnił mi mężczyzna. - Dobrze więc, teraz chyba to będzie dobre... - sięgnął na najniższą półkę i pokazał mi pozytywkę. Jak większość rzeczy tutaj była zepsuta. Postaciom kręcącym się na powierzchni brakowało głów i rąk, poza tym cała zabawka pokryta była jakąś czerwoną substancją, przypominającą krew.
    - Nie masz tutaj nic co działa albo jest w jednym kawałku? Pomijam walkman. - duch miecza spojrzał na mnie z ironią i już miał coś odpowiedzieć, gdy machnęłam ręką. - Pokaż to lepiej.
    - Nie przestrasz się tylko. To jest jedno z dłuższych i bardziej... - zamyślił się, szukając odpowiedniego określenia dla swojego wspomnienia. - Brutalnych.. - dokończył niepewnie, patrząc w przestrzeń. Poczułam dreszcze przechodzące po kręgosłupie, a przecież nawet jeszcze nie dotknęłam przedmiotu. - Spokojnie, jeśli chcesz, mogę cię cały czas obejmować. - dodał cicho, biorąc moją dłoń i kładąc ją na pozytywce. Zacisnęłam mocno powieki.

sobota, 6 kwietnia 2013

Rozdział 24

    - Jak można być tak lekkomyślnym Fuyumi?! - Rukia stała przed moim łóżkiem i wrzeszczała na mnie, trzymając ręce na biodrach. - Nie wiesz, że przez coś takiego mogłaś stracić nie tylko całą energię duchową, ale i życie?!
    - Nikt mi nie powiedział... - wymamrotałam, odwracając wzrok. Minął już tydzień odkąd kapitan przyniósł mnie tutaj, a ja nadal leżałam w izolatce. Od razu wprowadzili mnie w stan śpiączki. Obudziłam się zaledwie parę godzin wcześniej, a koło mnie leżało mnóstwo słodyczy. Hanatarō powiedział, że to od Kiry, Hisagiego i Matsumoto. Ruszyli na misję i nie mogli czekać aż się obudzę. Od Unohany dostałam zakaz opuszczania łóżka na dłużej niż kilka minut. - I nie wypuszczaj tyle reiatsu, to boli. - rzuciłam brunetce naburmuszone spojrzenie, łapiąc się za głowę. Nie mogłam długo przebywać w pomieszczeniu, gdzie było zbyt dużo reiatsu, bo ciągle bolała mnie głowa i traciłam przytomność. To samo dotyczyło osób o wysokim poziomie energii duchowej.
    - Wybacz, zapomniałam. - szlachcianka opanowała się, a ja po chwili mogłam oddychać już spokojnie. - W ogóle co ci przyszło do głowy, żeby uciekać z Seiretei? Już sam pomysł kłótni z bratem był...
    - Czy ty nadal nie widzisz jego wad? - przerwałam jej w połowie zdania. - A może zapomniałaś już o tym co ci mówiłam? Właśnie przez to nie chcę przebywać w odległości mniejszej niż kilka okręgów od niego. - usiadłam na łóżku i z wściekłością wpatrywałam się w fioletowe tęczówki bogini śmierci.
    - Pamiętam doskonale. I równie dobrze znam jego wady. - w tym momencie do pokoju luzackim krokiem wszedł Renji. A on chyba był w Świecie Ludzi i się teledysków hip-hopowych naoglądał...
    - Braciszku, zabierz ją ode mnie! - wyskoczyłam z łóżka i stanęłam za porucznikiem, chwytając za górną część jego stroju boga śmierci. Wskazałam palcem na Rukię i skryłam się cała za Abaraiem.
    - Właśnie po nią przyszedłem. Kapitan Unohana stwierdziła, że wystarczy już odwiedzin. - położył dłoń na ramieniu swojej dziewczyny.
    - Ale... Ale... To nawet się ze mną nie przywitasz? - wykrzywiłam usta. Chłopak odwrócił się i przytulił mnie na chwilę.
    - Mogę się z tobą nawet pożegnać. - zaśmiał się, dopóki moja pięść nie trafiła go w brzuch.
    - Wredota. Tak to ty sobie z Rukią pogrywaj, a nie ze mną. W końcu to ja, a nie ona wypełnia za ciebie raporty. Nigdy nie wiesz, co może znaleźć się w tych papierach w akcie zemsty... - odwróciłam się do niego plecami, z zamiarem ponownego położenia się na łóżku. Rukia stała już obok drzwi, z uśmiechem patrząc na nasze słowne (i nie tylko) przepychanki. Nagle przestała się uśmiechać.
    - Renji. - rzuciła cicho. Chłopak podszedł do niej. - Fuyumi, do łóżka. - natychmiast położyłam się, ton jej głosu wskazywał, że to coś poważnego. Nie myliłam się. Chwilę później usłyszałam, że ktoś tu idzie. - Unohana? - Abarai tylko skinął głową. Usłyszałam, że kapitan czwórki mówi coś do kogoś. - Brat... - nakryłam się kołdrą i odwróciłam przodem do okna.
    - Możecie iść. Na razie. - przymknęłam oczy, czekając aż wyjdą. Drzwi otworzyły się, a ja poczułam energie obu kapitanów. Jak na zawołanie głowa zaczęła pulsować tępym bólem. Zacisnęłam żeby, myśląc o tym, żeby wszyscy już wyszli i zostawili mnie w spokoju.
    - Rukia, Renji, mogę was prosić o opuszczenie pokoju? - oboje wyszli, przepraszając, że wizyta trwała tak długo. - Kapitanie Kuchiki, ty też wyjdź. Tylko na czas badania. - dodała po chwili kobieta. Po chwili w pomieszczeniu zostałam tylko z nią. - Jak się czujesz? - zaczęła mierzyć poziom mojego reiatsu.
    - Boli mnie głowa ciągle... - jęknęłam cicho, gdy poczułam dłoń lekarki na czole.
    - Nie dziwię się, twoja energia duchowa w ogóle nie chce się odnowić. Odkąd tu trafiłaś jest ciągle na takim samym poziomie, ledwo utrzymuje cię przy życiu. - stwierdziła zdziwiona. - Chyba będzie ją trzeba uzupełnić w zewnętrzny sposób. Pobiorę próbkę, żeby kapitan Kurotsuchi mógł zrobić jej więcej. - wyjęła strzykawkę i chwyciła moją rękę.
    - Nie! - Wyrwałam się i uciekłam w najdalszy kąt pokoju. Wszystko byle nie to. Zacznie je badać i wykryją, że nie jestem shinigami... Malutka, bój się lepiej o to co pomyśli sobie pani kapitan. Wątpię, że wykryją coś w reiatsu. Inaczej już by to wykryli. Masz rację. Kurna, zawaliłam.  Strzeliłam sobie mentalnie w twarz, wciąż z przerażeniem wpatrując się w ogromną igłę.
    - Fuyumi, nie mów mi, że boisz się igieł? No dobrze, zrobimy to inaczej. - schowała strzykawkę i gestem kazała mi usiąść na łóżku. - Najpierw odrobinę uzupełnię twoje reiatsu moim, a później pobiorę twoje. Bez użycia igły. - skinęłam głową, wciąż wymyślając najczarniejsze scenariusze tego, co stanie się ze mną, gdy wykryją arrancarze reiatsu. Aizen-sama nie będzie się ze mną cackał... Każe zrobić to Ginowi-samie... Mam przerypane. - Zamknij oczy i połóż się. - znowu poczułam jej dłoń na czole, ale teraz czułam, że wpompowuje we mnie swoje reiatsu. Głowa w cudowny sposób przestała mnie boleć, za to zaczęła boleć mnie ręka. Otworzyłam oczy i spojrzałam na bolącą kończynę. Zobaczyłam, że jest w nią wbita ta ogromna strzykawka.
    - ŁAAAAA! Tylko nie to! - wrzasnęłam przerażona wpatrując się we wpływające do pojemniczka reiatsu. Miało miły, śliwkowy kolor.
    - Już skończyłam. - Unohana zabrała strzykawkę i zakleiła mi wkłucie plastrem. - Kapitan Kuchiki chciał z tobą porozmawiać. - już otwierałam usta, gdy dodała. - Powiedział, że nie obchodzi go twój sprzeciw ani moje zakazy. Zakochani mężczyźni są tacy uparci. - uśmiechnęła się do mnie tym swoim spokojnym uśmiechem, a mnie po plecach przeszły ciarki przerażenia. Co wy wszyscy macie z tym, że on się we mnie zakochał? Odbiło im...  Dotknęłam palcem plastra, dociskając go do skóry. Czułam miłe mrowienie, kiedy drobne wkłucie zaleczyło się samo. Nakryłam się kołdrą i schowałam pod nią głowę.
    - Niech go pani kapitan wpuści. Im szybciej to się skończy tym lepiej. - mruknęłam cicho, mając nadzieję, że lekarka nie usłyszy.
    - Możesz wejść, kapitanie. - powiedziała, wychodząc z izolatki. Poczułam znajomą energię duchową. Mężczyzna wszedł do środka i poczekał aż Unohana odejdzie. Zamknął drzwi i usiadł na skraju mojego łóżka, w jego nogach. Nie odzywał się, najwyraźniej licząc, że to ja zacznę mówić. Cisza przeciągała się. W końcu chyba zniecierpliwił się, bo poruszył się, zmieniając pozycję.
    - Fuyumi. - nie poruszyłam się ani nie odezwałam, udając, że śpię. - Wiem, że nie śpisz. Przed chwilą tak krzyczałaś, że nie mogłabyś zasnąć ot tak. - wstał i przeszedł kilka kroków. Stanął przy drzwiach, a we mnie zajaśniał promyk nadziei, że sobie pójdzie. Niestety, ku mojemu rozczarowaniu nie wyszedł, ale ponownie podszedł do mojego łóżka. Obszedł je i stanął przy oknie, naprzeciwko mnie.
    - Poddaję się. - odkryłam twarz, przytulając się policzkiem do zmiętej w dłoni kołdry. - Czego chcesz? - zapytałam oschle, patrząc na kapitana. Wyglądał przez okno i przez chwilę wydawało mi się, że nawet nie usłyszał mojego pytania. Sięgnęłam pod łóżko, po paczkę żelków. Dopiero szelest papierowej torebki wyrwał Kuchikiego z zamyślenia. Spojrzał na mnie, a ja zamarłam z ręką pełną słodyczy w połowie drogi do ust. Szlachcic wykrzywił lekko kąciki warg w górę. - No co? - zapytałam niewyraźnie. Zanim spojrzał na mnie zdążyłam już przegryźć część żelków.
    - Nic. - sięgnął do torebki, by poczęstować się słodyczami, gdy odsunęłam ją sprzed zasięgu jego dłoni. Prychnęłam na niego niczym rozjuszony kot.
    - Zapytałbyś się najpierw, a nie tak bez pozwolenia brać. - szlachcic nachylił się nade mną, prawie stykaliśmy się czołami.
    - Mogę? - zapytał cicho, patrząc mi w oczy. Przełknęłam pogryzione żelki i przysunęłam paczkę w jego stronę.
    - Jak musisz. - mruknęłam. Zanurzył dłoń w torebce i wyciągnął jednego żelka. - Oddaj, białe ja chcę! - powiedziałam, gdy zobaczyłam kolor słodyczy. Kruczowłosy nie posłuchał mnie i włożył żelkę do ust. Już miałam dodać coś uszczypliwego jego temat, gdy nachylił się i pocałował mnie. Poczułam jak moich warg dotyka coś słodkiego i żelkowatego w konsystencji. Przez chwilę zastygłam w bezruchu. Jak... Jak on może robić coś takiego drugi raz..? Przed oczami przesunęła mi się scena całkiem innego pocałunku. Odepchnęłam mężczyznę, a żelka upadła na podłogę. Wyskoczyłam z łóżka tak, że teraz mebel znajdował się między mną a kapitanem. - Jak śmiesz! Nie pozwolę się tak traktować! - krzyczałam w zalewającej mnie gorącem wściekłości. - Wynoś się, nie chcę cię widzieć! - znalazłam się na ścianie, gdy Kuchiki użył shunpo i przycisnął mnie do niej. Złapał moje nadgarstki i zablokował moje ruchy, trzymając moje dłonie nad moją głową, też przyciśnięte do ściany.
    - Fuyumi! - krzyknął niewiele ciszej ode mnie. Zamilkłam, zszokowana tym zjawiskiem. On nigdy nie krzyczał. Nie wtedy, kiedy mógłby usłyszeć go jakiś shinigami z innego oddziału. - Jasna cholera, dziewczyno, ty mnie kiedyś wykończysz. - dodał normalnym tonem. - Przyszedłem tutaj cię przeprosić, a zamiast tego okazuje się, że znowu jesteś na mnie wściekła. Wiem, tym razem zasłużyłem sobie na to, ale nie umiem się przy tobie pohamować. Wystarczy, że jesteś w pobliżu i czuję twoje reiatsu. Już samo to powoduje, że czuję pragnienie, żeby cię całować dopóki nie braknie mi powietrza. A kiedy jesteś w tym samym pokoju, na wyciągnięcie ręki, choćby tak jak teraz, od środka spala mnie pragnienie jakiego nigdy jeszcze nie czułem. - pokierował jedną z moich rąk niżej, na serce. Biło prawie tak szybko jak moje, z tym, że moje przyspieszyło z powodu gniewu, a jego najwyraźniej spalało czyste pożądanie. Jakby na potwierdzenie tego, pokierował moją rękę jeszcze niżej, na swoje krocze. Szarpnęłam się, żeby nie dopuścić do tego dotyku. Nie naciskał, po prostu ponownie docisnął moją dłoń do ściany. - Pożądam cię i nie ukrywam tego.
    - Puść mnie. - wysyczałam wściekła. Przygwoździł mnie swoim ciałem i zamknął usta pocałunkiem tak namiętnym, że ten, który poprzedzał odebranie mojego kimona był niczym w porównaniu do chwili teraźniejszej. A może mnie się tylko tak wydawało. Zaczynało mi brakować tchu, gdy w końcu odpuścił sobie, nie znajdując w moich ruchach ani odrobiny odwzajemnienia pocałunku. - Puść mnie. - powtórzyłam żądanie. - Nie obchodzi mnie czy pożądasz mnie dlatego tylko, że jestem tak podobna do...
    - Nawet przy Hisanie nie czułem tego pragnienia, które czuję przy tobie. - przerwał mi. - Ją chciałem chronić i być zawsze przy niej, a ciebie... Nie wiem jeszcze jak to nazwać, ale nie jest to tylko pożądanie. Potrzebuję twojej obecności. Chcę żebyś była przy mnie, żebyśmy oboje mogli czerpać ze swojej obecności siłę. Chcę cię chronić, ale też czuć, że i ty byłabyś gotowa bronić mnie, gdyby zaszła taka potrzeba. - w trakcie tej przemowy puścił moje ręce i ujął moją twarz w dłonie. Chciał mnie pocałować, gdy odepchnęłam go tak silnie, że potknął się o łóżko. Zaraz jednak wstał i patrzył na mnie nie zbliżając się.
    - Won! - pokazałam palcem drzwi. Dyszałam z wysiłku jakim okazało się odepchnięcie szlachcica. Mężczyzna nie ruszył się nawet o milimetr. - No won, nie mogę przebywać w pobliżu ciebie!
    - Niby dlaczego? - podszedł kilka kroków. Poczułam drapiącą suchość w gardle. Wyczuwałam coraz wyższe stężenie reiatsu otaczające kapitana.
    - Bo jesteś dla mnie zagrożeniem! - warknęłam, próbując nie pokazywać, że brakuje mi sił na stanie prosto. Zaczynałam widzieć maleńkie, czarne plamki pojawiające się na chwilę w polu widzenia.
    - Zagrożeniem? Niby jakim?
    - Bo za każdym razem jak cię widzę, mam ochotę zamrozić cię, a później przerobić na malutkie drobinki lodu. - wysyczałam niczym wściekły kot.
    - To groźba?
    - Ostrzeżenie. A teraz won, zanim się zdenerwuję. - Zanim zemdleję.  Poprawiłam się w myślach. Użył shunpo i złapał mnie w pasie. - Zostaw, nie dotykaj mnie! - podszedł do łóżka i położył mnie na nim.
    - Śpij. - rozkazał, uwalniając ogromną ilość swojego reiatsu. Poczułam zalewającą mnie ciemność, a ostatnim co usłyszałam była jego obietnica. - Nie będzie mnie tu, gdy się obudzisz. - musnął palcem moje wargi. Odpłynęłam w ciemność.